Słynne „czerwone maki” ze stoków Monte Cassino nie wzięły się znikąd. Nie było by ich, podobnie, jak zwycięzców spod Ankony, znad rzeki Metauro, zdobywców Bolonii, gdyby nie ewakuacja polskich obywateli rzuconych przemocą przez komunistyczny totalitaryzm w głąb Związku Sowieckiego. Spośród co najmniej 320 tysięcy wygnanych z dawnych Kresów do niewolniczej pracy w specposiołkach i łagrowego koszmaru, tylko nielicznym udało się w porę wydostać z miejsc osadzenia i więzień. Ich marsz ku wolności, zapoczątkowany – jak to już nie raz w polskiej historii bywało – przez zwarcie się dotychczasowych zaborców, dał podwaliny pod jedną z najpiękniejszych historii, jakie napisała ostatnia wojna. Historii o dalekiej drodze do wolności, choćby i prowadzić miała ona przez najdalsze zakamarki globu – pisze specjalnie dla Kresy24.pl historyk, dr Damian Karol Markowski, w 80-lecie formowania się Armii Polskiej pod dowództwem gen. Władysława Andersa.
Z ziemi nieludzkiej
Wybuch wojny niemiecko-sowieckiej 22 czerwca 1941 roku wstrząsnął kruchym ładem, jaki zapanował w Europie Środkowo-Wschodniej po rozbiciu państwa polskiego i podziale stref wpływów między niemieckich nazistów a Sowietów. Dla milionów mieszkańców tej części kontynentu zapaliło się mgliste światełko nadziei, że ich los nie został jeszcze przesądzony. Dla polskich władz przebywających w sojuszniczym Londynie sprawa absolutnie priorytetową było upomnienie się o los setek tysięcy obywateli, którzy zostali deportowani podczas czterech wielkich akcji „oczyszczających” nowe zdobycze imperium Stalina z osób uznanych za wrogie względne ustroju i zbędne w projekcie budowy „nowego świata”. Umowa między Naczelnym Wodzem i Premierem polskiego rządu generałem Władysławem Sikorskim a sowieckim ambasadorem w Londynie Iwanem Majskim przewidywała zwolnienie Polaków z łagrów i więzień oraz ich werbunek do tworzonej Armii Polskiej.
Wieść o zawarciu układu Sikorski-Majski tchnęła nadzieję w umęczone pracą nad siły ciała rzeszy wygnańców. Do miejsc formowania armii, na czele której stanął zwolniony z moskiewskiej Łubianki Władysław Anders, wszelkimi możliwymi sposobami próbowali się dostać Polacy zwalniani z miejsc uwięzienia, opuszczający łagry, specposiołki i inne miejsca zesłania. Szyderczo brzmiały słowa o „amnestii” niewinnych ofiar totalitaryzmu w ustach dotychczasowych katów. Ale nie miało to znaczenia, gdy słowo wolność, do niedawna jeszcze tak odległe i – wydawać by się mogło – nieosiągalne, znów nabierało znaczenia i kształtów, utraconych po 17 września 1939 roku.
Rozpoczął się zatem marsz. Po wolność. Ale przede wszystkim po życie. A nie wszystkim dane było dotrzeć do celu. Tysiące byłych więźniów zmarło w drodze do punktów formowania armii polskiej i tworzonych placówek dyplomatycznych. Straszliwe owoce zbierała epidemia czerwonki, szalejącej wśród wycieńczonych niewolą ludności. Po kilku miesiącach dochodzenia do siebie przy formujących się oddziałach Polskich Sił Zbrojnych w ZSRS przyszedł kolejny cios – ograniczenie racji żywnościowych przez sowieckie władze. Nie było innego wyjścia i przy pomocy brytyjskiej gen. Anders rozpoczął w kilku rzutach ewakuację Armii Polskiej i znajdujących się przy niej cywilów na teren Iranu, znajdującego się pod kontrolą brytyjską. Pierwsze transporty wyruszyły w ostatnich dniach marca, ostatnie opuściły Związek Sowiecki we wrześniu 1942 roku. „Dom niewoli” pozostał za nimi. Podobnego szczęścia nie miało około ćwierć miliona innych obywateli polskich. Granice Związku Sowieckiego zamknęły się przed nimi. Oni nie zdążyli „do Andersa”. Ich los miał się rozstrzygnąć w Sowietach. Dlatego też kilkanaście miesięcy później z ulgą przyjęli wiadomość o formowaniu się armii generała Zygmunta Berlinga. Dla ludzi, którzy pozostali w sowieckim piekle, każda droga ratunku była odpowiednia.
Natomiast tych uchodźców, których udało się w 1942 roku wyrwać z sowieckiego imperium wraz z Armią Polską, czekała teraz podróż licząca nierzadko nawet wiele tysięcy kilometrów. Przez nieznane im kraje, w towarzystwie wspomnień cierpienia, jakie było ich udziałem od początku wojny. Tym bardziej, iż przecież samo przekroczenie sowieckiej granicy nie było tożsame z rozwiązaniem wszystkich licznych problemów trapiących te masy ludzkie. Wanda Ellis wspominała w następujących słowach przejazd koleją do Iranu:
Głód niesamowity, bo już nie dostawaliśmy bochenka chleba dziennie, jak w drodze na Syberię, każdą kromkę chleba trzeba było zdobyć: ukraść, wyprosić, kupić, jeżeli ktoś miał jeszcze kilka groszy. Zaczęła się gehenna – wygłodniali, schorowani ludzie, dzieci w wagonach, w których nas gryzły wszy. Choroby: tyfus, cholera, dyzenteria. W wagonie nie było żadnego zaplecza sanitarnego – ani wody, ani ubikacji. Jak tylko pociąg się zatrzymał ludzie wyskakiwali by załatwić swoje potrzeby bezpośrednio na peronie. Trudno to opisać, ale myśmy to przeżyli, choć tyle tysięcy z nas zginęło.
Wydawać by się mogło, że najgorsze mają już za sobą. Ale wojna nie dawała jednak o sobie zapomnieć. Była z nimi na każdym kroku, kroczyła ich ścieżkami, czuli jej cień nawet podczas momentów radosnych. Maria Wierzchowska wspominała w następujących słowach ewakuację do Indii drogą morską:
Nareszcie przyszła wiadomość, że popłyniemy dalej. Po gorączkowym pakowaniu się ciężarówki wiozły nas do pobliskiego portu Ali-Bazra. Tu radość szalona. Witają nas polscy marynarze na statku „Kościuszko”. Trudno o większą troskliwość, jaką nas otoczono. Kucharz codziennie z nami uzgadniał, co ma przygotować, a podsuwał najlepsze potrawy do wyboru. Marynarze bawili się z dziećmi, opowiadali bajki, śpiewali. Płynęliśmy po Oceanie Indyjskim. Statek nasz otaczał konwój. Z przodu dwa małe wojskowe stateczki, a z dwóch stron – po trzy duże handlowe. My w środku.
Nastąpiła druga ewakuacja. Z Iranu drogi uchodźcze rozchodziły się w rozmaite zakątki świata. Najbliżej było na Bliski Wschód, do Syrii, Palestyny, ale część uchodźców popłynęła lub przejechała drogą lądową do Indii. Transporty morskie zabrały część z nich do Afryki, jeszcze inni mieli trafić aż do Nowej Zelandii i Meksyku. Meksyk był zresztą jedynym z państw nie wchodzących w skład Wspólnoty Brytyjskiej, którego władze zgodziły się z własnej inicjatywy na przyjęcie polskich tułaczy.
Powracająca chęć życia
Uchodźcy zostali rozproszeni po świecie. W różnych ośrodkach, obozach i osiedlach znalazło się ich około 33 tysięcy. W Afryce znalazło się ich około 18 tysięcy, w Indiach – 6 tysięcy, w Meksyku – niespełna 1,5 tys. Około ośmiuset osób ewakuowano do nowozelandzkiego Pahiatua. Część pozostała na Bliskim Wschodzie, organizując struktury zaplecza dla powstałego 2. Korpusu Polskiego. Czas był sprzymierzeńcem w zabliźnianiu ran, w powrocie do względnej normalności dnia codziennego. Ewakuowany do Indii Tadeusz Jasiński wspominał:
Czas upływa nieubłaganie, leczymy rany, szczególnie te wewnętrzne, zaczynamy się śmiać, śpiewać, skakać i w ogóle łobuzować. A to dobry objaw, wraca chęć życia.
Chęć życia to słowo klucz w przypadku tylu ludzkich istnień, którym wydarzenia poprzednich kilkudziesięciu miesięcy nie szczędziły tragicznych doświadczeń, osobistych i zbiorowych nieszczęść, karząc obcować z wypędzeniem, głodem, bólem i śmiercią. Wspomniana chęć życia rozlewała się z tych sponiewieranych ludzi na okolicę. Okazało się, że pojawienie się setek, a miejscami i tysięcy uchodźców tchnęło w miejsca przyjmujące nowe życie, budziło je z letargu, dawało nowy impuls. Eugeniusz Szwajkowski na zawsze zapamiętał swoje pierwsze tygodnie w obozie w indyjskim Karaczi:
Po paru dniach przypłynęliśmy do Karaczi. Był tam obóz przejściowy założony przez Amerykanów na pustyni pod dużymi namiotami. Było nam tam dobrze, jedzenie dobre, mieszkaliśmy w dużym namiocie – ja i moja grupa wychowanków. Dzieci miały gdzie się bawić, bowiem pustynia była piaszczysta, rzadko porośnięta drzewami. Amerykanie obserwowali zabawy i marsze wszystkich poszczególnych ochronek. Pamiętam jak jednego popołudnia, kiedy wracałem ze śpiewem ze swoją grupą do obozu, kilku Amerykanów przy swoich namiotach zatrzymało moją grupę, mówiąc, że ta grupa jest wyróżniona, bowiem jest zdyscyplinowana, ładnie śpiewa i maszeruje. W nagrodę wręczyli nam 2 duże pudła cukierków oraz pudełko piłek gumowych. U dzieci radości było nie mało.
Z czasem, wraz z poprawą warunków bytowych, powracała nie tylko chęć życia, ale i potrzeby szersze, takie jak rozwoju osobistego i samodoskonalenia. Dotyczyło to przeważnie kobiet i dzieci, gdyż mężczyźni i starsza młodzież zaciągnęła się w szeregi Armii Polskiej. W obozie „dziecięcym” w indyjskim Valivade zorganizowano kursy: pracowników spółdzielczych i krawieckich, czeladniczo-mistrzowskich, motorowy, kroju i szycia, trykotarski, pszczelarski, introligatorski, pisania na maszynach, języka angielskiego dla dorosłych i młodzieży, laboratoryjno-dentystyczny i analityczno-chemiczny dla sióstr miejscowego szpitala oraz lekcji muzyki i stenografii. Ich cel był jasny – przygotować dzieci i młodzież nie tylko do przetrwania czasu wojny, Uratować ich dla przyszłej, wskrzeszonej Polski. Nie tylko jako żołnierzy, ale przede wszystkim jako obywateli, pracowników, przyszłych mieszkańców kraju, który po wojnie trzeba było podnieść z wysiłkiem z gruzów.
W ślad za uchodźcami w tak odległych od Polski zakątkach globu pojawiło się zatem polskie życie kulturalne i naukowe. Wyrastały mniejsze i większe, wędrowne Rzeczpospolite. Filomena Bykowska znalazła się w dużym obozie w afrykańskiej miejscowości Ifunda w Tanzanii (Tanganice). Jak pisała:
Polacy nie potrafili żyć biernie, oczekując na powrót do Ojczyzny. Uruchomiono przedszkole, szkołę podstawową. Zorganizowano hafciarnię oraz podejmowano pracę w kuchni, w stołówkach i urządzano małe ogródki przydomowe. W Ifundzie, podobnie jak w innych osiedlach polskich, działały świetlice organizacji międzynarodowej YMCA, gdzie prowadzono działalność oświatową i charytatywną. Młodzież znajdowała zajęcie i zainteresowanie w działalności harcerskiej.
W dziesiątkach miejsc położonych tak przecież daleko od okupowanej Polski, zakwitły nowe, małe ojczyzny. Polska była wszędzie tam, gdzie trafili jej mieszkańcy, ludzie, dla których pozostała wartością, o którą warto walczyć i dla której warto pracować. Kwitło nowe życie. Obciążone brzemieniem pamięci, ale i troskami i problemami codzienności. Nie należy zapominać i o tym, że nie wszyscy ewakuowani byli „aniołami”. Ludzie pozostali ludźmi, bez względu na okoliczności w jakich się znaleźli. Dlatego też szczególnie „niepokornych” uchodźców „dla których ramy dyscypliny okazały się zbyt wąskie” (chodziło o kryminalistów i prostytutki) wydzielono i osadzono w jednym z osiedli uchodźczych w Afryce.
Z obozów uchodźczych napływali do oddziałów generała Andersa ochotniczki i ochotnicy. Wyrośli na czerstwym, tułaczym chlebie, a jednocześnie – świadomi swojego obowiązku. Wielu z nich zapisało swe nazwiska złotymi zgłoskami na szlaku bojowym 2. Korpusu, pod niebem Włoch, pod Monte Cassino i w innych bitwach. W cieniu tamtych krwawych i chlubnych wydarzeń pozostają do dziś szare korzenie bujnych kwiatów: uchodźcy i ich droga z niewoli do wolnego świata. Każdy z nich przeszedł ten szlak na swój sposób. Każdy inaczej przemierzył drogę do wolności.
Jak liście na wietrze…
„Rozproszyło nas po świecie, jak liście na wietrze w jesienny dzień” – wspominał smutno pan Zbigniew z Tarnopola, jeden z wojennych uchodźców. Mój rozmówca trafił do jednego z obozów w Tanzanii. Wyjechał stamtąd jednym z ostatnich transportów. Gdy nad światem zawisła groźba kolejnego konfliktu, tym razem Zachodu ze Wschodem – wyjechał do Ameryki Południowej. Osiedlił się tam i założył rodzinę. Nigdy nie wrócił do kraju. Jak twierdził, nie potrzebował. Jako inżynier, mógł sobie pozwolić na wiele, a jego umiejętności uczyniły go wartościowym pracownikiem w Argentynie. Takich jak on były tysiące.
Ale koniec tułaczej epopei miał i swoje jasne karty. Z wdzięcznością wspominają dawni uchodźcy wszelkie gesty człowieczeństwa i pomocy, jakimi obdarzyli ich mieszkańcy nieznanych ziem. Często zresztą współczucie podyktowane było – poza względami czysto humanitarnymi, gościnnością i najczystszą życzliwością – również podobnymi doświadczeniami historycznymi.
Hindusi traktowali Polaków bardzo życzliwie. To szlachetni i piękni ludzie. Rozumieli nas i naszą niedolę, bo sami doświadczali wiele złego we własnym kraju. Nienawidzili Anglików jako kolonizatorów i czekali, kiedy zakończy się angielska okupacja – wspominała Maria Derecka.
Być może zatem pewne podobieństwo narodowych losów było kolejnym czynnikiem pozytywnie wpływającym na odbiór polskich uchodźców w miejscach, gdzie rzuciła ich historia. Tylko niewielka część, około pięciu tysięcy osób spośród wojennych uchodźców, zmęczonych tułaczką, podróżami i życiem na obczyźnie, zdecydowała się na powrót do kraju. Bez względu na to, że Polska, którą zastali, była tak daleka od ich oczekiwań. Strata, jaką poniosła Polska tracąc tych ludzi – na zawsze – nie daje się odnotować w żadnej statystyce czy rozrachunku. Podliczając straty ludzkie jakich przysporzyła Polsce II wojna światowa, pamięta się zwykle o zabitych. Trochę szkoda, że zapomina się przy tym i o tych, którzy przeżyli, a których Polska utraciła przecież na zawsze.
dr Damian Karol Markowski – absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, pracownik Instytutu Pamięci Narodowej, zajmuje się historią Polski i Ukrainy w XX wieku oraz zagadnieniem polityki pamięci nowoczesnych państw europejskich.
fot. Imperial War Museums
Wykorzystane źródła i literatura przedmiotu (selektywnie)
Archiwalia
Archiwum Wschodnie Ośrodka KARTA w Warszawie
Dział Relacji
Dział Kolekcji Osobistych
Archiwum Związku Sybiraków
Hoover Institution
Archiwum: kolekcja dotycząca uchodźstwa w XX wieku
United States Holocaust Memorial Musuem
Zbiór wspomnień i świadectw
Wspomnienie, relacje i dzienniki, dokumenty wydane drukiem
Anders Władysław, Bez ostatniego rozdziału. Wspomnienia z lat 1939–1946, Warszawa 2009
Czerkawski Tadeusz, Byłem żołnierzem generała Andersa, Warszawa 1991
Dwie Ojczyzny. Polskie dzieci w Nowej Zelandii. Tułacze wspomnienia, red. Stanisław Manterys, Wellington 2015
Hejczyk Anna, Sybiracy pod Kilimandżaro. Tengeru. Polskie osiedle w Afryce
Wschodniej we wspomnieniach jego mieszkańców, Rzeszów–Kraków 2013.
Hort W. [Hanka Ordonówna], Tułacze dzieci, Bejrut 1948
Krolikowski Lucjan [Królikowski Łucjan], Stolen childhood – a saga of Polish War Children, New York 1983
Kułakowski Tadeusz A., Kazachstańskie tulipany. Wspomnienia zesłańca, Gdynia 2002
Polacy w Indiach 1942-1948 w świetle dokumentów i wspomnień, red. Leszek Bełdowski i in., Warszawa 2002
Stypuła Wiesław, W gościnie u „polskiego” maharadży (wspomnienia z pobytu w Osiedlu Dzieci Polskich w Indiach w latach 1942–1946), Warszawa 2000
„W czterdziestym nas Matko na Sibir zesłali…” Polska a Rosja 1939–1942, wybór i oprac. Irena Grudzińska-Gross, Jan T. Gross, Kraków 2008
Z Sybiru na drugą półkulę. Wojenne losy Polskich Dzieci z Pahiatua, red. Józef Szymański i inni, Lublin 2007
Opracowania
Abramciów Dariusz, Zielińska-Schemaly Marzena, W kraju cedrów (seria: nekropolie narodowe, nr 2), Warszawa 2010
Bhattacharjee Anuradha, Druga ojczyzna. Polskie dzieci tułacze w Indiach, Poznań 2014
Bhattacharjee Anuradha, Obywatele polscy z Nawanagar w Indiach, „Pamięć i Sprawiedliwość. Biuletyn Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu” 2011, nr 2
Brzeziński Tadeusz, Służba zdrowia w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie 1939–1946. Z armią Andersa z ZSRR ku Polsce, Wrocław 2008
Dobroński Adam Cz., Osiedla polskie w Afryce, (opracowanie dostępne na stronie internetowej zeslaniec.pl)
Davies Norman, Szlak nadziei. Armia Andersa – marsz przez trzy kontynenty, Warszawa-Izabelin 2015
Kesting R.V., American Support of Polish Refugees and Their Santa Rosa Camp, „Polish-American Studies” 1991, t. 48, nr 1
Kunert Andrzej K., Dom wsio wriemija dalieko. Pol’szcza wsio wriemija blizko… Armija gienierała Andiersa, Warszawa 2011
Narębski Wojciech, Szkolnictwo średnie i wojskowe 2. Korpusu Polskiego. Pierwsze szkoły przy Armii Polskiej w ZSRR, „Prace Komisji Historii Nauki Polskiej Akademii Umiejętności” 2010, t. X
Ney-Krwawicz Marek, „Polak w Afryce”: o młodych i najmłodszych uchodźcach
polskich z ZSRR w Afryce w latach 1943–1945, „Dzieje Najnowsze” 2020, nr 4
Ney-Krwawicz Marek, „Polak w Iranie”: o młodych i najmłodszych uchodźcach polskich z ZSRR w Iranie w latach 1942–1944, „Dzieje Najnowsze” 2014, nr 1,
Ocaleni z „Nieludzkiej Ziemi”, oprac. Paweł Kowalski, Artur Ossowski, Adam Sitanek, Łódź 2012
Patlewicz Barbara, Ludność cywilna i sieroty polskie po „amnestii” 12 sierpnia 1941 roku, „Zesłaniec” 2007, nr 32
Pietrzak Jacek, Polscy uchodźcy na Bliskim Wschodzie w latach drugiej wojny
światowej. Ośrodki, instytucje, organizacje, Łódź 2012.
Polskie dzieci na tułaczych szlakach 1939–1950, red. J. Wróbel, J. Żelazko, Warszawa 2008
Radecki Henry, Młodzież Andersa, Wojskowe Szkoły Junaków 1941-1947, Toronto-Białystok 2018
Rogoż Michał, „Płomyczek Afrykański” (1943–1945) dwutygodniowy dodatek dla dzieci
do „Polaka w Afryce”, „Rocznik Historii Prasy Polskiej” 2021, z. 1 (61)
Siekiera Joanna, Historia dzieci z Pahiatua – z Kresów na Antypody, „Polonia Journal” 2018, nr 8
Sword Keith, Deportation and Exile: Poles in the Soviet Union, 1939–1948, London 1994
Wróbel Elżbieta, Wróbel Janusz, Rozproszeni po świecie. Obozy i osiedla uchodźców polskich ze Związku Sowieckiego 1942–1950, Chicago 1992
Juda Andrzej, Valivade – polskie osiedle w Indiach 1943-1948. Na podstawie wspomnień Haliny i Zofii Sikona [w:] „Historic@”, nr 8 (6), 2011 r.
2 komentarzy
PI Grembovitz
22 czerwca 2023 o 14:32Niestety
Jednak to PKWN wygrał
PRL
Komuna
Socyalizm
Tzw. „demokracja ludowa”
Tow.: Bierut Gomułka Gierek Jaruzelski Kiszczak Urban etc.
UB SB NKWD KGB
Czyli stracone 50 lat Polski ludowej
prawda boli
17 września 2023 o 14:19Niestety, socjalizm w Polsce trwa nadal i jest to właśnie ten mityczny „socjalizm z ludzką twarzą”. – Tak mógłby wyglądać PRL, gdyby nie opieka CCCP. Nazwę dzisiejszej Polski można spokojnie zmienić na Polska Republika Socjalistyczna.
Dziś w Polsce rządzi Polska Zjednoczona Prawica Republikańska, której rdzeń stanowią ludzi o rodowodzie PPS (Polska Partia Socjalistyczna), z małym dodatkiem katolików. – To są gołe fakty, a nie epitety.
I powiedzmy uczciwie, że rządy obecnego PZPR nie są opcją najgorszą z możliwych, a być może stosunkowo najlepszą. Po prostu innych kadr nie ma i prędko nie będzie.
Dzieci oficerów katyńskich albo zginęły w katowniach KGB/UB, albo nie pozwolono im się wykształcić, albo wyjechały, albo się spauperyzowały, albo w ogóle się nie urodziły.