Oleg Ałkajew, były szef mińskiego aresztu śledczego, w którym dokonuje się egzekucji więźniów skazanych na karę śmierci uważa, że trzeba jak najszybciej wskazać osoby, które uniemożliwiają prowadzenie dochodzenia w sprawie zaginięć oponentów politycznych Aleksandra Łukaszenki.
Autor książki „Pluton egzekucyjny”, kilka tygodni temu potajemnie wjechał na Białoruś, aby zabrać stamtąd materiały dotyczące śledztwa ws. porwań polityków. Szukał też innych śladów. Jak powiedział w wywiadzie dla Deutsche Welle, najważniejszym celem wizyty na Białorusi był zapis na kasecie wideo z egzekucji byłego wice ministra spraw wewnętrznych Jurija Zacharenki.
Ałkajew podkreśla, że choć minęło ponad 10 lat, sprawa nie ruszyła z miejsca. O popełnienie zbrodni przyjęło się oskarżać najwyższe władze Białorusi, a tymczasem na stanowisku prokuratora generalnego sześć razy następowały zmiany. Materiał dowodowy przekazywany jest z rąk do rąk, i wszyscy zgodnie powtarzają, że sprawa jest badana, ale tak naprawdę jest tylko próba „zamiecenia jej pod dywan”.
Ałkajew przypomniał , że w dyspozycji prokuratury, od ponad dekady leży główny dowód – raport naczelnika milicji kryminalnej MSW, generała Nikołaja Łopatika, który pisał do ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Władimira Naumowa, że w porwania zamieszany jest szef oddziału do zadań specjalnych Dmitrij Pawliczenko, a także sekretarz rady bezpieczeństwa Białorusi, Wiktor Szejman.
Obaj, Szejman i Pawliczenko obarczali się odpowiedzialnością, kiedy składali wyjaśnienia przed członkiem Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, który odwiedził Białoruś w celu przeprowadzenia niezależnego śledztwa.
Ałkajew wspomina, że kiedy 14 grudnia 1999 zobaczył na łamach Komsomolskiej Prawdy nekrologi z portretami Zacharenki, Hanczara i Krasowskiego, wraz z datami ich zaginięcia, skojarzył to od razu z faktem, że w tym samym czasie wypożyczono od niego pistolet z tłumikiem, który był używany do wykonywania egzekucji. (Ałkajew był szefem plutonu egzekucyjnego w więzieniu na Wołodarskiego w Mińsku)
– Zacząłem zbierać informacje, a wynikami swojego śledztwa podzieliłem się z Władimirem Naumowem, który wkrótce został szefem MSW. Na ich podstawie aresztowano Pawliczenkę, i wkrótce miało nastąpić zatrzymanie Szejmana, ale sprawy przybrały inny obrót. Wszyscy, którzy dotychczas prowadzili sprawę, ówczesny szef KGB i prokurator generalny zostali odwołani ze stanowisk, a mnie ostrzeżono, że mam milczeć – wspomina.
Kiedy na opozycyjnych portalach pojawiły się kopie dokumentów sprawy, które trafiły do niezależnych dziennikarzy za pośrednictwem byłych śledczych, podejrzenie padło na Ałkajewa. Wtedy postanowił wyjechać z Białorusi i poprosić o azyl w Niemczech.
– Mówi się, że po pewnym czasie trudno dotrzeć do dowodów, tym bardziej ukrytych pod ziemią. Jedna z wersji mówi, że szczątki zabitych opozycjonistów zostały odkopane i spalone. Ale jest mnóstwo świadków, którzy wiedzą kto dokonał zbrodni, i są gotowi odpowiedzieć na pytania. Oczywiście, pod warunkiem zachowania anonimowości. Ja na razie nie mogę wiele ujawnić. Nie bawimy się wszak zabawkami. Za przestępstwa takie jak to, grozi kula w głowę. Na Białorusi nikt przecież nie cofnął jeszcze kary śmierci. Ci, którym ona grozi, będą się zabezpieczać. I to na poważnie – konstatuje Oleg Ałkajew.
Kresy24.pl/dw.de
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!