Przyłączenie Białorusi do Rosji wymagałoby moim zdaniem użycia siły. Problem w tym, że jak już zostanie ona użyta, to aneksja może się to okazać prostsza, niż się wydaje. Rosja jest bowiem głównym sojusznikiem wojskowym Białorusi – pisze Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektor Biełsat TV.
Tekst Adama Eberhardta pt. „Czy Rosja wchłonie Białoruś” jest jednym z najważniejszych tekstów poświęconych Białorusi, jakie ukazały się ostatnio w polskiej prasie. Zwraca on uwagę na bardzo ważny problem, który często jest w Polsce niezauważany. Polska zwracając się w kierunku tematów wewnętrznych, mająca problemy w relacjach z Unią Europejską, niekoniecznie zwraca uwagę na to, co dzieje się na Wschodzie, a tu naprawdę dzieją się rzeczy ciekawe. Sytuacja na Wschodzie jest dynamiczna. Sześć, pięć, czy nawet trzy lata temu nie wydawało się możliwe, by Putin mógł najechać Białoruś. Jednak nie oznacza, że nie będzie to możliwe w niedalekiej perspektywie.
Rosyjski prezydent nie może już grać kartą ukraińską, której do ostatnich wyborów używał w wewnętrznej grze politycznej. Sytuacja w Donbasie rozwija się bowiem na niekorzyść Kremla i kreowanej przez Rosję koncepcji kulturalnej i politycznej jedności narodów ruskich, czyli tzw. „russkiego miru”. Władimir Putin używa elementów agresji zewnętrznej dla wzmacniania władzy wewnętrznej. I tu konsolidacja „russkiego miru” jest superważna. „Russkij mir” czyli „rosyjski świat” jest jak trójnóg – opierający się na nogach: rosyjskiej, białoruskiej i ukraińskiej. Z ukraińską jest już bardzo słabo i widać, że lepiej nie będzie, bo Putin nie ma na nią pomysłu. Natomiast kwestia białoruska wiele mu daje. Wywołuje poczucie okrążenia Ukrainy, pokazuje, że rosyjska hegemonia działa. I dzięki Białorusi Rosja może pokazać znajdującej się na dziejowym zakręcie Europie, gdzie jest jej miejsce.
Głównym problemem, przed jakim stoi białoruska niepodległość to brak alternatywy dla Łukaszenki. Po ćwierćwieczu zwalczania przez Aleksandra Łukaszenkę białoruskiej tożsamości narodowej i zniechęcania Białorusinów do instytucji swojego państwa, po odejściu obecnego prezydenta, mogą oni odrzucić niepodległość i wybrać Rosję z jej silnym liderem. Adam Eberhardt utrafił tu najlepiej w punkt. Łukaszenka się bowiem strasznie opatrzył. Te wszystkie funkcjonujące w Polsce mity, że Białorusini kochają Łukaszenkę, po dwudziestu czterech latach jego rządów zaczynają już rzeczywiście być mitami. Coraz większa liczba Białorusinów specjalnie nie przepada za Łukaszenką. Ale to nie zmienia faktu, że nie mają oni kompletnie politycznej alternatywy. I tu jest to cenne spostrzeżenie Eberhardta – Łukaszenka całkowicie marginalizował opozycję, spowodował zniecierpliwienie własnych obywateli, ale nie wiadomo, co dalej. Jedyną realną polityczną alternatywą staje się dla Białorusinów właśnie Putin.
Nie zgadzam się przy tym, że Białorusini sami zrezygnowaliby ze swojej niepodległości na drodze uczciwe przeprowadzonego referendum. W przeciwieństwie do Eberhardta uważam, że Białorusini są dość przywiązani do swojej niepodległości. Wskazują też na to również zamawiane przez Biełsat badania społeczne. I chociaż Białorusini nie mają tak silnej identyfikacji narodowej jak Ukraińcy, to większość z nich nie chciałaby się przyłączyć do Rosji. Jedną z przyczyn jest wrodzony pacyfizm Białorusinów – zawsze uważałam ich za jedną z najbardziej pacyfistycznych narodów w Europie. Ci ludzie naprawdę nie chcą wojny. A Rosja jest tymczasem krajem szalenie wojowniczym, i to jest ten punkt zasadniczej sprzeczności między Białorusią i Rosją. Te wszystkie rzeczy, które imponują Rosjanom: „będziemy mocarstwem”, „mamy wszędzie tyle wojska”, „znowu zwyciężyliśmy” itd., wcale nie bawią Białorusinów. Oni nie chcą być członkami żadnego imperium, znowu gdzieś walczyć, i co najgorsze wysyłać na wojnę swoich synów.
Przyłączenie Białorusi do Rosji wymagałoby moim zdaniem użycia siły. Problem w tym, że jak już zostanie ona użyta, to aneksja może się to okazać prostsza, niż się wydaje. Rosja jest bowiem głównym sojusznikiem wojskowym Białorusi. A ta nie jest przez nikogo chroniona traktatowo. Na Łotwie i w Estonii żyje co prawda wielu Rosjan, ale skoro są w NATO, choćby teoretycznie mogą liczyć na Artykuł V. Próba zajęcia Ukrainy to perspektywa wojny na dużą skalę, bo to nie jest żadne Naddniestrze, Abchazja czy nawet Donbas. Jest to bowiem ogromny kraj w środku Europy. Dla Putina to poważny problem, na którego radykalne rozwiązanie nie może się zdecydować. Na Dalekim Wschodzie rosyjską ekspansję blokują Chińczycy, a na Kaukazie Putina powstrzymują Amerykanie, którzy w jakimś stopniu bronią Azerbejdżanu i Gruzji. Natomiast w przypadku Białorusi, mówimy o kraju w środku Europy, który paradoksalnie nie jest właściwie chroniony. Dlatego przyłączenie Białorusi jest scenariuszem możliwym do wyobrażenia. A może nawet jest to jedyny dla Putina możliwy do wyobrażenia scenariusz, jeśli dalej będzie podążał swoją drogą.
Agnieszka Romaszewska-Guzy
Tekst ukazał się pierwotnie na portalu Biełsat po Polsku. Publikujemy za zgodą redakcji
fot. kremlin.ru, CC BY 4.0
2 komentarzy
cherrish
24 kwietnia 2018 o 14:40Ukraina to kraj na peryferiach Europy, geograficznie i mentalnie.
pis to cipy
24 kwietnia 2018 o 18:50gdzie jest Polska???? kurde przeciez to powinien być nasz główny partner do rozmów!!!