Aleksander Łukaszenka podpisał 25 stycznia dokument, mający zastąpić skandaliczny dekret nr 3, który w lutym i marcu 2017 roku wywołał masowe protesty uliczne we wszystkich większych miastach na Białorusi.
W nowym dekrecie kładzie się nacisk na zatrudnienie obywateli, odstąpiono od ściągania z osób niepracujących tzw. podatku „na finansowanie wydatków państwowych”.
Ale niech się nie cieszą ci, którzy mogą pracować, ale oficjalnie nie są zarejestrowani: będą musieli zapłacić 100 proc. za usługi subsydiowane dotąd przez państwo.
Do 1 kwietnia br. białoruski rząd określi listę towarów i usług, a od 1 stycznia 2019 roku niepracujący zapłacą całą sumę z własnej kieszeni. Nowy dekret zakłada też powołanie speckomisji, w skład których wejdą deputowani wszystkich szczebli, przedstawiciele milicji, Ministerstwa Pracy, pracownicy spółdzielni mieszkaniowych oraz inni urzędnicy. Komisje te ustalą, który z bezrobotnych powinien dołożyć się do finansowania budżetu. Obiecują słuchać tych, którzy znajdują się w trudnej sytuacji życiowej.
Władze wyciągnęły wnioski z wiosennych protestów i zmieniły podejście do problemu, o którym wielokrotnie mówił Łukaszenka:
„raportują mi, że pół miliona zdrowych dorosłych Białorusinów nigdzie nie pracuje. Przecież to nie jest normalne” – mówił w ubiegłym roku Łukaszenka.
Białoruska władza tak naprawdę zaczęła myśleć o podatku „od darmozjadów”już kilka lat temu. Prześcigano się w pomysłach, jak wyciągnąć trochę kasy od społeczeństwa. Tych, którzy nie płacili podatków straszono więzieniem, robotami przymusowymi, zakazem wyjazdu za granicę, itp.
Ale gdy gniew głodnego ludu, nawet tego trzymającego się dotąd z dala od polityki osiągnął apogeum, elita w Mińsku zdała sobie sprawę, że wysyłanie „listów szczęścia” (tak prasa nazwała wezwania z urzędu skarbowego do uiszczenia podatku) to posuniecie ryzykowne.
Łukaszenka de facto zamroził dekret nr 3 ubiegłej wiosny, ale raz po raz nalegał na rząd, by ten przygotował inne rozwiązanie, czyli nową wersję dekretu. Jednocześnie zdjął z siebie odpowiedzialność za niezadowolenie społeczne, przerzucając obowiązek zagwarantowania pracy na władze lokalne;
„to nie do Mińska należy zarządzanie tymi procesami” – mówił Łukaszenka, doskonale zdając sobie sprawę, jak znikome kompetencje w tym zakresie mają „samorządy”.
Tajemnicą poliszynela jest fakt, że stare przedsiębiorstwa i całe gałęzie przemysłu białoruskiego pogrążone są w stagnacji, upadają. W wielu fabrykach pracowników jest więcej niż miejsc pracy, – taka sowiecka metoda walki z bezrobociem. Wszelkie próby tchnięcia nowego życie w fabryki -zombie na nic się nie zdają. W skarbcu Łukaszenki jest coraz mniej pieniędzy na wstrzykiwanie do sektora państwowego.
Pod koniec zeszłego roku podpisano dekret, patetycznie nazwany przez urzędników i państwowe media – „o emancypacji biznesu”.
Ale niezależni eksperci przekonują, że po pierwsze, nowy dekret Łukaszenki nie ma sensu. Lata presji na małe przedsiębiorstwa, przez reżim nazywane „marnymi pchłami”, ostudziło w wielu Białorusinach entuzjazm i chęć angażowania się w przedsiębiorczość. Tak więc nie należy się raczej spodziewać nowych miejsc pracy w sektorze prywatnym.
Dekret nr 8, przyjęty w grudniu, dotyczący rozwoju gospodarki cyfrowej, choć wygląda progresywnie, nie zlikwiduje problemu bezrobocia w skali kraju. Park wysokich technologii to rozwiązanie problemów garstki młodych, utalentowanych, a gdzie się podzieją miliony, którym nie dane jest pojąć tajników programowania?
Ponadto, jeśli wyobrazimy sobie, że władze dojrzeją do wprowadzenia bardziej zdecydowanych reform gospodarczych, przejdą na restrukturyzację nieefektywnego sektora publicznego, to bezrobocie – przynajmniej przez dość długi czas – radykalnie wzrośnie. My Polacy pamiętamy to doskonale.
Nowy dekret Nr 1 zakłada, że rząd będzie prognozował wskaźniki zatrudnienia, co roku wskazywane będą obszary „o napiętej sytuacji na rynku pracy”.
Oznacza to, że władza ma świadomość istnienia całych regionów, w których znalezienie pracy graniczy z cudem.
Cudów spodziewać się nie należy. Tak więc rzesze tych, których państwo będzie cisnąć wystawiając kosmiczne rachunki za usługi dotowane przez państwo będą się stale powiększać.
Kresy24.pl za naviny.by/ab
4 komentarzy
apud
26 stycznia 2018 o 13:12Bardzo dobrze! Taka walke z pasozytami powinni tez wprowadzic w Wielkiej Brytanii.
W WB ci to pracuja placa wysokie podatki, z ktorych utrzymywana jest cala rzesza pasozytow. Dodatkowo ten wspanialy socjal, o ktorym chodza legendy przysluguje tylko tym co nie pracuja. Jesli pracujesz to znaczy, ze masz kase i nic Ci sie nie nalezy, bo sobie sam poradzisz.
Polak z Białorusi
28 stycznia 2018 o 21:12Bardzo dobrze? No to przyjeżdżaj do Białorusi!
MISZA
27 stycznia 2018 o 18:41a w Polsce praca czeka – tylko trzeba chcieć pracować i znać pracę – być fachowcem a nie wiedzieć z teorii jak trzyma się młotek – lub wieczorami klaskać pod latarnią na ulicy w drodze protestu – w Terespolu 5 km od Brześcia pracy po 10 zł / za godzinę ale pracy jest pod dostatkiem – trzeba tylko chcieć ….
Tentegotam
1 lutego 2018 o 13:08Panie Misza, właśnie o to się rozchodzi Baćce aby zarobić na tych co wyjechali, a liczba osób żyjących na obczyźnie niebezpiecznie wzrasta. Dodatkowo takimi przepisami spowoduje się zjawisko trwałej emigracji bo strach będzie wracać.