Z okazji przypadającej niedawno 124. rocznicy tragicznych wydarzeń w Krożach na Żmudzi serdecznie polecamy Państwa uwadze czwartą (przedostatnią) część wnikliwego historycznego śledztwa, które przeprowadził Paweł Bohdanowicz.
Link do poprzedniej, trzeciej części znajduje się tu.
Fryderyk Korwejt – podoficer żandarmerii – zeznaje w śledztwie
8 listopada wieczorem zaszedłem przebrany do krożańskiego kościoła poklasztomego, aby dowiedzieć się, jakie jest usposobienie tłumu, składającego się z 60 bab i mężczyzn. W kościele z nikim nie rozmawiałem, więc nie mogłem dowiedzieć się, kto tam przewodził. Obawiając się, aby mnie nie poznano, wkrótce wyszedłem z kościoła. Nocą z 9 na 10 listopada przed przybyciem gubernatora zgromadziło się w kościele z górą 300 osób tłumu. Gdy z rozporządzenia gubernatora tłum ten został wyparty z kościoła za parkan cmentarny, usłyszałem kilka wystrzałów z tłumu, który wówczas począł rzucać koły w urzędników. Z liczby okazanych mi osób poznałem: Jana Mongirda, Mikołaja Lewickiego i Józefa Sawnora, którzy kamienie rzucali; Józefa Steponkusa, Józefa Jezierskiego, Wincentego Zawadzkiego i Michała Jasułajtysa, którzy w tłumie byli; Kazimierza Mackiewicza i Mikołaja Widejkisa, którzy krzyczeli: „nie puścimy do kościoła!”, tudzież Antoniego Żutowta, który trzymał portret.
Podoficer żandarmerii Korwejt zeznaje na sali sądowej
Moim zdaniem jest to ważne zeznanie, ponieważ podoficer żandarmerii, a więc należący do strony „rządowej”, wprawdzie „prześlizguje” się nad zagadnieniem użycia broni palnej, jednak wyraźnie mówi o wielu rannych i o tym, że wydarzenia były krwawe.
Gdyśmy w nocy przybyli z gubernatorem do kościoła, spotkano nas przy drzwiach z portretami i krzyżem. Kto trzymał portrety — nie dostrzegłem, krzyż zaś, na rozkaz gubernatora, oddał trzymający księdzu. Skoro z rozkazu gubernatora zgromadzeni wyszli z kościoła co do jednego drzwi chciano zamknąć, z tłumu poczęto ciskać w nas koły i kamienie, wskutek czego szukaliśmy schronienia i weszliśmy do kościoła; zawaliwszy drzwi sprzętami, udaliśmy się na chór.
Wkrótce tłum, wywaliwszy drzwi główne, począł po schodach przedzierać się ku nam. Stałem z innymi żandarmami u drzwi przy schodach z rewolwerami w ręku i mówiłem tłumowi, by nie podchodził, bo będziemy strzelali. Ktoś z tłumu, domagając się głośno protokółu, chciał przedrzeć się do gubernatora, lecz myśmy go nie przepuścili; a że tłum, uzbrojony w kije, mimo to napierał, rzekłem: „kto podejmie rękę z polanem, będę strzelał”.
Znalazło to posłuch w tłumie, tembardziej, że podówczas znowu podszedł ten, który wymagał protokółu, i wraz z innymi począł odpędzać tłum. Gdy prawie całe zbiegowisko się oddaliło, naczelnik powiatu Wichmann zeszedł po schodach na dół między tłum, ja zaś, zamknąwszy drzwi od wewnątrz, wstąpiłem na esplandę, z której, w odległości 80 kroków od tłumu, spostrzegłem stojących strażników. Wkrótce pokazali się kozacy. Ktoś z tłumu uderzył kozaka cepem, a ten, zsunąwszy się poza konia, pchnął go spisą. Była masa rannych i we krwi się pławiących. Następnie wydano rozkaz „brać wszystkich”.
Zabrano wszystkich rannych i pobitych, którzy leżeli pokotem. Z liczby tych poznałem niektóre osoby, gdy je stawiono przed sędziego śledczego.
Za bramą cmentarną widziałem mnóstwo rannych potem, gdy już kozacy rozproszyli zbiegowisko. Wtedy gubernator zeszedł z chóru i wszystkich rannych przedstawiono do zarządu gminnego. Mieli oni głowy i ręce pokrwawione, lecz czy między poszkodowanymi byli aż tak ciężko ranni, że ich nie można było przedstawić do zarządu — tego nie wiem.
Wystrzały, jakie słyszałem, były głośne i więcej podobne do strzałów z fuzji, niż z rewolwerów. Gdy gubernator był na schodach, tłum bił w dzwony i w kotły na podwórzu.
Stefan Wołosienko – podoficer żandarmerii – zeznaje w śledztwie
Z rozkazu przełożonych byłem delegowany do osłaniania gubernatora. Gdy tłum począł szaleć, gubernator postanowił znaleźć sobie w kościele bezpieczne miejsce. Zamknąwszy drzwi kościelne, poszliśmy na piętro, gdzie się znajduje esplanda nad schodami. Wkrótce tłum gwałtownym naciskiem wyparł drzwi i usiłował wedrzeć się do nas, lecz dwoma strzałami w powietrze został powstrzymany. Następnie część tłumu przedostała się na chór i uporczywie usiłowała do nas się dorwać, lecz i tu dwaj żandarmi odpierali nacisk tłumu rewolwerami. W chwilach krytycznych zjawiał się ksiądz; dzięki jego namowom, tłum cokolwiek się uspakajał.
Były chwile, kiedy z dołu proponował nam tłum spokojne przejście, podczas gdy z góry naciskano nas; prócz tego, pod kościołem, jak to widać było przez okno, tłum, uzbrojony w koły, oczekiwał nas w celu pobicia lub nawet zabicia. Z okazanych mi osób poznaję: Franciszka Lubowicza, Mikołaja Jasułajtysa, Ignacego Adamowicza, Franciszka Piotrowicza i Ignacego Kietarowskiego, którzy, będąc u dołu schodów, prowadzących na piętro, krzyczeli: „zabijemy gubernatora!”, przyczem Lubowicz i Marczewski (Stanisław) z dołu rzucali w nas cegły; Jana Derynga, który krzyczał „nie damy kościoła!” wtedy, gdy gubernator po raz pierwszy wszedł do kościoła; Jakóba Żutowta, który, podszedłszy ku schodom, wymagał od gubernatora protokółu i orderów, krzycząc „Zabijemy!”, i Feliksa Trakszelisa, który bił w kotły.
9 listopada osobiście widziałem, jak mnóstwo ludu z kościoła poklasztornego zachodziło do jednego z poblizkich domów, lecz w jakim celu, oraz czyj to był dom, — nie wiem. Z pogłosek wiem, jakoby Dobkiewiczowie przywozili żywność dla pilnujących kościoła. Czy nosiła do kościoła portrety Ich Cesarskich Mości Teodora Zajewska, tudzież czy były urządzone kuchnie dla pilnujących kościoła, — nie jest mi wiadomem.
Stefan Wołosienko zeznaje na sali sądowej
Słyszałem, jakoby Jasułajtysa tłum wyzwolił i jakoby potem Jasułajtys wrócił do kościoła, lecz co robił dalej — tego nie pamiętam. To, co przed chwilą o nim mówiłem, powiedziałem przez omyłkę.
Trakszelis bębnił nad rankiem przed przybyciem kozaków.
Filip Repsz – były strażnik ziemski – zeznaje na sali sądowej
Byłem w Krożach podczas zamknięcia kościoła, Kiedy przybył gubernator, masa ludu już się była zebrała w kościele. Gdy część tłumu, na rozkaz gubernatora, wyszła z kościoła, pozostałych opornych myśmy wywlekli precz, a następnie wypędziliśmy za parkan; lecz tłum ponownie runął na kościół, rzucając koły i kamienie, i nas odparł. Następnie myśmy kilka razy nacierali na tłum, lecz bez powodzenia, póki nie przybyli kozacy i nie rozpędzili zbiegowiska.
Z innymi strażnikami w liczbie 50 przybyłem do Kroż wcześniej od gubernatora. Ja byłem na koniu. Z kościoła kazano nam wprost wyprowadzać ludzi; osobiście nikogo z nich nahajem nie uderzyłem, a czy inni bili — nie spostrzegłem. Czy dany był nakaz nie używać broni — nie pamiętam. Myśmy byli pod komendą komisarza Iwanowa i wyprowadzali różne osoby z kościoła, a gdyśmy stamtąd usunęli połowę, gubernator kazał drzwi zamknąć, wtedy tłum rzucił się do ucieczki.
Strzały padły wówczas, kiedy tłum był już za parkanem. Ja stałem wtedy na cmentarzu. Kiedy lud rzucił się na nas, ciskając kamienie, myśmy przez boczną furtę w parkanie wyjechali na plac przed kościołem. Ilu nas tam było nie pamiętam. Dowodził nami komisarz Hoffmann, z którego rozkazu myśmy to najeżdżali na tłum. to cofali się wstecz, pod gradem kamieni. Broni nie używaliśmy, a strzały słyszeliśmy wówczas, kiedyśmy stali jeszcze na cmentarzu.
Ile padło strzałów – nie pamiętam, lecz było ich kilka. W kogo strzelano, nie wiem. Świstu kul lub śrutu nie było słychać.
Świadek Wacław Mongird – strażnik ziemski – zeznaje na sali sądowej
Przyjechaliśmy do Kroż o godzinie 8 wieczorem. O godzinie 12 w nocy przybył gubernator i razem z nami udał się do kościoła. Gubernator kilka razy przekładał tłumowi, lecz nic to nie pomogło; wtedy kazał nam wejść do kościoła i tłum wypędzić. Wkrótce tłum rzucił się na nas z kijami i kamieniami, tak że gubernator kazał nam dosiąść koni, a sam zamknął się w kościele. Ponieważ tłum przyparł nas do muru cmentarnego, zmuszeni byliśmy dać kilka salw rewolwerowych w powietrze, aby się uwolnić; tłukąc chłopów nahajami, przerwaliśmy ich łańcuch i wydostaliśmy się przez furtkę w pole, przyczem dwa razy otrzymałem od kogoś uderzenie kołem w nogę.
Wacław Mongird zeznał w śledztwie
Przyszedłszy do kościoła, gubernator począł namawiać lud, aby dobrowolnie ustąpił, lecz gdy lud, krzycząc, odparł, że nie chce wyjść i nie wyjdzie, to policja wypędziła go z kościoła i wyparła za parkan. Tłum z poza parkanu począł rzucać w nas koły; tuż zaraz rozległo się kilka wystrzałów, które bez wątpienia dane były przez kogoś z tłumu, ponieważ wystrzały dały się słyszeć z poza parkanu pod sama bramą, gdzie stali podówczas tylko włościanie; strażnicy zaś zajmowali stanowisko po części na cmentarzu, a po części na drodze z boku kościoła, w miejscu zaś, gdzie padły strzały, strażników nie było, co wiem z pewnością.
Wkrótce potem tłum przez boczną furtkę wdarł się na cmentarz, począł tu krzyczeć i bić nas kołami, usiłując przedrzeć się ku drzwiom kościelnym. Podówczas uderzył mię ktoś kołem po nodze, tak iż odbito mi połowę pochwy od pałasza i skaleczono nogę.
Gubernator wszedł był wtedy do kościoła, kazawszy drzwi zamknąć, a my, konni strażnicy, dalej broniliśmy wejścia kościelnego od nawały tłumu, lecz ten do takiego stopnia się rozjuszył, że, nie bacząc na kilka wystrzałów, danych przez strażników z rozkazu władz w powietrze, mimo to rwał się do kościoła. Ponieważ nie mieliśmy rozkazu strzelania do tłumu, więc ustać tu nie było żadnego podobieństwa, i myśmy, z nakazu kogoś z przełożonych, pomknęli stąd przez boczną furtkę na pole.
Gdyśmy tamtędy wychodzili, część stojącego tam tłumu rzuciła się na nas kołami, przyczem otrzymałem powtórne uderzenie w wargę. W polu spotkaliśmy komisarza Hoffmanna, na którego rozkaz kilka razy próbowaliśmy odpędzić tłum od kościoła, lecz bez powodzenia, tak iż tłum znowu dalej strzelał i rzucał w nas koły.
Tak trwało aż do przybycia kozaków. Gdy ci przybyli, to chociaż tłum przestał stawiać opór, mimo to stał zwarty, nie ruszając się z miejsca. Gdy pierwszy z kozaków uderzył kogoś tylcem spisy i zwalił go, obok stojący włościanin wyrwał spisę kozakowi. Lecz po tym wypadku tłum już począł się rozbiegać.
Stwierdzam to, co zeznałem przed sędzią śledczym, mianowicie: koledzy moi mówili, że naczelnik powiatu, siedząc w karecie, oświadczył, iż zdjął z siebie szlify, czapkę i pałasz, aby myślano, że do sprawy nie należy, bo mógł być rozszarpany.
Józef Zurakowski – sołtys krożański – zeznaje na sali sądowej
Będąc na krużganku razem z gubernatorem, widziałem dwu mężczyzn, trzymających portrety, a trzeciego z krzyżem w ręku. Portrety odebrała policja i oddała mi podarte (w tym stanie odniosłem je do kancelarii gminnej, a połamany krzyż (samo drzewce bez poprzeczki) rzuciła na ziemię. Wtedy lud począł uciekać z kościoła, a strażnicy nahajami bili uciekających.
Wówczas lud rzucił się na kościół z kołami i kamieniami. Rozpoczęła się bójka, która trwała aż do przybycia kozaków. O księdzu Możejce wiem co następuje: 6 października w nocy wpadł do mnie lokaj proboszcza i powiedział, że księdza pobito. Przybiegłszy do kościoła, księdza już nie znaleźliśmy, lecz palto jego i czapka pozostały. Więcej nic nie wiem.
Maksym Rogożkin – podoficer żandarmerii – zeznaje na sali sądowej
Widziałem, jak strażnicy ćwiczyli Szypiłłę nahajami, wołając: „Wczoraj tyś oto ciskał w nas kamieniami, a dzisiaj my walimy w ciebie nahajami!”. Rano bito go za to, co robił w nocy, lecz co on wtedy robił – nie wiem. Odprowadzał go do klasztoru strażnik Landsmann.
Świadek Hans Landsmann – strażnik ziemski – na sali sądowej
Tłum napadł mię u bramy cmentarnej, bił mię kijami i podarł na mnie odzienie. Niektórzy z tłumu krzyczeli: „Co wy słuchacie policji! Nas teraz pięciuset, ale za godzinę będzie pięć tysięcy”.
Anna Rymkiewiczowa zeznaje na sali sądowej przez tłumacza
Strzelanina pod klasztorem rozpoczęła się między pierwszą a drugą godziną w nocy; rozlegały się krzyki i odgłos dzwonów. Ze strachu nie spaliśmy razem z Piotrowiczem i jego córką. Wyszedł on z domu o godzinie 7 czy też 8 rano, kiedy skończyły się nieporządki i już przybyli kozacy, którzy go idącego aresztowali.
…
Ciąg dalszy nastąpi.
Paweł Bohdanowicz dla Kresy24.pl
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!