Z okazji przypadłej na 22 listopada 124. rocznicy tragicznych wydarzeń w Krożach na Żmudzi serdecznie polecamy Państwa uwadze trzecią (środkową) część wnikliwego historycznego śledztwa, które przeprowadził Paweł Bohdanowicz.
[Poprzedni odcinek znajdą Państwo tu].
Protokół oględzin lekarskich z dnia 11 listopada 1893
Działo się 11 listopada r. 1893 w m. Krozach. P.o. sędziego śledczego kowieńskiego sądu okręgowego w II ucząstku powiatu Rosieńskiego, przez powiatowego lekarza Iwanickiego-Wasilenkę, w obecności świadków, dokonał oględzin na włościanach, którym zadano obrażenia na ciele w nocy z 9 na 10 listopada w Krożach.
1) Szlachcic Józef Rynigajło ma na głowie, w miejscu spojeń kości ciemieniowych, ranę dwa centymetry długą, o nierównych brzegach, głęboką na grubość skóry.
2) Włościanin Józef Lewicki ma prawą muszlę uszną rozdartą pośrodku na 2 centymetry; brzegi rany nierówne, pod prawem okiem cztery powierzchowne zdarcia na jeden centymetr długie.
3) Szlachcianka Giertruda Pietkiewiczowa prawą powiekę ma sino – purpurową i cokolwiek obrzękłą.
4) Włościanka Agata Steponkusówna ma w okolicy prawej kości ciemieniowej ranę o nierównych brzegach na 2 cm. długą.
5) Szlachcianka Aleksandra Bielska ma górne i dolne brzegi powieki zabarwione na czerwonopurpurowo, mocno obrzękłe; oko zamknięte; skóra nad brwią zdarta na przestrzeni 3 cm. szerokiej, a 2 długiej. W okolicy prawej kości ciemieniowej jest 3 cm. długa rana o nierównych brzegach, sięgająca do okostnej.
6) Włościanin Stanisław Marczewski w okolicy lewej kości ciemieniowej ma ranę o nierównych brzegach, długą 4 cm, przenikającą skórę i tkankę podskórną.
7) Szlachcic Ignacy Adamowicz nad prawą brwią ma ranę na 1 cm długą, przenikającą skórę i tkankę podskórną.
8) Szlachcic Felicjan Pietkiewicz w okolicy kości czołowej ma 2 cm. długą ranę o nierównych brzegach, przenikającą skórę i tkankę podskórną, a w okolicy kości nosowych zdarcie 7 cm długie.
Na mocy powyższego wyniku badania lekarz orzeka, że wszystkie opisane tu obrażenia cielesne zadane zostały na dobę przed oględzinami przedmiotami o tępych krawędziach i że powinny być zaliczone do szeregu lekkich ran i potłuczeń.
Zeznania w śledztwie i na procesie
Musimy mieć świadomość, że śledztwo i proces toczył się nie przeciwko „rządowej” stronie zajść, ale przeciwko ludziom, którzy bronili kościoła. Prowadzący rozprawę starał się przerywać wypowiedzi mówiące o brutalnym działaniu strony „rządowej”, jako nie mające związku ze sprawą.
To, co nastąpiło po wydaleniu tłumu z kościoła, do sprawy nie należy i dlatego proszę obronę pytań podobnych nie zadawać!
Obrona argumentowała, że trzeba o tym mówić, bo cierpienie oskarżonych zgodnie z prawem jest okolicznością łagodzącą. Po proteście / wniosku obrońców, sąd odbył naradę i zgodził się, że można mówić o brutalnych działaniach „rządowców”, ale tylko o tych działaniach, które miały miejsce przed złamaniem oporu.
Proszę nie dotykać pytań o wypadkach, zaszłych po przybyciu wojsk.
Powyższa wypowiedź sędziego określa ostateczne stanowisko sądu. Sporadycznie jednak w zeznaniach przemycane są szczegóły na temat bicia ludzi po złamaniu oporu.
Wybieram najciekawsze fragmenty. Wybieram przede wszystkim te zeznania, które mówią o przebiegu krwawych zdarzeń w nocy z 9 na 10 listopada (kalendarza juliańskiego) i później. Staram się wybrać przede wszystkim to, co dotyczy samych zajść i z czego można wywnioskować, jakiej broni użyła „strona rządowa” przy rozpędzaniu tłumu, podczas bicia zatrzymanych itp.
Mikołaj Klingenberg, gubernator kowieński, zeznaje w śledztwie
Oznaczywszy dzień 10 listopada jako ostateczny termin zamknięcia kościoła, wydałem rozporządzenie, aby w wigilję tego dnia zebrano, pod dyspozycją naczelnika powiatu Rosieńskiego, 7 urzędników policyjnych, 50 strażników ziemskich oraz od 10 — 12 podoficerów żandarmerji. Oprócz tego, w miasteczku Worniach, powiatu Telszewskiego, gdzie w odległości 30 wiorst od Kroż konsystuje 3 pułk kozaków, zostały przygotowane do wymarszu, na moje zapotrzebowanie, trzy sotnie. Jeszcze przed wyjazdem z Kowna otrzymałem jeden po drugim dwa telegramy od naczelnika powiatu Rosieńskiego, w których ten donosił: najprzód, że w kościele stale się znajduje około 50 mężczyzn i kobiet, a w miasteczku nawet więcej, potem zaś — że można spodziewać się poważnego oporu. Ten ostatni telegram wywołał właśnie moje rozporządzenie, dotyczące kozaków. Po wyjeździe z Kowna 9 listopada, otrzymałem w Szawlach z rana od naczelnika powiatu Rosieńskiego telegram następującej treści: „dowiedziawszy się o przyjeździe, lud się gromadzi, kościół pełen”
Przed Kielmiami spotkał mnie z początku komisarz Hoffmann, zawiadamiając, że w Krożach panuje niepokój, a potem wysłany przez naczelnika powiatu urzędnik policyjny Iwaszencew dla złożenia raportu, że w kościele zgromadziło się około 400 osób. Z powodu tych wiadomości posłałem z Kielm telegram do dowódcy 3 pułku kozaków o natychmiastowym wymarszu ich do Kroż, a wiedząc, że telegram może być otrzymany w Worniach nie wcześniej jak o godzinie pierwszej w nocy, oznaczyłem termin przybycia kozaków do Kroż nie późniejszy nad godzinę ósmą z rana. Następnie udałem się do Kroż z towarzyszącym mi z Kielm naczelnikiem żandarmerji pułkownikiem Żołkiewiczem.
Kiedym podjeżdżał do miasteczka od strony kościoła, ten ostatni był otwarty i oświetlony, około parkanu nikogo nie było i wszędzie panował spokój, a przy świetle księżyca zauważyłem człowieka, który prędko przebiegł wzdłuż ściany w kierunku wejścia do kościoła.
Postanowiłem przystąpić do zamknięcia kościoła po przybyciu kozaków; tymczasem znajdujący się na nocnym roncie komisarze Iwanow i Szwarew, a potem wachmistrz żandarmerji Krestnikow zawiadomili mię, że lud zachowuje się bardzo spokojnie i że, podług zdania komisarza Iwanowa, oczekuje mego przyjazdu dla wypełnienia moich rozkazów. W zarządzie gminnym stawił się przede mną rotmistrz Siemionów i zawiadomił, że chodził do kościoła, gawędził z ludem, usposobionym nader pokojowo, i że niektórzy nawet po rękach go całowali, mówiąc, że po przyjeździe gubernatora sami zamkną kościół i będą go prosili tylko o wstawienie się, aby po upływie sześciu miesięcy znów im pozwolono odbywać nabożeństwo.
Naczelnik powiatu Wichmann zakomunikował mi, że połowa zgromadzonych w kościele już się rozeszła, tak, iż pozostało tam nie więcej nad 200 osób, dodał wszelako, że, jego zdaniem, „sprawa stoi niedobrze”.
Na zasadzie tych wszystkich wiadomości postanowiłem pomówić pierwej z włościanami i po godzinie drugiej w nocy udałem się do kościoła w towarzystwie całej zgromadzonej policji, żandarmerji i osób, przybyłych ze mną z Kowna. Po wejściu na cmentarz nikogo nie znalazłem pod kościołem i rozkazałem, na wszelki wypadek, zająć tę przestrzeń konnym strażnikom. Już przy samem wejściu do kościoła stał tłum: dwaj włościanie na przodzie trzymali portrety Ich Cesarskich Mości w ramie ze sztucznych kwiatów papierowych. Włościanie ci mieli na sobie długi biały ręcznik, który, spływając z prawego ramienia pierwszego z nich, ciągnął się ku lewemu ramieniu drugiego i w ten sposób otaczał obu. Z tyłu stał trzeci włościanin w białej komży i trzymał duży krzyż nad portretami Ich Cesarskich Mości.
Z prawej strony od wejścia, obok trzymającego krzyż, stał włościanin, który, przy sprawdzaniu osobistości, dokonanem prze zemnie, okazał się włościaninem Janem Rymkusem. Osobistość ta. od razu zwróciła na siebie moją uwagę swoim zuchwałym wzrokiem, we mnie uporczywie utkwionym.
Zwróciłem się do włościan z perswazją, że kościół zamyka się z mocy Najwyższego rozkazu i że żadna władza cofnąć tego nie może, że kościół bądź co bądź ulegnie zamknięciu i że dlatego będzie daleko lepiej, jeżeli dobrowolnie opuszczą kościół i sami dopomogą wykonać Najwyższą wolę, tj. to, co Cesarz rozkazuje. Gdym skończył, pierwszym odpowiedział mi coś zuchwale po żmudzku Rymkus, któremu kilku włościan z lekka potakiwało; zauważyłem podówczas, że Rymkus zdobył już wpływ na tłum, bo gdy krzyknąłem „cicho!”, wszyscy zamilkli i skierowali wzrok na Rymkusa.
Odtąd wszystkie zarzuty stawiali włościanie, goniąc wzrokiem za Rymkusem. Pomimo, iż widziałem, że włościanie, a przynajmniej pewna ich część, doskonale mię rozumie, zaproponowałem przybyłym ze mną do kościoła i cały czas stojącym obok księżom Jastrzębskiemu i Jawgielowi przetłumaczyć po żmudzku pierwszą moją przemowę do włościan, co ci spełnili.
Wtedy włościanie poczęli jednocześnie coś głośno mówić, przy czym wyróżniał się podniesiony głos Rymkusa. Księża przetłumaczyli mi, że włościanie oczekują odpowiedzi Cesarza i chcą, aby im pokazano własnoręczny jego podpis. Znów krzyknąłem „cicho!” i tłum ponownie zamilkł. Wówczas, w odpowiedzi na zarzut włościan, oświadczyłem, że własnoręczny podpis nie może im być pokazany, ponieważ Cesarz daje rozkazy wyższym urzędnikom: ministrom, jenerał-gubernatorom i gubernatorom, i że jeżeli gubernator ogłasza wolę Cesarską, to wszyscy powinni mu wierzyć.
Słowa moje natychmiast przetłumaczyli księża na język żmudzki i poczęli namawiać lud, aby wykonał mój rozkaz. Znów dały się słyszeć jakieś głosy, zawierające, podług księży, prośbę wstawienia się za parafjanami. Wtedy ogłosiłem włościanom, a słowa me przetłumaczone zostały przez księży, że jeżeli dobrowolnie ulec nie zechcą, to użytą zostanie siła, jakiej zajdzie potrzeba, i rozkazałem włościanom, trzymającym portrety, rozstąpić się i otworzyć wyjście z kościoła dla ludu. Włościanin, na prawo ode mnie stojący natychmiast opuścił ręce, lecz Rymkus trącił go w ramię, tak iż ten znów ujął portret; wówczas jeszcze kilka rąk wyciągnęło się ku portretowi w celu podtrzymania go. Trzymający portret z lewej strony, pomimo mego trzykrotnego wezwania, aby opuścił ręce, uporczywie dalej podtrzymywał portret.
Wtedy rozkazałem otaczającym mię strażnikom i żandarmom zabrać portret, lecz w tejże chwili uczepiło się go kilku ludzi z tłumu, a wobec tego rozkazałem go nie ruszać. Przekonany o bezskuteczności perswazji, ogłosiłem włościanom, że odchodzę i że mogą pozostać w kościele, a policji rozkazałem zamknąć drzwi; lecz nim przystąpiono do wykonania tego rozkazu, lud zaczął spokojnie wychodzić po jednemu z kościoła, w tej Liczbie i baby.
Uważając to za oznakę poddania się memu rozporządzeniu, stanąłem między krużgankiem a zewnętrzną bramą cmentarną trochę na uboczu. Podówczas rozległo się w kościele kilka głosów, a zaraz potem tłum rzucił się z kościoła, ci zaś, co wcześniej wyszli, zatrzymali się za bramą cmentarną, skąd dały się słyszeć głośne pogróżki. Przyszło mi wtedy na myśl, że możemy być z dwu stron osaczeni przez tłum, gdyż to, że spoza parkanu posypały się pogróżki i rzucono kilka kijów, przekonało mię, że tłum wychodził z kościoła nie w chęci dobrowolnego opuszczenia go, lecz podług z góry ułożonego planu postępowania; rozkazałem więc strażnikom zupełnie wypędzić nahajami cały tłum za parkan, a to w tym celu, by mieć go z jednej tylko strony.
Jak tylko policja poczęła rozpędzać zbiegowisko, za parkanem dało się słyszeć z tłumu kilka wystrzałów, oraz poleciały stamtąd koły, z których jeden zawadził o moją czapkę. Strażnikom rozkazano dać ognia w powietrze, co czas pewien powstrzymywało nacisk tłumu, stojącego za parkanem, i dało możność mnie i otaczającym mię osobom wejść do kościoła, który podówczas był już próżny, bo strażnicy, wcześniej ode mnie wszedłszy do kościoła, zdołali wypędzić pozostałe tam baby.
Razem ze mną trafili do kościoła: radca Kożyn, urzędnik do szczególnych poleceń Smolenskij, komisarze: Jodkowskij, Szwarew, Iwanow, Kolesnikow i Iwaszencew, naczelnik powiatu Wichmann, księża Jastrzębski i Jawgiel, wójt gminy krożańskiej, tudzież pięciu podoficerów żandarmerii. Udaliśmy się do kościoła, żeby się ukryć przed napierającym tłumem. W pierwszej chwili namyślaliśmy się, dokąd się udać, lecz skoro przez otwarte drzwi doleciało nas kilka kołów z tłumu, ciągle jeszcze wstrzymywanego wystrzałami strażników, rozkazałem zamknąć oboje zewnętrznych drzwi i zabarykadować je.
Poszukując bezpiecznego miejsca w kościele, skierowaliśmy się po drodze, oznaczonej na planie literami A, B, C, D, gdzie, po obejrzeniu miejsca D, uważaliśmy siebie za bezpiecznych, ponieważ tłum mógł dostać się do nas po schodach ze składu C, dokąd znowu mógł on trafić przez kurytarz F. Wejście zaś po schodach, naszym zdaniem, było niemożliwe, gdyż na każdego, kto by się tego ważył, mogły być skierowane lufy wszystkich rewolwerów. Od tej chwili słyszeliśmy ciągle hałas tłumu i uderzenia w zewnętrzne drzwi kościoła, które tłum chciał wyłamać. Jeden z będących przy mnie żandarmów, po bliższym obejrzeniu miejsca, gdzieśmy byli, znalazł, że w razie, gdyby tłum wdarł się do kościoła, to mógłby dostać się do nas po drodze, oznaczonej na planie literami D (na parterze), L (na piętrze), K, U, N, E. Z tego powodu rozkazałem zabarykadować drzwi, prowadzące na chór U w miejscu N. U drzwi stanął ktoś z będących ze mną urzędników. Wkrótce (było to o godzinie trzeciej z rana) usłyszeliśmy z dołu hałas zbliżających się ludzi, a zaraz potem wyłamane zostały drzwi, prowadzące z F do C, kilku zaś ludzi usiłowało wejść po schodach, prowadzących do miejsca N, gdzieśmy stali.
Na mój rozkaz dano kilka razy ognia w powietrze i lufy rewolwerów skierowano przeciw tłumowi. W miejscu naszego pobytu było dość jasno, ponieważ wzięliśmy świece z kościoła, lud zaś przyniósł je ze sobą. Po wystrzałach tłum zatrzymał się i krzyczał dalej, lecz dlaczego krzyczał — nie można było z początku zrozumieć; następnie przez okno w lokalu N, wychodzące na dach, z dziedzińca była rzucona cegła, a ze składu C w górę po schodach rzucono także kilka cegieł w naszym kierunku.
Ks. Jastrzębski, stojąc na najwyższym stopniu schodów, zaczął mówić do ludu po żmudzku, to tylko więc powtórzyć mogę, co ze swej rozmowy z włościanami przetłumaczył mi ks. Jastrzębski. Między innymi, z tłumu mówiono księdzu: „My ciebie nie ruszymy. Nam potrzeba ich (t.j. władzy). Czekaliśmy gubernatora, a przyjechali zbóje. My gubernatora nie znamy”. Dalej na dowód, że przyjechał rzeczywiście gubernator, wymagano medalów itd. Zaraz potem dał się słyszeć oddalony zgiełk z powodu, iż z drugiej strony zbliżał się tłum, który starał się wyłamać drzwi z lokalu U do N.
Zrozumieliśmy wtedy, że jedynym ratunkiem dla nas będzie przetrwać aż do przybycia kozaków, i w tym celu wszczęliśmy rozmowę ze stojącymi na dole przy schodach włościanami, z liczby których wyróżniał się szczególniej dymisjonowany żołnierz, mówiący po rosyjsku. Na zapytanie księdza, czego chcą, żołnierz ten, popierany przez innych, mówił, iż wymagają spisania protokółu o tem, że w nocy przyjechali jacyś ludzie i napadli kościół, przyczem wszystkie dalsze rozpytywania o treści protokółu, papierze i piórach, niezbędnych do pisania, były prowadzone w takich warunkach, że skoro ktoś z tłumu próbował wejść na schody, to skierowywały się ku niemu lufy rewolwerów.
Po upływie pewnego czasu ksiądz powiedział, że chłopi, zdaje się, ustępują, ponieważ zaczynają wypędzać baby; i rzeczywiście zaraz poczęli proponować nam zejście na dół, obiecując wypuścić nas z kościoła bez szwanku. Nacisk tłumu z chóru zwiększył się podówczas, a kiedym wyjrzał przez okno, spostrzegłem, że na dworze włościanie stoją z kołami [prawdopodobnie sztachety z rozebranego płotu – P.B.]
Rozkazałem odpowiedzieć, że wierzyć im nie możemy, ponieważ u góry na chórze tłum coraz natarczywiej się dobija, i że nie zejdziemy z zajętego przez nas miejsca, dopóki z chóru nie ustąpi wszystek tłum. Wkrótce tłum rzeczywiście oddalił się z chóru, a skoro wszedłem na poddasze, to z okna, wychodzącego na kościół, zauważyłem, że znajduje się tam około 60 kobiet, które modliły się śpiewając, tłum zaś, na dole będący, proponował nam zejść, ponieważ nastanie dzień i zaczną dzwonić. Po upływie pewnego czasu (było równo pół do ósmej z rana), włościanie, rozmawiający u dołu, przerwali nagle rozmowę i znikli.
Będący na górze w lokalu K żandarm zawiadomił mię, że na drodze kołtyniańskiej pokazali się kozacy. Istotnie, nie przeszło nawet dwu minut, a oddział kozaków, zsiadłszy z koni, zajął lokale C i D. Wtedy zszedłem na dół i ujrzałem, że w kościele pozostały tylko baby, które rozkazałem kozakom wyprowadzić, co też wykonano. Następnie już najzupełniej swobodnie wyniesiony został z kościoła Najświętszy Sakrament, relikwje i niektóre inne świętości; kościół został zamknięty, drzwi opieczętowano, a na straży przy nich postawiono część kozaków.
Potem nakazałem policji, przy pomocy kozaków, przejrzeć domy w miasteczku i wszystkich dorosłych przyprowadzić do zarządu gminnego. Z liczby pokazanych mi wczoraj osób poznałem Jakóba Żutowta, który po prawej stronie ode mnie trzymał portrety Ich Cesarskich Mości, i Jana Widejkisa, który je trzymał z lewej strony; następnie Franciszka Burbę i Franciszka Lubowicza, Józefa Rymgajłę i Jana Margiewicza. Dodaję, że wójt krożański, podczas gdyśmy byli w lokalu N, namawiał, rozkazywał i od czasu do czasu krzyczał na włościan, lecz na jego słowa oni widocznie nie zwracali żadnej uwagi.
Osobistości, przedstawionych mi na czterech podobiznach [sędzia śledczy pokazał świadkowi fotografie Ałuzasa, Gustysa, Szypiłły i Dynika], zupełnie nie znam; nie widziałem ich w tłumie, który stawił opór władzom w nocy na 10 listopada roku ubiegłego 1893, podczas zamknięcia, z rozkazu Najwyższego, kościoła byłego klasztoru. Co się tyczy osoby, przedstawionej na tej oto fotografii: [świadek wskazał na podobiznę Iwanowskiego], tę poznaję: osobistość ta bardzo dobrze jest mi znana, ponieważ widziałem ją w warunkach, kiedy musiała wrazić się mi w pamięć, i jeżeli inni świadkowie sprawy niniejszej twierdzą, że człowiek ten stał w kościele w liczbie otaczających krzyż i portrety Ich Cesarskich Mości, to mogę stwierdzić to samo. Czy przejmował udział w oporze przedstawiony mi człowiek, którego, panie sędzio śledczy, nazywasz Józefem Brazłowskim — nie wiem, bo go w czasie oporu nie zauważyłem.
Ciąg dalszy nastąpi.
Paweł Bohdanowicz dla Kresów24.pl
6 komentarzy
Paweł Bohdanowicz
27 listopada 2017 o 21:47Akt oskarżenia, zeznania świadków w śledztwie i na procesie, oraz inne dokumenty to kilkaset stron. Z oczywistych względów nie mogłem zacytować wszystkiego i nawet nie miałoby to sensu. Jest jednak ciekawy wątek, kto zachęcał katolików do oporu. Postanowiłem dokleić tu kilka cytatów.
Akt oskarżenia:
—- POCZĄTEK CYTATU —-
Do tego też czasu, podług zeznań świadków: Klingenberga, Wichmanna, Siemionowa, Źołkiewicza i innych, odnieść należy zjawienie się wśród ludności miejscowej podżegawczej gazety »Apżvałga«, wydawanej za granicą w języku żmudzkim, która wzywała parafian krożańskich do otwartego oporu czynnego władzom, jeżeli te zechcą przystąpić do zamknięcia kościoła.
—– KONIEC CYTATU —–
Zeznanie powtórzone własnymi słowami przez osobę (?) obecną na sali sądowej:
—- POCZĄTEK CYTATU —-
Po zagajeniu posiedzenia wieczornego, Siemionów na wezwanie podprokuratora opowiada, że przed wypadkami krożańskimi aresztował w Telszach, o 40 wiorst odległych od Kroż, u niejakiej Augustowskiej, pewną żmudzką gazetę, która nawoływała Żmudzinów do obrony kościoła krożańskiego.
—– KONIEC CYTATU —–
Z uzasadnienia wniosku o ułaskawienie:
—- POCZĄTEK CYTATU —-
Niezależnie od tego, mając na względzie religijny fanatyzm, nader rozwinięty wśród katolików guberni Kowieńskiej w ogóle, a zwłaszcza wśród ludności pochodzenia żmudzkiego, tudzież i to, że z jednej strony fanatyzm ten w znacznej mierze podniecany był przez rozpowszechnioną wśród ludu gazetę, wydawaną w języku żmudzkim za granicą pod nazwą »Apżvałga«, w której wprost nawoływano katolików do otwartego powstania przeciw władzom w tych wypadkach, gdy te uważały za potrzebne zamykać klasztory lub kościoły…
—– KONIEC CYTATU —–
Cytat ze wspomnianej gazety
(przetłumaczony na polski):
—- POCZĄTEK CYTATU —-
Nadeszła chwila czynu, gdyż wiarę naszą prześladują, zamykając kościoły; należy oprzytomnieć, stanąć murem ramię przy ramieniu i nie oddawać kościoła, który Moskale chcą zamienić w obrzydliwą jaskinię…
—– KONIEC CYTATU —–
„Żemaicziu ir Lietuvos apżvałga” = „Przegląd Żmudzi i Litwy” był to dwutygodnik katolicki wydawany w Tylży i przemycany przez granicę na Wielką Litwę (czyli do zaboru rosyjskiego).
Maur
30 listopada 2017 o 17:49Jakaś zewnetrzna inspiracja wydawała się oczywistą.
W sumie władze potrzebowały bardzo dużo czasu na rozwiązanie sprawy. Jak się okazało później – zupełnie niepotrzenie.
Gubernator miał do dyspozycji znaczne siły porządkowe. Zarówno policję jak i żandarmerię oraz strażników. Dziwi mnie jego zwłoka i akceptacja eskalacji konfliktu. Równie dobrze mógł mógł wysłać miejscowych policjantów by ci aresztowali prowodyrów sprzeciwu carskiego rozkazu już po pierwszej nieudanej próbie zamknięcia kościoła. Wówczas wystarczyło aresztować może 5 osób i problem byłby rozwiązany. Przy następnej próbie można było aresztować ze 20. Wówczas to rodziny aresztowanych biegałyby za ułaskawieniem aresztowanych, dostarczały im pozywienie i miałyby innego rodzaju problem.
No, ale to mi tak może się wydawać z pozycji obecnych czasów.
Tym nie mniej artykuł uważam za bardzo cenny przekaz historyczny. 🙂
Maur
28 listopada 2017 o 13:46Szybko Pan się uwinął. 🙂
Spodziewałem się II odc. na weekend a tu już i III na tapecie.
Nazwiska sędziego jeszcze potrzeba. Dla waloru edukacyjnego. Wszak i dzisiaj zdarza się, że sędzia dyktuje do protokołu co innego niż zeznają świadkowie. Niech tedy lekcją będzie dla takich, że i po 200 latach infamia na ich nazwiskach pozostanie.
Co do wyroku – to bardzo jednak surowy. To nic, że złagodzony później przez cara. Wobec ofiar śmiertelnych, wobec tylu zgwałconych kobiet, wobec tylu rannych – pozostali powinni otrzymać co najwyżej po miesiącu aresztu o chlebie i wodzie. Przecież ci ludzie mieli świadomość o tych zabitych, zgwałconych i rannych. Miesiąc osobistego aresztu to wystarczający czas na przemyślenie ceny oporu wobec carskich rozkazów.
Z drugiej strony nadgorliwość gubernatora i w zasadzie jego absolutny brak kompetencji do załtwienia tej sprawy na drodze pokojowej. Mały, zakompleksiony człowieczek na stanowisku przerastającym go w sposób wręcz karykaturalny. I na dodatek strachliwy. 50 strażników ziemskich, kilkanaście policji i żandarmów. I do tego 3 sotnie kozaków! Musiał być wyjątkowym tchórzem.
Gdyby miał wziąć 2 policjantów i temat załatwić to pewnie zrzekłby się swojego gubernatorstwa. 🙂
Paweł Bohdanowicz
28 listopada 2017 o 18:20Po ułaskawieniu chwalono młodego cara, ale car Mikołaj II działał tu „z automatu”. To w wyroku sądu był zawarty był wniosek o ułaskawienie. Sam sąd wnioskował o 1 rok dla czterech głównych oskarżonych i o całkowite ułaskawienie dla pozostałych.
BYŁ TO WYROK Z JEDNOCZESNYM WNIOSKIEM O UŁASKAWIENIE
(rzadko stosowano takie rozwiązanie)
Zaraz podam skład sądu.
Paweł Bohdanowicz
28 listopada 2017 o 18:41Przewodniczący Izby Sądowej:
tajny radca Aleksander Stadolski
Członkowie Izby Sądowej:
radca stanu Michał Jewreinow
radca stanu Paweł Kobeko
radca kolegjalny Włodzimierz Niekludow
Przedstawiciele stanów (szlachty, mieszczan i włościan):
marszałek szlachty powiatu Wileńskiego — Leontiew
prezydent miasta Wilna — rzeczywisty radca stanu Gołubinow
wójt gminy mickuńskiej – Dunowski
Maur
30 listopada 2017 o 17:39Dzięki.
To ważna informacja.
Co do samego wyroku z jednoczesnym wnioskiem o ułaskawienie to pozostaje jedynie konstatacja: takie to były czasy.