W wielu dokumentach o życiu polskiej wspólnoty etnicznej na Ukrainie stale mówi się o znacznym zmniejszaniu się jej liczebności w różnych tragicznych okresach historii naszego kraju. Przyczyny tego procesu były różne: wojny, rewolucje, epidemie, represje, asymilacja z ludnością miejscową.
Dokumentalne materiały dotyczące mojej rodziny i wspomnienia autora tych wersów o losie mojej babcі Józefy Fedorowicz (w panieństwie Środy), urodzonej w Polsce oraz jej syna Józefa, również świadczą o osobistej tragedii życiowej tak bliskich mi ludzi, będących przedstawicielami wspólnoty polskiej na Ukrainie.
Szlak życiowy poważanej i ukochanej mojej babuni Józefy bierze swój początek w Polsce, gdyż urodziła się ona (co potwierdza zapis w metryce) w rodzinie Antoniego i Marii Środy w 1894 roku w gromadzie Wrzawy, znajdującej się w powiecie tarnobrzeskim w województwie rzeszowskim. W lata pierwszej wojny światowej najeźdźcy wywieźli ją na prace przymusowe do Niemiec, gdzie pracowała u fermera. W tamte lata pracował tam również jeniec, pochodzący z guberni podolskiej Fedorowicz Michał (mój dziadek). Tam właśnie, w Niemczech, poznali się oni bliżej i zawarli małżeństwo, z którego przyszły na świat dzieci – syn Józef i córka Olga (moja matka). W 1921 roku moi dziadkowie z córką Olgą (moją mamą), dzięki pomocy Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, przenieśli się na Ukrainę. Dodam tylko, że ich syn Józef pozostał w Polsce u rodziców babci – Marii i Antoniego Środów.
Po przyjeździe na Podole dziadkowie osiedlili się w gospodarstwie rodziców dziadka Michała na «Chutorach Radowieckich» znajdujących się w rejonie wowkowinieckim ówczesnego kamieniec-podolskiego obwodu. Trudne warunki życia rodziny w gospodarstwie, gdzie żyła wielodzietna rodzina, z goryczą i smutkiem wspominała moja babunia: niechęć rodziców i braci do synowej i bratowej, brak wolnych gruntów pod zabudowę, stały brak pracy były ich codziennością.
Tak niełatwo żyli z rodzicami, ale z czasem zaczęli prowadzić swoją gospodarkę przydomową. W lata kolektywizacji we wsi utworzono artel (spółdzielnię), do zarządu którego wszedł mój dziadek Michaił. W artelu z socjalistyczną nazwą «Iskra» pracowano od rana do wieczora, nie otrzymując za pracę pieniędzy, a tylko – za ściśle wyliczane roboczogodziny – wynagrodzenie w naturze, co nie zaspokajało potrzeb dużej rodziny. Z biegiem czasu mój dziadek Michaił przeszedł do pracy na stację kolejową Żmerynka.
Z opowieści mojej babci pamiętam, że naczelnik zarządu spółdzielni zabraniał jej rozmawiać w języku polskim, zmuszał wszelkimi groźbami uczęszczać do kółka „walki z analfabetyzmem”, zaś milicja nie zezwalała jej prowadzić korespondencję z rodziną w Polsce, a tym bardziej na wyjazd do krewnych. Takie zakazy stosownie swobodnego przemieszczania wysuwane ze strony wszystkich organów władzy radzieckiej istniały aż do 1956 roku. W tym właśnie roku mogła ona urzeczywistnić swoje wyczekiwane latami życzenie – spotkać się ze swoimi braćmi i siostrami i synem Józefem.
Uważam, że takie wrogie nastawienie władzy radzieckiej do niej osobiście, jako do Polki, zresztą podobne w stosunku do innych rodzin Polaków w tym okręgu, bezsprzecznie ocenić należy jako represje polityczne i łamania praw i swobód człowieka na tle przynależności narodowej. Zgodnie ze wspomnieniami mojej mamy Olgi i mojej kuzynki w Polsce – Emilii Piciury, w czasie przyjazdu do domu babci, rodzina nic nie wiedziała o losie jej syna Józefa. Przekazała jedynie jego zdjęcie w wojskowym mundurze. Zdjęcie to przywiozła babcia do domu, na Ukrainę, i powiesiła na honorowym miejscu. Do końca swojego życia (zmarła w 1966 r.) ona i moja matka nie przypuszczały, że jest on żywy i że mieszka w Wielkiej Brytanii.
Do Polski wuj Józef powrócił z rodziną dopiero w 1994 roku, kiedy jego matka i siostra już zmarły. Podczas spotkania z nim, słuchając jego zwierzeń i wspomnień o tragicznych epizodach wojennych, o życiu na emigracji, wyczuwało się jak szczerze martwiły go losy matki i ojca, krewnych przebywających na ojczystej polskiej ziemi. Ze szczególnym zapałem i emocją oceniał on przyczyny i konsekwencje porażki polskich wojsk w walkach z armią niemiecką będąc ich bezpośrednim uczestnikiem (był dowódcą oddziału w polskiej jednostce kawaleryjskiej). Opowiadania o wycofywaniu się polskich jednostek, o perypetiach podczas przeprawy żołnierzy przez granice różnych krajów, o potajemnym poparciu żołnierzy straży granicznej i miejscowej ludności okazywanych w nocnych przemarszach, o utarczkach zbrojnych z Niemcami, o ewakuacji ocalałych żołnierzy za granicę, o stratach poniesionych w czasie wojny – wszystko to martwiło go niezmiernie i nieraz budziło nieukrywane oburzenie.
Służbę w wojsku Józef kontynuował w polskim oddziale kawaleryjskim już na terenie Wielkiej Brytanii, co utrwalone zostało na jego fotografiach. Oto, na przykład: przygotowanie legionistów do wymarszu; apel na placu; udział w nabożeństwie w kościele. W jego rozważaniach o służbie dawała się odczuć szczera patriotyczna chluba żołnierza – Polaka za osobiste wywiązanie się z powierzonych mu wojskowych zadań. O nagrodach za służbę nie wspominał, lecz o takich odznaczeniach pisali jego krewni w jednym z listów. Po zakończeniu służby wojskowej nie otrzymał emerytury i obywatelstwa tego kraju, załatwił jedynie formalności na prawo stałego pobytu. Założył rodzinę w ślubie z Angielką o imieniu Freda, urodziły się im trzy dziewczynki. Najmłodszej nadali imię Józefa. Utrzymywał stałe kontakty polskimi kolegami z wojska.
W czasie spotkań rozmawiał z nami i ze swoją rodziną po polsku. Uważał się za obywatela Polski, wiernego katolika. Nieraz pytał mnie i wszystkich krewnych o niezrozumiałych dla niego przyczynach wieloletnich, nieustannych odmowach władz polskich w prawie do odwiedzenie swojego ojczystego kraju. Zwłaszcza przygnębiało go to, że przez całe te lata nie pozwalano w dodatku przesyłać listów i kartek do krewnych z informacją o jego życiu, nie objaśniając przy tym przyczyn. Na jednej z fotografii stoi on z rodziną i patrzy na rzekę San płynącą koło wsi, gdzie przeminęło jego dzieciństwo i gdzie w czasie w czasie powodzi zginął jego krewny i inni wieśniacy. Niestety – mój wujek Józef Środa – Polak, żołnierz i patriota Polski zakończył swoją ciernistą drogę życia w 2003 roku. Spoczywa na cmentarzu niewielkiego miasta w Hereford, leżącego w hrabstwie Herefordshire, (Wielka Brytania). Do dziś podtrzymujemy kontakty rodzinne z Jego żoną i córką.
Włodzimierz Pawłowski,
Dziennik Kijowski, Luty 2016 nr 2 (514)
1 komentarz
paolo
9 września 2017 o 05:18Takie to tragedie przezywali Polacy i na tym sie nie skonczylo.