Od „wyzwoleńczego marszu Armii Czerwonej na Zachodnią Białoruś” minęło prawie 75 lat. Przychodzą nowe pokolenia, a w świadomości Białorusinów wciąż istnieje podział na Zachodnią i Wschodnią Białoruś i prawdopodobnie będzie on istniał jeszcze nie jedno dziesięciolecie. Dlaczego?
Podział nastąpił w najbardziej dramatycznym momencie historii tych ziem. Z jednej strony masowe egzekucje, z drugiej wyjazdy za chlebem do Ameryki – pisze Dmitrij Bartosik na portalu Svoboda.org. Podział będzie odczuwalny jeszcze długo, bo i cenę za ponowne połączenie Białoruś zapłaciła wysoką, i kolektywizacja na zachodzie miała miejsce znacznie później niż na wschodzie, i architekturę na Zachodzie nie spotkał aż tak okrutny los jak na wschodzie. A jadąc trasą szybkiego ruchu w rejonie Dzierzyńska, dalej za Zasław i Raków, będziemy wyraźnie obserwować, że przekroczyliśmy starą granicę.
Rakowskiego artystę Feliksa Januszkiewicza można nazwać strażnikiem tej granicy. W swoim domu – twierdzy zebrał pokaźną kolekcję z czasów, gdy Raków był jeszcze stolicą kontrabandy. Meble, zastawa stołowa, odzeż, biżuteria, instrumenty muzyczne. To prawdziwa maszyna czasu, która przeniesie nas w tamtą minioną epokę, między tych ludzi, którzy już odeszli…
Jeśli chcesz poczuć atmosferę tamtych czasów, nie ma lepszego miejsca na Białorusi niż galeria Januszkiewicza.
– Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak ważnym dokumentem może być zwykły bilet lub jakieś zaświadczenie z urzędu, które zwykle wyrzucamy do kosza – pisze Bartosik. – Żona rakowskiego mieszczanina Wasyla Szkiela, przechowywała wszystkie te dokumenty, nawet na konia, którego los splatał się z losem jego gospodarzy.
Feliks Januszkiewicz: „Ludzie w czasach sowietów nie posiadali paszportów. A tu człowiek kupuje konia, a koń jak samochód – miał swoje dokumenty. Koń regularnie poddawany był kontroli, musiał przechodzić „badanie techniczne”. Wchodząc tu sowieci zbadali konia na cukier. – I ona pieczołowicie wszystkie te kwity przechowywała! Sowieci wydali unikalny dokument tamtej epoki. „Czarny koń towarzysza Szkiela, wybrany przez osobę posiadającą pełnomocnictwa NKWD. Szamek Anton”. -Koń, który posiadał taki paszport, otrzymywał talon. A potem wchodzą tu Niemcy. Pierwsze dokumenty wydają w języku polskim, a później już piszą po białorusku. Zachowało się „zobowiązanie do zdawania produkcji rolnej” z 1942 roku. A swojego czarnego konia udaje mu się odzyskać od komunistów uciekających na Moskwę. Ale czerwoni odeszli, a czarni zostali. A oto pieczątka niemieckiego notariusza, poświadczająca, że czarny koń został przejęty za 315 marek. W tym momencie wiedza o dalszych losach tego konia urywa się…
Raków nawet dzisiaj, ze swoimi świątyniami i budynkami, wygląda jak klasyczne miasteczko. Ale jak pięknie wyglądał przed wojną, możesz sobie tylko wyobrazić oglądając pożółkłe zdjęcia rakowskich sklepów i restauracji. Pamięta je doskonale pani Rufina Mackiewicz:
– Oj piękne miasteczko było! I sklepów było dużo, hotele, restauracje, lodziarnie, czyste miasteczko było. Brukowane. Każdego ranka wszyscy musieli przed swoją posesją zamiatać. Przykazywali nam trawę pielić koło domu. Siedzieliśmy i nożykiem trawę z korzeniami wyrywaliśmy. Była i karuzela i dom ludowy był, taki współczesny klub, – wspomina pani Rufina.
Na Rakowskim cmentarzu katolickim, przyjezdnego może szokować parkan zbudowany z płyt nagrobnych, macew. To oczywiście sowieckie dziedzictwo…
Zwraca na siebie uwagę grobowiec – kaplica, Druckich – Lubeckich, w której spoczywają Maria i Krystyna – matka i córka. Zwróćcie uwagę na daty ich śmierci.Krystynę można nazwać jedną z pierwszych ofiar sowiecko- polskiej granicy. Ich majątek pozostał po sowieckiej stronie, w Nowym Polu. Młoda kobieta często wyprawiała się konno wzdłuż granicy, nie mając świadomości zagrożenia, jakie czyhało na nią ze strony sowietów. Podczas jednej z takich przejażdżek radziecki pogranicznik zastrzelił konia, a Krystynę uprowadził do domu, gdzie spędziła swoje dzieciństwo, a w którym wówczas mieściły się koszary sowietów. Była tam gwałcona, aż wreszcie uduszona. Matka przeżyła i najście bolszewików i okupację niemiecką i „wyzwolenie”, umarła w 1946 roku.
„Mieszkańcy Rakowa jak mogli wspierali starszą panią, mówili jej „Niech pani przyjdzie do nas na obiad w poniedziałek” – opowiada Rufina Mackiewicz. – Jej było bardzo ciężko. Ludzie ją dokarmiali, dobrzy byli. Ale ona pamięć miała dobrą, wiedziała którego dnia do kogo na obiad ma zajść”.
– A za co tak ją kochali?
– Opowiem panu o Druckim – Lubeckim. Mój dziadek jechał do lasu, po drewno na opał. Z naprzeciwka jedzie pan. Dziadek się przestraszył. Czapkę zdjął, ukłonił się. „Po co do mojego lasu wchodzisz?” – zapytał. „Panoczek, kto w lesie nie kradnie, w domu gospodarzem nie jest” – odpowiedział mój dziadek. A pan się tylko roześmiał i pojechał dalej. Ani nie przeklinał, ani nie ukarał, on taki właśnie był. Drucki – Lubecki. A potem jak ona tu dożywała biedna, ludzie łaskawym okiem na niąpatrzyli i wspierali ją.
Dziś Raków powoli odzyskuje swoją niegdyś utraconą sławę miasteczka kulturalno –rzemieślniczego. Zawdzięcza to również Wasilijowi Rubcowowi, który otworzył tu pracownię i graweruje szkło. Zdobi kieliszki, karafki i inne naczynia ornamentami, wizerunkami zwierząt, historycznymi herbami i innymi magicznymi ozdobami.
Po ilości zamawianego u niego szkła, Wasilij orientuje się, jaki rodzaj i gatunek alkoholu spożywany jest na Białorusi najchętniej.
„ Teraz wszystko się pomieszało. Białorusini piją najwięcej whisky. Najbardziej popularne szklanki, są właśnie do whisky, i ja wiem dlaczego. To wynika z uwarunkowań historycznych. Nasza dawna wódka, była produkowana z żyta, dojrzewała w dębowych beczkach – STARKA, czyli whisky.
Raków to rodzinne miasto Idy Rosenthal, która na początku XX wieku wyemigrowała do USA, gdzie wraz z mężem stworzyła pracownię gorseciarską. To właśnie tej pani z Rakowa, kobiety na całym świecie powinny powiedzieć – dziękuję, bo Ida Rosenthal jest wynalazczynią współczesnego biustonosza. Rakowscy twórcy mają kilka sympatycznych pomysłów, by uwiecznić pamięć o Idzie w jej rodzinnym miasteczku. Cdn..
Kresy24.pl/svaboda.org
1 komentarz
Małgorzata Niechwiadowicz
28 stycznia 2020 o 19:45Piekna opowieść , o Księżnej Marii słuszałam od mojej Mamy. Zdziwiłam się czytając tu potwierdzenie tej historii.