
Żywa lekcja historii. Skazani zwiedzili miejsce pamięci i muzeum Auschwitz – Birkenau, Fot: Służba Więzienna
W „Tygodniku Powszechnym” ( 1987, nr 2) prof. Jan Błoński ogłosił słynny, choć bardzo kontrowersyjny, esej pt. „Biedni Polacy patrzą na getto”. Tam, na samym wstępie, powołał się na Czesława Miłosza i jego – jak to określił – osobliwe słowa o obowiązku oczyszczenia, który rzekomo ciąży na polskiej poezji. Oczyszczenia rodzinnej ziemi, która jest „obciążona, skrwawiona, zbezczeszczona”.
I, aby nie było wątpliwości, prof. Błoński od razu wyjaśniał, że „Miłosz nie myśli ani o krwi rodzimej, ani o krwi najezdników. Jasne, że myśli o krwi żydowskiej, o ludobójstwie, którego naród polski nie jest winien, ale które dokonało się na naszej ziemi i tę ziemię jakoś na wiek wieków naznaczyło” (koniec cytatu).
Stał się więc Miłosz spiritus movens eseju ogłoszonego w „Tygodniku Powszechnym”, a Błoński rozwinie skwapliwie osobliwe słowa poety podpierając się własną już i osobliwą afirmacją: „…kraj ojczysty nie jest hotelem, w którym dość sprzątnąć brudy po przypadkowych gościach. Zbudowany jest przede wszystkim z pamięci, inaczej mówiąc jesteśmy sobą tylko dzięki pamięci o przeszłości.” (koniec cytatu). Afirmacja bardzo ładna, szkoda tylko że tę naszą narodową pamięć nie wszyscy tak cenią, a niektórzy traktują ją selektywnie lub ad libitum. Niektóre polityczne partie niestety postulują nawet likwidację nieodzownego dla dokumentacji dziejów Instytutu Pamięci Narodowej. A przecież pamięć ta jest nietykalna i uświęcona ofiarą pokoleń.
W kontekście rozważań podjętych przez prof. Błońskiego owa pamięć o przeszłości jawi się też nietykalna, i słusznie, ale jej zasięg jest jakby ograniczony, albowiem dotyczy tylko Zagłady. Z drugiej strony wiemy, że i pamięć o ludobójstwie dokonanym na Polakach także posiada status nietykalności, tylko że celebrowana jest ona rzadziej aniżeli pamięć o ofiarach Holokaustu. I to wokół nich krążą myśli Błońskiego, taka jest bowiem tematyka i tendencja jego eseju. Dlatego też przybiera czasem ton mentorski wobec gospodarzy Kraju, w którym okupanci dokonali Zagłady, i postuluje: „Musimy nosić ją w sobie, chociaż bywa to przykre czy bolesne. I winniśmy dążyć do tego, aby ją oczyścić” (ją – to znaczy „pamięć o przeszłości”). Autor eseju proponuje nam zatem „oczyścić pole Kaina i tu najpierw pamiętać o Ablu”. Trochę to naciągana symbolika, bo braterstwo Kaina i Abla rozwiewa się w relacji Niemców i ich ofiar. Każdy z łatwością dostrzeże, że rolę Kaina spełnili Niemcy, ale w kategorii Abla Błoński umieścił wyłącznie naród żydowski. Dla Polaków jakoś zabrakło tu miejsca, chociaż do roku 1942 w Oświęcimiu ginęli przede wszystkim Polacy. By nie wspomnieć masowych morderstw w Koninie, Palmirach, rzezi na Woli czy w tylu innych miejscach kaźni polskiej ludności. O tych tragediach mówiły publikacje rządu londyńskiego w „The Black Book of Poland” (New York, 1942), dostępne dziś w internecie: https://org/details/TheBlackBookOfPoland. Zarazem rząd londyński alarmował świat raportami o eksterminacji Żydów. Najnowszą pozycją na ten temat jest książka „Zbrodnia i grabież” Wojciecha Polaka i Sylwii Galij-Skarbińskiej, wydana w Białym Kruku (2019).
Dalej prof. Błoński rozwija swoje rozważania w sposób bardziej dramatyczny: „Ów Abel nie był sam, mieszkał w naszym domu (na naszej ziemi), a więc we wspólnym domu na wspólnej ziemi. Krew została na ścianach, wsiąkła w ziemię czy chcemy czy nie. Wsiąkła w naszą pamięć, w nas samych. Więc nas samych musimy oczyścić, czyli zobaczyć siebie w prawdzie. Bez tego dom, ziemia, my sami pozostaniemy zbrukani.” (koniec cytatu). Czy naprawdę? Wywody prof. Błońskiego brzmią dość dziwnie, a nawet trącą sofizmatem, bo jakże przewiny kilku procent szmalcowników mielibyśmy przenosić na polski naród, który z takim heroizmem pomagał Żydom podczas okupacji? Doprawdy, oczyścić powinni byli się szmalcownicy et consortes, ale przypisywać Polakom jako narodowi konieczność jakiejś ekspiacji to ogromne nieporozumienie. Za ukrywanie Żydów ginęły nieraz całe rodziny, tylko w Małopolsce okupant stracił 350 osób, co przedstawiła znana wystawa IPN-u.
A ilu przypadków pomagania Żydom nie wykryto, co w sumie daje imponujący obraz polskiego altruizmu i miłosierdzia wobec prześladowanych. Nic to, bo profesor Błoński widzi tylko jedną stronę medalu: tych, którzy rzeczywiście byli zbrukani. Atoli w porównaniu z narodem polskim były to garstki degeneratów, tych szmalcowników zresztą ścigała i karała Armia Krajowa. Natomiast za pomoc okazaną Żydom Niemcy zamordowali tysiące Polaków. Wśród różnych szacunków wymieńmy pracę Anny Poray-Wybranowskiej pt. „Those who risked their lives” (Chicago, 2008), w niej figurują nazwiska ponad 5 tysięcy osób rozstrzelanych lub powieszonych właśnie za ukrywanie Żydów. Inne źródła mówią o 12 tysiącach w przybliżeniu. A dziś trzeba dopisać, że w sierpniu 2020 powstał w Toruniu Park Pamięci Narodowej, a w nim umieszczono tablice z nazwiskami 18 457 Polaków i Polek ratujących Żydów w latach okupacji, chociaż groziła za to kara śmierci. Te tablice są dowodem polskiego heroizmu i chrześcijańskiego miłosierdzia.
Prof. Błoński nie dociekał tych danych, za to przypisał sobie rolę prawie inkwizytora w stosunku do Polaków, najwyraźniej zapatrzony w słowa Miłosza (celebryta czy autorytet?), który wzywa nas wszystkich, abyśmy dopełnili obowiązku oczyszczenia, bo inaczej „pozostaniemy zbrukani”. Nie sądzę, aby Polacy musieli być wzywani do takiej „pokuty” (moja rodzina też ukrywała Żydów, skończyło się to szczęśliwie) i wiemy ile tragedii poniosły polskie rodziny właśnie za chrześcijańską powinność okazaną Żydom. Jednakże prof. Jan Błoński o tym milczy, chociaż z pewnością te fakty nie są mu obce. Wprawdzie słownik Janiny Hery „Polacy ratujący Żydów” (wymagający uzupełnień – np. o pp. Żabińskich z warszawskiego ZOO, którzy ocalili 300 Żydów!) ukazał się dopiero w roku 2014, lecz prof. Błoński musiał też dysponować wiedzą o polskiej ofiarności wobec prześladowanych. Wybrał jednakże milczenie. Czy aż tak przejął się przesłaniem wiersza Miłosza „Campo di Fiori”, którego fragmenty cytuje w eseju? A także apelem noblisty o oczyszczenie? I dlaczego to polscy poeci mieliby sprzątać po zbrodniach popełnionych przez hitleryzm?
To niemieccy okupanci zbezcześcili nasz kraj, wykrwawili OBA narody, a teraz my mielibyśmy dokonać ekspiacji za Niemców? Postulat wielce kuriozalny, a nawet urągający wszelkiej logice. A czy śmierć tylu ludzi ukrywających Żydów nie jest dowodem, że Polacy jednak robili co tylko się dało, by ratować ów „poważny Naród Żydowski” jak pisał o nim Norwid w r.1861 (vide „Żydowie polscy”)? Norwid przedstawił ich też jako „starszych w historii”, co później Karol Wojtyła przeobrazi na „starszych braci w wierze”.
Tysiące Polaków zginęły za pomoc Żydom, ale Błoński pomija te fakty i następnie rozpoczyna wywody o polskim antysemityźmie, który był jakże marginalny w porównaniu z antysemityzmem innych narodów. To do nas ciągnęli Żydzi prześladowani w innych królestwach i to na polskiej ziemi dostali przywileje od książąt i królów, a nawet swój własny parlament (Waad). Przyznają to również historycy żydowscy jak Heinrich Graetz, związany z uniwersytetem wrocławskim:
„Ku Polsce też, jako pewnemu schronieniu, zwracały się oczy Żydów prześladowanych w innych krajach” („Historia Żydów”, Warszawa 1929, tom VII, str. 156). W tomie trzecim prof. Graetz pisze: „Ograniczenia kanoniczne tj. traktowanie Żydów jako wyrzutków, nie bardzo były tutaj przestrzegane, a podżegawcze mowy Kapistrana przebrzmiały bez echa. Tym bardziej nie znalazł odgłosu nieludzki do nich stosunek Lutra wśród kalwińskich Polaków. Gdy Żydzi z Czech wypędzeni udali się do Polski, spotkało ich tu życzliwe przyjęcie. (…) Szlachta broniła ich w swych dobrach przeciw wrogim zakusom, o ile nie było to ze szkodą jej własnych interesów. Jeżeli ochrzczeni Żydzi pragnęli się otrzasnąć z pozorów religii chrześcijańskiej i powrócić na łono wiary ojczystej, mogli się udać do Polski i żyć tu w zgodzie ze swoim sumieniem” (tom III, str. 315).
Rzeczywiście, to właśnie w Polsce znaleźli Żydzi schronienie, gdy prześladowano ich w całej Europie. Gdy we Włoszech tępiono egzemplarze Talmudu, w Polsce swobodnie rozkwitły szkoły talmudyczne, cenione wśród europejskiego żydowstwa. Ich dyplom – pisze Graetz – uważany był za najlepszą rekomendację. Suma przywilejów zaś sprawiła, że „Żydzi polscy mogli poniekąd utworzyć własne państwo w państwie” (tom 3, str. 322). W Izraelu powinien stanąć pomnik dla Polski za to, że dzięki niej naród żydowski przetrwał tyle stuleci w prawie komfortowych warunkach. Podkreśla to i inny historyk Z. Poliakow (z pochodzenia rosyjski Żyd) w swej „Historii antysemityzmu” (Nowy Jork, 1965):
„Żydzi znaleźli azyl w gościnnych rejonach Polski i Litwy” ( str. 246) – a po wyliczeniu ich przywilejów – konkluduje: „W istocie, nie ma nawet porównania między położeniem polskich Żydów, a ich mniej szczęśliwych współwyznawców w innych krajach Europy” (str. 249). W r. 1264 dostali Żydzi przywileje od księcia Bolesława Pobożnego, potem rozszerzył je na całe królestwo Kazimierz Wielki, a Stefan Batory w r. 1576 dodał nowe, zezwalając im na handel bez ograniczeń, nawet w święta chrześcijańskie, ustanowił karę śmierci za zabójstwo Żyda i wysokie grzywny za rozruchy. Ten polski liberalizm był faktem, jeśli na synodzie we Wrocławiu (1268) krytykował nas legat papieski Gwido, ostro domagając się ograniczeń praw dla Żydów. Chciał widzieć ich w gettach, noszących śpiczaste czapki czy inne ośmieszające znaki. Domagał się zakazu zadawania się z nimi, a nawet zasiadania do stołu. Te przepisy stosowano w innych krajach, ale w Polsce je pomijano. Dlatego specjalne pismo papieskie karciło nas za liberalizm i za swobodne przestawanie z Żydami.
Przypomniał to np. Jasienica w „Polsce Piastów” (Warszawa, 1985, PIW str. 165). A nieliczne pogromy, które wybuchły po zarazie w r. 1348, zdarzyły się tylko w miastach rządzonych przez patrycjat niemiecki (Wrocław, Poznań, Kalisz, Kraków). W dziejach Rzeczypospolitej antysemityzm nie był więc problemem, a jego symptomy przychodziły do nas z zachodu albo wschodu. Oto podczas najazdu cara Aleksego na Rzeczypospolitą w roku 1654 wojska carskie brały jeńców, ale – jak podaje Jasienica – „Żydów smoleńskich spędzono podobno do drewnianych domostw, pod które podłożono ogień” („Rzeczypospolita Obojga Narodów”, t. II, str. 131). Pamiętać trzeba, że od wieków antysemityzm w Rosji był wręcz ustawowy i carskie ukazy zabraniały kupcom żydowskim wjazdu do Moskwy. Krwawa dekada 1648–1658, rozpoczęta powstaniem Chmielnickiego, obarcza z kolei Kozaków, podczas gdy chorągwie księcia Wiśniowieckiego eskortowały żydowskich uchodźców z Ukrainy. Szczególnym przypadkiem była słynna rzeź w Humaniu (1768), instygowana ponoć przez Katarzynę Wielką, w której oddziały Kozaków i ukraińscy chłopi wymordowali około 20 tysięcy Żydów, ale i 80 tysięcy Polaków.
Głównym celem carycy było bowiem pozbawienie konfederatów barskich rekruta. Tragedia ta, godna przypomnienia, została wykorzystana przeciwko Polsce w „The Australian Financial Review” (30.9–2.10.2005), gdyż niejaki Joseph Skibell przekręcił fakty i ów pogrom (pominął zupełnie straty polskie ) przypisał… „rządzącym Polakom” (the ruling Poles). Absurd zupełny, ponieważ od roku 1686 połowa Ukrainy należała do Rosji, do Humania uciekali Polacy i Żydzi przed powstaniem hajdamaków, tolerowanym przez Rosjan. Nasze sprostowania redakcja pisma zignorowała, tylko protest ambasadora wisiał jakiś czas w internecie. Antysemityzm rosyjski wybuchł ze szczególną mocą w roku 1881 falą dzikich pogromów w ponad stu miejscowościach, od Elizawetgradu po Kijów. Pisał o nich np. prof. Hugo Valentin z uniwersytetu w Upsali w „Antisemitism historically and critically examined” (London, 1936, str.79 – 89). Te okrutne rzezie wywołały oburzenie nawet w Anglii, a po wielkim pogromie w Warszawie w roku 1882 – spowodowanym przez władze rosyjskie – odnotowano „angry protests from the Polish national leaders and from the Catholic archbishop” jak pisze prof. Valentin (str. 82), a zatem rosyjski antysemityzm nie zaraził polskiego narodu. Carski reżim nie przejął się jednak naszymi protestami, ani oburzeniem Zachodu i fale pogromów powracały do roku 1905. O tych pogromach pisze też Joseph Roth w książce „Żydzi tułacze” (Berlin, 1927), tłumaczonej na wiele języków. Okres pogromów za caratu (1881–1905) wywołał masową emigrację rosyjskich Żydów do Stanów Zjednoczonych. Po rewolucji antysemityzm potępiono, akces Żydów do marksizmu był przecież masowy i rewolucja była w dużej mierze ich dziełem. Zamknięto jednak szkoły Talmudu, a synagogi zamieniono w kluby dla robotników – gdyż ateizm był oficjalną „religią” Kraju Rad.
Konfrontując świadectwa Jasienicy, Poliakowa, Rotha czy Valentina dochodzimy do wniosku, że ogniska antysemityzmu znajdowały się zawsze poza granicami Polski. I to od diagnoz historyków powinien wyjść prof. Błoński, gdyby chciał w uczciwy sposób przedstawić problem rzekomego antysemityzmu w naszym kraju, a źródeł i historycznych opracowań nie brakuje. Niestety, rozważania profesora oparte są na wyimaginowanym dialogu z jakimś bliżej nieokreślonym cudzoziemcem, który zarzuca Polakom wszystko co najgorsze. Dialog ten jest odbiciem wielu rozmów autora z różnymi cudzoziemcami („…mógłbym chyba ze dwadzieścia takich rozmów schematycznie streścić” zapewnia w eseju prof. Jan Błoński). Owi rozmówcy charakterem swych pytań przypominają śledczych z góry uprzedzonych do Polski i Polaków. I tak np. dlaczego Polacy są antysemitami? – pyta ktoś, a profesor tłumaczy, że „bywają Polacy antysemici, bywają filosemici, bywają tacy, których to nic nie obchodzi i takich właśnie jest coraz więcej”. Zasadniczo jednak Błoński nie wdaje się w proporcje tych postaw. Potem referuje inne pytanie: „Polacy zawsze uchodzili za antysemitów, nie może to być przypadek?” – jątrzy ktoś, tu profesor nas broni: „Jak to zawsze? Przecież kiedy Anglia, Francja, Hiszpania wygnały Żydów, właśnie w Polsce znaleźli schronienie!”. Daremna próba obrony, rozmówca to lekceważy („to było dawno…”) i dalej zmyśla – „…ale od połowy osiemnastego wieku zawsze były z polską nietolerancją kłopoty”(?), na co Błoński rzecze, że wtedy żadnej Polski nie było. Zapomniał jednak wyjaśnić swemu interlokutorowi, że polscy Żydzi mieli otwartą drogę aż do indygenatu i że konstytucja 3 Maja potwierdziła opiekę prawną innym wyznaniom, a zatem Rzeczypospolita kontynuowała starą politykę tolerancji wobec Żydów, beneficjentów przywilejów otrzymanych w średniowieczu. I wreszcie – czy powstałby ochotniczy oddział jazdy Berka Joselewicza, gdyby Żydzi nie doceniali swobód i korzyści ze społecznej rangi, jaką cieszyli się w Polsce? Sejm wyłonił też specjalną deputację, która zajęła się „urządzeniem ludu żydowskiego w całym narodzie polskim”.
Te fakty prof. Jan Błoński znał z całą pewnością, a jednak przemilczał zamiast przedstawić je dociekliwemu rozmówcy. Ograniczył się do wymówki, że Polski w okresie rozbiorów po prostu nie było. A nieustępliwy rozmówca naciera dalej, pyta niczym inkwizytor: „Dlaczego nie myśleliście o sobie razem z Żydami?”. Profesor, może zmęczony, odpiera: „Za wielu ich było. Nie mieliśmy szkół, sądów, urzędów. Żydzi nie mówili nawet po polsku… Ale światli ludzie namawiali do asymilacji”. Odpowiedź to niepełna, ale i pytanie wielce pretensjonalne, bo wszyscy wiedzą, że to „myślenie o sobie razem z Żydami” było czystą fikcją, niemożliwością samą w sobie, albowiem Żydzi w każdym kraju trzymali się na uboczu, nie dążyli do asymilacji chyba że „pod przymusem” jak w Hiszpanii.
Ich izolacja nie wynikała tylko z faktu innej religii. Część ich rzeczywiście nie mówiła po polsku, co okaże się wielkim problemem za okupacji, gdyż ułatwiało to Niemcom ich identyfikację, a utrudniało kontakt z Polakami. Chasydów zdradzał też i ubiór. Zarzuty rozmówcy wobec Polaków są więc bezzasadne. Są też oskarżenia niesprawiedliwe, absurdalne: „…urządzaliście pogromy”, co koryguje prof. Błoński przypominając, że pierwsze pogromy miały miejsce na Ukrainie, a sprowokowała je carska policja. Pomija więc kozackie pogromy z XVII wieku, czy rzeź w Humaniu. A rozmówca staje się coraz bardziej agresywny i utrzymuje, że „kiedy odzyskaliśmy niepodległość, los Żydów wcale się nie polepszył. Przeciwnie, antysemityzm stawał się jadowitszy…”. O, to już zarzut wielce niesprawiedliwy, bo akurat okres Polski międzywojennej to jakby pewien „renesans” nie tylko Rzeczypospolitej, ale okres prosperity dla wielu polskich Żydów, nie tylko w handlu i przemyśle, także na polu kultury (literatury, kina, muzyki, teatru. kabaretu), a nawet sportu, wolnych zawodów.
Norman Davies przypomniał, że w przedwojennej Polsce Żydzi mieli nie tylko swoich potentatów finansowych, profesorów, adwokatów, muzyków, senatorów, pisarzy, ale i generałów, sportowców i gwiazdy filmowe. A Polacy – dalecy od antysemityzmu – nucili piosenki Petersburskiego, Golda czy Warsa. Prof. Błoński mógł też odeprzeć zarzut z łatwością, bo w r.1920 rząd angielski wysłał do Polski komisję mającą zbadać sytuację Żydów w naszym kraju, a komisja ta stwierdziła, że Żydzi mają znacznie lepsze warunki życia niż we wszystkich sąsiednich krajach (vide Jan Piński, „Za co Żydzi powinni przeprosić Polaków”, Warszawa, Bollinari, 2018, str. 19).
I tak było istotnie, polski liberalizm – irytujący w średniowieczu papieskich legatów – triumfował i w wieku XX. Polscy Żydzi mieli dostęp do szkół i uniwersytetów (numerus clausus był tylko epizodem), robili kariery stosownie do swych talentów, a dzieje poetyckiej grupy Skamandra najlepiej przedstawiają ów polski liberalizm: obok poetów rdzennie polskich działali w niej Słonimski, Tuwim czy Wittlin. Spotykali się pod „Picadorem” czy w „Ziemiańskiej”, a zdjęcia ukazują ich zasiadających przy stole nawet z arystokracją. Herbowy Witkacy malował portrety Tuwima i jego żony. Więc jaka dyskryminacja? W polskiej drużynie szachistów grali obok siebie Żydzi i „goje”, decydowały talenty, a nie pochodzenie etniczne.
W tym wielkim skrócie widać wyraźnie, że przedwojenna Polska była ojczyzną dla wszystkich, a rzadkie ekscesy ONR-u były marginesem, zresztą ONR zdelegalizowano po trzech miesiącach działalności. A zatem zarzut, iż traktowano Żydów jako obywateli drugiej kategorii jest wielce niesprawiedliwy, po prostu nieprawdziwy. Prof. Błoński, być może zmęczony już indagacją swego rozmówcy nie dał mu tym razem należytej odprawy i bąknął zaledwie: „…czy w całej Europie nie było podobnie?”. Nie było właśnie podobnie, Polska – jak kiedyś – była tym dobrym schronieniem dla Żydów, także sowieckich i uchodźców z Niemiec od roku 1934. Początki symbiozy nie były jednak łatwe, bo młodzi Żydzi zaczadzeni marksizmem fermentowali w złym kierunku. Kiedy Armia Czerwona parła na naszą stolicę, na warszawskich Nalewkach panował nastrój oczekiwania na tych, co obiecują jutrzenkę jak relacjonowali korespondenci zagraniczni, akredytowani w Warszawie w roku 1920. Otwartym wrogiem wskrzeszonej Polski był żydowski komunista Maksymilian Horwitz, którego w końcu deportowano do ZSRR. A w Białymstoku czekał przecież rząd, przygotowany przez Sowietów i złożony ze zbolszewionych Żydów i Dzierżyńskiego, który miał nam ukraść niepodległość, dopiero co odzyskaną po epoce rozbiorów.
Dr Marek Baterowicz
Tekst ukazał się w nr 23-24 Kuriera Galicyjskiego (483-484), 19 grudnia 2025 – 15 stycznia 2026










Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!