
Collage / grafika: Telegraf.com.ua
Na hasło “Tomahawki dla Ukrainy” dziennikarze na Wschodzie i Zachodzie odpalają się niczym same te pociski. Dlatego, że brzmi to groźnie i efektownie. Nawet Putin dał się odpalić, zabierając głos w tej sprawie. Jest tylko pewien “drobny” niuans: a z czego właściwie Ukraina chce tymi Tomahawkami strzelać?
Na ten aspekt “zamieszania wokół Tomahawków” zwrócił uwagę w Charter97 ukraiński ekspert wojskowy Michał Samuś z New Geopolitics Research Network. Jego zdaniem, jest ono kompletnie sztuczne i nawet, jeśli Ukraina dostanie te pociski, to nie zmienią one przebiegu wojny i nie ma sensu robić sobie takich nadziei.
Samuś przypomina, że Tomahawki są odpalane głównie z morza – z krążowników i fregat, których Ukraina przecież nie ma. Owszem, w grudniu 2022 koncern Lockheed Martin zbudował pierwszą prototypową wyrzutnię naziemną Typhon dla tych rakiet, ale nie zdążyła ona nawet jeszcze wejść na dobre na uzbrojenie US Army. Czyżby USA chciały teraz oddać te systemy Ukrainie? Wątpliwe.
Ponadto nawet gdyby tak się stało, to kilkadziesiąt Tomahawków – owszem – zada Rosji jakieś tam dodatkowe straty, ale przebiegu wojny nie zmieni. W każdym razie nie bardziej, niż własne ukraińskie rakiety Flamingo, które wkrótce wejdą na uzbrojenie, pod względem zasięgu i siły rażenia przewyższają swoje amerykańskie odpowiedniki i przede wszystkim – będzie ich więcej.
Według eksperta, w całej tej sprawie chodzi o coś zupełnie innego – nie o same pociski, a o polityczną wymowę decyzji USA o ich przekazaniu. A jest ona następująca: jeśli Donald Trump może dać Ukrainie Tomahawki – najbardziej spektakularną amerykańską broń rakietową, to może jej dać niemal wszystko inne. Nie ma już żadnych psychologicznych oporów.
A w amerykańskim arsenale jest dużo rzeczy o wiele bardziej Ukrainie potrzebnych niż te akurat pociski. Chodzi przede wszystkim o rakiety JASSM do F-16 i to nie o jakieś 10 sztuk, ale co najmniej kilkaset.
Ta broń faktycznie zmieniłaby przebieg wojny, gdyż pozwoliłaby myśliwcom razić z powietrza cele odległe o 300-1.000 km. Dziś z powodu braku tych rakiet ukraińskie F-16 są bowiem wykorzystywane na zaledwie 10% swoich możliwości – ocenia ekspert.
Ponadto Ukraina mogłaby dostać rakiety powietrze-powietrze zwiększonego zasięgu AIM-120 (AMRAAM), które byłyby w stanie strącać rosyjskie Su-34 i inne samoloty z odległości 150 km. Sparaliżowałoby to skuteczność rosyjskiego lotnictwa i odpalanych przez nie bomb kierowanych – największej zmory armii ukraińskiej.
Jednocześnie USA mogłyby dać Ukrainie własne precyzyjne bomby szybujące JDAM-GBU. No i poza wszystkim jest jeszcze 1,5-2 tys. rakiet ATACMS, które leżą w amerykańskich magazynach i czekają na utylizację w Newadzie, czy Arizonie. Ukraina z pewnością chętnie i o wiele taniej je “zutylizuje”.
Kiedy więc Donald Trump mówi, że “faktycznie podjął już decyzję” o przekazaniu Tomahawków Ukrainie, to ma to na celu bardziej polityczne straszenie Putina i licytowanie się z nim. A nerwowa reakcja rosyjskiego dyktatora potwierdza, że jest to presja dość skuteczna – ocenia ekspert.
Z kolei zastrzeżenie Trumpa, że USA “chcą się najpierw przekonać, jak Ukraina zamierza wykorzystać te rakiety” nie ma, zdaniem eksperta, większego znaczenia. To tylko taki dyplomatyczny ogólnik, gdyż Amerykanie w przypadku każdego innego ich uzbrojenia także najpierw uzgadniają z Ukrainą skalę jego użycia – ocenia analityk.
Zobacz także: Zrobili Putinowi happy birthday z fajerwerkami!
KAS
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!