![](https://kresy24.pl/wp-content/uploads/2025/02/Zrzut-ekranu-2025-02-08-150429.jpg)
Fot: pism.pl
Marcin Wojciechowski przez osiem lat pracował w polskiej ambasadzie w Mińsku. W 2020 roku, kiedy ambasador Artur Michalski za wspieranie demokratycznych przemian na Białorusi został zmuszony przez reżim Łukaszenki do opuszczenia kraju, Wojciechowski został charge d’affaires, a faktycznie szefem misji dyplomatycznej. Niedawno opublikował książkę „Europejski wybór Białorusi. Stracona szansa?” o swojej pracy dyplomatycznej na Białorusi od 2016 do końca 2023 roku, okresie od stosunkowo poprawnych relacji między Białorusią a Zachodem do ich zniszczenia.
Marcin Wojciechowski opisał min. dzień w 2020 r., w którym Białorusini otrzymali szansę na zmiany, opowiedział o dramatycznym spotkaniu z Andrzejem Poczobutem za kratkami.
Wojciechowski pisze, że pomimo wszystkich wcześniejszych sygnałów ostrzegawczych przed wyborami w 2020 r., Zachód próbował wpłynąć na władze w Mińsku, aby zapobiec czemuś, co nieuchronnie doprowadziłoby do ostatecznego zniszczenia relacji.
O tym właśnie ówczesny szef polskiego MSZ Jacek Czaputowicz rozmawiał telefonicznie ze swoim białoruskim odpowiednikiem na trzy dni przed wyborami. I usłyszał zapewnienia, że władze zrobią wszystko, by nie dopuścić do zaostrzenia sytuacji.
Ale stało się coś, o czym Białorusinom nie trzeba opowiadać, bo byli świadkami tych wydarzeń na żywo; zatrzymania kandydatów na prezydenta, brutalne rozpędzanie demonstracji, Akrestina, represje, więźniowie polityczni.
Jednocześnie Zachód uważał, że szansa na zmiany na Białorusi, jeśli w ogóle istniała, to 17 sierpnia 2020 r., dzień po wielkiej demonstracji z niedzieli 16 sierpnia, kiedy na ulice wyszło pół miliona ludzi.
To wtedy Aleksander Łukaszenka osobiście udał się do strajkujących robotników w zakładach MZKT. Wszedł w rozsierdzony tłum Białorusinów, którzy mieli szansę zakończyć 25-letni okres tyranii.
Tak się jednak nie stało. Oprócz tego, że został wygwizdany, dyktatorowi nie spadł włos z głowy, za to wielu strajkujących poszło później do więzienia, albo musiało uciekać z kraju przed represjami.
Dyplomata pisze, że mimo niezwykle napiętej sytuacji, zachodni dyplomaci próbowali przekonać władze „wszystkimi dostępnymi kanałami do osiągnięcia kompromisu z opozycją”, ale nie było odpowiedzi:
Dyplomaci mogli protestować, wydawać oświadczenia, a w skrajnych przypadkach próbować używać znaków, takich jak składanie kwiatów w miejscu zabójstwa pierwszej ofiary protestów, Aleksandra Tarajkowskiego. Społeczeństwo odbierało to z entuzjazmem, władze – bardzo negatywnie. Pewną rozbieżność w podejściu do Białorusi zaobserwowano także w korpusie dyplomatycznym w Mińsku – przyznaje Wojciechowski.
Jak twierdzi Wojciechowski, tym, co najbardziej podzieliło Polskę i Białoruś było to, że władze białoruskie zaczęły niszczyć polskie cmentarze.
„Była to najostrzejsza odpowiedź Białorusi od 2020 r., pozostawiająca najwięcej goryczy”.
Białoruskie władze nie zdawały sobie sprawy, że nic bardziej nie poruszy polskiej opinii publicznej, niż zniszczenie grobów naszych przodków.
„To był akt czystego barbarzyństwa, tak bezduszny, że trudno sobie wyobrazić, aby osoba przy zdrowych zmysłach mogła wpaść na coś takiego”.
![Marcin Wojciechowski przy rozjechanych buldożerami mogiłach partyzantów Armii Krajowej](https://kresy24.pl/wp-content/uploads/2025/02/wojciechowski3-qjbyt.jpeg.webp)
Marcin Wojciechowski przy rozjechanych buldożerami mogiłach partyzantów Armii Krajowej
Autor szczerze przyznaje, że Białoruś wyleczyła go z optymizmu.
„Zrozumiałem, że zawsze może być gorzej i że nie ma dna”.
— Pod koniec sierpnia 2021 roku odbyło się spotkanie polsko-białoruskie poświęcone sytuacji na granicy. Podczas negocjacji wydawało się, że jest szansa na osiągnięcie porozumienia i zakończenie kryzysu, jednak już kilka dni po spotkaniu liczba migrantów na granicy białorusko-polskiej wzrosła z kilkudziesięciu dziennie do stu i więcej. Sytuacja stawała się dramatyczna.
Dyplomata próbował wyciągnąć z więzienia działaczy mniejszości polskiej. Przyznaje, że nigdy nie zapomni spotkania z Andżeliką Borys i Andrzejem Poczobutem w budynku Komitetu Śledczego w Mińsku.
„Andżelika wyglądała bardzo źle, jej stan zdrowia był krytyczny. (…) Straszne było widzieć na jej przykładzie, co reżim potrafi zrobić ludziom w ciągu zaledwie ośmiu miesięcy. Oświadczyła, że jest gotowa opuścić kraj, jeśli zostanie zwolniona. Andrzej był w lepszej formie psychicznej i fizycznej. (…) Powiedział, że wiedział, że zostanie surowo ukarany i wysłany do kolonii karnej, więc musiał być silny. Wyraził wdzięczność za zainteresowanie, jakim się nim wykazaliśmy, i za działania na rzecz jego uwolnienia, ale powiedział, że nie pójdzie na żadne kompromisy.
W końcu poszedłem na blef: „Andrzej, za kilka miesięcy w regionie może wybuchnąć wojna” (miałem na myśli wojnę między Rosją a Ukrainą, o której już wcześniej rozmawialiśmy). „Nie wiadomo, jak Mińsk zareaguje w tej sytuacji”. Jeśli przyłączy się do wojny, być może będziemy musieli zamknąć [misję dyplomatyczną] i wtedy nie będzie możliwości, aby ci pomóc. Pomyśl o tym, bo to może być ostatnia okazja, żeby coś zrobić w sprawie. Spojrzał na mnie uważnie, przytulił mnie i powiedział: „Marcin, rozumiem, dziękuję, że próbujesz, ale nie mogę tego zrobić — z myślą o żołnierzach Armii Krajowej, z myślą o tych, którzy tu zginęli i byli w więzieniu”.
Książka jest dostępna w eksięgarni PISM.
ba za nashaniva.com/udf.by
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!