To i tak nigdy do niczego nie prowadzi.
„Mój dialog z Łukaszenką się skończył. A o czym z nim gadać? Szkoda na niego tracić czas” – tak premier Armenii, Nikol Paszynian skomentował najnowsze wypady słowne białoruskiego dyktatora pod swoim adresem. Przypomnijmy, że Łukaszenka personalnie obwinił Paszyniana o „utratę Karabachu”.
Tymczasem ormiański portal Hraparak.am podał, że MSZ Armenii szykuje zerwanie stosunków dyplomatycznych z Białorusią. Zostanie to poprzedzone ostrą reakcją na zniewagi i oskarżenia płynące z Mińska, spowodowane głównie tym, że Armenia zacieśnia swoje relacje polityczne i wojskowe z Zachodem i zrywa z rosyjskim sojuszem OUBZ.
Od pół roku na Białoruś nie przyjechał z Armenii żaden, nawet niski rangą urzędnik. Władze w Erywaniu odwołały też stamtąd swojego ambasadora po tym jak w czasie wizyty w Baku Łukaszenka pochwalił się, że popierał Azerbejdżan w wojnie z Armenią.
Paszynian świetnie oczywiście rozumie, że Łukaszenka jest tylko pacynką w rękach Putina i mówi to, co tamten mu każe. Zresztą ostatnia rozmowa telefoniczna Putina z Paszynianem również była bardzo ostra – twierdzą nieoficjalnie media.
Ormiański premier próbował go przekonać, że dążenie Armenii do członkostwa w Unii Europejskiej nie oznacza ostatecznego zerwania z Rosją, na co rosyjski dyktator ostrzegł, że „źle się to dla Armenii skończy”.
Trzeba jednak przyznać, że pomimo swojego fatalnego położenia geopolitycznego „między turecko – azerskim młotem, a rosyjskim kowadłem”, Armenia ma przynajmniej jeden niewątpliwy atut, którego nie ma, niestety, Polska: nie musi sąsiadować z niezrównoważonym psychicznie, agresywnym i prostackim białoruskim dyktatorem.
Zobacz także: Dziesiątki tysięcy Rosjan rzuciły się do ucieczki! Wybrali zaskakujący kraj.
KAS
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!