Był poetą, czyja żona była zazdrosna o jego miłość do Maryli Wereszczakówny, żołnierzem Armii Krajowej, przez dziesięciolecia opiekującym się grobem swojego dowódcy, Polakiem, który czuł się obcy w rodzinnym kraju i wiernym Kościoła Katolickiego wiernie służącym wspólnocie takich jak on sam. Dwadzieścia lat temu w nocy z 10 na 11 stycznia Michał Wolosewicz odszedł do Pana. Urodził się 8 września 1925 roku w położonych na skraju Puszczy Rudnickiej Starych Rakliszkach w rodzinie pracowników leśnych. Tu też ukończył szkołę czteroklasową. Wojna 1939 roku zastała go w klasie szóstej szkoły powszechnej nr 17 w Wilnie. Dalej, jak zwykł mawiać, uczyło go samo życie. Po wojnie porzucił Wilno i wyjechał do Bieniakoń na Białoruś za „kawałkiem chleba”, gdyż bieda w domu aż piszczała. Tu też zapuścił korzenie na resztę życia. Z którego ponad lat 30 pracował jako agent skupu płodów rolnych i leśnych przy Wileńskiej Fabryce Konserw.
W Bieniakoniach na Białorusi miał poznać stuletnią staruszkę, która osobiście znała Marylę Puttkamerową -Wereszczakównę i opowiadała o dobrej hrabinie. Michała zainteresowało, kiedy staruszka powiedziała, że hrabina była nieszczęśliwa, bo nie wyszła za mąż za ukochanego. Opowiadała, że hrabina chodziła zawsze w żałobie, a nikt nie wiedział, po kim, bo jej mąż żył, i że nigdy nie pozwalała by wiejskie dziewczyny wychodziły za mąż bez miłości i potrząsając pałeczką, czyli laską, mówiła: „Bez uczucia za mąż wyjść nie pozwolę! Ja ci krówkę dam w posagu, kochaj swego pastuszka czy parobczaka,żyjcie u mnie w czworakach”.
„Zgasła cicho i bez harmideru, po powstaniu, a jej mogiłka znajduje się w Bieniakoniach” – opowiadał pan Michał.
– Po śmierci nad jej grobem pojawił się kłąb pary – to dusza wyszła na spotkanie z utraconym kochankiem”. Michała Wołosewicza tak zafascynował los Maryli, że zaczął pisać wiersze. Zaczął też mocno tęsknić za „swoją” Marylą. Ożenił się, ale żona bywa zazdrosna o Marylę, w złości nieraz mówiła, że to jego kochanka. „Ludzie we wsi powiadają, że ja Marylę kocham dłużej niż Mickiewicz” – wyznawał nie bez dumy mieszkający w Bieniakoniach poeta. Napisał o niej 65 wierszy – wszystkie rymowane, „bo bez rymu nie ma poezji”. Michał Wołosewicz zadbał też i ocalił grób Maryli, który chciano zniszczyć w czasach radzieckich.
O sobie i swoim pochodzeniu pisał:
„Mieszkam w Białorusi, Litwa za rzeką, a granica Polski daleko, daleko. Czasem ktoś mi takie pytanie zadaje: kim jestem w tej chwili i komu honor daję? Odpowiadam szybko: jestem z Wileńszczyzny, ja synem tej ziemi – Polak bez ojczyzny. Bo moce piekieł ziściły swe plany: ja przez sojuszników już w Jałcie sprzedany. Dziś o tym historia wstydliwie wspomina, nie znano, nie chciano znać planów Stalina. Dali mi rozkosze czerwonego raju, a dziś nazwę obcego w swym rodzinnym kraju” Michał Wołosewicz wydał tomik poetycki pt. „Brzózka Maryli”, a w roku 1971 odszukał miejsce pogrzebania majora Jana Piwnika „Ponurego” w miejscowości Wawiórka.
W czasie II wojny światowej i okupacji niemieckiej Michał Wołosewicz i sam był żołnierzem Armii Krajowej. Nawet wówczas, kiedy można było bez przeszkód mówić, o swojej przynależności do AK pan Michał opowiadał niechętnie. Czynił tak nie z bojaźni, lecz przez wrodzoną skromność. Natomiast chętnie wspominał o wojennych doświadczeniach, kiedy zaczynano mówić o legendarnym akowskim dowódcy – majorze Janie Piwniku, pseudonim „Ponury”, którego mogiłę poeta chronił od zniszczenia i zapomnienia, aż do czasu ekshumacji i przeniesienia szczątków Bohatera do Polski.
Michał Wołosewicz przez całe życie służył z oddaniem także Kościołowi Katolickiemu. Przez kilka lat pełnił obowiązki zakrystiana w Bieniakoniach, niemal pół wieku był organistą w Podborzu na Litwie, a w ostatnim dziesięcioleciu minionego stulecia także w Solecznikach. Rozpad sowieckiego imperium spowodował, że granica litewsko-białoruska stała się bardzo szczelną i to granicą państwową. Toteż, aby dojść do Solecznik z pobliskich Bieniakoni, gdzie mieszkał, musiał Pan Michał, co najmniej dwa razy dziennie, przekraczać granicę państwową.
Żył sprawami Kościoła, pracował dla Kościoła. I był strażnikiem wartości głoszonych przez pasterzy Kościoła. Zmarł niespodziewanie w nocy z 10 na 11 stycznia 2004 w Bieniakoniach, w werenowskim rejonie, jako obywatel Białorusi.
Dla znających go rodaków oraz potomnych pozostaje wzorem umiłowania Polski i Ziemi Rodzinnej, Patrioty, zbrojnie broniącym Ojczyzny, gdy była w potrzebie, strażnikiem pamięci o towarzyszach broni. Pozostaje też przykładem wierności Bogu, Krzyżowi i Kościołowi. Niech miłosierny Bóg przyjmie śp. Michała Wołosewicza do Swojego Królestwa…
Waleria Brażuk
Tekst ukazał się w magazyni Głos Znad Niemna na uchodźstwie styczeń 2024 r. Nr 1 (210)
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!