Z księdzem Maksymem Padlewskim, proboszczem parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Chersoniu rozmawiał Eugeniusz Sało.
Sytuacja w Chersoniu, niestety, nie należy do najlepszych. Miasto jest codziennie ostrzeliwane i prawie każdego dnia są ofiary śmiertelne.
Szczerze mówiąc, coraz mniej czytam informacji, bo gdy jesteś w mieście, gdzie strzelają, to nie musisz szukać gdzieś potwierdzenia, że strzelają. Ale sytuacja jest bardzo ciężka. Prawie nie ma takiego dnia albo nocy, kiedy nie ostrzeliwano by miasta z artylerii albo jakimiś większymi rakietami, co sprawia, że ludzie tu żyją jakimś specyficznym rytmem życiowym. Miasto żyje od rana do południa, a po południu coraz mniej ludzi znajduje się na ulicy. Nie ma czegoś takiego, że mieszkańcy po prostu chodzą czy spacerują po ulicy. Załatwiają swe sprawy od rana do południa, a po południu robią wszystko możliwe, żeby być bliżej domu.
Ludzie w tym strachu starają się używać mniej prądu, zwłaszcza wieczorem i w nocy, żeby nie było widać świateł w oknach, zwłaszcza w domach bliżej rzeki Dniepr. Tragedia codziennych ostrzałów miasta trwa, codziennie niestety giną ludzie.
W jaki sposób parafia funkcjonuje w obliczu takiego wyzwania? Ilu obecnie jest parafian?
Jeżeli chodzi o życie w parafii, to msze są odprawiane codziennie, o dziewiątej rano, od poniedziałku do piątku, w sobotę i niedzielę o godzinie dziesiątej. Jest możliwość codziennie uczestniczyć we mszy świętej. I codziennie przed mszą św. jest półgodzinna adoracja w ciszy.
Przed wojną w niedzielę przychodziło blisko 150 osób. Na chwilę obecną w niedzielę jest około 30 osób. Większość wyjechała, a ci z różnych przyczyn i powodów zostali. W porannej mszy św. w dni powszednie uczestniczy około pięciu osób.
Oprócz posługi duszpasterskiej staramy się pomagać jako wolontariusze. Często przyjeżdżają do parafii transporty z pomocą humanitarną. Przekazujemy ją parafianom i mieszkańcom miasta, pomagamy naszym sąsiadom, czy to jest żywność, czy też woda, czy jakakolwiek inna pomoc humanitarna, którą mamy. Więc to jest też nasza druga działalność tutaj. Oprócz tego, że jesteśmy razem z ludźmi, pomagamy im także w ten sposób.
Czy pomocy humanitarnej jest wystarczająco?
Obecnie jest jej coraz mniej. Kiedy zastało zwolnione miasto albo też kiedy było zatopione, wówczas pomocy humanitarnej było bardzo dużo, przyjeżdżało bardzo wielu wolontariuszy. W tygodniu mogło przyjechać kilka różnych grup wolontariuszy. Przyjeżdżali, pomagali przy parafii, czy też po prostu przyjeżdżali, żeby pomóc ludziom, a u nas, w parafii, zatrzymywali się na noc.
Teraz tej pomocy jest o ponad połowę mniej. Wydawaliśmy ją kiedyś mieszkańcom miasta w miarę regularnie, co miesiąc przychodziło ponad tysiąc osób. Na chwilę obecną ze względu na niebezpieczeństwo ostrzałów jest zakaz gromadzenia ludzi w mieście. Teraz staramy się pomagać bardziej wioskom, które są wzdłuż rzeki, przyjeżdżać do ludzi, którzy pozostali w takich wioskach i którzy mają tej pomocy mniej.
Wiemy, że zima zawsze jest trudnym okresem do przetrwania. Jak sobie radzą teraz parafianie i inni, którym udzielacie pomocy? Czego im najbardziej brakuje? W jaki sposób można im jeszcze pomóc?
Ludzie, którzy zostali w mieście, żyją na przetrwanie, bo w mieście nie ma teraz pracy, nie ma fabryk, które coś produkują, wszystko jest albo rozwalone, albo rozkradzione i wywiezione. Praca, która tu pozostała, to albo sprzedawca żywności albo taksówkarz. Więc ludzie tu naprawdę nie mają pracy. Ci, którzy przychodzą do nas po pomoc, przeżywają i widać po nich, że nie mają na przykład za co zatankować samochód, żeby przyjechać, że nie mają pieniędzy, żeby kupić jedzenie lub zadowolić jakieś szczególne potrzeby związane ze stanem zdrowia. Ludzie tu nadal potrzebują pomocy humanitarnej i środków czystości. To chyba najbardziej podstawowa potrzeba: jedzenie i środki czystości.
A jakieś ciepłe ubrania czy buty?
Ci z którymi się spotykam w parafii i ci, którzy przychodzą, ubrań raczej nie potrzebują. Ale na pewno są tacy w mieście czy w wioskach, którzy potrzebują ciepłego ubrania i butów.
Dlaczego mieszkańcy pozostają w mieście? Czy brak im alternatywy w postaci możliwości wyjazdu, czy może wynika to z ograniczeń finansowych? A może po prostu decydują się pozostać? Jakie czynniki wpływają na ich decyzję?
Parafianie, którzy pozostali, prawie wszyscy, to ci, którzy przeżyli okupację. Po zwolnieniu miasta, odpowiedź na pytanie, dlaczego pozostali, jest trudna. Jest to pewien wybór każdego. Jest kilka młodszych rodzin, które zostały specjalnie, żeby pomagać, również jako wolontariusze. Są też tacy, którzy pracują w szpitalach lub pomagają osobom starszym, chorym.. Są to ludzie średniego wieku lub młodsi, którzy tu pozostali z wyboru, pomagać i parafianom, i innym potrzebującym.
Jeżeli mówimy o osobach starszych, to też są różne sytuacje. Nie mają dokąd wyjechać, nie mają do kogo. To nie jest problem, żeby wyjechać z miasta. Każdy może wyjechać. Tylko pytanie, dokąd, do kogo i na jak długo. Oni już albo nie chcą, albo są w takim stanie, że chcą być po prostu u siebie w domu, na miejscu. Są tak schorowani, że po prostu nie daliby rady wyjechać. Każdy ma swoją sytuację życiową.
Wspomniał Ksiądz o tych, którzy przeżyli okres okupacji rosyjskiej w Chersoniu. Jak wspominają to, co wtedy się działo?
Na pewno każdy ma swoje osobiste przeżycia. Jakąś historię, która by się wyróżniała, trudno mi przypomnieć. Na pewno dla każdego był to ciężki czas. Parafianie wspominają, prawie wszyscy, że kościół był dla nich miejscem, gdzie mogli trwać na modlitwie, być razem, jakoś duchowo się zresetować, odnaleźć się. Do kościoła przychodzili również inni mieszkańcy Chersonia, którzy tu zostali na początku wojny, przychodzili z rodzinami, zwłaszcza kiedy nie wiedzieli, co się dzieje, kiedy podczas ostrzału była panika, strach. Przychodziły całe rodziny do kościoła, do piwnicy, żeby po prostu się schować, żeby przeżyć atak.
Ksiądz potwierdza prawdę, że jak trwoga, to do Boga. Rozmawiałem również z mieszkańcami wschodnich i południowych miast Ukrainy, którzy uznawali, że gdy wszystko traci sens, Bóg staje się ostatnią nadzieją.
Na pewno coś w tym jest, że jak trwoga to do Boga, ale każdy ma swój sposób przeżywania lęku, strachu podczas okupacji, czy ostrzeliwania miasta. Są tacy, którzy bez problemu wychodzili do miasta czy do kościoła, ale są i tacy, którzy naprawdę się bali i kilka miesięcy siedzieli w piwnicy. Bali się o swoje życie, bali się spotkać się z żołnierzami rosyjskimi. Każdy przeżywał strach na swój sposób.
Kiedy człowiek wypływa na głęboką wodę, kiedy rozumie, że od ciebie nic nie zależy, od twoich umiejętności, od wiedzy, od tego kim jesteś, wówczas jesteś sam i nie wiesz, co będzie dalej. Jest to ciekawe doświadczenie i przeżycie. Kiedy nie masz wody, światła, prądu, gazu, kiedy nie wiesz, czy będziesz mógł coś kupić i zjeść bo tego po prostu nie ma, nawet jeśli masz pieniądze. Jest to, nie wiem jak je określić, takie doświadczenie, taki specyficzny czas oczyszczenia kiedy rozumiesz, że tak naprawdę niewiele ci potrzeba do życia. Wówczas oczyszcza się twoje spojrzenie na świat. Kiedy ludzie żyjący w okupacji, pytają, czy u ciebie wszystko OK, nie ma w tym „okej” tego co zwykle mamy na myśli, lecz jeśli mówisz „okej”, to znaczy, że żyjesz, że masz coś do jedzenia, że masz wodę do picia. Więc ten czas okupacji mimo wszystkich okropieństw, sprawił, że ludzie mają oczyszczone spojrzenie na życie. No i wtedy inaczej podchodzą do modlitwy, do błogosławieństwa Bożego, bo niby mamy to na co dzień. Ale kiedy nic nie wiesz, i nawet będąc na mszy świętej, słyszysz strzały obok kościoła, kiedy nawet mury świątyni drżą, wtedy naprawdę modlitwa jest szczera. Są to więc pewnego rodzaju rekolekcje.
Ksiądz bardzo pięknie podsumował to jako rodzaj oczyszczenia, katharsis. jakie jest obecnie, po ponad roku od wyzwolenia Chersonia, morale mieszkańców?
Mogę powiedzieć tylko to, co odczuwam jako osoba duchowna. Nie wiem, jak dalej potoczą się walki. Wiem tylko, że ludzie są naprawdę zmęczeni, że wciąż są pełni lęku. Dla niektórych parafian przybycie na niedzielną mszę świętą jest wielkim wyzwaniem i doświadczeniem, bo ktoś mógł w drodze zostać ostrzelanym. Tu nic nie jest takie proste i wiadomo, że każdy chce, żeby to jak najszybciej się skończyło. Modlimy się codziennie o pokój, żeby ludzie nie ginęli i nie przeżywali różnych wielkich strachów.
Patrząc po ludzku na pewno jest zmęczenie, ale jako chrześcijanie, wiemy, że Pan Bóg widzi dalej i wie, kiedy wojna się wreszcie skończy. Naprawdę, bez Pana Boga można by chyba zwariować albo wpaść w rozpacz, bo nie widać końca. Codzienność wojenna, ostrzeliwanie, zmęczenie – to po prostu wykańcza fizycznie i psychicznie. Tylko duchowo można się z tym mierzyć i przetrzymać.
Osoby starsze przeżywają to po swojemu. Jako duszpasterz staram się podtrzymywać ich na duchu. Cały czas modlimy się za Ukrainę, za wszystkich mieszkańców i żołnierzy.
Jak ksiądz znajduje w sobie siłę, aby pozostawać w ciągle ostrzeliwanym Chersoniu i nie opuścić swoich parafian? Pomimo zagrożenia, cały czas przebywa ksiądz z nimi i udziela pomocy. Świadczy to o pewnej odwadze i poświęceniu.
Jest taka dość ciekawa sytuacja, bo ja pochodzę z Chersonia, to jest moja rodzinna parafia. Ówczesny ksiądz biskup Bronisław Biernacki w 2017 roku skierował mnie jako proboszcza do mojej rodzinnej parafii. I chociaż nie chciałem, przez posłuszeństwo zostałem tutaj. Kiedy wybuchła wojna, miałem świadomość, że to moja ziemia i że jestem też proboszczem tej parafii. Więc na pewno chcę być tutaj z ludźmi, którzy pozostali i jako kapłan pomagać im w sposób duchowy. I kto, jeśli nie ja, ma tu trwać – przecież to moja mała ojczyzna. Tutaj się urodziłem, tutaj wychowałem, tu uczyłem się, to jest moje miasto. Więc naprawdę nie mogę się uważać za bohatera i nawet się takim nie czuję. To Pan Bóg daje mi łaskę trwania na tej ziemi, i nie jest to moja zasługa. Wiem zresztą, że bardzo wielu modli się za mnie. Bardzo wielu. Nigdy nie miałem takiej myśli, żeby zostawić parafię i wyjechać. Wiem, że chcę być tutaj do końca tej wojny, a dalej Pan Bóg pokieruje. Daj Boże, żebyśmy przeżyli tę wojnę. Jestem naprawdę wdzięczny Panu Bogu, który daje mi pokój serca. Jeżeli jestem tutaj Panu Bogu potrzebny, to wszystko jakoś się ułoży i On daje i da potrzebne mi siły. Bardzo dziękuję Bogu za to. I tym wszystkim, którzy się modlą.
Jak ksiądz podsumuje dwa lata tej strasznej wojny?
Ciężko mi powiedzieć w imieniu wszystkich mieszkańców miasta, bo na pewno każdy ma swoją historię, swoje doświadczenie, swój ból. Mogę powiedzieć może bardziej od siebie. Niestety ta wojna, to doświadczenie, które przeżywamy… Nikomu nie życzę przeżyć tego, co przeżywa Ukraina, Ukraińcy. Tego bólu, tego cierpienia i doświadczenia, tego, co przeżywamy już dwa lata. Jest to ciężkie.
Nie chcę też nikogo obrazić – mówię teraz o sobie, o swoim doświadczeniu. Ja na przykład, również w czasie tej wojny, codziennie modlę się o swoje nawrócenie, bo nawrócenia potrzebuje nie tylko ktoś niewierzący lub źle postępujący, ale tak naprawdę nawrócenia potrzebujemy wszyscy, również wierzący. Ten proces nawrócenia trwa całe życie. Możemy dużo krytykować, dużo mówić, ale zapytajmy siebie: jak ja się zmieniam, widząc, co się dzieje? Czy i jak przeżywam z Bogiem swoją codzienność? Dobra odpowiedź na pewno przyczyni się do zakończenia tej strasznej wojny.
Chciałbym też podziękować narodowi polskiemu za olbrzymią pomoc, której tutaj w Chersoniu doświadczamy. I wszystkim wolontariuszom, którzy ją dostarczają i pomagają. Sam też mam kontakt z różnymi księżmi, którzy pomagają, wspierają i przekazują, że się modlą, że są z nami również w sposób duchowy Bardzo Wam za to dziękujemy.
Mam nadzieję, że najgorsze już jest za nami i że niedługo będzie koniec tej wojny. Mam głęboką nadzieję, że tak będzie.
Dziękuję za rozmowę.
Tekst ukazał się w nr 3-4 (439-440) 29.02.–14.03.2024
www.kuriergalicyjski.com
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!