Od Legionowego po Kapucyński
Dzisiaj miody pitne, tak zakorzenione w polskim obyczaju i kulturze, są – niestety – trunkiem mocno niszowym, choć miodosytnictwo powoli się odradza.
Jak głębokie są owe kulturowe związki, niech świadczy choćby fakt, iż znane wszystkim wyrażenie „miesiąc miodowy” pochodzi właśnie od owego trunku, który podawano parze młodej na weselu, jak i przez cały kolejny miesiąc. Słodycz i zawartość alkoholu miodu pitnego miały wprawić nowożeńców w stan miłosnego uniesienia oraz sprawić, aby jak najszybciej na świecie pojawił się potomek. Za zapas miodu odpowiedzialny był ojciec panny młodej, który starał się, aby młoda małżonka otrzymała go już wraz z posagiem.
A jeszcze w II Rzeczypospolitej mogliśmy wybierać pomiędzy: „czwórniakami” – Obozowym czy Krakowskim, „trójniakami” – Legionowym oraz Bernardyńskim, „dwójniakami” – Kowieńskim, Królewskim, Polskim, Panieńskim i Kapucyńskim, wreszcie „półtorakami” – Litewskim, Korzennym i Kasztelańskim… A do tego całą gamą miodów owocowych (powstających, gdy do brzeczki dodaje się pierwszorzędnego soku z owoców): Wiśniakiem, Maliniakiem, Dereniakiem, Agrestniakiem, Gruszniakiem, Jabłczakiem, Borówczakiem, Kwaśniczakiem (z berberysu), Porzeczniakiem, Winogroniakiem, Jeżyniakiem…
Ech!… Chciałby człek zakrzyknąć za naszym Wieszczem Adamem Mickiewiczem:
„I ja tam z gośćmi byłem, MIÓD i wino piłem,
A com widział i słyszał w księgi umieściłem”.
RES
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!