Kapłon smażony ze słoniną, nadziewany kawiorem, rakami albo sardelami, podawany ze ślimakami, z pistacjami, z kiełbaskami sarnimi, z serdelkami, z grzybami… Kapłony, czyli kastrowane, specjalnie tuczone koguty stanowiły niezwykle pożądane danie dla naszych panów-braci 300 czy 400 lat temu! Skąd takie upodobanie kulinarne, za co tak niezwykle w staropolskiej kuchni ceniono kapłona? Odpowiedź jest pewnie dość zaskakująca – za jego tłustość… Staropolskie potrawy bowiem ociekały tłuszczem, bo tłuszcz jest najlepszym nośnikiem smaku!
„Weźmij żubra świeżego…”
Kuchnia staropolska była po prostu kuchnią niezwykle bogatą, kipiącą od obfitości, tworzoną z niezwykłym rozmachem, pełną woni wyjątkowo drogich wówczas korzeni – czyli przypraw, których stosowano w nadmiarze, ale też wielu niecodziennych przepisów – które miały całkowicie zaskoczyć biesiadników. A biesiadowano wówczas bez umiaru…
Rozmach w staropolskiej kuchni musiał być ogromny! „Wbij w dzieżę jajców kop dwie, zasadź dziewki, niech ucierają”, „Weźmij żubra świeżego, a jak nie masz, to łosia” – doradzały ówczesne poradniki kulinarne. Wyjaśnijmy – dla młodszych Czytelników – iż „dwie kopy” to „zaledwie” 120 jajek… I choć dzisiaj za zabicie i zjedzenie głuszca, cietrzewia, bobra – czyli staropolskich przysmaków – trafić można do więzienia, a zapachu wołowego łoju, niezbędnego w tamtej kuchni, nie wytrzymałoby współczesne powonienie – to staropolskie przepisy kulinarne po prostu fascynują. Bo jak niezwykle celnie zauważył prof. Jarosław Dumanowski z Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie:
„Apetyt amatorów tradycyjnej żywności jest przede wszystkim apetytem na historię. Ktoś zanurzający łyżkę w żurku po krakowsku, wbijający widelec w kujawskiego półgęska, sięgający na deser po kaliskie andruty, tak naprawdę żywi się historią!”.
Śmiercionośna kaczka
Bez wątpienia opinię największych żarłoków i opojów na polskim tronie zyskali sobie dwaj królowie z dynastii saskiej – August II Mocny i August III Sas. Stąd szlacheckie powiedzonko, opiewające obfitość tamtych czasów:
„Za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa!”.
Jednak nieposkromionym apetytem górował nad oboma monarchami król Michał Korybut Wiśniowiecki – syn księcia Jaremy, rozsławionego przez Henryka Sienkiewicza w „Ogniem i mieczem”. Wiśniowiecki, który monarchą został niespodziewanie, dał pokaz prawdziwie staropolskiej biesiady, gdy na swoją weselną ucztę w lutym 1670 roku zaprosił … 7000 gości. Bawiono się przez 8 dni, podczas których biesiadnicy spożyli: 4000 baranów, 3000 cieląt, 4000 jagniąt, 100 jeleni, 5 łosi, kilkadziesiąt dzików, 2000 zajęcy, 6000 par indyków, 5000 par kuropatw i 300 bażantów. I nikt z królowi współczesnych nie chwalił ewentualnych zdolności politycznych, dyplomatycznych czy wojskowych monarchy, natomiast wielu smakoszy sławiło stół Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Zresztą właśnie obżarstwo doprowadziło króla do śmieci – pokonało go jego ulubione danie – pieczona kaczka-cyranka, której 10 listopada 1673 roku zjadł … o jedną za dużo!
RES
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!