Za symboliczny początek nowożytnej Odessy przyszło się uważać rok 1794 – łatwo go skojarzyć z powstaniem kościuszkowskim. Po tym jak José de Ribas, hiszpański awanturnik w służbie rosyjskiej zdobył na Turkach znajdującą się tu twierdzę Chadżybej, Katarzyna II nakazała budowę nowej osady. Już wkrótce „perła Morza Czarnego” stała się miastem silnie naznaczonym polskością – i pozostaje takim do dzisiaj – pisze Dominik Szczęsny-Kostanecki.
Jedną z najważniejszych postaci w cokolwiek krótkiej historii miasta nazywanego „perłą Morza Czarnego” była niewątpliwie postać Michaiła Woroncowa, rosyjskiego – można się na ten fakt zżymać, ale trzeba go przyjąć do wiadomości – generał-gubernatorem Nowej Rosji, od roku 1823 działającego tu efektywnie przynajmniej 20 lat, nominalnie – ponad 30.W dzisiejszym świecie, a tym bardziej w ówczesnym, mowa o całej epoce. Woroncow, który załapał się w roku 1814 na dowództwo w tzw. kampanii francuskiej, chodzi w glorii pogromcy Napoleona, co stanowi łgarstwo wierutne, ponieważ pod Craonne (to właśnie ta bitwa została uwieczniona na pomniku księcia w centrum Odessy) Francuzi zostali panami pola bitwy – a okoliczność ta do dzisiaj i dosyć powszechnie – uznawana jest za jedyny miarodajny czynnik decydujący o zwycięstwie bądź porażce.
I o ile Woroncow bezpośredniego związku z Polską nie miał, to już jego małżonka – jak najbardziej! Mowa tu o córce człowieka, który zapisał niechlubną kartę w dziejach upadającej Rzeczpospolitej, Franciszka Ksawerego Branickiego, zdrajcy i adherenta Targowicy. Złośliwi powiedzieliby w tym miejscu, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Elżbieta – bo tak miała na imię pani Woroncowa – musiała być wszelako osobą interesującą, ponieważ w czasie swojego zesłania na południu Rosji – podobnego temu, przez które przechodził Mickiewicz – zainteresował się nią Aleksander Puszkin. Zainteresował się do tego stopnia, że, jak głosi literatura przedmiotu, sam Woroncow interweniował w tej sprawie, a skutkiem tej interwencji było wydalenie Puszkina z Odessy… Nawet jednak ten kategoryczny ruch ze strony generał-gubernatora nie położył kresu pozamałżeńskiej fascynacji obojga kochanków – kres położyła jej dopiero tragiczna śmierć autora Damy pikowej w zaaranżowanym pojedynku.
Skoro mowa o najwybitniejszych poetach europejskiego romantyzmu… W latach 20. XIX wieku Odessę nawiedził nie tylko Puszkin. Zawitał tu również jego późniejszy przyjaciel, a potem zagorzały przeciwnik – Adam Mickiewicz. 200 lat temu autor „Ballad i romansów”, za swoją wileńską konspirację trafiwszy tu celem resocjalizacji, spędził u ujścia Dniestru dziewięć miesięcy w roku 1825 – a fakt ten odcisnął swoje piętno na obliczu miasta i na jego pamięci. Z jednej strony można bowiem podziwiać pomnik poety stojący przy ulicy Bunina – niedaleko jej ujścia do Preobrażeńskiej – głównej arterii miasta, (swoistego kręgosłupa komunikacyjnego „starówki”) – przy której, notabene, w okolicach soboru stoi statua ku czci Woroncowa. Z drugiej strony Poeta uhonorowany został memorialną doszką na najsłynniejszym odesskim deptaku, tzn. przy ul. Derybasowskiej (nazwa utworzona od nazwiska de Ribasa), na gmachu dawnego liceum Ryszeliewskiego, w którym Mickiewicz, miał wykładać literaturę piękną – do czego ostatecznie nie doszło, ale tu właśnie pomieszkiwał.
Istnieje też w związku z polskimi romantykami pewne zamieszanie, do dzisiaj wyczuwalne chociażby w internecie. Ktoś bowiem – prawdopodobnie z powodów merkantylnych – rozreklamował Odessę jako miasto nawiedzone przez wszystkich trzech wieszczów narodowych. Zacznijmy od sprawy najprostszej, czyli od Krasińskiego. W ogóle go tu nie było! W Petersburgu – owszem. W Szwajcarii, Francji czy Włoszech – pełna zgoda, albowiem faktycznie podróżował dużo, ale nie w Odessie. Co do Słowackiego, kwestia nie jest już jednoznaczna, ale miejska opowieść o tym, jakoby przyjeżdżał do przyjaciela Zenona Belina-Brzozowskiego, odwiedzając go w jego pałacu, budzi poważne zastrzeżenia, a to z tego powodu, że budynek ów został erygowany już po śmierci Wieszcza.
Pałac Szacha – pod taką nazwą rzeczony obiekt przetrwał w świadomości mieszkańców – to kolejna pozycja w katalogu odesskich poloników. Zbudowany na wzgórzu stanowiącym – jeśli patrzeć od strony morza – jak gdyby jeden z garbów baktriana, tworzy wraz z pyszniącym się naprzeciw pałacem Woroncowa piękną symetrię.
Wracając do własności Brzozowskiego, wyrosła ona z projektu Feliksa Gąsiorowskiego, architekta, któremu Odessa zawdzięcza przede wszystkim jeden z dwu najbardziej rozpoznawalnych landmarków miasta, czyli gmach opery. Nowoczesny, klimatyzowany powietrzem chłodnym w letnie upały i ciepłym zimą, posiadający system komunikacyjny pozwalający szybko i równomiernie ewakuować widownię w czasie pożaru, dający wspaniałe złudzenie optyczne polegające na tym, iż z zewnątrz wydaje się, że gmach podzielono na pięter cztery, a po wejściu na widownię okazuje się kondygnacji jest aż sześć… Wreszcie – zdobienia, a więc wszystkie owe lustra, złocenia, rzeźby i sztukaterie. Teatr został udekorowany – rzekłbym neorokokowo, co w zestawieniu z tudorowskim Pałacem Szacha stanowi przesłankę, by mówić o Gąsiorowskiego artystycznej wszechstronności.
Jednakowoż Odessa miała też i swego drugiego polskiego architekta. Mowa o Lwie Włodku, projektancie między innymi pełnego luksusowych butików pasażu łączącego ulice: Preobrażeńską i Derybasowską, hotelu Welykyj Moskowskyj (pierwszorzędna secesja – jeśli kto lubi) a także kamienicy Falc-Fajna. Z tą ostatnią wiąże się ciekawa anegdota. W jedynym rogu tegoż budynku stoją rzeźby dwóch mężczyzn trzymających kulę ziemską. Dowcipni Odesyci lubią żartować, że są to jedyni ludzie w mieście, którzy nie kradną, ponieważ ręce mają zajęte, a ich stroje pozbawione są kieszeni. Swoją drogą, ten ładny detal architektoniczny sprawił, że kamienica chyba częściej nazywana jest Domem z Atlantami.
Tymczasem chyba największe wrażeni na współczesnym Polaku wywołuje widok tablicy komemoratywnej Lecha Kaczyńskiego, zawieszonej przy ulicy również noszącej imię tragicznie zmarłego Prezydenta. Warto podkreślić, że oba upamiętnienia dokonały się nie po wielomiesięcznych deliberacjach, ale, by tak rzec, nazajutrz po smoleńskiej katastrofie – w maju 2010 r.
W uroczystości partycypował przyszły lokator Pałacu Namiestnikowskiego, Andrzej Duda, wówczas minister w kancelarii głowy państwa. W jego przemówieniu padły ważkie słowa stawiające jak gdyby pomost między jagiellońską polityką Kaczyńskiego i obecnym poparciem dla europejskich i transatlantyckich aspiracji Ukrainy. Dzisiejszy prezydent RP mówił m.in. „pragnę przede wszystkim podziękować za życzliwą pamięć i szacunek wobec tego znakomitego męża stanu, wielkiego patrioty zatroskanego o los wszystkich Polaków[…] w tym także o pomyślność naszych rodaków mieszkających na Ukrainie, a zarazem gorącego orędownika przyjaźni i współpracy między narodami polskim i ukraińskim”.
Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że w roku 2013 tablica została przez wandali ochlapana farbą. Po pierwsze jednak – o ile mi wiadomo – podobny incydent już się nie powtórzył, po drugie – po akcie wandalizmu nie ma śladu. Pozostała życzliwa pamięć.
Dominik Szczęsny-Kostanecki
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!