Oderwanie wschodniego pasa lub aneksja całej Białorusi przez Rosję nie są teraz możliwe. Bardziej prawdopodobne, że Rosja będzie nastawiać się na zmianę przywództwa w Mińsku – na odsunięcie Łukaszenki i zastąpienie go innym człowiekiem z grona obecnego układu władzy.
Sprawa ewentualnej interwencji Rosji na Białorusi jest jednym z często przewijających się tematów. Tematem podejmowanym albo z typową dla mediów przesadą, albo też pobłażliwością. Dla zwolenników tezy o interwencji rosyjskiej koronnym dowodem, że do interwencji takiej dojdzie lub nawet, że dojść musi, jest oczywiście Ukraina. Rosja postrzegana jest w ich oczach, jako państwo wybitnie agresywne, które kierując się bardzo ciasno postrzeganym interesem własnym jest gotowe do najdalej idących kroków.
Łukaszenka zaprasza Rosjan
Spekulacje na temat ewentualnej interwencji rosyjskiej spowodowała seria najnowszych informacji m.in. o planowanych przez Kreml przy granicy białorusko-rosyjskiej manewrach wojskowych; o tym, że białoruskie Ministerstwo Lasów Państwowych 14 sierpnia zakazało wstępu do lasów w okolicach Homla. Jednocześnie 15 sierpnia podczas rozmowy telefonicznej z Władymirem Putinem prezydent Łukaszenka miał apelować do przywódcy Rosji by ten „dostrzegł” zagrożenie jakie powodują powyborcze protesty.
Putin potwierdził, że ocenia je jako „destrukcyjne”. Wypowiedź Łukaszenki interpretuje się jako nawet prośbę o interwencję militarną, choć raczej chodziło mu o zmianę tonu rosyjskich mediów, które wielu Białorusinów traktuje jako pierwsze źródło informacji. Choć nadmienić trzeba, że Łukaszenka miał też nie wykluczyć, że gdyby sytuacja w kraju stawała się „niebezpieczna”, to rosyjskie wojska może do kraju zaprosić.
I faktycznie wydaje się, że ton rosyjskich mediów pozostał podobny jak przed wyborami, choć opozycja bywa otwarcie już atakowana za próbę uczynienia z Białorusi „strefy buforowej”, przytacza się wypowiedzi rosyjskich i białoruskich polityków oskarżających Zachód o to, że ten nie wspiera „pokoju” na Białorusi itp. Jednak same protesty są w dalszym ciągu relacjonowane w miarę neutralnie.
Potrzeba nowych rozwiązań
Kreml oczywiście nie będzie stał biernie w obliczu tego, co dzieje się na Białorusi, lecz Moskwa może być zmuszona do opracowania zupełnie nowego scenariusza działań nie będącego zwyczajnie kopią tych zastosowanych na Ukrainie czy jeszcze wcześniej w Gruzji. Pierwsza rzecz to próba ocenienia ewolucji sytuacji politycznej na Białorusi, druga to zastanowienie się jak ukraiński i gruziński scenariusz rosyjskiego zaangażowania może wpływać na obecne decyzje Kremla.
Trwające od 9 sierpnia protesty pomimo kontr-działań mińskich władz, aresztowań i stosowania siły trwają i co rusz odradzają się. Jednak ich moc uległa wyraźnemu osłabieniu. Pamiętać trzeba, że na Ukrainie majdan potrzebował wielu tygodni, aby w końcu obalić prezydenta Janukowycza. Gdyby potraktować tu Ukrainę jako przykład modelowy, na Białorusi musiałaby wyłonić się może nawet niewielka, ale bardzo zdeterminowana, zasilana co rusz, grupa protestujących. Kilka nawet bardzo dużych przemarszów nie wystarczy.
Ponadto na Ukrainie działała też oficjalna, mająca silne przedstawicielstwo w parlamencie opozycja, gdy na Białorusi cały system jest homogeniczny, podporządkowany prezydentowi. Białoruska opozycja liczy więc na rozpad systemu pod wpływem nacisków zewnętrznych, gdy Łukaszenka broniąc swojej władzy posunie się na tyle daleko, że nawet jego najbliżsi współpracownicy odsunął się od niego, gdy trwanie przy nim będzie zbyt kosztowne.
Problem w tym że w momencie załamania się reżimu powinno dojść do wyłonienia się władzy zastępczej, opozycyjnej, które dokończyłaby procesu dekonstrukcji systemu. System stworzony przez Łukaszenkę może jednak, uznawszy, że sam Łukaszenka zaczyna stanowić dla niego zagrożenie, wyłonić sukcesora, drogą przewrotu pałacowego. Mówiąc inaczej, obecne zaburzenia na Białorusi łukaszenkowski system może wykorzystać tak jak komuniści PRL wykorzystali protesty w grudniu 1970 r. – do zmiany lidera z Gomułki na Gierka. Na razie mglista zapowiedź Łukaszenki o możliwości przyjęcia nowej konstytucji, jest ewidentną próbą tzw. ucieczki do przodu.
Na to zresztą zapewne czeka Kreml, nie mający zamiaru bronić już samego Łukaszenki, gdyż liczy na zmianę na szczytach władzy, oczywiście bez dojścia do niej opozycji. Ale w post-Łukaszenkowskiej rzeczywistości obecna opozycja może zajmować pozycję nie inną niż obecnie, tzn. „wroga ojczyzny”.
Pas Witebsk-Mohylew-Homel
Kolejnym problemem, przed jakim stoi opozycja, jest fakt, że protesty obejmują kraj w bardzo nierównomierny sposób. Mińsk oraz Grodno (i obszar zachodniej Białorusi) to główne ośrodki protestów. Pas Witebsk-Mohylew-Homel jest w tej materii o wiele mniej aktywny. Nie bez znaczenia jest też to, że pojawiające się w mediach doniesienia o rosyjskich „zielonych ludzikach” dotyczą właśnie tego pasu – białoruskiej „ściany wschodniej”. Obecnie nawet cała Białoruś może być zjednoczona w chęci odsunięcia Łukaszenki, lecz gdy on zniknie, zniknąć może czynnik jednoczący opozycję. A niewidoczne dziś ukryte pod powierzchnią pęknięcia wyjdą na wierzch. Dlatego też opozycja musi odpowiedzieć sobie na pytanie, na ile podziały etniczne i językowe na Białorusi mogą stać się łatwo podziałami kulturowymi, mentalnymi i w ostateczności politycznymi.
Gdy 9 i 10 sierpnia na zachodzie Białorusi i w Mińsku wybuchły protesty wschód pozostawał dalej przeważnie pasywny. Niewielkie protesty w Nowopołocku zostały 10 sierpnia zaatakowane przez służby bezpieczeństwa. Raczej niewielkie grupy protestowały w Homlu, Bobrusjku, w Żłobiniu rozpoczął się strajk. To ostatnie miasto wydaje się być najsilniejszym ośrodkiem opozycyjnym wysuniętym najdalej na wschód. 11 sierpnia kontynuowane były protesty w Homlu, jednak jak podaje się w mediach, z udziałem kilkuset osób. Na nagraniu z tego wydarzenia zamieszczonym na portalu Twitter widać skandujących ludzi ustawionych wzdłuż jednej z głównych ulic. Dopiero 12 sierpnia odnotowano protesty w Mohylewie, w Homlu w protestach uczestniczyło ok 500 osób. 13 sierpnia protesty wybuchły w większości miast na Białorusi, w tym na terenie ściany wschodniej, lecz tam z o wiele mniejszą siłą.
Nagranie z protestów tego dnia w Nowopołocku wskazuje, że demonstracja zebrała zapewne z 200 osób. W kolejnym dniu do protestów przyłączyły się mniejsze miasta na wschodzie jak Czeczersk, Swietłahorsk czy Rohaczow. Ale gromadziły one co najwyżej po kilkadziesiąt osób. Największa demonstracja była dalej w Żłobiniu. Duże miasta (Witebsk, Mohylew, Homel) były jednak spokojne. Dopiero 16 sierpnia większe protesty miały miejsce w Homlu. 17 sierpnia w Homlu zebrał się pro-Łukaszenkowski wiec, niewielki jak i w kilku innych miastach. Przegląd wydarzeń ostatnich 10 dni wskazuje, że pas wschodni pozostaje raczej pasywny, nie wspierają ani obecnej władzy ani opozycji.
Od Gruzji do Białorusi
Czy możliwy jest scenariusz interwencji Rosji w celu zabezpieczenia swoim interesów podobny z jakim mieliśmy do czynienia na Ukrainie lub przeszło 12 lat temu w Gruzji? Czy mogą w niedalekiej przyszłości powstać tzw. Witebska czy Mohylewska Republika Ludowa?
Scenariusz ukraiński czy gruziński z jednej strony wskazuje nam, że dla utrzymania swoich interesów Kreml gotowy jest na akcje zbrojne, jednocześnie wskazuje na ograniczenia przed jakimi Rosja dziś staje.
Już samo porównanie Gruzji i Ukrainy nastręcza pewne problemy. W przypadku Gruzji mieliśmy do czynienia z wyraźnym i długoletnim konfliktem o podłożu etnicznym. Oba separatystyczne regiony wsparte po 2008 r. przez Rosję wyłoniły się w latach 90. I przez ten cały czas pozostawały faktycznie poza kontrolą Gruzji. Także należy pamiętać o występujących po upadku ZSRR ruchach separatystycznych na Krymie. Tatarzy krymscy choć dziś raczej sympatyzujący z Ukrainą, dawniej opowiadali się nierzadko za niepodległością regionu. Oczywiście separatyzm krymski nie może być porównywany z abchaskim, lecz pozostawał faktem.
Rosja interweniowała w momencie, gdy jej żywotne interesy, z perspektywy Kremla, były zagrożone (polityką Saakaszwilego czy wyłonieniem się nowych władz na Ukrainie). W tym sensie można uznać, że Rosja poczuła się do interwencji sprowokowana. W przypadku Ukrainy była to realna obawa, że nowy, po-majdanowy rząd w Kijowie, radykalnie zmieni politykę odnośnie rosyjskiej obecności wojskowej na Krymie. Dlatego też zajęcie go i podporządkowanie sobie, pośrednie lub bezpośrednie, było dla Moskwy koniecznością. Wybuch dodatkowo konfliktu na wschodzie był bonusem, umożliwiającym Rosji odwrócenie uwagi od Krymu. Kijów de facto odpuścił sprawę półwyspu i skupił się na walce o Donbas. I tutaj polityka rosyjska napotkała zasadniczą trudność.
Separatyzm na terenie Donbasu, choć bazujący na istniejącym na Ukrainie konflikcie narodowościowym, okazał się niedostatecznym podłożem działania. Nie ma tu tak wyraźnego konfliktu jak między Gruzją i Abchazją, i narracja o prześladowanych na Ukrainie Rosjanach nie dawała silnej podstawy. Donbas jako teren nie posiada tak znacznej odrębnej tożsamości, pod względem demograficznym jest o wiele bardziej ludny niż małe i łatwe w kontrolowaniu i utrzymaniu Abchazja, Osetia Południowa czy Naddniestrze. Próba stworzenia ad hoc nowej tożsamości separatystycznej („noworosyjskiej”) nie przyniosła na dłuższą skalę pozytywnego rezultatu. Geograficznie też Krym czy wysokogórska Abchazja, wciśnięta w północno-wschodni narożnik Gruzji, były łatwiejsze do oderwania i zabezpieczenia przed kontratakiem.
Porażkę Rosji w sprawie Donbasu można przełożyć na scenariusz białoruski. Na ile pojawianie się, jak donoszą media białoruskie i zagraniczne, pojedynczych oddziałów rosyjskich przy granicy z Białorusią (co może być zapowiedzią planowanych na Kremlu działań jak też tylko prowokacją) to wstęp do operacji polityczno-wojskowej? Pomijając już sam fakt, że próba zastosowania przez Moskwę podobnego propagandowego wybiegu jak w przypadku Ukrainy (interwencja w celu obrony „ludowych republik” ewentualnie miejscowej ludności) drugi raz nie mogłaby zdać egzaminu, to interwencja celem oderwania wschodnich rubieży Białorusi, i ich podporządkowania czy nawet przyłączenia do Rosji, napotka większe problemy niż przypadku Ukrainy.
Rosja musiałaby także w tych okolicznościach bardziej budować niż tylko wspierać istniejący już lokalny separatyzm. Na Białorusi występują różnice tożsamościowe z wyraźną dominacją żywiołu rosyjskiego na wschodzie. Na to nakładają się, dostrzegane w ostatnich wydarzeniach, różnice politycznej i aksjologiczne. Rosja może zakładać, że pas Witebsk-Mohylew-Homel będzie o wiele łatwiejszy w integracji z „macierzą”, lecz nie może przyjąć, że lokalna ludność nawet rosyjska czy też rosyjskojęzyczna zaakceptuje bez oporu podbój.
Wedle badań z 2017 r. przeprowadzonego przez Partnerstwo Wschodnie badającego stosunek Białorusinów do instytucji zachodnich (UE, NATO), wschodnia część Białorusi wykazuje do nich mniejsze zaufanie, lecz nie na tyle, by mówić o wrogości względem Zachodu. Jeśli więc postrzeganie sytuacji politycznej na Białorusi na jej wschodnich i zachodnich obrzeżach nie różni się radykalnie, to Moskwa może nie mieć tutaj zbyt wielkiego pola gry, jak było to na Ukrainie. Paradoksalnie rusyfikacja Białorusi jaka miała miejsce za rządów Łukaszenki nie sprzyja rodzeniu podziałów.
W przypadku Białorusi opieranie jej niezależności wyłącznie na regionach zachodnich i centralnych, jak ma to miejsce w przypadku Ukrainy, nie byłoby możliwe. Dla państwowości białoruskiej, i jej geopolitycznego znaczenia, jako pewnej zapory przed ekspansją rosyjską, utrata wspomnianego pasa miałaby na pewno drastyczniejsze konsekwencje niż dla Kijowa. Tym samym podjęcie przez Kreml okupacji nawet tylko wschodniej części Białorusi mogłoby szybko zakończyć się dekompozycją całego kraju i więc wymusiłoby dalszą interwencję.
Krym odgrywa ważną rolę w strategii militarnej i gospodarczej Rosji, skierowanej na Morze Czarne, Donbas pod tym względem jest mniej istotny tak jak mniej ważne są wschodnie kresy Białorusi. To dopiero ona cała ma ważne znaczenie geopolityczne. Dlatego też w planach Kremla wchodzić w grę może wyłącznie opanowanie całej Białorusi, a nie wyłącznie części wschodniej, co byłoby zbyt kosztowne politycznie.
Opanowanie całej republiki, nawet jeśli miałoby wiązać się z kontrakcją Zachodu, może być warte swojej ceny. Jednak na chwilę obecną żywioł nacjonalistyczny na Białorusi, nastawiony na jej suwerenność, stanowiłby zbyt duże wyzwanie dla Rosji. Nawet gdyby wschód Białorusi mógłby przy najlepszym dla Kremla scenariuszu zaakceptować złączenie z Rosją, to opanowanie zachodniej części musiało by przybrać formę brutalnej okupacji.
Skoro zastosowanie obu scenariuszy – oderwanie wschodniego pasa lub aneksja całej Białorusi przez Rosję – nie są teraz możliwe, bardziej prawdopodobne, że Rosja będzie nastawiać się na zmianę przywództwa w Mińsku. Czyli na odsunięcie Łukaszenki i zastąpienie go innym człowiekiem z grona obecnego układu władzy.
Łazarz Grajczyński
Autor jest dziennikarzem, specjalizującym się w polityce międzynarodowej i kwestiach bezpieczeństwa, współpracował m.in. z Radiem Poznań, portalami Jagiellonia.org, Kresy24.pl, Centrum Schmpetera i Blasting News
fot. kremlin.ru
7 komentarzy
pol
28 sierpnia 2020 o 15:55Bardzo trafna analiza widać znajomość tematu .Niestety banda kremlowska nie zawsze myśli nad dalekosiężnymi skutkami swoich poczynań .
Wieslaw Miller
28 sierpnia 2020 o 18:06Tez uwazam, ze analiza jest super, co swiadczy o profesjonalizmie autora. Hasla o wkroczeniu tuz,tuz, Rosjan do Bialorusi to gra polityczna, prorosyjska. Bo co osiagneli Rosjanie wchodzac do Gruzji czy Ukrainy ? Skrawki ziemi ale pokazali Zachodowi, kto rzadzi w krajach porosyjskich. Gdyby chcieli zajac te kraje Zachod nawet nie kiwnalby palcem ale Rosja pomimo swej prymitywnej polityki nie jest szalencem. Dzis nikt Ukrainy, Gruzji a pozniej Bialorusi do NATO nie przyjmie i strategia rosyjska – osiagnieta. Kto bedzie bil sie za Krym czy Pld. Osetie (?). A Bialorusini, zawsze byli prorosyjscy tylko despota Lukaszenka stracil rzeczywistosc pod nogami i mysli, ze jest dalej 20 wiek bez internetu i zjego prostacka rozgrywka wzajemnie Wschodu i Zachodu. Lukaszenka dla Moskwy jest juz trupem, to tylko kwestia czasu.
StellaLiberty
28 sierpnia 2020 o 23:40Białoruscy nacjonaliści z Grodna i Brześcia stawią zażarty opór rosyjskiemu okupantowi….
Opowiastki Barona Munchhausena 🙂
Białorusini kochają Putina i marzą o życiu jakie opisują Buzova, Volya, Kirkorov i Pirozhkov. (Ten mundrala z czytelni nawet nie wie kim są ci ludzie)
Po zajęciu Białorusi całowali by go po nogach i tylko czekali kiedy babki z Moskwy zaczną płynąć jak do Sewastopola, Groznego i Soczi.
peter
3 września 2020 o 01:46Pelna zgoda Putin nie bedzie wjezdzal na Bialorus Najwyzej zmieni Lukaszenke na kogos innego i Biarorusini bedea szczesliwi
Jacek
29 sierpnia 2020 o 08:18Dla mnie analiza jest jednostronna i przez to kiepska. Myślę, że Białoruś dla Putina jest poligonem tego, co się dzieje w samej Federacji Rosyjskiej i on się boi takiego rozwoju sytuacji w samej Federacji. Myślę jednak, że rozwój wydarzeń idzie w kierunku rozpadu Federacji Rosyjskiej i właśnie ze strachu kazał otruć Nawalnego, żeby pozbawić opozycję przywódcy. W ten sposób on chce kupić czas, ale z uwagą patrzy na Białoruś jako na model rozwoju sytuacji w Rosji.
Bofors
1 września 2020 o 21:06Putin boi się podobnego scenariusza ! jest wywiad a zachód też ma dość patyczkowania się z Ruskimi !
kronon
2 września 2020 o 16:19Wlasnie te basni o niby zmianie przez Moskwe Lukaszenki na innego opowiadane byly przez ostatnie 15 lat! I co z tego?Nadal siedzi fuhrer przy sterach w Minsku! Nigdy Putler nie zamieni Lukaszenke! Jak by chcial to dawno by to zrobil! Inna sprawa ze zycie w faszystowskiej Bialorusi staje sie wprost nie do zniesienia! Gestapowcy z milicji + SSmani z OMON moga zrobic co furher rozkaze: zabic, pobic, wykrasc, wsadzic do aresztu kazdego obywatela ZA NIC! I nikt z oprawcow za te przestepstwa nie odpowiada! ZWYCZAJNY FASZYZM!