Do połowy 1942 roku Hitlerowi błyskotliwie udawało się wyprowadzać Stalina w pole. I nic nie zapowiadało, aby sytuacja uległa zmianie – w gambit wodza Trzeciej Rzeszy, który na wiosnę 1942 roku porzucił plan ponownego uderzenia na Moskwę na rzecz ofensywy w kierunku Stalingradu (dziś Wołgograd) i Kaukazu, Stalin, mimo wiarygodnych doniesień wywiadu, nie uwierzył. Na domiar złego straty Armii Czerwonej wciąż szły w setki tysięcy zabitych i jeńców: w maju i czerwcu 11. Armia gen. von Mansteina opanowała Krym i bazę Floty Czarnomorskiej w Sewastopolu, zabijając lub biorąc do niewoli ok. 260 tys. żołnierzy, pod Charkowem i nad Desną zaś Sowieci stracili 237 tys. ludzi.
Przed wyprawą nad Wołgę i po kaukaską ropę Hitler zaplanował na zachód od Donu kolejny pogrom wroga. Nic z tego jednak nie wyszło. 28 czerwca 2. Armia Pancerna gen. Hotha przy wsparciu lotnictwa uderzyła na styk sowieckich frontów – Briańskiego i Południowo-Zachodniego. Niemieckim celem był Woroneż i połączenie w okolicach Rossoszy i Nowej Kalitwy z nacierającą od południowego zachodu 6. Armią gen. Paulusa. Rosjanie początkowo nie wytrzymali naporu Niemców i zaczęli odwrót, ale wkrótce zwarli szyki, stawiając silny opór. Niemiecka 24. Dywizja Pancerna zajęła prawobrzeżną część Woroneża, ale nie zdołała sforsować Donu. Z kolei oddziały Paulusa wobec uporczywych kontrataków sowieckiego 23. Korpusu Pancernego nie zdołali zamknąć kotła. Fiaskiem zakończyła się także próba okrążenia sowieckich dywizji w rejonie Kantemirowki, Woroszyłogradu i Millerowa. Przy dużych stratach czerwonoarmiści wycofali się za Don.
7 lipca Hitler zreorganizował Grupę Armii Południe, którą podzielił na dwa związki taktyczne – Grupy Armii „A” i „B”. Zadaniem pierwszej, którą dowodził feldmarszałka von List, było uderzenie na Rostów nad Donem i dalej na Kaukaz. Druga, pod komendą najpierw feldmarszałka von Bocka, którego niebawem zastąpił von Weichs, nacierała na „miasto Stalina” i położony nad Morzem Kaspijskim Astrachań. Niemców wzmocnili Rumuni i Włosi – rumuńskie korpusy armijne II i V wzmocniono dwiema dywizjami piechoty, Mussolini zaś przysłał brygadę faszystowskich Czarnych Koszul. Ogółem siły niemiecko-rumuńsko-włoskie, które nacierały na Stalingrad, liczyły 50 dywizji. W końcu września zniecierpliwiony Hitler, kosztem wojsk walczących na Kaukazie, zwiększył siłę uderzeniową Wehrmachtu pod Stalingradem do ponad 80 dywizji.
W Stalingradzie, najważniejszym ośrodku przemysłowym na południu europejskiej części Rosji, znajdowało się 126 dużych zakładów produkcyjnych, nadto przez miasto wiodły szlaki kolejowe, drogowe (i wodny – wołżański), łączące azjatyckie i uralskie okręgi przemysłowe z centrum ZSRR. Gdyby Hitler go zdobył, mógłby ponownie pokusić się o uderzenie na Moskwę, głęboko oskrzydlając ją od południa, a po zajęciu Astrachania opanować północne wybrzeża Morza Kaspijskiego, co umożliwiłoby mu wsparcie ofensywy GA „A” na Kaukazie. Przy okazji przeciąłby pępowinę, którą alianci dostarczali sporą część pomocy dla ZSRR w ramach Lend-Lease. No i rzecz niebagatelna: zdobycie miasta noszącego imię Stalina byłoby poważnym ciosem w prestiż sowieckiego dyktatora i jego reżimu. Inna sprawa, że zdemoralizowani Rosjanie najpewniej nie wytrzymaliby kolejnej klęski i hekatomby ofiar. Świat z zapartym tchem przypatrywał się batalii, która miała odwrócić losy wojny na Wschodzie.
Jednak Stalin wyczerpał już limit błędów i wpadek, bowiem po rozpoczęciu niemieckiej ofensywy trafnie ocenił, że dla Hitlera najważniejszym celem będzie Stalingrad. Na tym odcinku więc, a nie na Kaukazie, skoncentrował swoje siły. Z Frontu Południowo-Zachodniego wydzielił Front Stalingradzki pod dowództwem marszałka Timoszenki: w jego skład wchodziło siedem armii polowych i armia lotnicza (160 tys. żołnierzy, 2200 dział i moździerzy, 400 czołgów i 590 samolotów).
Morale czerwonoarmistów nadal pozostawiało wiele do życzenia. Bita niemiłosiernie Armia Czerwona wciąż była w odwrocie. Najgorsze, że póki co nie zanosiło się na zmianę sytuacji, a w najwyższym dowództwie nikt nie miał pomysłu, jak tchnąć w żołnierzy nadzieję. Jeszcze w maju Stalin, doprowadzony do pasji żebraniem dowództwa Frontu Południowo-Zachodniego o uzupełnienia, w odręcznym liście tłumaczył „gierojom” spod Kijowa i Charkowa, o co w tej wojnie chodzi: „Do Timoszenki, Chruszczowa, Bagramiana. Od czterech dni wciąż prosicie STAWKĘ o dostarczenie uzbrojenia i przysłanie z jej rezerw nowych dywizji i jednostek pancernych. Miejcie na względzie to, że STAWKA nie dysponuje przygotowanymi do walki nowymi dywizjami, że te dywizje są zielone, nie wyposażone i rzucanie ich teraz na front oznacza podanie wrogu kolejnego zwycięstwa jak na talerzu. Miejcie na względzie i to, że nasze możliwości względem uzbrojenia są ograniczone, i zdajcie sobie wreszcie sprawę z tego, że prócz waszego frontu mamy jeszcze pozostałe. Czy nie czas, abyście się w końcu nauczyli walczyć za cenę jak najmniejszych strat, jak robią to Niemcy? Walczyć należy nie ilością, ale umiejętnościami. Jeśli nie nauczycie się lepiej dowodzić wojskami to na nic się zda nawet cała produkcja zbrojeniowa kraju. Weźcie to po uwagę, jeśli chcecie się jakoś nauczyć zwyciężać wroga, a nie ułatwiać mu zwycięstw. W przeciwnym bowiem razie, uzbrojenie, które dostajecie od STAWKI, będzie z łatwością dostawało się w ręce wroga. Tak jak to dzieje się teraz”.
Dyktator nie poprzestał jednak na ruganiu nieudolnych dowódców i komisarzy. 28 lipca wydał osławiony rozkaz nr 227, w którym usankcjonował działalność specgrup NKWD na tyłach wojsk liniowych. Takie rozwiązanie zastosował już jesienią 1941 roku, kiedy pod uderzeniami Wehrmachtu posypał się Front Briański. Teraz objęło ono całą Armię Czerwoną. Enkawudziści, którzy dostali zielone światło do rozprawy ze wszelkimi przejawami tchórzostwa i defetyzmu na linii frontu i na jego bezpośrednim zapleczu, stali się panami życia i śmierci. Używali wszelkich dostępnych środków, aby powstrzymać czerwonoarmistów, którzy cofali się lub podczas natarcia zalegali pod ogniem wroga. Rzeczywistych lub domniemanych tchórzy i sabotażystów czekała kulka w łeb, a w najlepszym wypadku „sztrafbatalion” (batalion karny).
Taktyka zastraszania wojska zaczęła przynosić efekty i wola walki – przeradzająca się często w bezprzykładne bohaterstwo – stała się normą w szeregach Armii Czerwonej. Stalingrad będzie tego najwymowniejszym dowodem.
Z drugiej strony prości czerwonoarmiści z wisielczym humorem dworowali sobie ze złowrogiego rozkazu nr 227. Ponieważ tylko nieliczni wierzyli w szybkie otwarcie przez aliantów frontu na zachodzie Europy, „drugim frontem” złośliwie nazywano amerykańskie konserwy z Lend-Lease`u, ale też bałwanów z NKWD, którzy z naganem w garści czyhali na frontowców.
Stan oblężenia w Stalingradzie i okręgu stalingradzkim został ogłoszony 25 sierpnia. Dzień wcześniej Komitet Obrony Miasta zdecydował o ewakuacji kobiet i dzieci za Wołgę. To postanowienie z powodu trudności z transportem, ale też uporu miejscowych komunistów, którzy pryncypialnie trzymali się dyrektyw z Moskwy, że „Stalingrad nie zostanie oddany przeciwnikowi” i „Armia nie broni wyludnionych miast”, zrealizowano tylko częściowo.
W sowieckiej i rosyjskiej historiografii z dumą odnotowywano i odnotowuje się, że z przeludnionego miasta (w czerwcu i lipcu napływali do niego uchodźcy z ziem zajmowanych przez Niemców) za Wołgę zdołano wywieźć 300 tys. mieszkańców. To dane mocno wątpliwe. Szacuje się, że w mieście pozostało 200-300 tys. cywilów. Podczas niemieckiej okupacji na przymusowe roboty wywieziono około 90 tys. osób, w egzekucjach zaś zginęły 3 tys. (w większości Żydzi). Po wyzwoleniu w Stalingradzie koczowało 7-8 tys. cywilów. Wynika z tego, że straty wśród ludności cywilnej były ogromne. Na fakt, że miasta nie zdołała opuścić większość jego mieszkańców wskazuje i to, iż Niemcy w celu wyłowienia ukrywających się komunistów, jak i po prostu obliczenia „stanu posiadania”, dwukrotnie próbowali – z niewielkim skutkiem – dokonać rejestracji ludności cywilnej. Działania izolowanych oddziałów radzieckich w mieście nie byłyby możliwe bez pomocy ludności cywilnej, która – jak wskazuje zacytowana poniżej relacja niemieckiego oficera – brała udział w walkach. Nie ulega też wątpliwości, że zdecydowana większość robotników miejscowych fabryk pozostała w mieście, aby jak najdłużej podtrzymywać produkcję i naprawę uzbrojenia, a także walczyć z wrogiem.
W sierpniu i na początku września żołnierze, robotnicy i mieszkańcy przystąpili do wznoszenia umocnień na przedmieściach Stalingradu. Ponoć w pracach ziemnych – kopanie rowów przeciwczołgowych i transzei – uczestniczyły dziesiątki tysięcy stalingradczyków, jednak poza wewnętrzną linią umocnień niewiele zrobiono. Tutaj skrupulatnością wykazał się marszałek Siemion Budionny, którego Stalin jeszcze w listopadzie poprzedniego roku wysłał do Stalingradu w celu zlustrowania stanu umocnień. Przy okazji nie obyło się bez konfliktu z inżynierem Antonem Komarowskim, który obstawał przy tym, aby betonowe schrony ogniowe wznosić z żelbetonowych segmentów, a nie – jak proponowali spece z Moskwy – z litego materiału. Budionny niewiele się na tym znał, ale trzymał się dyrektywy centrali i – jak się okazało – słusznie postawił na swoim. We wrześniu 1942 roku Niemcy mocno się natrudzili, aby pokonać tę linię umocnień. Każdy medal ma jednak dwie strony: w styczniu 1943 roku role się odwróciły i to wojskom radzieckim przyszło przez dwa tygodnie przełamywać „linię Budionnego”, obsadzoną przez dogorywającą w kotle stalingradzkim armię Paulusa.
23 sierpnia Luftwaffe przeprowadziła pierwszy zmasowany nalot na Stalingrad. Kilkaset bombowców w trakcie kilkunastogodzinnego bombardowania obróciło miasto w perzynę. Przebywający w Stalingradzie korespondent wojenny Wasilij Grossman w przejmującym reportażu „23 sierpnia” opisał zagładę miasta: „Pierwsze samoloty pojawiły się nad miastem około godz. 16. Ze wschodu i zza Wołgi, nadleciało na dużej wysokości sześć bombowców… Były doskonale widoczne w przejrzystym powietrzu. Świeciło słońce, a w jego promieniach wylatywały z okien tysiące szyb, zaś ludzie z zadartymi głowami obserwowali jak szybko niemieckie samoloty oddalały się na zachód. Wtedy ktoś młody zakrzyknął: „Spójrzcie, tylko nielicznym udało się przedrzeć nad miasto, nawet nie podniesiono alarmu”. I wtedy zawyły fabryczne i okrętowe syreny. Ten złowrogi lament, zapowiadający katastrofę i śmierć, zawisł nad miastem. W rzeczywistości oddawał strach, który ogarnął mieszkańców. Samoloty nadlatywały ze wschodu, zza Wołgi, z południa, od strony Sarepty i Bekietowki, z zachodu, od Kałacza i Karpowki, z północy, od Jerzowki i Rynka – ich czarne sylwetki swobodnie poruszały się wśród cirrusów rozrzuconych na błękitnym niebie, i jak setki os, które wydostały się ze swoich gniazd, rzuciły się na ofiarę. Niemcy szli na kilku pułapach, zajmując cały błękit letniego nieba. Silny ogień artylerii przeciwlotniczej i uderzenia myśliwców z czerwonymi gwiazdami tylko na chwilę zmieszały szyk niemieckiego lotnictwa… I oto nad miastem dało się słyszeć nowy dźwięk – świdrujący świst dziesiątek i setek nurkujących bomb burzących, wizg tysięcy i dziesiątek tysięcy bomb zapalających, wysypujących się z otwartych zasobników. Ten dźwięk, trwający trzy-cztery sekundy, przenikał wszystko co żyje. I zamarły w rozpaczy serca, tych którym sądzone było w jednej chwili umrzeć sam na sam z tą rozpaczą, i tych, którym udało się przeżyć. Świst narastał. Wszyscy go słyszeli! Bomby spadły i wryły się w miasto. Domy umierały tak jak umierają ludzie. Oślepło ich tysiące, a szkło okien zaścieliło chodniki drobną, błyszczącą łuską odłamków. Pod uderzeniami niszczycielskich eksplozji masywne słupy tramwajowe z brzękiem i zgrzytem waliły się na ziemię. Wapienny i ceglany pył wypełnił powietrze, tuman zawisł nad miastem i popełznął wzdłuż Wołgi. Miasto ogarnęły płomienie pożarów, spowodowanych dziesiątkami tysięcy bomb zapalających. W dymie, pyle, ogniu, wśród huku wstrząsającego niebem, wodą i ziemią, umierało ogromne miasto. Straszliwy był to obraz… Z oddali doskonale było widać, jak ogień trawiący jeden budynek łączy się z sąsiednim, jak płonęły całe ulice, i jak w końcu ogień płonących ulic zlał się w jedną ścianę, żywą i rozprzestrzeniającą się. Rozmiary tragedii były ogromne, i wszystko co żywe, jak w czasie pożaru lasu i stepu, trzęsienia ziemi, lawiny lub powodzi, zaczęło uciekać z ginącego miasta”.
Tego dnia bombowce niemieckie dokonały ponad 2 tys. ataków, którym Rosjanie odgryzali się, jak mogli: obronie przeciwlotniczej i 105 myśliwcom radzieckim udało się strącić aż 120 hitlerowskich samolotów. Niemcy kontynuowali zmasowane naloty do 29 sierpnia. W efekcie tylko między 24 a 26 sierpnia zginęło 1017 osób, a 1281 było rannych. W gruzach legło wiele domów. Gaszenie pożarów utrudniało zniszczenie sieci wodociągowej. W czasie nieustannych nalotów kulała ewakuacja rannych. „Transport samochodowy – odnotowano w raporcie Miejskiego Komitetu Obrony – jest skrajnie utrudniony i przewożenie rannych do kierunku przepraw pod ogniem artylerii i pod gradem bomb odbywa się w głównej mierze na podwodach konnych, często są oni przenoszeni po prostu na rękach. Faszystowscy piloci ze szczególną zajadłością bombardowali przeprawy i nabrzeże, gdzie zgromadziły się grupy rannych przygotowanych do ewakuacji. O 6 rano 24 sierpnia cały brzeg ogarnęło morze ognia: płonęły przystanie, magazyny, parowce, barki i cumowiska. W chwili nalotu w bazie im. Szwernika, służącej do gromadzenia rannych, znajdowało się około 500-600 ciężko rannych, z których spłonęło z powodu absolutnego braku możliwości przeniesienia ich w bezpieczne miejsce ponad 100 osób, a większość pozostałych odniosła nowe rany lub doznała poparzeń. Zniszczenie cumowisk i intensywny pożar na brzegu na kilkanaście godzin zahamowało przeprawę rannych, jednak nocą kilka barek i parowców wznowiło rejsy, i mimo bombardowań kontynuowało przeprawę…”.
Stalingradu broniły 62. Armia pod dowództwem gen. Wasilija Czujkowa i 64. gen. Szumiłowa. Z powodu ciężkich strat obie mocno się skurczyły: wiele dywizji miało jedynie 20-25 proc. stanów wyjściowych. Strefy obronnej, która rozciągała się na długości 65 km na zachód od miasta, strzegło 90 tys. żołnierzy. Wspierały ich siły dwóch armii powietrznych (w sumie 400 samolotów) oraz od północnego zachodu siły Frontu Stalingradzkiego (armie: 63., 4. Pancerna, 1. Gwardyjska, 24. i 66.) gen. Tołbuchina, a od południa armie Frontu Południowo-Wschodniego gen. Trufanowa (57. i 51.).
12 września Niemcy, nacierając na południu wzdłuż linii kolejowej Stalingrad-Rostów nad Donem, a na północy przecinając linię kolejową do Moskwy, dotarli do przedmieść. 13 września rozpoczął się szturm Stalingradu. Gen. Paulus zaatakował dwoma zgrupowaniami: pierwsze – cztery dywizje przy wsparciu 250 czołgów – nacierało z rejonu Aleksandrowki na północne dzielnice przemysłowe, drugie – trzy dywizje i 100 czołgów – uderzyło spod stacji Sadowa na północny wschód, w kierunku centrum. Główny ciężar walk w mieście wziął na siebie Czujkow, który dysponował 50 tys. żołnierzy. Szumiłow, który dysponował w sumie ledwie dwoma dywizjami, zajął się obroną południowych przedmieść miasta.
13 września północne zgrupowanie niemieckie opanowało większą część dwóch fabryk w północnych rejonach Stalingradu – Barykad i Czerwonego Października. Następnego dnia Rosjanie odbili je, Niemcy zaś ponownie odzyskali teren po kilkudziesięciu godzinach. W Barykadach, Stalingradzkiej Fabryce Traktorów i kilku innych zakładach produkcji i remontów uzbrojenia zaprzestano dopiero po 15 września – do tego czasu robotnikom udało się np. wyremontować dla 62. Armii m.in. 200 czołgów i traktorów.
Znacznie gorzej szło Rosjanom w południowej części miasta, szczególnie w dzielnicy Krasnobłodzkiej i na nabrzeżu, na którym wyładowywano dostarczone zza Wołgi zaopatrzenie i uzupełnienia. Panujący w powietrzu Niemcy szczególnie zaciekle i prawie bezkarnie bombardowali i ostrzeliwali zwłaszcza rejon przeprawy przez Wołgę. Straty Flotylli Wołżańskiej i jednostek transportowych sięgały 40 procent.
Do połowy października Rosjanie znaleźli się w krytycznym położeniu: ich pozycje ograniczały się do kilku przyczółków na brzegu Wołgi, m.in. przystań w okolicach fabryki Czerwony Październik, oraz kilku odizolowanych od siebie punktów oporu w mieście: na północy – w dzielnicy Spartanowka, w centrum – u wschodnich podnóży Kurhanu Mamaja, na południu – w rejonie placu 9 Stycznia i dworca kolejowego.
Zaciekłe walki – aż do stycznia 1943 roku – toczyły się o Kurhan Mamaja. Z górującego nad miastem wzgórza można było kierować ogniem artylerii i bombardowaniami. Kurhan wielokrotnie przechodził z rąk do rąk, a Niemcy nie zdołali wykurzyć ze wschodniego stoku czerwonoarmistów z 13. Dywizji Gwardyjskiej.
Walczono o kwartały ulic, poszczególne domy, a nawet ich piętra i korytarze na klatkach schodowych.
Osobliwości tych uporczywych bojów przedstawił adiutant sztabu 6. Armii płk Adam: „Wojska sowieckie walczyły o każdą piędź ziemi. Zgoła nieprawdopodobnym dla nas był raport gen. wojsk pancernych von Witterheima, dowódcy 14. Korpusu Pancernego… Generał donosił, że kontratakujące oddziały Armii Czerwonej wspiera cała ludność Stalingradu, wykazując niezwykłe męstwo. Chodzi tu nie tylko o budowę umocnień i fakt, że fabryki i większe budynki zostały obrócone w twierdze. Ludność po prostu chwyciła za broń. Na pobojowisku leżą trupy robotników w fabrycznych kombinezonach, nierzadko ściskające w martwych dłoniach karabin lub pistolet. Trupy w roboczym ubraniu zastygły w siedzącej pozie nad wrakiem zniszczonego czołgu. Nigdy nic podobnego nie widzieliśmy”.
Upór i heroizm Rosjan z uznaniem wspominał Franz Hoffman, jeden niemieckich żołnierzy, któremu przyszło stanąć oko w oko z wrogiem: „16 września. Nasz batalion przy wsparciu czołgów atakuje elewator, z którego mocno dymi – pali się pszenica. Mówią, że Rosjanie sami ją podpalili. Batalion ponosi ciężkie straty. W kompaniach pozostało po 60 ludzi. Elewatora bronią nie ludzie, a diabły, którym nie straszne ni kule, ni ogień.
18 września. Walki toczą się w samym elewatorze. Wewnątrz niego okrążeni Rosjanie. Nasz komisarz batalionu mówi, że sowieccy komisarze rozkazali tym ludziom walczyć w tym elewatorze do końca. Jeśli wszystkie budynki w Stalingradzie będą bronione jak ten, żaden z naszych żołnierzy nie wróci do domu.
20 września. Bitwa o elewator trwa. Rosjanie ostrzeliwują się ze wszystkich stron. Siedzimy w piwnicy, wyjść na ulicę nie ma jak. Starszy sierżant Pushke zginął, kiedy próbował przebiec przez ulicę…
22 września. Złamaliśmy opór Rosjan w elewatorze. Nasze wojska zbliżają się do Wołgi. W elewatorze znaleźliśmy 40 zabitych. Połowa z nich w mundurach marynarskich – morskie diabły. Do niewoli wzięliśmy tylko jednego ciężko rannego, który jednak nie może mówić”.
Takich historii w ogarniętym walkami Stalingradzie były setki. Starczy wspomnieć o 58-dniowej obronie domu w centrum miasta przez oddział sierżanta Pawłowa i lejtnanta Afanasjewa, czy boje o zamieniony w twierdzę młyn nr 4. Bohaterstwem odznaczył się Michaił Panikachi, marynarz Floty Dalekowschodniej, żołnierz 62. Dywizji, podczas obrony fabryki Czerwony Październik w końcu września. Kiedy nie stało granatów, z koktajlem Mołotowa rzucił się na niemiecki czołg. Pech chciał, że trafiła weń kula albo odłamek, a czerwonoarmista w mig zamienił się w żywą pochodnię. Na oczach przerażonych towarzyszy chwycił drugą butelkę z benzyną i cisnął w osłonę chłodnicy. Wprawdzie dowództwo pośmiertnie uhonorowało go Orderem Czerwonej Gwiazdy, ale w Moskwie wzdragano się przed nadaniem mu tytułu Bohatera Związku Radzieckiego – wszak świadkowie mogli koloryzować. Dopiero 5 maja 1990 roku Panikachi został uhonorowany tytułem bohatera państwa, które niedługo później przestało istnieć.
Spustoszenie wśród Niemców siali radzieccy snajperzy. Okazją do współzawodnictwa o niemieckie „skalpy” stała się 25. rocznica rewolucji bolszewickiej z 1917 roku – z tej okazji Moskwa ogłosiła snajperski konkurs „socjalistycznego współzawodnictwa”. Do wyróżniających się należeli słynny Wasilij Zajcew (w styczniu 1943 roku uhonorowany tytułem Bohatera Związku Radzieckiego) – 225 trafień (w tym 11 snajperów przeciwnika), Anatolij Czechow – 256 i Wiktor Miedwiediew – 232. W sumie sowieccy snajperzy zastrzelili w Stalingradzie ponad 6 tys. żołnierzy niemieckich.
Wydawało się jednak, że dni Rosjan w Stalingradzie są już policzone. Hitler był pewien zwycięstwa, nic dziwnego więc, że ze szczekaczek w okupowanej Europie popłynęło goebbelsowskie łgarstwo: „Stalingrad zdobyty”. W Berlinie rozpoczęto produkcję medali i krzyży żelaznych dla żołnierzy Paulusa.
Niemcy zaczęli zaprowadzać też swoje porządki w „zdobytym” mieście. W pierwszej kolejności zajęli się cywilami. „W okupowanych rejonach m. Stalingradu Niemcy wprowadzili ostry reżim. Poruszanie się po ulicach zostało zabronione. Centrum miasta jest strzeżone, nie wpuszczają tam żadnych ludzi. Ludność, która pozostała w mieście, znajduje się w wyjątkowo ciężkiej sytuacji. Wszystkie piwnice i ziemianki są zapełnione dziećmi i starcami, którzy siedzą tam całymi dniami. Wielu ludzi głoduje, zaczęły rozprzestrzeniać się wszawica i choroby. Część cywilów Niemcy zamierzają ewakuować na swoje tyły, zwłaszcza do m. Kałacz nad Donem, przy czym zapewnią transport tylko tym, którzy oddadzą im jakieś cenne rzeczy. Cała ludność zdolna do pracy została zmobilizowana do różnych robót: odbudowy mostów, budowy umocnień, obsługi żołnierzy (pranie odzieży, praca w kuchni polowej). W budynku Trzeciego Domu Sowietów, na rogu Czapajewa i Ładoskiej, urzęduje niemiecka komendantura, której pierwszymi rozkazami były mobilizacja kobiet do pracy w niemieckich szpitalach i „oddanie” przez cywilów ciepłych ubrań i obuwia dla armii niemieckiej. W okupowanych rejonach miasta Niemcy przystąpili do organizacji cywilnych organów władzy. Byłego kierownika oddziału chirurgii szpitala kolejowego doktora Makuszyna (50-55 lat) mianowali starostą – nie ustalono czy chodzi o jedną dzielnicę, czy całą część miasta, która jest pod ich kontrolą” – brzmiał raport miejscowych organów NKWD dla Moskwy.
Niemcy, w celu oszacowania ilości i stopnia przydatności do pracy cywilów, którzy znajdowali się w kontrolowanych przez nich rejonach miasta, a także, aby wyłowić maruderów i czynnych komunistów przeprowadzili dwie akcje rejestracyjne. W pierwszej – mimo, że za nie stawienie się w komendanturze groziła śmierć – wzięło udział około 2000 ludzi. W drugiej okupant zmienił taktykę: do wynurzenia się ze swoich koczowisk Rosjan miały skłonić 2 kilogramy pszenicy, 3 kg. – żyta, owies, sól i mydło. „Wynurzyło” się tylko 300 osób.
Rozpoczęła się też grabież. Stalingradczykom odbierano wszystko co cenne: od ciepłej odzieży i jedzenia aż po przedmioty użytku domowego, pieniądze i precjoza. Komendant miasta gen. Lenning otwarcie stwierdził: „Stalingrad, z powodu swojego oporu, został oficjalnie przeznaczony do grabieży”. Sam też nieźle się obłowił: z raportu NKWD wynika, że już na początku grudnia wyjechał do Charkowa uwożąc ze sobą 14 dywanów, dużą ilość porcelany i srebra stołowego. Nagrabione dobra żołnierze wysyłali z reguły do swoich rodzin w Niemczech. W mieście działały też specjalne grupy, które często przy pomocy „elementu obcego społecznie i kryminogennego” – jak wyrażali się enkawudziści – grabiły kogo popadnie. Niebawem owe „eldorado” miało dobiec końca. Zbliżała się zima, a i Rosjanie nie zasypiali gruszek w popiele.
Co prawda Paulus, ponaglany przez zniecierpliwionego Hitlera, w końcu września i październiku podjął jeszcze dwa szturmy, które ostatecznie miały złamać opór Rosjan (chodziło przede wszystkim o odcięcie ich od Wołgi), lecz zakończyły się one fiaskiem. Tymczasem Armia Czerwona zbierała siły do kontrofensywy.
13 września Stalin spotkał się na Kremlu z generałami Żukowem i Malinowskim, aby przedyskutować możliwość odciążenia krwawiących wojsk przypartych do Wołgi. Myślał o niewielkim, lokalnym uderzeniu. Kiedy pochylił się nad mapą, obaj generałowie odeszli od biurka i sądząc, że gospodarz ich nie słyszy jęli się szeptem przekonywać, że w tak dramatycznej sytuacji na nic się zda demonstracja siły i należy poszukać innego rozwiązania: słowem, teraz należy Niemcom zdrowo przyłożyć. Reakcja Stalina, który miał słuch wyostrzony jak nietoperz, była błyskawiczna: – Coście powiedzieli? Co za „inne rozwiązanie”? – Rozmawialiśmy o tym, że niepozbawiona jest podstaw możliwość kontruderzenia na kierunku stalingradzkim, aby wziąć w kleszcze wrogie zgrupowanie – odpowiedział Malinowski. – Uważamy, że pomysł wyprowadzenia zaskakujących i silnych koncentrycznych uderzeń w słabe skrzydła zgrupowania Paulusa, gdzie znajdują się wojska rumuńskie, jest w pełni realny – dodał Żukow.
Stalin początkowo sceptycznie odniósł się do ich pomysłu, sugerując, że nie dysponują wystarczającymi rezerwami oraz nie zdołają bez wiedzy Niemców szybko przewieźć je pod Stalingrad. W końcu dał się przekonać i w najwyższej tajemnicy (w początkowym etapie, poza nimi trzema i kilkoma sztabowcami, którzy w detalach opracowywali operację, nawet członkowie politbiura i Państwowego Komitetu Obrony nie zostali wtajemniczeni) zlecił im przygotowanie planu kontrofensywy.
Przygotowania trwały dwa miesiące. Interesujące, że teraz Hitler, podobnie jak kilka miesięcy temu Stalin, mimo miarodajnych doniesień wywiadu nie uwierzył w to, że Rosjanie mają jeszcze asa z rękawie. Abwehra trafnie oceniła siłę wojsk sowieckich skoncentrowanych na północny zachód i południe od Stalingradu, lecz Führer i szef OKW gen. Zeitzler zlekceważyli to zagrożenie. Zamiast tego spodziewali się na początku listopada uderzeń sowieckich frontów Zachodniego i Kalinińskiego przeciw Grupie Armii „Środek”.
Wprawdzie, 25 listopada pod Rżewem armie gen. Żukowa zaatakowały, ale nie była to – jak oczekiwali Niemcy – główna ofensywa, a raczej „ofensywka” – choć jak to u Żukowa – krwawa i uporczywa. Rosjanie zrealizowali swój cel – odciągnęli uwagę Niemców od południowego odcinka frontu i uniemożliwili im przerzucenie tam 12-15 dywizji, które mogłyby dobić obrońców Stalingradu.
Operacja „Uran” – ofensywa znad Wołgi – ruszyła 19 listopada. Od północy zaatakowały 5. Armia Pancerna gen. Romanienki i 21. Armia gen. Czystiakowa, które szybko rozbiły rumuńską 3. Armię. Dzień później od południowego wschodu na rumuńską 4. Armię spadła 51. Armia gen. Trufanowa. Rumunii nie wytrzymali naporu przeciwnika i 23 listopada w rejonie Kałacza nad Donem Rosjanie zamknęli pierścień wokół znajdującej się w Stalingradzie 6. Armii Paulusa. W kotle znalazło się 220 tys. żołnierzy, którzy dysponowali 3200 działami, granatnikami i moździerzami oraz około 200 czołgami.
Odcięty Paulus zaproponował Hitlerowi wycofanie się ze Stalingradu i przebicie na południowy zachód, gdzie stała 4. Armia Pancerna gen. Hotha. Alarmował też, że w wyniku odcięcia dostaw z zaopatrzeniem jego żołnierze dysponują zapasami prowiantu na 6 dni. Hitler stanowczo odmówił, ale obiecał dowódcy 6. Armii szybką odsiecz i dostawy zaopatrzenia drogą powietrzną. Za wykonanie rozkazu ręczył słowem honoru dowódca Luftwaffe marszałek Rzeszy Goering.
Próba przebicia się do Stalingradu od południowego zachodu utworzonej z tej okazji Grupy Armii „Don” pod dowództwem gen. von Mansteina spaliła na panewce: 28 listopada Niemców wprawdzie dzieliło od wojsk Paulusa tylko 30 km, ale akurat w tym czasie Rosjanie rozpoczęli swoją operację pod kryptonimem „Saturn”, której celem było rozbicie wojsk 4. Armii Pancernej Hotha.
Fiaskiem zakończyło się także zorganizowanie mostu lotniczego, który postawiłby na nogi wyczerpaną 6. Armię. A potrzeby były niemałe: żołnierze byli zmarznięci i wygłodzeni, brakowało lekarstw dla kilkudziesięciu tysięcy rannych i chorych, kończyła się amunicja i paliwo. Paulus potrzebował dziennie minimum 600 t materiałów. Jednak w ten fantastyczny plan nawet on nie wierzył, czego dał wyraz 22 listopada w rozmowie telefonicznej z von Weichsem: „Nie wyobrażam sobie, jak można przez dłuższy czas zaopatrywać z powietrza ponad 200-tysięczną armię. Nawet przy założeniu, że pogoda będzie nam sprzyjać i nie będą się toczyć walki takie przedsięwzięcie wymaga dziennie 500-600 Ju-52, nie biorąc pod uwagę działań radzieckiego lotnictwa i artylerii przeciwlotniczej”. Rosjanie czując co się święci nie zamierzali się biernie przyglądać i do działań przeciwko niemieckim dostawom zorganizowali ogromne siły lotnicze i przeciwlotnicze. W rezultacie, do lotniska w Pitomniku, które mogło przyjmować samoloty przez całą dobę, i dwóch zapasowych pod Gumrakiem, docierało niewiele samolotów. Paulus wspominał, że „bywały dni, że nic nie otrzymywaliśmy, a gdy samoloty zdołały do nas dotrzeć dziennie dostawaliśmy w najlepszym wypadku 140 t, najczęściej 80-100 t. Wraz z utratą Gumraku i tego zostaliśmy pozbawieni, jeśli nie liczyć zrzutów z powietrza minimalnej ilości najpotrzebniejszych materiałów”. Poza przedłużaniem agonii wojsk niemieckich, komunikacja lotnicza miała i ten plus, że udało się ewakuować około 42 tys. rannych.
W styczniu sytuacja aprowizacyjna sięgnęła dna: dzienna racja żołnierza wynosiła 75 gramów chleba, 200 gramów koniny, 12 gramów cukru, 12 gramów tłuszczu. Koniec był bliski. 9 stycznia na różnych odcinkach frontu pojawili się radzieccy parlamentariusze z propozycją kapitulacji, jednak Paulus po konsultacji z dowódcami tego co zostało z korpusów i dywizji zdecydował o kontynuowaniu obrony. Następnego dnia Rosjanie rozpoczęli szturm, jednak dopiero po dwóch tygodniach udało im się wedrzeć do miasta. W międzyczasie Paulus po raz drugi odrzucił propozycję kapitulacji.
26 stycznia 1943 roku Rosjanie nacierający z zewnątrz połączyli się z towarzyszami z 62. Armii. Siły niemieckie zostały rozcięte na dwa izolowane ugrupowania. Wtedy Paulus nawiązał łączność z dowództwem Grupy Armii „Don” i OKH, prosząc o „swobodę w podjęciu decyzji co do przerwania walk”. Odpowiedział mu sam Hitler: „Kapitulacja wykluczona. 6. Armia wypełnia swój historyczny obowiązek. Jej uporczywy opór, aż do końca, umożliwi utworzenie nowego frontu i odwrót grupie armijnej z Kaukazu”. Hitler, licząc na to, że Paulus do końca spełni żołnierski obowiązek (a potem strzeli sobie w głowę) 31 stycznia awansował go na feldmarszałka. Rozkaz do sztabu Paulusa, który znajdował się w podziemiach domu towarowego, w pobliżu Teatru im. Maksyma Gorkiego, nadszedł 27 stycznia między 6 a 7 rano. Dwie godziny później Paulus skapitulował. Północne zgrupowanie 6. Armii pod dowództwem gen. Streckera złożyło broń 2 lutego 1943 roku. W sumie w czasie okrążenia poległo, zamarzło i zmarło z ran 70200 żołnierzy. Do niewoli trafiło 107800, w tym 2500 oficerów i 24 generałów. Łącznie latem i jesienią 1942 roku na południu w ręce Rosjan trafiło 154 tys. jeńców. Po wojnie z łagrów i kopalń do kraju wróciło tylko 5 tys. Straty niemieckie w czasie całej ofensywy na południu i kampanii stalingradzkiej jeszcze bardziej porażają: ok. 1 mln zabitych, rannych i jeńców. Do tego należy dorzucić około 1,5 tys. czołgów, ponad 20 tys. armat i moździerzy, oraz ponad 4 tys. samolotów (w tym 1100, które Rosjanie zestrzelili w czasie dostarczania pomocy dla okrążonej 6. Armii). To prawie jedna trzecia niemieckich sił na froncie wschodnim.
Klęską pod Stalingradem była tym dotkliwsza, że Hitlerowi nie powiodło się również na Kaukazie. Niemcom nie udało się zająć szybów naftowych w Majkopie i Groznym, które Rosjanie wysadzili w powietrze. Wobec trudnej sytuacji pod Stalingradem Hitler w październiku przerzucił z Kaukazu część sił Grupy Armii „A”, a braki w zaopatrzeniu spowodowały, że reszta sił musiała się wycofać w okolice Rostowa nad Donem. W ten sposób w ciągu dwóch miesięcy Niemcy stracili to co z takim mozołem zdobyli latem 1942 roku. Wprawdzie ich straty były niczym w porównaniu z Armią Czerwoną, jednak to Stalin dysponował o wiele większymi rezerwami. O wojnie na Wschodzie rozstrzygnął rok 1943 i bitwa pod Kurskiem.
Opr. TB
fot. Walki w Stalingradzie jesienią 1942 roku/aut. Gieorgij Zelma
1 komentarz
peter
17 grudnia 2019 o 04:12obronie przeciwlotniczej i 105 myśliwcom radzieckim udało się strącić aż 120 hitlerowskich samolotów
Gdyby im tak dobrze szlo to nie stracili by 2800 samolotow w zamian 500 proniemieckih