Od stuleci żyły jak mąż z żoną. Zdarzały się kłótnie i ponowne pojednania. Nagle wszystko ustaje: udają, że się nie znają, nie rozumieją, dwustronna niechęć przeradza się w krwawy konflikt, który, paradoksalnie, zostaje przerwany przez ultimatum. W taki sposób litewsko-polskie relacje w XX w. opisali historycy. „Hej, świecie, my bez Wilna nie spoczniemy“.
Ta pieśń w okresie międzywojennym cieszyła się popularnością w Kownie i całej Litwie. Prawie sto lat przed okupacją i aneksją Krymu przez Rosję, Litwini spotkali się z podobnymi działaniami na własnej ziemi. W październiku 1920 r. Polska przeprowadziła hybrydową operację w postaci buntu generała Łucjana Żeligowskiego i powstania, w wyniku której zajęła Wileńszczyznę i powołała Republikę Litwy Środkowej – marionetkowy twór, który w 1922 r. dołączył do Polski.
„Pamiętaj, Litwinie, że przebiegły Polak, który 7 października 1920 r. podpisał umowę suwalską już po 2 dniach złamał porozumienie i zagarnął twoją stolicę Wilno”, – takie słowa zostały wykute na czarnym obelisku w samym sercu Kowna – odsłoniętym 9 października 1930 r. w ogrodzie Muzeum Wojskowego. Wizerunek „zdradliwych Polaków – najgorszych wrogów Litwinów“ wydawał się być nie do ruszenia. Dotychczas boleśnie i emocjonalnie odbierany wrogi czyn przez wiele dziesięcioleci zatruwał relacje litewsko-polskie, zwłaszcza w okresie międzywojennym.
Dwa bratnie narody, które już w XIV w. połączyły siły do wspólnej walki, zakończonej zwycięską bitwą pod Grunwaldem, a w 1569 r. połączyły się we wspólnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów, wspólnie zrywały się do walki z zaborcami w 1831 i 1863 r., w XX w. zdołały poróżnić się. Jednak po walkach o Wileńszczyznę i stolicę Litwy, po wymianach ognia na nieoficjalnym pograniczu w warunkach stanu wojennego, po prawie dwóch dziesięcioleciach Zimnej wojny pomiędzy dwoma państwami ponownie nawiązały się sąsiedzkie stosunki – wrogość ulotniła się, zaś wspólne interesy oraz pamięć historyczna pozwoliły na powolne uzdrawianie relacji. „Od XIV w. te dwa narody były niczym mąż z żoną“, – podczas konferencji w Litewskiej Bibliotece Narodowej im. Martynasa Mažvydasa „Bez emocji. Polsko-litewski dialog o 1938 roku” mówił dr Algimantas Kasparavičius. Zebrani litewscy i polscy historycy nie tylko przypomnieli o skomplikowanych relacjach litewsko-polskich w XX w., lecz również odsłonili głębszą perspektywę tych nieporozumień.
Postanowienie walki nagle ulotniło się
W 2018 r. Polska i Litwa obchodzą stulecie odzyskania niepodległości oraz osiemdziesięciolecie nawiązania stosunków dyplomatycznych. Owo wydarzenie z marca 1938 r. nie było typowe dla dyplomatycznej praktyki – przyjazne, naturalne i formalne, lecz przeciwnie – rozpoczęte ultimatum i groźbą wojny. Na pierwszy rzut oka polskie ultimatum z 17 marca 1938 r. z żądaniem nawiązania stosunków dyplomatycznych w ciągu 48 godzin lub „gotowością poniesienia konsekwencji” wyglądało na niespodziewaną, niepotrzebną i bezpodstawną eskalację konfliktu. Formalny powód – zabicie przez stronę litewską polskiego żołnierza, wyglądał na mocno naciągany.
Trwające od kilkudziesięciu lat na linii demarkacyjnej potyczki nie stanowiły żadnej nowości i zazwyczaj zbywano je po cichu lub tuszowano po publicznym wybuchu złości. Tym razem Warszawa miała dość: jeżeli Litwini nie zgodzą się, będzie wojna. „Na Kowno!“, – już nie po raz pierwszy wołali Polacy. Z jednej strony taka sytuacja wyglądała logicznie – jako kontynuacja zamrożonego konfliktu. Po klęsce nieudanych ataków na Suwalszczyźnie we wrześniu 1920 roku Litwa w oczach Polaków była państwem wrogim, wręcz sojusznikiem bolszewickiej Rosji. Pomimo obaw przed negatywną reakcję Zachodu, władze Polski zabrały się do dzieła: gen. Ł. Żeligowski pozorowanym buntem rzeczywiście złamał Umowę suwalską, swoją dywizją (ok. 14 tys. żołnierzy) szybko opanował Wilno, w którym zostały aktywowane wyczekujące na dogodną chwilę „zielone ludziki”. Zachęcony przez niespodziewanie łatwe zwycięstwa Ł. Żeligowski kontynuował natarcie – z hasłem „Na Kowno!” poszła brygada kawalerii, która przełamała linie oporu Litwinów i dotarła nawet pod Kiejdany. Pomimo przegranych bitew pod Szyrwintami i Giedrojciami, Polacy solidnie trzymali Wilno w swoich rękach – później na Litwie powstał mit, że odbicie Wilna było możliwe, jednak atak został powstrzymany przez dyplomatów Ententy. W rzeczywistości, wycieńczone walkami i ostatkiem sił powstrzymujące Polaków wojsko litewskie nie miało możliwości odbicia utraconego Wilna, tym bardziej, że oficjalnie „zbuntowanego” gen. Ł. Żeligowskiego mogły wesprzeć dwie armie Wojska Polskiego.
Po umocnieniu swojej pozycji i założeniu marionetkowej Litwy Środkowej – swoistego odpowiednika współczesnego Krymu, Ł. Żeligowski po niedemokratycznych wyborach 1921 r. „wyraził zgodę” na przyłączenie tego tworu do Rzeczpospolitej Polskiej. Litwa owego połączenia nie uznała i trzymała się swojego stanowiska: cele założonego w kwietniu 1925 r. Związku Wyzwolenia Wilna były bardzo wymowne, co roku, 9 października (w rocznicę zajęcia Wilna) we wsiach, miasteczkach i miastach powiewały przewiązane czarną kokardka flagi, ludzie słuchali mszy i gromadnie śpiewali hymn związku „Hej, świecie, my bez Wilna nie spoczniemy“.
Na rzecz i cel organizacji – „Wyzwoleniu Wilna“, przez ponad dziesięciolecie mieszkańcy Litwy chętnie wpłacali datki, dlatego możemy sobie wyobrazić konsternacje i gniew po fakcie przyjęcia ultimatum Polski w marcu 1938 r. Władze Litwy – przede wszystkim autorytarny lider Antanas Smetona – po rozważeniu groźby Polaków, zaakceptowały tekst ultimatum po korekcie, w którym nie został określony los Wilna i Wileńszczyzny, jednak nawiązanie stosunków dyplomatycznych z „najgorszym przebiegłym wrogiem” było mocnym ciosem public relations. To było pierwsze z trzech przyjętych przez Litwę ultimatum, które obnażyły słabość A. Smetony. A przecież, jak twierdzi historyk Vytautas Jokubauskas, w marcu 1938 r. armia litewska stwierdziła, że Polska zwyczajnie blefowała i nie miała w planie żadnych działań zaczepnych. „Nie było żadnej mobilizacji wojsk, zaś zagraniczni dyplomaci wojskowi, mówiąc o możliwościach litewskiej armii, zgodnie twierdzili, że po reformie wojskowej wojska litewskie weszły na inny poziom jakości, dlatego Polacy mieliby poważne trudności z dojściem do Kowna.
Jeśli do 1934 r. armia litewska była oceniana jako najgorzej przygotowana ze wszystkich krajów bałtyckich, to w 1938 r. była bez wątpienia najlepszą. Jednak armia nawet nie została zmobilizowana. Ponadto, Litwa szykowała się na wojnę partyzancką – to było tajemnicą poliszynela: wszyscy żołnierze i strzelcy mieli nie tylko stawać z bronią w ręku, lecz również organizować opór wśród mieszkańców. Np. jeśli we wsi mieszka 5 strzelców, oni stają do walki i mobilizują do tego całą wieś. Było oczywiste, że Polacy spotkaliby się z wielkimi problemami, a wartość swojego wojska mocno przeceniali, twierdząc sojusznikom, że są w stanie toczyć wojnę na dwa fronty w przeciągu 1,5 roku.
Ostatecznie, mógł zacząć się konflikt o nic, chociaż nawet litewscy dyplomaci szukali porozumienia z Polską”, – w jeszcze wcześniejszej dyskusji wspomniał V. Jokubauskas. Emocje wrzały Właśnie na ten czynnik podczas konferencji zwrócili uwagę polscy historycy – specjalista relacji litewsko-polskich Krzysztof Buchowski i zastępca dyrektora Biura Badań Historycznych IPN Paweł Libera. Ostatni zwrócił uwagę, że przed ultimatum 1938 roku do normalizacji stosunków dążyły obie strony – potajemnie wysyłały posłów, jednak negocjacje były bezowocne: starania niweczył brak wzajemnego zrozumienia i chęci do ustępstwa. Na przykład, o chłodnych stosunkach świadczy fakt, że ultimatum zostało wręczone nie w Kownie, lecz przez przedstawicielstwo w Estonii. Kolejnym symbolicznym przykładem konfrontacji może być los braci Narutowiczów.
Urodzeni w Telszach w rodzinie powstańca styczniowego Jana Narutowicza bracia – starszy Stanisław i młodszy Gabriel w gorącym okresie walk polsko-litewskich w latach 1918-1922 wybrali różne państwa. S. Narutowicz został sygnatariuszem Aktu Niepodległości Litwy, zaś młodszy brat – Gabriel, wierny towarzysz Józefa Piłsudskiego, wybrał Polskę i w grudniu 1922 r. został pierwszym prezydentem tego państwa. „Już w XIX w. zaczęła kształtować się inna Litwa, lecz większość Polaków, wśród nich i marszałek Piłsudski, nie potrafiła tego dostrzec a co dopiero zrozumieć. W 1920 r. on nawet nie miał wystarczająco danych o Litwinach, chociaż zawsze ubiegał się o dokładne, nieupiększone informacje wprost od swoich powierników”, – podkreślił P. Libera. K. Buchowski również zaznaczył, że J. Piłsudski myślał kategoriami XIX w. i w dążeniu do odbudowy Rzeczpospolitej nie był w stanie zrozumieć, że Litwini już mieli ochotę na osobne państwo. „W owym czasie wrzały emocje. Spojrzenie na ten konflikt z współczesnej pozycji, który obiektywnie rzecz biorąc nie był czymś wyjątkowym – więzi rwały się w całej Europie, byłoby grubym błędem. J. Piłsudski nawet nie dopuszczał myśli, że Litwa może być samodzielnym państwem, do samej śmierci nie wyzbył się wizji powrotu Unii wzorem z XVIII w.
Jednak w XVIII w. pojęcie państwa było zupełnie inne, dlatego ani Litwa, ani Polska nie mogły funkcjonować w oparciu o relacje z dawnych czasów”, – wtórował historyk. Wyrządzoną przez emocje szkodę podkreślił również A. Kasparavičius, który zaznaczył, że w korespondencji dyplomatycznej z okresu międzywojennego można dostrzec wiele irracjonalności, jednak nie należy zapominać również o ogólnej sytuacji geopolitycznej. W 1920 r. Litwini nie mieli sojuszników – Polaków wspierały państwa Europy Zachodniej. W 1938 r. Polska również wykorzystała międzynarodową sytuację: w Hiszpanii gorzała wojna domowa, naziści przeprowadzili anschluss Austrii, później w tym roku Europą wstrząsnął kryzys w Sudetach. Osaczeni przez wrogów – nazistów z jednej strony i sowietów z drugiej – Polacy desperacko poszukiwali sojuszników lub co najmniej możliwości zabezpieczenia zabezpieczenia frontu. Litwini również zbytnio nie odbiegali od Polaków – pomimo nazywania ich wrogami sami zachowywali się niczym młodszy brat, np. w 1926 r. po przewrocie wojskowym ponownie wynieśli do władzy A. Smetonę.
Zdaniem A. Kasparavičiusa, można wspomnieć nie tylko o braciach Narutowiczach, lecz nawet o wzajemnie niezwiązanych osobach – pułkownikach Kazisie Škirpie i Józefie Becku. Pierwszy z nich był niczym wiatrowskaz – zawsze kierował się tam gdzie wieje wiatr. W jednym czasie myślał o sojuszu obronnym z sowietami, zaś zamiar sfinalizował w postaci umowy o nieagresji oraz tajnym protokołem – zgodą na wymianę informacjami wywiadu. A już w 1941 roku współpracował z nazistami, dlatego jego rola do dziś dnia jest odbierana niejednoznacznie. Jednym z najbardziej nielubianych w Europie ministrem spraw zagranicznych zwany J. Beck również ubiegał się o pakty o nieagresji i sojusze zarówno ze Związkiem Radzieckim jak i nazistowskimi Niemcami, lecz właśnie te państwa w 1939 r. zgodnie zaatakowały i okupowały Polskę. Obaj przecenili swoje możliwości, chociaż już w marcu 1938 r. odradzający przyjęcia ultimatum K. Škirpa został mianowany posłem nadzwyczajny i ministrem pełnomocnym w Polsce i usiadł przy wspólnym stole z J. Beckiem.
Wichrzyli sami i ręką Kremla?
Specjalista wojskowości i historii dyplomacji Uniwersytetu Witolda Wielkiego w Kownie dr hab. Jonas Vaičenonis również przyznaje, że w ocenie dwustronnego konfliktu źródła, podział historyczny i inne można oznaczyć powstaniem 1863 r., istnieje inny, nie mniej ważny czynnik. „Wojsko. Polacy tworzyli wojsko szybko i na potęgę, zaś Litwini nie mieli doświadczenia, generałów, sojuszników i wojsko nie było nawet priorytetem“, – zaznaczył J. Vaičenonis. Więc jeżeli Litwini nawet marzyli od odbudowie państwa sięgającego granic dawnego WKL z Ukrainą, to nie mieli ku temu żadnych sił. Z drugiej strony, marzący o odbudowie Rzeczpospolitej J. Piłsudski, zdaniem historyków, pomimo agresji przeciwko Litwie w 1920 r. częściej, zwłaszcza w późniejszym okresie, wybierał próby porozumienia w drodze dyplomatycznej.
Zdaniem K. Buchowskiego, paradoksalnym jest to, że J. Piłsudski nie tylko nie chciał rozlewu krwi, lecz nawet po przewrocie 1926 r. na swój sposób „chronił Litwę przed takimi ludźmi jak Beck, którzy Litwinów wcale nie rozumieli”. Ponadto, gdy wodze polityki zagranicznej Litwy przejęła nowa, wschodząca, lecz niedoświadczona gwiazda dyplomacji – Stasys Lozoraitis, który w 1935 r. po przejęciu władzy przez nazistów błędnie mniemał, że „cała Europa kieruje się w stronę globalnego pokoju”, idea porozumienia ze starzejącym się J. Piłsudskim w sprawie wymiany terytorialnej – Druskiennik w zamian za Sejny – nie doprowadziła do niczego.
W tym samym roku J. Piłsudski zmarł, jego serce zostało pochowane w Wilnie. Konflikt Litwinów i Polaków tak i nie ruszył z impasu. Nawet zawarta w 1934 r. umowa bałtyckiej Ententy pomiędzy Litwą, Łotwą i Estonią nie miała żadnej praktycznej korzyści – podczas wymierzonego w 1938 r. ultimatum Łotysze i Estończycy nie wsparli Litwinów, a sama umowa była potajemnie wspierana przez Kreml, który w późniejszym okresie wykorzystał to niby wrogie porozumienie jako narzędzie presji. Jednak polscy historycy sceptycznie ocenili rozważania, że to właśnie Kreml pracował nad pogłębianiem konfliktu litewsko-polskiego. Nie jest tajemnicą, że władze carskie, gnębiące po powstaniu styczniowym mówiącą po polsku szlachtę, która stanowiła kościec Rzeczpospolitej obojga Narodów, prowadziły podwójną grę: zakazano druku alfabetem łacińskim, a z drugiej strony pozwolono na rozkwit idei nacjonalistycznych, które już nie wiązały Litwinów z Polakami. Jeśli w tekstach litewskich autorów szlacheckiego pochodzenia z pierwszej połowy XIX w.
Polacy najczęściej są nazywani braćmi, to ten wizerunek zaczyna zanikać, zaś pilny urzędnik carski Simonas Daukantas już pisał nawet o negatywnej roli Polaków w historii Litwy. To międzywojenni autorzy, którym przypadły do gustu poglądy Daukantasa, szerzyli idee, że „złotym wiekiem” narodu i państwa litewskiego były czasy WKL sprzed unii z Polską, zaś późniejszy okres – upadkiem lub „5 stuleci nocy bez brzasku”, które pasowały kremlowskiej narracji prowadzącej do skłócenia Polaków i Litwinów. „Jeśli mówimy o trzeciej ręce – kremlowskiej, to w okresie międzywojennym rola stron trzecich wobec stosunków litewsko-polskich była marginalna, konflikt był nieunikniony”, – stwierdza K. Buchowski. Jednak on i inni historycy przyznali, że bardzo szybko po ultimatum 1938 r. stosunki litewsko-polskie, pomimo nierozwiązania kwestii Wilna, zaczęły rozwijać się szczególnie pomyślnie.
Ocieplanie stosunków zaczęło się zbyt późno
Zdaniem J. Vaičenonisa, symboliczny wymiar miał mecz koszykówki pomiędzy kobiecymi zespołami z Warszawy i Kowna, którzy odbył się w maju 1939 r. w jeszcze pachnącej farbą hali sportowej w Kownie, wzniesionej z okazji Mistrzostw Europy w koszykówce mężczyzn Później mecz z reprezentacją Polski zagrała również reprezentacja mężczyzn, która odniosła zwycięstwo wynikiem 48:18. Takich przykładów dwustronnej współpracy, nowo odnalezionych dawnych więzi czy towarzyskich meczów można odnaleźć i więcej. Oprócz wspomnianego K. Škirpy, oficjalnym przedstawicielem Litwy w Polsce w późniejszym okresie został Jurgis Šaulys, który ubiegał się o to jeszcze w 1919 roku. Tuż po przyjęciu przez Litwę ultimatum wojownicze okrzyki Polaków „Na Kowno” zastąpiły, dotychczas słyszane tylko w prywatnych rozmowach czy historiografii, hasła braterstwa Litwinów i Polaków.
W 1938 r. z oficjalną wizytą do Kowna przybył J. Beck, w maju następnego roku w Warszawie bardzo uroczyście i przyjaźnie przyjęto wizytę dowódcy litewskiej armii gen. Stasysa Raštikisa, który w swoim czasie mocno przyczynił się do przyspieszenia reform litewskiego wojska. Co prawda, sam generał wspominał, że wychowani na lekturach Adama Mickiewicza i Henryka Sienkiewicza Polacy mieli ukształtowani wizerunek Litwinów – olbrzymów, więc we wznoszącym entuzjastyczne okrzyki na przywitanie tłumie były słyszalne szepty zdziwienia: „taki niski“. W tym samym roku gen. Jonas Černius, wspominając legendarną bitwę 1410 r., mówił, że „Litwini i Polacy powinni powtórzyć Grunwald”.
„Wszystko wyglądało bardzo pięknie, jednak nie dało rzeczywistych korzyści, już nie mówiąc o jakimkolwiek odrodzeniu unii. Oczywiście można się zastanawiać, czy ten fatalizm, wobec którego stanęły oba kraje przed II wojną światową, był do uniknięcia“, – rozważał K. Buchowski. „Raštikis w Warszawie został spotkany z szacunkiem, jednak wszystko odbyło się zbyt późno“, – o pomysłach zjednoczenia sił lub co najmniej zapewnienia neutralności Litwy na wypadek konfliktu z Niemcami mówił P. Libera. Rzeczywiście, jak zaznaczył J. Vaičenonis, ostatnie dążenie zostało urzeczywistnione – po ataku na Polskę 1 września 1939 r. Niemcy zaproponowali Litwie zajęcie Wilna, jednak Litwini zachowali politykę neutralności – po ogłoszeniu częściowej mobilizacji Litwa internowała ponad 15 tys. polskich żołnierzy i drugie tyle cywilnych uciekinierów, wśród których byli również członkowie rodziny J . Piłsudskiego.
A to właśnie J. Piłsudski marzył o wspólnym froncie obu państw przeciwko Kremlowi – od Bałtyku po Morze Czarne. Szacunek Litwinów wobec Polaków w obliczu katastrofy pokazał, że wszczepiana przez dwa dziesięciolecia obustronna niechęć i nawet hasło „my bez Wilna nie spoczniemy” nie zdołały pokonać pielęgnowanego przez stulecia obustronnego szacunku oraz braterskiej więzi narodów, których jedność historycznie drażniła i straszyła władców na Kremlu.
Artykuł powstał w ramach projektu „Perspektywa na Polskę” realizowanego przez Fundację „Pomoc Polakom na Wschodzie”, we współpracy z Polskim Klubem Dyskusyjnym, Projekt jest współfinansowany w ramach sprawowania opieki Senatu Rzeczypospolitej Polskiej nad Polonią i Polakami za granicą.
delfi.lt
5 komentarzy
Irena
9 lutego 2019 o 07:05Litwa to mały kraj, bez znaczenia militarnego. Jako sojusznik też ma małą wartość, bo zawsze nas zdradzała, a to z Niemcami, a to z bolszewikami. Sojusz z nimi to nieporozumienie. W polityce nie wolno kierować się sentymentami. Litwa ostatnio jest miła dla Polaków, bo boi się, że Rosja wchłonie Białoruś. Niech spadają na drzewo.
peter
10 lutego 2019 o 15:57Irena Jestem ciekawy twojej opinni na tema Ukrainy jako sojusznika Polski Duzy kraj militarnie tez ma znaczenie ?
A Estonia Lotwa
Luk
10 lutego 2019 o 22:36@Irena
Litwa ma znaczenie militarne, szczególnie dzięki obecności w NATO. Litwa graniczy od wschodu i północy z Obwodem Kaliningradzkim. Można z tego kierunku dokonać rakietowego ataku na Obwód lub dywersji w razie gdyby Rosja chciała zaatakować Polskę.
Poza tym Litwa oddziela Kaliningrad od Białorusi. To też ma ogromne znaczenie, gdyż Rosjanie do Kaliningradu muszą transportować wojska Morzem Bałtyckim a nie bezpośrednio lądem.
józef III
11 lutego 2019 o 15:16Niestety, mały zakompleksiony etnos naruszający wszelkie normy prawa międzynarodowego w stosunku do mniejszości (większości) polskiej
Sylwek
14 lutego 2019 o 10:51Ten artykuł ma dużo nieścisłości, a już porównywać żołnierzy gen. Żeligowskiego do rosyjskich „zielonych ludzików to skandal!!!