DROGA DO NIEPODLEGŁOŚCI
MARSZ, MARSZ, DĄBROWSKI…
Ten wiersz z polskiego hymnu narodowego wykorzystałem, by przypomnieć czytelnikom «Ech Polesia» o rajdzie oddziału Władysława Dąbrowskiego z roku 1919, który chociaż i nie nabrał znaczenia symbolicznego równego do znaczenia marszu «z ziemi włoskiej do polskiej» Jana Henryka Dąbrowskiego, lecz bez wątpienia przyczynił się do ukształtowania granic odrodzonej w 1918 r.Polski i zapoczątkował walkę o dołączenie do niej ziem byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego.
Marszałek Piłsudski stwierdził, że łatwość, z jaką dawał sobie radę Dąbrowski z bolszewikami, wywołała w nim chęć rozpoczęcia wojny o oswobodzenie kresów. Pisząc o rotmistrzu Władysławie Dąbrowskim, nie sposób nie wspomnieć i o jego starszym bracie podrotmistrzu Jerzym, który w owym oddziale dowodził kawalerią. O Władysławie w swoim czasie śpiewano: «Mówił rotmistrz do żołnierza, póki oręż w dłoni, szwab nam nigdy nie zabierze szabel oraz koni. Marsz, marsz Dąbrowski bierz miasta i wioski niech za twoją sprawą złączą się z Warszawą».
O Jerzym, którego przezywano Łupaszką, ułożono wiersz: «Kasztan na wiatr puścił grzywę. Atak, bitwa – to igraszka. Niech nam żyje wódz prawdziwy. Dzielny rotmistrz! Nasz Łupaszka.»
Za czasów komunistycznych w PRL-u, nie mówiąc już o Białoruskiej i Litewskiej SSR działalność Dąbrowskich, jak zresztą i setek innych słynnych wojowników o niepodległość Polski, tym bardziej na terenach poza granicami ówczesnego państwa polskiego, była przemilczana. Nic dziwnego w tym nie ma, bracia bowiem od początku przyjścia bolszewików do władzy i do końca swego życia byli zdecydowanymi i konsekwentnymi ich przeciwnikami, czynnie walcząc przeciwko nim na polach wojny polsko-sowieckiej.
Sława Jerzego z czasem przerosła Władysława i często przekazywane informacje z ust do ust zasługi jego wyolbrzymiały. Stało się tak być może dlatego, że Władysław umarł w 1927 r. jeszcze przed obchodami 10-lecia odzyskania niepodległości przez Polskę, a być może dlatego, że bezpośrednio do ataku kawalerzystów, w środowisku których powstała większa część wspomnień o tamtych czasach, często wodził Jerzy.
Po tej wojnie fotografie jego niezwykłej i dziwnej twarzy znalazły się we wszystkich księgach pamiątkowych i wszystkich opracowaniach historycznych dotyczących wojny z bolszewikami. Jerzy Dąbrowski był jednym z najsłynniejszych oficerów II Rzeczypospolitej. Osobiście po raz pierwszy spotkałem imię Jerzego Dąbrowskiego dopiero w latach 90. ubiegłego wieku podczas kwerendy archiwalnej w Narodowym Archiwum Republiki Białoruś w dokumentach NKWD, dotyczących polskiego ruchu oporu w okresie 1939-1941.
Wówczas 50-letni podpułkownik Dąbrowski jako dowódca 110 rezerwowego pułku ułanów po zakończeniu krótkotrwałej walki z oddziałami Armii Czerwonej i rozwiązaniu pułku na czele niewielkiego oddziału w październiku 1939 r. przeszedł w Augustowskiem do działalności partyzanckiej. Jego podkomendny Bogusław Karaś, zatrzymany przez sowieckich pograniczników 22 grudnia 1939 r. podczas przejścia granicy sowiecko-litewskiej oświadczył w NKWD, iż jego ciężko schorowany dowódca przedostał się na Litwę w listopadzie 1939 r.
Enkawudziści dopadli Dąbrowskiego w drugiej połowie 1940 r. po zajęciu Litwy. Dalszy jego los nie jest dokładnie znany. Według najbardziej rozpowszechnionych wersji trafił do Kozielska albo Starobielska, po czym przewieziono go do więzienia w Mińsku albo w Woroszyłowgradzie (w Ługańsku) i po strasznych torturach rozstrzelano w grudniu 1940 r. lub nawet w lipcu 1941 r. (Wersja z przetrzymywaniem Dąbrowskiego w Kozielsku i Mińsku wygląda bardziej prawdopodobnie).
Nie można jednak wykluczyć, że zmarł na skutek tortur czy warunków panujących w więzieniu. Nie wiemy, gdzie go pochowano. Na moment rozpoczęcia rajdu w początku stycznia 1919 r. niespełna 27-letni rotmistrz Władysław Dąbrowski i niespełna 30-letni podrotmistrz Jerzy Dąbrowski (czasem bracia podpisywali się jako Dąmbrowscy, np. Jerzy w listach pisanych do żony, i część badaczy używa takiej pisowni nazwiska) byli zaprawionymi w bojach oficerami.
Władysław i Jerzy Dąbrowscy urodzili się w rodzinie generała rosyjskiej kawalerii Adolfa i Leontyny z Kozłowskich w Suwałkach. Władysław kształcił się w I Korpusie Kadetów w Petersburgu, a następnie w szkole jazdy w Elizawetgradzie, którą ukończył 6 lipca 1911 r. w stopniu korneta i został przydzielony do 2 pułku lejb-ułanów kurlandzkich. Z pułkiem tym, w randze porucznika, wyruszył na I wojnę światową. Podczas wojny, na skutek osobiście wyrażonego życzenia, przejściowo dowodził w piechocie najpierw 2 kompanią, a potem I batalionem 10 pułku strzelców turkiestańskich, następnie był dowódcą oddziału motocykli przy 2 Dywizji Kawalerii.
Jesienią 1917 r., gorliwie agitując wśród żołnierzy Polaków, przyczynił się do zorganizowania w Syzrani oddziału jazdy. 25 listopada 1917 r. porzucił służbę w armii rosyjskiej, w randze rotmistrza, i na czele 85 konnych odjechał do 3 pułku ułanów I Korpusu Polskiego Dowbora-Muśnickiego. Tu jako dowódca 5 szwadronu wykazał się brawurową odwaga i nieprzeciętnymi zdolnościami taktycznymi przy samodzielnym wykonywaniu śmiałych akcji.
Po likwidacji korpusu Dąbrowski wyjechał do powiatu dziśnieńskiego. Samodzielnie sformował tam obronę powiatu przed oddziałami bolszewickimi oraz nie pozwalał Niemcom rabować polskiego mienia. Jesienią 1918 r., pod naciskiem przeważających sił sowieckich, wyjechał do Wilna. W Wilnie dowództwo Samoobrony Litwy i Białorusi powierzyło rtm. Władysławowi Dąbrowskiemu organizowanie pododdziałów jazdy. 30 listopada 1918 r. został dowódcą szwadronu, a 25 grudnia tegoż roku dowódcą 1 pułku ułanów.
Jerzy w 1910 roku odbył obowiązkową służbę wojskową. Po wybuchu I wojny światowej został powołany do armii rosyjskiej. We wrześniu 1914 roku, za odwagę w walkach, mianowany na chorążego, a w październiku tego roku na podporucznika. Służył na froncie w kawalerii jako podrotmistrz i dowódca szwadronu, a następnie przeniósł się do lotnictwa wojskowego, gdzie pełnił funkcję dowódcy eskadry. Po rewolucji lutowej w 1917 w Petersburgu nawiązał kontakt z polskimi władzami wojskowymi i wziął udział w prowadzonej przez nie akcji werbunkowej do jednostek polskich.
W maju 1918 roku Jerzy Dąbrowski wyjechał do tworzącego się na terenie Białorusi I Korpusu generała Dowbora-Muśnickiego (wnuczka Władysława Dąbrowskiego Danuta Michalak stwierdza, że Jerzy w I Korpusie nie służył), a po jego likwidacji (a być może wcześniej) wyjechał do powiatu dziśnieńskiego. Jesienią 1918 r. razem z bratem Władysławem wstąpił do Samoobrony Litwy i Białorusi tworzonej w Wilnie, i został jego zastępcą.
Na terenach Litwy i Białorusi wówczas jeszcze pozostawały wojska niemieckie, które jednak po przegranej w I wojnie światowej i rewolucji listopadowej w Niemczech miały stopniowo opuszczać te ziemie. W celu ewakuacji niemieckich żołnierzy, którzy nadal stanowili poważną siłę zbrojną, na podstawie porozumienia pomiędzy władzami niemieckimi a polskimi został utworzony swoisty korytarz od Ukrainy do Prus Wschodnich wciąż pozostający pod okupacją armii niemieckiej.
Jego długość wynosiła ponad 1500 km, a szerokość od 80 do 300 km. Strona polska dążyła do tego, aby strumień ewakuowanych wojsk możliwie omijał terytoria znajdujące się pod kontrolą Polski.
Zawarte 18 listopada, na dworcu w Łukowie, porozumienie pomiędzy Naczelnym Dowództwem Wojska Polskiego i Komendą Naczelną Polskiej Organizacji Wojskowej a brzeską niemiecką Radą Żołnierską przewidywało ewakuację wojsk niemieckich linią kolejową Brześć–Białystok–Grajewo–Ełk i dalej siecią wschodniopruską.
Kwestię tej ewakuacji i zastępowania wojsk niemieckich oddziałami polskimi uregulowano ostatecznie dopiero tzw. umową białostocką z 5 lutego 1919 roku. Na zachód od owego korytarza koncentrowały się polskie jednostki wojskowe złożone głównie z Polaków Białorusi i Litwy.
Tu przybywały wycofujące się z tych terenów polskie samoobrony. Od wschodu do korytarza nadciągały jednostki Armii Czerwonej, której czołówkę tworzyły oddziały Dywizji Pskowskiej i Dywizji Zachodniej, również w znacznym stopniu złożonej z Polaków.
Miały one nie tylko przejąć od Niemców terytorium Ober-Ostu, ale i eksportować rewolucję do Polski w ramach tzw. operacji «Cel Wisła». Wycofujące się oddziały niemieckie pozostawiały Armii Czerwonej broń i amunicję, rozbrajały natomiast tworzące się oddziały polskich samoobron.
Przyczyna takiego stanu rzeczy z jednej strony kryła się w probolszewickich sympatiach powstałych na skutek rewolucji listopadowej niemieckich rad żołnierskich, z drugiej zaś strony w antypolskim nastawieniu oficerów po skutecznym dla Polaków powstaniu wielkopolskim i rozbrajaniu Niemców na terenie Polski.
Od 31 grudnia 1918 roku Samoobrona Wileńska stanęła do walki przeciwko miejscowym komunistom oraz żołnierzom niemieckim i rosyjskim, którzy zostali w mieście oczekując na wojska Armii Czerwonej, i wkrótce opanowała miasto.
Radość jednak nie trwała długo. 5 stycznia bolszewicy zaatakowali Wilno. Wieczorem opanowali Górę Trzykrzyską, zajęli dworzec kolejowy i okolice Ostrej Bramy. W tej sytuacji podjęto decyzję zaniechania obrony, równocześnie zapadła decyzja opuszczenia Wilna, by przez tereny zajmowane przez Niemców wycofać się w głąb Polski, gdzie tworzyło się Wojsko Polskie.
Większość żołnierzy skupiła się w Białej Wace. Doszło z Niemcami do porozumienia, na mocy którego oddziały te miały być bez broni przewiezione przez Niemców transportem kolejowym do Łap, gdzie koncentrowały się jednostki dywizji litewsko-białoruskiej. Rotmistrz Władysław Dąbrowski odmówił złożenia broni i postanowił ruszyć na czele oddziału partyzanckiego pod nazwą Wileński Oddział Wojsk Polskich na połączenie z dywizją litewsko-białoruską.
Jego brat Jerzy Dąbrowski pełnił w oddziale funkcję komendanta 1 pułku ułanów. Po przejęciu kasy od dowódcy byłej Samoobrony generała Wejtki, w sumie ok. 140 tys. marek, Władysław Dąbrowski na czele dwóch szwadronów kawalerii i batalionu piechoty (ok. 600 ludzi), wyruszył przez Ejszyszki w stronę Grodna.
W oddziale rotmistrza Dąbrowskiego znalazło się wiele w przyszłości znanych osobistości międzywojennej Polski – m.in. Stanisław (Cat) Mackiewicz z młodszym bratem Józefem (w przyszłości znani dziennikarze i literaci), Eustachy hr. Sapieha, książę Włodzimierz Czetwertyński, Jan hr. Tyszkiewicz i inni. Niektórzy z nich po wojnie pozostawili wspomnienia, na których podstawie, zarówno jak na podstawie zarysów historii wojennej 13 pułku ułanów wileńskich i 76 lidzkiego pułku piechoty, utworzonych później na zrębach owego oddziału, opisuje ten rajd. Stanisław Cat-Mackiewicz w swojej «Historii Polski» wspominał:
«Zwyczajem przejętym od bolszewików, sadzali swą piechotę do rekwirowanych sań i tak wieźli ją za kawalerią. Był to oddziałek przypominający archaiczne szlacheckie pospolite ruszenie. W kawalerii byli wyłącznie ziemianie i szlachta zaściankowa na własnych koniach o najrozmaitszych siodłach i najrozmaitszej broni. Było tam około siedmiu typów karabinów i wydawano siedem typów ładunków. Piechota składała się z uczniów gimnazjalnych i z robotników wileńskich».
Dnia 12 stycznia oddział przybył do miasteczka Jeziory. Tu zawarto umowę między dowództwem 10-ej armii niemieckiej a rotmistrzem Dąbrowskim, na mocy której obie strony zobowiązały się zachować neutralność. Ustalono linię demarkacyjną, którą obie strony miały ściśle przestrzegać. Dowództwo niemieckie zobowiązało się przepuszczać kurierów oddziału przez swój kordon i z powrotem i zgodziło się na przyjmowanie chorych z oddziału do swoich szpitali, zapewniając powrót do oddziału po wyzdrowieniu.
Umowa ta obowiązywała tylko 10. armię na terenach okupowanych przez tę armię. Natomiast połączenie z Samoobroną Grodzieńską nie doszło do skutku, albowiem Niemcy, obawiając się wzmocnienia polskich sił na Grodzieńszczyźnie, w nocy z 15 na 16 stycznia Samoobronę Grodzieńską, rozmieszczoną w Kopciówce podstępnie rozbroili.
Władysław Dąbrowski od razu po podpisaniu umowy z Niemcami wyjechał do Warszawy, ponieważ już od 7 stycznia był chory. Zaprzecza temu Danuta Michalak, która stwierdza, e chory Władysław, prócz około trzech dni które spędził w Grodnie, poruszał się z oddziałem, co prawda faktycznie od 16 do 29 stycznia 1919 roku dowodził oddziałem Jerzy Dąbrowski. W każdym bądź razie w dalszy szlak oddział ruszył pod dowództwem podrotmistrza Jerzego Dąbrowskiego i wkrótce dotarł do Szczuczyna, gdzie rozmieścił się dość szeroko. Tu 15 stycznia, uchodząc przed oddziałami czerwonoarmistów, przybył oddział z Lidy pod dowództwem kapitana Piotra Mienickiego w składzie: 16 oficerów, 146 szeregowych, kilkunastu konnych oraz tabor koni w liczbie 28.
Szczuczyn poza tym wystawił własny oddział Samoobrony w sile: 4 oficerów i 50 szeregowych. Z pieszych ludzi tych oddziałów sformowano nowy batalion, oznaczając go nazwą «II lidzki»; batalion zaś z Wilna nazwano «I wileński».
Pierwszym batalionem w dalszym ciągu dowodził porucznik Kaczkowski. Dowództwo nad drugim objął kapitan Mienicki. Z ludzi z końmi sformowano II pluton 3-go szwadronu. W skład tego nowego plutonu wszedł pluton przyprowadzony przez Stanisława Brochockiego oraz 12 ochotników, przyprowadzonych przez Waleriana Meysztowicza spod Kowna.
26 stycznia oddział rozpoczął przeprawę przez Niemen. Celem marszu były Łapy – kwatera generała Iwaszkiewicza. Na ryzyko przemarszu składało się obok wielkiej odległości i braku wieści o nieprzyjacielu także i to, iż wytoczona droga prowadziła między rzekami Szczarą i Zelwianką, a był to teren bagienny.
Uniemożliwiało to manewrowanie w razie napotkania większych sił nieprzyjaciela i groziło możliwością otoczenia. Forsowny przemarsz stał się bardzo ciężki z powodu silnego mrozu i ostrego wiatru. Pierwsze od wyjścia z Wilna spotkanie z wrogiem dało łatwe zwycięstwo: pierwszy szwadron, maszerując w straży przedniej, zaskoczył 27 stycznia kompanię sowiecką w Jeziernicy. Wzięto do niewoli 70 jeńców, zdobyto 60 karabinów, 2 karabiny maszynowe i zapas mających szczególnie wielką wartość dla oddziału naboi, ilość bowiem posiadanych naboi nie przekraczała dotychczas 10 na żołnierza.
W dalszym swym marszu 29 stycznia II batalion ze szwadronem kawalerii, pod ogólnym dowództwem kapitana Mienickiego, wyrzuca z Różan dwie kompanie sowieckie. Wzięto znówdo niewoli 30 jeńców, 4 konie, karabin maszynowy, kilkadziesiąt karabinówi kancelarię. Jakwspominał należący do oddziału Stanisław Aleksandrowicz, na rynku w Różanie, w nocy, przy pochodniach rozstrzelano cały bolszewicki komitet rewolucyjny miasteczka.10 29 stycznia pułk wyruszył z Różan, a o świcie 30 stycznia przybył do Prużan.
W Prużanach została rozbrojona milicja ukraińska. Od tego momentu i do drugiej połowy kwietnia 1919 r. Prużany pozostawały bazą wypadową oddziału Dąbrowskiego. Po opanowaniu Prużan przystąpiono do szkolenia ochotników, werbowanych z okolic, przez które oddział przechodził. Zasobność oddziału zmieniła się na lepsze, zdobytej broni i amunicji było pod dostatkiem. Jeńcom zabierano ciepłe ubranie, bieliznę rekwirowano. Trudniej było z rzędem końskim, którego nie było czym uzupełnić.
Opłakany zaś stan siodeł powodował masowe odparzenia koni. Paszę i żywność rekwirowano, wydając kwity. Część tych kwitów została opłacona z pieniędzy, które przywiózł ze sobą nowo mianowany major Władysław Dąbrowski, przybywając do Prużan 3 lutego. Według innych danych Władysław Dąbrowski powrócił do komendy oddziałem 30 stycznia, a stopień majora otrzymał dopiero po nawiązaniu ścisłej łączności z grupą gen. Listowskiego, kiedy to został przyjęty do Wojska Polskiego w randze majora (Dekret 638 Dz. Pers. 20 z 22 II 1919 r.) i mianowany dowódcą grupy operacyjnej, dobrze znanej pod nazwą oddziału majora Dąbrowskiego.11 Zresztą ze stopniami oficerskimi wówczas istniała pewna nieścisłość: Władysław i Jerzy posługiwali się rangami nadanymi w wojsku rosyjskim – rotmistrz i podrotmistrz, w wojsku polskim zaś rotmistrz odpowiadał majorowi, a podrotmistrz – rotmistrzowi.
Więc do przyjęcia obydwóch do regularnej armii w różnych dokumentach ich stopnie autorzy mogli podawać zarówno według zasady polskiej, jak i rosyjskiej. Co zaś do opłacania rekwizycji, to na ten cel wydatkowano pieniądze, otrzymane od generała Wejtki, które jednak szybko się skończyły, a więc nierzadko opornych białoruskich chłopów i ludność żydowską zmuszano oddawać żywność pod lufą karabinu, wyznaczano kary cielesne.
Zresztą takie były czasy, kiedy każda ze stron ubiegała się do rekwizycji, a mniej uświadomiona miejscowa ludność opowiadała się po stronie, która była najmniejszym złem. Ogólne położenie oddziału Władysława Dąbrowskiego przedstawiało się w dniu 2 lutego następująco: wojska sowieckie obsadzały Berezę Kartuską, Byteń, Sielce, Słonim; wojska niemieckie zajmowały Brześć, Linowo (wspólnie z oddziałem ukraińskim), Wysokie Litewskie oraz linie kolejowe: Linówka – Brześć i Brześć – Białystok, powoli ewakuując teren na zachód od rzek Muchawiec i Leśnej.
II batalion i kawaleria oddziału Dąbrowskiego były rozlokowane w Prużanach, pierwsza kompania I batalionu – w Szereszewie, reszta I batalionu – w Stoczku. Oddział ubezpieczył się w kierunku na Różany i Berezę Kartuską. W Prużanie Polacy zawarli z Niemcami i Ukraińcami umowę o treści podobnej do tej, która była zawarta w Jeziorach.
Linia demarkacyjna przebiegała między Prużanami a Linowem. Linowo, jak również linia kolejowa Linowo – Brześć pozostawały w rękach niemieckich. Rejon Kobrynia zajmowali Ukraińcy. Pertraktacje charakteryzowała wzajemna nieufność.
W przeddzień podpisania umowy oczekiwano napadu Niemców na Prużany i całą noc oddział był w pogotowiu. Niemniej nerwowy nastrój panował i między Niemcami, czego dowodem były rakiety, bezustannie zapalane nad Linowem. Z możliwością natarcia Niemców liczono się do tego stopnia, że w dniu 1 lutego wieczorem został wysłany podjazd pod dowództwem podporucznika Witolda Stankiewicza do Białowieży, dokąd postanowiono cofać się w razie niemożności utrzymania Prużan. Dnia 5 lutego, po opuszczeniu przez Niemców Linowa, szósta kompania i oddział kawalerii pod ogólnym dowództwem Jerzego Dąbrowskiego ruszyły marszem do Linowa i wyrzuciły stamtąd oddział ukraiński w sile 90 żołnierzy. Stację kolejową i wieś obsadziła szósta kompania, a kawalerzyści, po wysłaniu trzeciego szwadronu na Żabinkę, powrócili do Prużan.
O tym zdarzeniu podawał meldunek generała Listowskiego z dnia 9 lutego 1919 roku: «Oddział ten na stacji Linówka zdobył ogromne składy techniczne oraz materiały wybuchowe, pociski artyleryjskie wszelkiego kalibru, cały park pontonowy, rozmaitego żelaza 500 tys. pudów, ogromne ilości saperskich łopat i innych przyborów, całość obliczono na 15 mln marek.
Materiał zabezpieczono, cenniejszy wywozi się częściowo do Kamieńca Litewskiego podwodami.»12 8 lutego trzeci szwadron zajął Żabinkę, zdobywając jeszcze większe magazyny niż w Linowie. Nazajutrz rano do Żabinki przybyli wszyscy kawalerzyści z oddziału mjr Dąbrowskiego i pod komendą Jerzego Dąbrowskiego wyruszyli w kierunku Brześcia.
7 lutego ostatnie oddziały niemieckie, które znajdowały się na wschód od Brześcia, wycofały się na Białystok. Garnizon niemiecki w Brześciu rozpoczął ewakuację miasta. Generał Listowski, dowódca dywizji podlaskiej, chcąc uprzedzić zajęcie Brześcia przez oddziały ukraińskie, w nocy 8 lutego uderzył od zachodu na miasto, zanim Niemcy zdołali je opuścić. Formalnie Wojsko Polskie zostało dopuszczone na terytorium Ober- -Ost przez Niemców od zachodu dopiero 9 lutego 1919 roku i było podzielone na dwie grupy: Zgrupowanie Północne pod dowództwem generała Wacława Iwaszkiewicza zatrzymało sięw Wołkowysku, a Zgrupowanie Południowe pod dowództwem generała Antoniego Listowskiego w Brześciu.
Całością sił dowodził generał Stanisław Szeptycki. Było to 12 batalionów piechoty, 12 szwadronów kawalerii, 3 kompanie kawalerii. Na kilka wiorst przed Brześciem nastąpiło spotkanie jazdy Dąbrowskiego ze szwadronem 2-go i szwadronem 3-go pułków ułanów. Powitaniom nie było końca: ludzie zupełnie nieznajomi padali sobie w objęcia, jakby bracia po długim niewidzeniu się, po ciężkich przejściach.
W miarę zbliżania się do Brześcia widniały coraz to gęstsze kłęby dymu z podpalonych przez Niemców składów żywności i zapasów wojennych. Pożarom towarzyszyły wybuchy: w całym mieście rozbrzmiewały pojedyncze, chwilami gęste strzały karabinowe. Przy wejściu do miasta na spotkanie kawalerzystów Dąbrowskiego wyszła delegacja, błagając o obronę polskiej ludności przed rabunkiem maruderów niemieckich. Oddział krok za krokiem posuwał się w stronę stacji, wypierając Niemców. Około godziny 7 rano 10 lutego Niemcy opuścili stację.
W boju o Brześć zginął kapitan Witold Steckiewicz (latach 20-ch XX w. jedna z ulic Brześcia otrzymała nazwę «ulica kapitana Steckiewicza»). Zdobycz oddziału stanowiła: 40 jeńców Niemców, 3 ciężkie karabiny maszynowe, duża ilość karabinów, konie, wozy, 3 samochody, 3 działa, liczny tabor kolejowy i dużo magazynów wojennych. 13 lutego oddział kawalerii Dąbrowskiego, uczestniczący w walkach o Brześć, wziął udział w rewizji oddziałów grupy podlaskiej. Defiladę przyjmował dowódca grupy generał Listowski.
Po nawiązaniu łączności stałej z Wojskiem Polskim w marcu 1919 roku kawaleria oddziału mjr Dąbrowskiego została reorganizowana i zatwierdzona jako dywizjon samodzielny pod nazwą «Dywizjon Jazdy Wileńskiej» pod dowództwem rotmistrza Jerzego Dąbrowskiego w składzie oddziału majora Władysława Dąbrowskiego. Początkowo umundurowanie dywizjonu było różnorodne, część ułanów nie posiadała wcale mundurów i nosiła ubranie cywilne. Pierwszy przydział umundurowania przepisowego otrzymał dywizjon pod koniec kwietnia 1919 r. Było to 220 kompletów mundurów, spodni, butów i czapek, przysłanych z Komitetu Obrony Kresów. Do końca maja sprawa umundurowania nie mogła być załatwiona z powodu rzadkich i szczupłych jego przydziałów do pułku. Sprawę wyżywienia i zafurażowania oddziału w pierwszym okresie istnienia w okolicach Wilna wzięło na siebie miejscowe ziemiaństwo. Następnie, podczas pochodu i walk do chwili wcielenia oddziału do wojsk polskich, w marcu 1919 r., oparte było na kupnie i rekwizycji produktów i furażu. Od tego czasu polegało na dostawach z intendentury i kupnie na ogólnie przyjętych zasadach. Już w parę dni po nawiązaniu przez kawalerię ścisłej łączności z dywizją podlaską, Władysław Dąbrowski podejmuje wypad na Berezę Kartuską, polecając wykonanie jego kapitanowi Mienickiemu, dowódcy II batalionu. Kapitan Mienicki,z oddziałem 56wybranych ochotników 12 lutego ruszył z Prużan wzdłuż toru kolejowego na Berezę Kartuską, którą zajmowały dwie kompanie sowieckie z dwoma karabinami maszynowymi. Po krótkiej walce nieprzyjaciel, ponosząc duże straty w zabitych, rannych i jeńcach, poddał się. Polacy strat nie ponieśli. Wypad na Berezę Kartuską – to pierwsze zbrojne zetknięcie się regularnej armii polskiej z wojskiem sowieckim.
Drugi taki wypad odbył się w tym samym dniu, 14 lutego, w rejonie Mostów. W ten sposób rozpoczęła się wojna polsko-bolszewicka. Po wypadzie na Berezę Polacy powrócili do Prużan. Następne zadanie oddział otrzymał od generała Listowskiego w związku z projektowaną ofensywą na Pińsk. Oddział mjr Dąbrowskiego miał zająć izabezpieczyć Berezę Kartuską, most na rzece Jasiołdzie oraz obsadzić lewy brzeg Szczary od Bytenia do kanału Ogińskiego, aby zabezpieczyć lewe skrzydło grupy podlaskiej od północnego- -wschodu. W myśl tego planu 20 lutego II batalion zajął ponownie Berezę Kartuską, reszta zaś oddziału obsadziła stację Kossów, zaś 23 lutego – stację Iwacewicze oraz Domanowo. Podczas działań, jakie rozwinęły się między Kossowem a Iwacewiczami został wzięty przez dywizjon szwadron sowieckiego pułku «ułanów mazowieckich». Pomimo stałych strat wojennych, dywizjon powiększał się.
Książę Eustachy Sapieha przyprowadził konny oddział w sile 30 szabel, sformowany własnym kosztem. Generał Listowski, aby utrzymać inicjatywę i ostatecznie zająć linię rzeki Szczary, rozkazał majorowi Dąbrowskiemu uderzyć na Byteń. W natarciu na Byteń wziął udział cały oddział majora Dąbrowskiego, a więc: obydwa bataliony (500 bagnetów), oddział kawalerii (250 szabel) oraz przydzielony na czas działania pociąg pancerny «Kaniów». Oddziały sowieckie broniły Bytenia na przedmieściu Zarzecze w starych niemieckich okopach opasanych drutami kolczastymi. Po dwugodzinnej walce, po zniszczeniu przez armatki (przydzielone z pociągu pancernego «Kaniów») nieprzyjacielskiego karabinu maszynowego kompanie, nie czekając świtu, rzuciły się przez przerwy w drutach do szturmu i wyparły nieprzyjaciela z Zarzecza, a następnie z Bytenia. Kawaleria nie zdążyła odciąć odwrotu nieprzyjacielowi. Zarządzony przez kawalerię pościg nie dał większych rezultatów. Po zdobyciu Bytenia obydwa bataliony 24 lutego odeszły do Prużan. Miasto i linię rzeki Szczara obsadziła 28 lutego działająca na północ od grupy podlaskiej dywizja litewsko-białoruska.
W ofensywie na Pińsk wzięła udział tylko część oddziału majora Dąbrowskiego. Dla zabezpieczenia działań lewego skrzydła grupy podlaskiej od strony Bytenia I batalion i szwadron kawalerii pozostały w Berezie Kartuskiej, skąd 7 marca I batalion ruszył celem obsadzenia odcinka nad rzeką Szczarą od Bytenia do kanału Ogińskiego. Działalność żołnierzy Dąbrowskiego, nacierających na Pińsk, podkreślał szereg komunikatów sztabu generalnego: z dnia 4 marca 1919 roku: «Po nadzwyczaj uciążliwym marszu ścieżkami i drogami przez bagna i lasy oraz piaski dotarł oddział porucznika Jeśmana z Mokran do Odrożyna (18 km na południe od Janowa), wypędzając poza Prypeć wojska ukraińskie i bolszewickie. Ludność polska, która nie spodziewała się wojska polskiego, wita entuzjastycznie nasze oddziały.
Białorusini z radością spotykają żołnierza polskiego, dziękując mu za kawałek chleba, którym się dzieli z umierającą z głodu ludnością.» Z dnia 7 marca 1919 roku: «Wyprawa na Polesie, rozpoczęta dnia 29 lutego r.b., a prowadzona w trudnych warunkach atmosferycznych wśród zamieci śnieżnych, a ostatnio przy ulewnych deszczach – doprowadziła do zajęcia Pińska. Piechota i artyleria bolszewicka wytrwale broniła miasta na poprzednio przygotowanych pozycjach. Walka toczyła się cztery godziny. Piechota nasza kilkakrotnie szła na bagnety.
Kawaleria miała nie raz sposobność wypróbować w pościgach swe lance i szable, zwłaszcza przy zdobywaniu pociągu bolszewickiego, gdzie spieszeni kawalerzyści walczyli szablami przeciw bagnetom czerwonogwardzistów. W nasze ręce wpadł cały tabor kolejowy,złożony zjednej lokomotywy i 200 wagonów, wzięto do niewoli 50 jeńców. Należy podnieść szczególne zasługi batalionu i ułanów wileńskich.»13 Krytycznie nastawiony czytelnik może ze sceptycyzmem odebrać informację o «Białorusinach, którzy z radością spotykają żołnierza polskiego» i o «żołnierzu, który się dzieli kawałkiem chleba z umierającą z głodu ludnością».
Rzeczywiście, bywało różnie. Mieszkańcy Łogiszyna, którzy podjęli powstanie przeciw bolszewikom i na pomoc którym z odsieczą przybyli Polacy, bez wątpienia, tych żołnierzy witali. Nie można odmawiać i tego, że polscy żołnierze czasem dzielili się prowiantem z miejscową ludnością, która wówczas licznie zaczęła przybywać z bieżeństwa, nie mając środków do istnienia. Niestety, nie zabrakło i przykładów innego rodzaju działań. W miarę nawiązania ścisłej łączności z wojskiem regularnym i możności zaopatrzenia w sposób centralizowany z intendentury i kupna na ogólnie przyjętych zasadach, wydawałoby się, że samodzielne rekwizycje, które często przypominały zwykły rabunek, powinny były ustać.
W rzeczywistości, niestety, nie zawsze tak było, wielką rolę bowiem w tej sprawie odgrywała postawa dowódcy, szczególnie w warunkach zagonu. Kawalerzyści Jerzego Dąbrowskiego wkrótce zasłynęli nie tylko z brawurowych marszy na tyły wroga, lecz i ze złego zachowania względem ludności. O oddziale Dąbrowskiego oskarżający go dokument polskich władz wojskowych pisał, że jest «złożony z paniczów i rabusiów».14 Walerian Meysztowicz, będący wówczas żołnierzem Dąbrowskiego, a po wojnie stając się księdzem, niejawnie uznaje tę ocenę, gdy pisze, że «rzeczywiście trudno było niektórych ułanów powstrzymać przed rabunkiem» i że Dąbrowski ten stan rzeczy tolerował.
W rezultacie musiał on opuścić pułk. Potem «znalazł się na czele jakichś nieregularnych formacji – przydatnych, ale właściwie niemożliwych do wzięcia przez przyzwoite dowództwo. Doszły do nas wówczas jakieś echa zupełnie nieregulaminowych wyczynów grupy Dąbrowskiego pod Mozyrzem. Trzynasty pułk ułanów wileńskich nie miał z nim – pisze W. Meysztowicz – nic wspólnego».15 Czytając Waleriana Meysztowicza, można odnieść wrażenie, że te najgorsze wyczyny żołnierzy Dąbrowskiego odbyły się po jego odejściu z 13 pułku ułanów i objęcia dowództwa nad jakimiś nieregularnymi formacjami. Zaprzecza temu Danuta Michalak, stwierdzając na podstawie akt Jerzego Dąbrowskiego, że z 13-go pułku ułanów Jerzy odszedł 15 kwietnia 1920 roku na własną prośbę, i nie brał udziału w walkach o Mozyrz, był wtenczas w Wilnie.16
Także te nieprzyjemne fakty odnoszą się do czasu, kiedy Meysztowicz walczył pod dowództwem Łupaszki. Tym bardziej, że pierwsze oskarżenia pod adresem Dąbrowskiego padły z trybuny sejmowej 3 kwietnia 1919 roku, kiedy to na wieść o wyczynach Dąbrowskiego, nie zawsze militarnych, Mieczysław Niedziałkowski nazwał Jerzego Dąbrowskiego «nowym Kmicicem», który nie uznaje ani prawa międzynarodowego, ani praw ludzkich.
Meysztowicz usprawiedliwia jednak Dąbrowskiego tym, że walczył w dobrej sprawie, bo «o realizację ideału politycznego Rzeczypospolitej obojga narodów. Stąd znaleźli się w jego oddziale panowie, szlachta i ze szlachty wyrosła inteligencja. Ci wszyscy, dla których unia lubelska nie była mitem ani marzeniem – była realną sprawą, o którą walczono».
Ocena Jerzego Dąbrowskiego wyglądała zgoła inaczej w oczach niepodejrzanego o stronniczość świadka jakim jest Kazimierz Okulicz. «Łączył odwagę zabijaki z bezprawiem watażki» – pisze on o Jerzym Dąbrowskim. I dalej: «Walcząc z bolszewikami, rozciągał to określenie na ludność białoruską i żydowską, dopuszczając się względem niej czynów, za które został zdjęty z dowództwa i zszedł z widowni. Jego dowodzenie tym oddziałem więcej zrobiło szkody polskiemu wojsku w umysłach i pamięci miejscowej ludności, niż pożytku dla celów wojennych na Wschodzie. Że ksiądz Meysztowicz tak lekko przechodzi nad tym rozdziałem swego własnego życia, jest dla mnie niespodzianką» – taką pointą kończy swój wywód.
Skończyć ten wątek w dziejach oddziału Dąbrowskiego chcę cytatem z książki biografa Jerzego Dąbrowskiego Tomasza Strzemborza: «Ten dowódca, twardy dla wroga, był przy tym miękki dla swojego ukochanego żołnierza: będą to stwierdzać późniejsze opinie jego przełożonych już w czasie pokoju, podkreślając dbałość o podkomendnych i nieraz nadmierną łagodność. Czy miał karać śmiercią przez rozstrzelanie, aby stłumić odruchy rabunku? Czy miał odsyłać na tyły nieraz najlepszych? Czy miał przymykać oczy i nie widzieć? Pewnie bardzo często je przymykał, co można było interpretować jako pobłażanie czy sprzyjanie tego rodzaju praktykom».
W warunkach wojny domowej w Rosji, zarówno jak i wojny polsko-sowieckiej, kiedy to środki mechaniczne, zabezpieczające mobilność wojsk, ograniczały się do pociągów, a walki, szczególnie w latach 1918 –1919, toczyły się wzdłuż torów kolejowych, koń stawał się środkiem, za pomocą którego można było stosunkowo szybko poruszać się w przestrzeni, gromić tyły i paraliżować ruch na kolei. We wszystkich walczących w tych wojnach stronach wyłoniły się dowódcy-zagończycy, którzy często wywodziły się z jazdy rosyjskiej z czasów I wojny światowej, ale nie tylko, i którzy świetnie owładnęli taktyką wojny mobilnej.
Warto tu wspomnić Szkuro, Mamantowa, Budionnego, Primakowa, Bułaka-Bałachowicza, Machno i innych. W czasie rajdów na tyły wroga, kiedy obowiązek kontroli zachowania żołnierzy spoczywał wyłącznie na bezpośrednim dowódcy, szczególnie w niewielkich oddziałach, wytwarzała się swoista atmosfera pojednania dowódcy i przełożonych, wzajemnej wierności i poświęcenia, która jednak rozluźniała dyscyplinę wojskową i sprzyjała pobłażliwemu stosunkowi komendanta do swoich podkomendnych.
Mjr Stanisław Aleksandrowicz w swoich wspomnieniach pisze o Jerzym Dąbrowskim: «Łupaszka» był cały czas z nami. Spał na słomie razem z nami w zaduchu chłopskich chałup. Tak jak my, gryzł czarny chleb, rwałzębami niedogotowane mięso zabitych świń. Tak jak nas, gryzły go wszy i bolały odmrożone uszy i palce. «Łupaszka» zasłużył na swoje żołnierskie przezwisko. Był z nami «jednej krwi» jak mówi Kipling».21 Dowództwo wojskowe zwykle przymykało oczy na takie wyczyny, aż póki one nie zaczynały przyćmiewać sukcesy militarne, ale i wtedy zbyt surowo swoich przełożonych nie karano, bo racja moralna w wojsku rzadko przewyższała rację wojskową czy polityczną. W jednym z rozkazów wyższego dowództwa wojsk polskich względem «pułku paniczów» Dąbrowskiego, jest napisane, iż wobec «złego zachowywania się oddziału względem ludności, nakazuje się, by surowością nie drażniono ludzi i nie wywoływano nienawiści do oddziałów polskich».
II batalion, który brał udział w działaniu na Pińsk, dnia 11 marca powrócił z Pińska do Prużan, skąd dnia następnego został skierowany transportem kolejowym do Iwacewicz celem wzmocnienia prawego skrzydła dywizji litewsko-białoruskiej, która w tym czasie odpierała silne ataki oddziałów sowieckich na Słonim.
Kawaleria rotmistrza Jerzego Dąbrowskiego 13 marca wyruszyła przez Byteń na wschód, aby zagonem na tyły wroga rozpędzić ofensywne ugrupowanie jego sił na przedpolu dywizji litewsko-białoruskiej. Następnego dnia wieczorem kawalerzyści po potyczce zajęli stację i miasteczko Sieniawkę, zagarniając przy tym pociąg wojskowy. Jednocześnie szwadron techniczny zniszczył w pobliżu tego punktu mosty kolejowe, przerywając ruch na odcinku Baranowicze – Łuniniec.
W dalszym marszu po potyczkach z drobnymi oddziałami przeciwnika, posuwając się w ogólnym kierunku na północ, dywizjon osiągnął 15 marca linię kolejową Baranowicze – Mińsk i pod stacją Horodzieja przeciął ruch na tej linii.
Po przerwaniu tych dwóch dróg kolejowych, oddział odszedł przez Połoneczkę i wieczorem dnia 16 stanął na nocleg w miasteczku Horodyszcze. Nazajutrz, 17 marca, dywizjon odmaszerował na Nową Mysz (na zachód od Baranowicz). Osiągnąwszy najbliższe okolice Baranowicz, pułk przygotował się do ataku.
Po szybkim natarciu w szyku konnym, ułani złamali słaby opór przeciwnika, zdobyli miasto i obydwie stacje. Wyniki tego zagonu były bardzo poważne. Osiągnięto bowiem cofnięcie się w bezładzie i częściowe rozproszenie oddziałów sowieckich na całym odcinku od DROGA DO NIEPODLEGŁOŚCI rejonu Słonimia do błot pińskich.
Jeszcze 15 marca grupa wojsk polskich, broniących Słonimia, pod naporem przeciwnika cofała się aż do przedmieść miasta, organizując opór na rzece Szczarze. Tymczasem już 16 marca natarcie przeciwnika ustało i pod wpływem wiadomości o działaniu kawalerii polskiej na jego tyłach, oddziały czerwone odeszły do stacji Stołpce.
Z posiadanych wówczas przez dowództwo dywizjonu wiadomości od jeńców i z przejętej korespondencji wojskowej wynikało, że dowództwo wojsk sowieckich poważnie liczyło się z zagrożeniem nawet Mińska. Po dwudniowym postoju w Baranowiczach dywizjon został zluzowany przez 10. pułk ułanów i odszedł do Prużan.
Po wymarszu oddziału na drugi dzień 10. pułk cofnął się, oddając miasto z powrotem przeciwnikowi, zresztą trzymanie tak daleko wysuniętego oddziału nie leżało w planach dowództwa. Do czasu powtórzenia natarcia z innymi oddziałami na Baranowicze, działania dywizjonu polegały na patrolowaniu Szczary i staczaniu potyczek nad tą rzeką.
Ponownie oddział majora Dąbrowskiego ruszył na Baranowicze 17 kwietnia. I batalion 18 kwietnia natknął się na sowieckie oddziały złożone z Chińczyków na południe od Grabowca. Po trzygodzinnej ciężkiej walce nieprzyjaciel został wyparty z Grabowca. 19 kwietnia Baranowicze były ponownie zajęte przez oddziały polskie. W dwa dni później ułani Jerzego Dąbrowskiego wyruszyli na przedpole w kierunku na Snów. Prośba dowódcy dywizjonu o zezwolenie wykonania zagonu na Mińsk została przez wyższe dowództwo odrzucona, wówczas oddział przez miesiąc osłaniał Baranowicze w okolicy Snowa i Swojatycz.
Porażka Armii Czerwonej pod Baranowiczami pociągnęła za sobą jeszcze jedno wydarzenie, które raczej miało charakter symboliczny niż militarny – Dywizja Zachodnia Armii Czerwonej, po poniesieniu wysokich strat, 9 czerwca 1919 r. została przemianowana na 52. dywizję strzelców i bezpowrotnie przestała istnieć jako polska formacja wojskowa uzupełniona Rosjanami, Białorusinami i Ukraińcami utraciła swój polski charakter. 18 maja oddział majora Dąbrowskiego wyruszył w kierunku na Lidę na miesięczny wypoczynek. Rajd po Polesiu dobiegł końca.
W czerwcu z rozkazu Naczelnego Dowództwa oddział został rozwiązany. Z piechoty sformowano lidzki pułk strzelców (późniejszy 76. lidzki pułk piechoty), a dywizjon ułanów wileńskich przemianowano na 13. pułk ułanów. Dowódcą 13. pułku ułanów został major Władysław Dąbrowski, zastępcą rotmistrz Jerzy Dąbrowski. Ale to już zupełnie inna historia.
Podsumowanie.
Rajd oddziału Władysława Dąbrowskiego był odruchem kresowych Polaków, reakcją na zagrożenie ze strony Armii Czerwonej (w tym i obawami przed odebraniem posiadłości), i impulsem, podyktowanym jednocześnie chęcią czynnego udziału w rozstrzygnięciu losu ich rodzimego kraju i dotrzymania honoru wojskowego.
Józefowi Piłsudskiemu wówczas bardzo zależało na takiego rodzaju gestach ze strony mieszkańców Litwy i Białorusi, starał się bowiem wdrożyć w życie swoją koncepcję federacyjną. Paradoksem jednak było to, że zarówno wśród żołnierzy Dąbrowskiego, jak i wśród tych formacji litewsko-białoruskich Wojska Polskiego, do połączenia z którymi zmierzał oddział Dąbrowskiego, a bodajże i w całym Wojsku Polskim prawie nie było zwolenników koncepcji federacyjnej, wspierających ideę przekazania tych ziem Litwie i Białorusi, niech sobie i skonfederowanych z Polską.
Widzieli swoją przyszłość w Polsce i z takich intencji występowali jako awangarda armii polskiej. Nie byli rycerzami «bez zmazy» i czasem dopuszczali się działań, wykraczających poza potrzeby wojskowe. Nie usprawiedliwiało ich dowództwo, lecz próbując powstrzymać rabunki, nigdy nie zapominało o racji militarnej i o tym, że należy się liczyć z każdym żołnierzem, a skoro żołnierze Dąbrowskiego dzielnie walczyli, nie karano ich zbyt surowo. Sprostali zadaniu, stojącemu przed nimi, zarówno w sensie politycznym, jak i wojskowym.
Ksiądz Meysztowicz podsumował sukces:
«Ten zimowy marsz Dąbrowskiego, na czele nie poddającej się samoobrony wileńskiej, odpowiadał oczekiwaniom opinii polskiej i nadawał się do stworzenia legendy, bez względu na rzeczywiste osiągnięcia dowódcy i towarzyszy. Nie były one małe».
Te osiągnięcia bardziej szczegółowo opisuje «Zarys historii wojennej 76. lidzkiego pułku piechoty»:
«Szereg zwycięstw odniesionych przez oddział majora Dąbrowskiego, ilość wziętych do niewoli jeńców i ogromny materiał wojenny, zdobyty na wrogu, przy równocześnie znikomych stratach – jest świadectwem dobrego dowodzenia oraz waleczności żołnierza. Śmiałe zaskoczenia i brawurowe wykonanie przez oddział ataków, przejmowały strachem sowieckich żołnierzy, którzy w zetknięciu się z oddziałem majora Dąbrowskiego stale poddawali się bez większego oporu lub cofali, ponosząc znaczne straty w ludziach i w materiale wojennym. To też oddział majora Dąbrowskiego słusznie zachowuje swoją chlubną kartę w historii wojny polsko-sowieckiej».
DR STANISŁAW SILWANOWICZ, GRODNO
ECHA POLESIA 3(59)2018
1 komentarz
józef III
6 października 2018 o 21:23Chwała Braciom Dąmbrowskim !