Nigdy nie został uhonorowany przez wolną Polskę, pomimo poświęcenia w walkach i heroizmu przetrzymania sowieckiego piekła. Rok temu, w jego 100. urodziny, postanowiłam przedstawić jego skromną, jasną postać, ukrytą przed nami przez te wszystkie lata.
Spadła kartka z kalendarza, a z nią minął 1 marca. W tamten dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych telefonowałam do Polski. Dzwoniłam do Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa oraz do Kancelarii Prezydenta. Chciałam spytać kiedy będzie mianowanie i odznaczenie tego zapomnianego przez Polskę żołnierza.
W słuchawce słyszałam wtedy w tle radosne głosy pracowników Kancelarii Prezydenta. Spytałam, skąd ta radość w urzędzie? Wyjaśniono, że właśnie wróciły delegacje z uroczystości poświęconych Niezłomnym. To wspaniała sprawa, kiedy Polacy oddają chwałę polskim Bohaterom…
Co dotyczy rozmowy telefonicznej, odnosiła się do mianowania i odznaczenia łagiernika, ostatniego ułana Rzeczypospolitej ppor. czy już por. Stefana Mustafy Abramowicza. Zasłużony 101-latek (urodzony 20 stycznia 1915 r., a nie – jak błędnie podają dokumenty – 20 lutego 1916 r.) wciąż nie został uhonorowany przez Polskę.
Do tej pory powojenne państwo polskie nie zdążyło nagrodzić go za zasługi wojenne, za moc przetrwania w nieludzkich warunkach 9-ciu sowieckich obozów GUŁagu, gdzie był poniewierany przez 2 lata niewoli, a po amnestii brał udział w Kampanii Włoskiej – walcząc z Armią Generała Andersa, pod Monte Cassino.
Dawno pogodzony z losem jaki go spotkał, w czasie wojny i po wyzwoleniu wybaczył wrogom naszej Ojczyzny. Bojaźń Pańska dała mu pokój serca. Zyskał czerstwe zdrowie i długie życie. Niczego od Polski nie oczekuje w zamian za swe poświęcenie podczas wojny. Uważa, że to normalna rzecz stawać w obronie Narodu i swej Ojczyzny.
„Wykonywałem swoje zadania i pełniłem służbę jak najlepiej. Polegano na mnie. Starałem się być dobrym żołnierzem. Nie byłem zbyt silny, mocny fizycznie, by iść pełną parą… ale dobrze strzelałem. Czasem kaprale nie byli zadowoleni ze mnie bo byłem zbyt uparty. Tyle było tego wszystkiego, a ja jakoś wszystko przeszedłem” – wspomina ułan.
Upór pomógł mu przeżyć i niewidzialna łaska, choć mieliły go młyny doświadczenia. Dziś w zadumie i spokoju spędza czas, często oglądając angielski kanał historyczny „Yesterday” – „Wczoraj”. Wpatruje się w dokumentalne filmy z czasów II wojny światowej, która pogrzebała jego najlepszą młodość. Jako 24-letni chłopak walczył za swą Ojczyznę, a młodość poświęcił dla Jej obrony. Zamiast 2-letniej służby zasadniczej w wojsku spędził 10 lat. Miał wyjść do cywila w dniu 15 IX 1939 r. Jego plany życiowe pokrzyżowała napaść Niemców na Rzeczpospolitą.
Wojska sowieckie aresztowały go wraz z częścią żołnierzy z jego 13 Pułku Ułanów Wileńskich z Nowej Wilejki koło Wilna. Ujęto ich pod koniec września przy litewskiej granicy. Los jaki zgotowali mu Rosjanie w sowieckiej niewoli był piekłem na Ziemi. Liczył się z utratą życia, widząc jak obok niego padali z głodu, chorób czy od bolszewickiej kuli lub bagnetu polscy żołnierze – zesłańcy.
Dużo się modlił. Ufał, że przeżyje. Do tej pory pamięta plagę głodu w sowieckiej niewoli. Ten straszny głód zbierał obfite żniwo śmierci wśród polskich jeńców i nieszczęsnych polskich cywilów wywiezionych w czterech deportacjach na „nieludzką ziemię”.
Pan Stefan, który przetrwał sowiecki reżim, symbolizuje dzisiaj Polaków skazanych na męczeństwo i walkę z naszymi odwiecznymi wrogami. Rodaków zesłanych do sowieckich łagrów za to, że byli Polakami, wrogami komunizmu – nowego porządku świata. Dlatego ten łagiernik nie może zostać przez nas pominięty i zapomniany.
W czasie Kampanii Włoskiej został ranny. Potem przez całe życie miał problem z niegojącą się raną na plecach, która była jak stygmat, znamię przeklętej wojny. Mimo to nigdy się nie skarżył na los czy cierpienie. Rana niedawno się zagoiła i zasklepiła dopiero w wieku 100 lat.
Walczył także za inne narody u boku sprzymierzeńców, którzy oddali naszą Polskę na pożarcie Stalinowi. Walczył w myśl hasła narodowego: „For our freedom and yours” – „Za naszą i waszą wolność”.
Dzisiaj to my jesteśmy spadkobiercami historii i zdobyczy po naszych walecznych Obrońcach. Tę historię trzeba nam przekazywać dalej. Oddajmy honory upartemu żołnierzowi Stefanowi Abramowiczowi, który niezłomnie bijąc się o naszą wolność bronił niepodległości Ojczyzny.
Dziś jest taki czas, gdzie wiele drzwi powinno się otworzyć na prawdę. Kancelaria Prezydenta pilotowała sprawę mianowania i odznaczenia ostatniego ułana. Jednak – jak to często w życiu bywa – bez kłopotów się nie obejdzie.
Dnia 21 stycznia br. złożyłam wniosek do biura minister Pani Anny Marii Anders i dalej uzupełniałam wniosek dokumentami w dniu 7 lutego. Wtedy 27 stycznia br. MON poinformował, że Pan Minister Antoni Macierewicz awansował ułana ppor. Abramowicza na stopień porucznika. Kancelarii Prezydenta pomógł bardzo Konsulat RP w Manchester.
Ma być mu przyznany Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski – Polonia Restituta, za wspaniałe życie oraz zasługi dla Polski i Polaków. Do Konsulatu RP wysłałam skany wszystkich dokumentów ułana, sięgające aż do 1943 r.
Wcześniejszych dokumentów staruszek nie posiadał. Jego polski paszport, który zdał w koszarach do sejfu na okres służby wojskowej jesienią 1937 r., po wybuchu II wojny prawdopodobnie przejęli Sowieci i wraz z innymi polskimi dokumentami z koszar – wywieźli do archiwów w głąb ZSRR. Według innej hipotezy, pożar mógł strawić paszporty zostawione w depozycie wojskowym 13 Pułku.
Uhonorowanie napotkało, niestety, na trudności związane z polskim obywatelstwem Pana Stefana pomimo, że nigdy się go nie zrzekł. Ze względu na brak dokumentu poświadczającego polskie obywatelstwo prace zostały zahamowane. Sprawę przejęło MSZ. Czekając na rozstrzygnięcie sprawy, przybliżę sytuację wojenną, w której znalazł się Ułan i gdzie rzucił go los.
Gdy wybuchła wojna, w koszarach kawalerii była wzmożona mobilizacja. Starszy ułan Abramowicz, polski Tatar – ładował żołnierzy i konie do wagonów. Pożegnał młodszego brata Bekira, wiezionego pociągiem na pierwszą linię frontu. Bekir przyszedł w 1938 r. jako rekrut do 1 Szwadronu Tatarskiego 13 Pułku.
Stefan dostał rozkaz pozyskiwać konie z okolicznych folwarków dla wojska. Masy rezerwistów zgłaszały się do armii. Byli wysyłani pociągami na front zachodni wraz z czynną służbą. Ułanom, którym zabrakło mundurów, pozostał cywilny łach i praca w koszarach. Jako ułani byli też kierowani do pułków piechoty.
W 13 Pułku zostało ok. 150 ułanów i 1 koń dowódcy. Wszędzie panowała panika, nie było czasu zorganizować żadnej obrony. Dowódca por. Zygmunt Barcicki, nie mając kontaktu ze swymi zwierzchnikami, wydał samodzielny rozkaz opuszczenia koszar i przebicia się na Litwę. Honorowo szedł pieszo ze swymi ułanami, a na jego koniu jechał Stefan.
Porucznikowi i innym ułanom udało się przedrzeć przez granicę i przedostać do obozu internowania na Litwie. Stefan natomiast został aresztowany, zrewidowany i wywieziony do łagru w Kozielsku.
Tam też NKWD dokonało spisu naszych żołnierzy oraz polskich cywilów. Po ewidencji wszyscy zostali zarejestrowani i przydzieleni do różnych tymczasowych podobozów, a potem tysiącami wywożono ich w nieznane – w głąb ZSRR na katorgę, a oficerów zlikwidowano.
Na mocy układu Sikorski – Majski podpisanego w lipcu 1941 r. polscy jeńcy wojenni (ros. „wojennoplennyje”) byli wypuszczani na wolność i zapisywali się masowo do Wojska Polskiego. Chcieli jak najszybciej opuścić Archipelag GUŁag – komunistyczny raj Kraju Rad.
Do wojska ze wszystkich stron pchali się wygłodniali, obdarci i strasznie wynędzniali polscy cywile. Zapisywano ich do wojska bez względu na wiek, by ułatwić wyjazd z Rosji. „Aż przykro było na nich patrzeć. Był to jedyny ratunek bo lepiej było zginąć z bronią w ręku niż u Rosjan w obozie” – mówi Pan Stefan.
Jednak pomimo, że Polacy wszędzie umierali, że zostawały całe masy trupów i groby, Stalinowi nie powiódł się plan ludobójstwa na Polakach i całkowitej eksterminacji „polskiego wroga”.
Wieści o wyjściu na wolność zastały Stefana w Starobielsku, w ósmym z kolei obozie, gdzie przebywał (VII 41.). „Do Starobielska przyjechał pułkownik Wiśniewski w przedwojennym mundurze oficerskim. Jako polski przedstawiciel rozmawiał z Rosjanami. Tu formowało się Wojsko Polskie, którego żołnierze byli prawdziwymi nędzarzami” – wspomina ułan.
Stefan został także zapisany do wojska. Stamtąd – wraz z innymi szczęściarzami – jako wybrańcy losu dotarli do innego obozu armii sowieckiej w Tockoje. Obóz był strasznie zawszawiony, podobnie jak inne łagry. Jeńcy jedni drugich omiatali miotłą z pluskiew i wszy, które zmiecione na piasek maszerowały za nimi jako wierne towarzyszki biedy. Podczas snu obłaziły każdego i gryzły niemiłosiernie wchodząc we wszystkie otwory ciała, wywołując tyfus i inne choroby.
Był to letni obóz ćwiczebny Sowietów, nieprzystosowany do zimowania wojska. Przy ostrej zimie i 40-stopniowych mrozach drzewa pękały z trzaskiem. „Kopaliśmy na metr głębokości ziemianki i stawialiśmy nad nimi namioty. Zbieraliśmy cegły z bruku w obozie Sowietów i budowaliśmy piece, by przetrwać ostrą zimę” – wspomina Pan Stefan.
Mieli obdarte łachmany, które kiedyś były letnim mundurem polskim. Mimo siarczystych mrozów ratowało ich to, że nie było tu wiatrów. Piłą krojono zamarznięty na kość chleb i dzielono kromki między siebie.
Wychudzone i poodmrażane ciała więźniów GUŁagu były obleczone brudną, zainfekowaną wrzodami i ranami skórą. Stefan miał odmrożone ręce i palce stóp. Stąd Mojżesz Wschodu – Gen. Władysław Anders wyprowadził na wolność swą niepokonaną armię.
„Generał był bardzo odważny i kłócił się ze Stalinem, że musi powstać Wojsko Polskie. Wszyscy wyczekiwaliśmy swego Mojżesza. Anders to nasz zbawiciel. Widział jacy głodni byliśmy. Powiódł nas jak najdalej od terroru nieludzkiej ziemi” – płacze Pan Stefan, z trudem łapiąc oddech.
„Pomimo, że w pierwszej defiladzie maszerowaliśmy w obdartych łachmanach, w łapciach i bez butów, uderzając odmrożonymi stopami po lodzie, radości nie było końca. Defilowaliśmy przed Generałami: Andersem i Sikorskim. Anders wypychał Polaków z Rosji. Miliony tych, którzy nie dołączyli do wojska, zostało w Rosji” – Pan Stefan milknie i zamyśla się…
„Jako jeńcy, za 2-letnią niewolniczą przymusową pracę, otrzymaliśmy po 500 rubli odszkodowania wojennego, za które można było kupić na czarnym rynku aż 2 szklanki machorki (tytoniu) lub melony do zjedzenia. Taka była cena naszej niewoli… Ja nie paliłem. Kupiłem sobie za to pieczonych placków do jedzenia i jadłem z kolegami” – przyznaje ułan.
Na wiosnę 1942 r. nastąpił upragniony moment ewakuacji, istny cud – opuszczenie ZSRR. Na tę okoliczność niemieckie radio podawało komunikaty, że „polscy turyści wyjeżdżają na południe…” – wspomina Pan Stefan.
Masy ludzkie, teraz jako nowo powstałe Wojsko Polskie, rodziny, osoby samotne oraz setki tysięcy osieroconych polskich dzieci, osadzonych uprzednio w więzieniach i obozach sowieckich, na własną rękę przemierzały tysiące kilometrów o głodzie i chłodzie, byle dotrzeć do polskiego wojska. Wszyscy oni jechali koleją do Krasnowodzka przy Morzu Kaspijskim.
Uderzeni licznymi tragediami i chorobami polscy zesłańcy uciekali do nowego życia poza Rosją sowiecką. Te tłumy ładowane były w Krasnowodzku do strasznie brudnych statków transportowych, cuchnących rozkładającą się rybą. Nikt nie zwracał na to uwagi, byleby być jak najdalej od stalinowskiego terroru.
Niemiłosiernie stłoczeni w spiekocie wysokiego słońca, mieli dopłynąć do Iranu. Wielu z nich swą podróż w drodze do Ojczyzny zakończyło w morskich odmętach, które stały się ich grobem i nigdy nie ujrzeli swej ukochanej Polski. Pamiętajmy o Nich!
Inni wybrańcy – byli więźniowie i jeńcy sowieckich łagrów, także w beznadziejnym stanie zdrowia, dotarli do Pahlevi w Persji / Iranie. Tam był już raj na ziemi, pomimo wstrząsających wspomnień i głębokiej traumy z łagrów. Ocaleni od zagłady wojennej Polacy byli mile widziani przez Persów. Zetknęli się z nieznaną im dobrocią ludzką. Każdy zaznawał w Iranie życzliwości i innego życia, zachłystując się wolnością.
Nie udało się Stalinowi uciszenie i tuszowanie prawdy o wydarzeniach z łagrów. Wiele setek tysięcy Polaków skazano na eksterminację przy niewolniczej pracy archipelagu i przeznaczono na śmierć głodową z myślą, że prawda o GUŁagu nigdy nie wypłynie.
„Dobrobyt” sowieckiego komunizmu, o którym śpiewali Sowieci i kłamały ich filmy wyświetlane polskim jeńcom w obozach, wycisnął ból i smutek nie do zniesienia w psychice zesłańców. Jednym z propagandowych filmów wyświetlanych w obozie w Kozielsku, był film o Rewolucji Październikowej pt. „Na dworze jesienny wiatr wieje i z każdym dniem życie jest weselsze”. Polacy – oporny naród – nie ulegli sowietyzacji.
Po odzyskaniu wolności wielu z nich wycieńczonych długotrwałym głodem niewoli zmarło przez najedzenie się do syta. Ich ciała grzebano na nowo powstałym polskim cmentarzu wojennym w Pahlevi. Nie opłakani przez swych bliskich rodacy spoczęli tam na wieki… Cześć Ich pamięci!
W kwietniu 1944 r. Stefan wraz z innymi szczęściarzami dopłynął do Italii, gdzie został wcielony do 2 Warszawskiej Dywizji Pancernej 2 Korpusu, który włączono do VIII Armii Wojsk Sprzymierzonych.
Stefan – jako ułan – został kierowcą czołgu Sherman w jednostce bojowej 2 Dywizji Pancernej 2 Korpusu w 1 Pułku Ułanów Krechowieckich. Służyła tam kawaleria Kampanii Wrześniowej. Dowodził nimi mjr Kazimierz Zaorski, który witał ich słowami: „Czołem ułani!”.
Po heroicznych walkach 18 maja 1944 r. polscy żołnierze zdobyli Monte Cassino. Zginęło bardzo wielu Polaków. Gen. Anders mówił: „Moja rezerwa jest po drugiej stronie, wśród Niemców”. Miał na myśli Polaków siłą wcielonych i służących w niemieckiej armii. Oni uzupełnili polskie wojsko i brali udział w Kampanii Włoskiej.
Około czerwca, gdzieś niedaleko Ankony, artyleria niemiecka ostrzelała czołg „Ballada”, który prowadził Stefan. On i zapasowy kierowca zostali rażeni ogniem. Odłamki zraniły go w plecy. Nie czując bólu, a jedynie mokry od krwi mundur, ranny Stefan odsunął dolną płytę czołgu i wraz z krwawiącym kolegą wymknęli się z płonącej maszyny.
Pozostała trójka ich załogi opuszczała czołg górą, włazem w wieżyczce, gdzie pełno było amunicji. Nikt, na szczęście, nie zginął. Sanitarka przewiozła rannych do szpitala polowego. Tam Stefan leżał przez tydzień. Potem skierowali ich miesięczny odpoczynek. Załoga dostała nowy czołg.
W lutym 1945 r. wjechali do Loreto i Stefan spotkał się ze swym dowódcą por. Barcickim, z którym widział się ostatni raz w 1939 r. pod litewską granicą. Tym razem była to inna okoliczność, związana ze ślubem kościelnym jego dowódcy.
Po weselu wyruszyli na front i dotarli z 2 Korpusem aż do Bolonii, wyzwalając miasto w maju 1945 r. Wtedy oświadczono Polakom, że wojna dla nich jest już skończona.
Pan Stefan wspominał, że po wygranej Kampanii Włoskiej dumni polscy żołnierze Armii Andersa, nie tak dawno jeńcy łagrów obdarci przez Sowietów z godności żołnierza polskiego, szukali odwetu na wrogach ze wschodu. Polscy żołnierze chcieli dalej bić się i ginąć za Polskę.
Chcieli brać udział w walkach frontowych, dojść do Berlina i zemścić się na Sowietach za łagry i za wykrwawioną Warszawę. Skończyło się tylko na śpiewaniu piosenki: „Do Berlina my z paradą wjedziemy – da Bóg!”.
Niestety, po Kampanii Włoskiej alianci rozbroili polską armię, znając gniew i zamiary Polaków. Nie dopuścili ich do dalszych walk. Naszym zamknięto także dostęp do defilady w Berlinie i w Londynie.
Taki to był wojenny, tułaczy szlak polskiego ułana Stefana, który jako ambasador polskości opowiadał o wolnym życiu w Polsce zalęknionym ludziom w Związku Sowieckim, „gdzie wszyscy się wszystkich bali bo wszyscy donosili. Jeden drugiego wydawał”.
Wierność Bogu i ideałom, którym służył ułan Abramowicz, nagrodziły go wolnością i długim życiem. Jest on tym darem dla nas, który służy nam prawdą o zakazanych kartach komunistycznej zbrodni krwawego reżimu ZSRR. Cuda zawsze mają miejsce, a wszystko jest w Bożym ręku. Tak ocalał Stefan Mustafa Abramowicz, w domu zdrobniale nazywany „Munia”.
Pan Stefan miał trzech braci: wspomnianego już Bekira, Aleksandra i najmłodszego Hasana, a los każdego z nich wyglądał inaczej. Bekir wysłany pociągiem na pierwszą linię frontu, wraz z polskim wojskiem wycofywał się z frontu zachodniego na wschód, gdzie nacierający Rosjanie wszystkich ich wyłapali.
Dostał się do niewoli sowieckiej i wieziony pociągiem do Rosji przez Baranowicze (50 km od Klecka, tuż przy Nieświeżu w dawnej Polsce, dziś Białoruś) – uciekł z transportu jenieckiego i wrócił do domu. Krótko nacieszył się wolnością. Został siłą wcielony do Armii Czerwonej wraz z Hasanem, który miał wtedy niespełna 17 lat.
Po aneksji przez sowietów polskich Kresów Wschodnich, wciągali oni na siłę Polaków do armii Stalina. Bekir miał wadę wzroku. Nazywano go „kosooki”, czyli zezowaty. a mimo to służył w polskiej armii. Rosjanie pytali go czy był w polskim wojsku. Nie przyznał się. Nie wysłano Bekira na front, ale pracował przy rosyjskim oficerze w zaopatrzeniu w żywność.
Hasana wcielono do piechoty zmotoryzowanej i wraz z Sowietami szedł z ofensywą na Berlin. Był bardzo bojowy, świetnie strzelał. Pisał do domu, że strasznie głodują. By przetrwać, nocą zakradali się na niemiecką stronę i polowali na krowy. Transportowali je na swoją stronę sznurami przyczepionymi do czołgu.
Po wojnie nie zwolniono go z sowieckiego wojska, ale przez rok musiał być instruktorem i szkolił rosyjskich żołnierzy jako wyborowy strzelec. Wrócił do Klecka, który należał już do ZSRR.
Czerwonoarmiści docenili zasługi Hasana w walkach z Niemcami. Wielokrotnie dekorowali go wysokimi odznaczeniami wojennymi. Dostał „Krasnoje Znamia” ze wstążką z sowieckiej flagi. Za zasługi wojenne zwolniono go z opłat za dom, nie musiał płacić za gaz czy leczenie. Co roku zapraszano go na przyjęcia wojskowe.
Średni brat Alik, czyli Aleksander, nie był w wojsku. Pracował w Polsce przed wojną i podczas wojny na kolei.
Sowieci wypytywali potem o Stefana, który miał wiele informacji z łagrów i Armii Andersa i po wojnie został w Wielkiej Brytanii. Wtedy to, w 1946 r. jego najstarsza siostra Ewa, z obawy przed deportacją, uciekła z Klecka wraz z mężem i dziećmi do Wrocławia.
Pan Stefan, urodzony jako drugi z kolei z sześciorga dzieci Fursi (zd. Aleksandrowicz) i Ibrahima Abramowiczów, przeżył ich wszystkich. W 2015 r. zmarł najmłodszy z rodzeństwa – Hasan. Wszyscy pochowani są na cmentarzu muzułmańskim w miejscowości Osmołowo – 7 km od Klecka.
Cieszę się życiem Pana Stefana i dziękuję mu za jego poświęcenie i heroizm przetrwania katorgi. Za niezłomną postawę honoru żołnierza polskiego wobec sowieckich okupantów, za stawienie czoła Niemcom u boku odważnej Armii Generała Andersa. Stąd moja troska o dobre imię i pamięć dla tego skromnego ułana – łagiernika.
Doczekawszy się proroctwa słów naszego hymnu „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my (patrioci) żyjemy” na nas spoczywa obowiązek pamięci i mówienia czystej prawdy o polskich bohaterach. Tę prawdę, jako służbę Ojczyźnie, trzeba nam przekazać kolejnym pokoleniom Polaków w Polsce i na Emigracji.
Polacy żyjący na brytyjskiej ziemi powinni dzielić się prawdą historyczną na wyspie, wypełniając luki i braki w wiedzy wyspiarzy. Kiedy rok temu w 100. urodziny Pana Stefana zaczęłam o nim pisać chciałam przedstawić jego postać ukrytą przed nami przez dziesięciolecia. Było to o tyle istotne, że nikt z Polaków w Ojczyźnie i na Emigracji nie spotkał się wcześniej z ostatnim żyjącym ułanem.
„Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie” – uczy polska mądrość. Jego książce o tułaczce wojennej nie udało się przebić przez komercję londyńskich wydawnictw. Życie ułanów wileńskich, krechowieckich oraz okres niewoli w łagrach nie zainteresowały „Londynku”. Myślę, że Pan Stefan Abramowicz zasłużył na lepsze miejsce w naszej pamięci niż obecne.
– Posłuchaj Ojczyzno dzisiaj przywołana: – Oto syn Twój polski Tatar, co wiernie Ci służył. Życia nie szczędził, krwią przelaną miłość swą do Ciebie przypieczętował. Z bólu i znoju takich jak on, Polska powstała – by żyć! Upomnij się o swego syna nawet jeśli on nie upomina się o nic.
Pamięci wygnańców polskich, którzy w drodze do Ojczyzny w Bogu spoczęli na wieki.
Tekst: Xenia Jacoby
Zdjęcia: Xenia i Martin Jones
Anglia, 24.04.2016
1 komentarz
Luki
22 września 2016 o 10:12GODNY SZACUNEK PANIE PORUCZNIKU! Jest pan dla mnie bochaterem