Jak Polak z Drohiczyna stał się Ukraińcem, a potem Białorusinem… „W 1939 roku mieszkając w Drohiczynie nie wiedziałem co to jest Białoruś” – mówi „Komsomolskiej Praudzie” były partyzant, a dziś 90 – letni doktor nauk medycznych z Mińska, profesor Iwan Daniłow.
– 1 września 1939 roku, to dla nas, „zachodnich” Białorusinów pierwszy dzień wojny…
– Pamiętam, jak kilka dni później stałem na skraju brzozowego gaju w rodzinnej wiosce Leżytkowicze koło Drohiczyna i patrzyłem na niemieckie samoloty w niebie. Ścigały wycofujących się polskich żołnierzy. Oblatywały ten gaik tak nisko, że mogłem dostrzec twarze pilotów. Pamiętam, jak samoloty zawracały ostrzeliwały stogi lnu: myśleli że mogą tam być żołnierze. Miałem 15 lat, skończyłem siedem klas polskiej szkoły.
– Co Pan słyszał wtedy o wojnie, czy była jakakolwiek informacja w przeddzień jej wybuchu?
-W polskiej prasie była informacja o tym, że Hitler zaproponował Polsce, żeby oddała Gdańsk, ponieważ większość jego mieszkańców to byli Niemcy. Ale co najważniejsze – Hitler zażądał 25- kilometrowego korytarza, który miałby łączył Niemcy z Prusami Wschodnimi.
Ojciec prenumerował polską gazetę „Robotnik”, ja ją też czytałem. Pisano, że w Związku Radzieckim był wielki głód, w kołchozach ludzie głodują, kwitnie dezercja. Ale mój ojciec, jako członek Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi powiedział: „Nie wierzcie w to, to wszystko kłamstwa i wymysły „piłsudczyków” i polskich gazet. W 1921 roku ojciec wrócił z Gubernii Saratowskiej, gdzie przez sześć lat mieszkał jako uchodźca. Był tam traktowany wyjątkowo dobrze: mieszkanie, jedzenie zapewniali w pierwszej kolejności. Dlatego ojciec powtarzał: „W ZSRR wielki głód?! Jedna Gubernia Saratowska mogłaby nakarmić połowę Rosji”.
Jeszcze Armia Czerwona nie zdążyła wejść, a ojciec z iinymi mężczyznami strugał pnie, z których przygotował ukwieconą bramę na ich uroczyste powitanie. Gdyby Polacy to widzieli, nie uszedłby z życiem. Cała wieś „wylała się ” na ulice 20 września 1939 z chlebem i solą.
Brudni, nieogoleni i głodni żołdacy wpadali do chat, prosili o kawałek chleba i słoniny, mówili, że „w kołchozach ludzie głodują….”.
Wychudzone konie ciągnęły armaty, do ogonów drutem miedzianym przywiązane były tabliczki z napisami: „Kołchoz im. Żdanowa”, „Kołchoz im. Kalinina”, „Kołchoz im. Stalina ”, żeby po wojnie zwrócić konie z powrotem.
Niemcy zdobyli już Brześć, Kobryń, ale zatrzymali się około 10 km do naszego Drohiczyna. Potem wycofali się, zgodnie z postanowieniami paktu Ribbentrop-Mołotow Brześć trafił do ZSRR. Polska znalazła się między młotem a kowadłem: z zachodu atakowali ją Niemcy, ze wschodu Związek radziecki. Zmiażdżyli ją i podzielili między sobą. Tymczasem sowieccy propagandyści nazywali wszystkich Niemców braćmi broni, a Polaków- białopolakami, wrogami.
– A co Pan w 1939 roku wiedział o Białorusi, mieszkając koło Drohiczyna?
– Nic nie wiedziałaem. Nawet takiego słowa nie znałem. Zachodnia Białoruś i Zachodnia Ukraina w 1939 roku należały do Polski, granica przebiegała tak: Wilno, Stołpce, Mołodeczno, Wiazynka, stacja Radaszkowicze – to jeszcze Rosja, a miasteczko Radaszkowicze – to już była Polska.
Oficjalnie mieszkaliśmy na terytorium Polski. Nauczyciele mówili nam, że Piłsudski ogłosił wszystkich nas Polakami, w 1936 roku zamknął białoruskie i ukraińskie gimnazja. Ale moim językiem ojczystym był język ukraiński, granica z Ukrainą przebiegała zaledwie 7 kilometrów od nas. Ale mój ojciec, jak wielu innych uważał się za Rosjanina. Wszystko było pomieszane: na Prużańszczyźnie mówiono po białorusku, Kobryń, Małoryta, nasz Drohiczyn, Pińsk- w języku podobnym do ukraińskiego.
Tylko teraz uważam się za Białorusina, ale długo to trwało zanim się nim poczułem: o ile języka polskiego uczyłem się od urodzenia, to w języku białoruskim zacząłem mówić nie tak dawno…
Niemcy wyrzucili nas ze szkoły, to poszedłem do partyzantki
Latem ‘41 roku naszą miejscowość przyłączyli do Ukrainy: Brześć, Kobryń, Drohiczyn- na tych ziemiach powstał Komisariat Rzeszy Ukraina.
– To znaczy, że pan został Ukraińcem będąc wcześniej Polakiem?
-Tak. Niemcy otworzyli ukraińskie szkoły, ale dali zgodę jedynie na wykształcenie podstawowe. I nas, uczniów 8 klasy, wyrzucono ze szkoły. Średnie i wyższe wykształcenie Słowianom nie jest potrzebne. Pamiętacie ich pomysł na „podludzi”? To było dla nas. W niemieckich magazynach drukowali zdjęcia czaszek, przekonując, że niemieckie należą do rasy nadludzi. Złość na faszystów zaprowadziła mnie do partzantki.
Ojciec mój wciąż wierny był Związkowi Radzieckiemu, prosił mnie abym nosił chleb, kaszę, słoninę do gospodarstwa , gdzie ukrywali się dowódcy radzieccy, którzy uciekli spod Brześcia.
Później stworzyli oni oddział partyzancki im. Kalinina, brygada im. Mołotowa, piński oddział partyzancki. Najciekawsze jest to, że schronił ich właściciel gospodarstwa, były „białogwardzista”, który uciekł ze Związku Radzieckiego.
Zostałem skierowany do wywiadu, wydali mi konia, siodło. Każdego dnia wychodziliśmy na spotkanie z wrogiem, żeby wiedzieć jakie są jego plany. Jak się skończyła partyzantka, wiosną 1944 roku, zaczęto mnie przygotowywać do mińskiej komsomolskiej szkoły. Na wyzwolenie Mińska czekaliśmy w homelskim ośrodku wypoczynkowym , karmiono nas szarym chlebem i kaszą, nie tak jak w wojsku.
Gdyby nie amerykańskie konserwy, nie wiem czym by się żywiła Armia Czerwona…
Po tym jak zostałem ciężko ranny i po 4 operacjach znalazłem się w Czycie. Syberia głodowała, dzieci, starcy prosili: „Wujku, daj trochę chleba!”. Nie jadłem ani chleba, ani ryby, jadłem zupę i kaszę, resztę oddawałem tym dzieciom i starcom. Kiedy wróciłem na Białoruś zdziwiłem się, że nie ma głodnych ludzi. Ot różnica między kołchozem a prywatną formą własności.
Zakończyłem wojaczkę w Rydze, nie raz dziwił mnie taki obrazek: wielki obóz jeńców niemieckich, a przed nim kilometrowa kolejka: Łotysze niosą paczki, pakunki, żywność. Dlaczego? Odpowiedział mi jeden stary mieszkaniec Rygi: „Gdyby w 1940 roku nie było okupacji Łotwy przez Sowietów, to ja bym tu nie stał. Walczylibyśmy przeciwko tym Niemcom…”.
Mój ojciec też walczył na wojnie do końca, głodował, kiedyś napisał list do matki: „Manieczka, wyślij mi kawałek słoniny”. A mama emocjonalnie odpisała: „Chorobę tobie, nie słoninę, niech słoniną nakarmią cię twoi bolszewicy!”. On otrzymał ten list z zamazanymi słowami, list ocenzurowano. Kiedy rodzina już była razem ojciec wspominał: „Coś ty napisała, mogli cię wysłać na Syberię!”.
Po wojnie nie żyliśmy bogato, były wysokie podatki, trzeba było oddawać nawet siano.
Pewnego dnia powiedziałem ojcu: „W czasie I wojny światowej, mieszkali u nas we wsi tacy, którzy walczyli za Polaków. Później polski rząd ich zwolnił od wszelkich podatków, pozwolił mieć sklepiki w wioskach. My walczyliśmy za Armię Czerwoną, obaj jesteśmy weteranami wojennymi, a płacimy takie same podatki jak wszyscy”. Ojciec westchnął: „Tak, gdybyśmy służyli Polakom tak jak Sowietom, traktowano by nas inaczej…” A tak zostały nam tylko łapcie.
W 1946 roku mój ojciec był odpowiedzialny za „selpo” (sklep wiejski) i od Sowieckiej Rosji my Białorusini dostaliśmy pomoc – łapcie plecione z łyka. I to jeszcze nie za darmo: trzeba było je wymieniać na jajka i słoninę. Takie wsparcie na pocieszenie dla naszej wioski …
W 1946 roku wróciłem do domu i dostałem się na studia do szkoły dla felczerów w Pińsku.
Zapamiętałem na całe życie słowa naszego nauczyciela, chirurga Rudzika (już nieżyjącego). Kiedy my, studenci tłoczyliśmy się wokół stołu operacyjnego, mawiał cicho: „Hej, Słowianie, nie przeszkadzajcie żyć jeden drugiemu …”.
Mocne słowa, nie pamiętam już wielu rzeczy, ale to zdanie pamiętam przez całe swoje życie, z roku na rok coraz bardziej rozumiem ich wagę oraz znaczenie dla naszych narodów.
Iwan Daniłow, 90 lat, doktor nauk medycznych, profesor, hematolog. Był naczelnym Instytutu Transfuzji Krwi, pracował w Instytucie Medycyny Radiacyjnej. Autor ponad 400 publikacji, 6 monografii, 14 wynalazków i 6 książek publicystycznych. Nakłady kilku z nich – „Niewygodna historia”, „Historia nie z podręcznika”, „Zapiski Białorusina z Zachodniej Białorusi” kilka razy wznawiano.
Kresy24.pl za kp.by
6 komentarzy
Dragon
18 czerwca 2015 o 22:48I znowu potwierdza się prawda, że gdzie Kacap, tam syf, kiła i mogiła. 🙁
Malec
19 czerwca 2015 o 00:53Bolszewizm i Nazizm, dwie plagi. Do dziś niszczą ludzi.
putlerek
19 czerwca 2015 o 09:28ruskie=faszyzm, taka prawda, ruskie to faszyści i w dodatku bez kultury, tylko zabijać, gwałcić, palić !
ewelina z polesia
19 czerwca 2015 o 09:30w okresie miedzywojennym gdansk nie byl polski ( z wylaczeniem posterunku wojskowego na westerplatte), byla polska kolej i polska poczta, 1 wrzesnia 1939 dokonano anschlussu przylaczenia gdanska do rzeczy, wczesniej gdansk mial swoja walute i paszporty wolnego miasta gdanska, tam chodzilo o eksterytorialna autostrade do prus wschodnich i neutralnosc w razie wojny z francja i anglia do tego nacjonalizm hitlera radze pogooglowac polacy na kresach powinni znac tez historie moze na egzaminie na karte polaka beda pytac i o takie rzeczy
józef III
24 czerwca 2015 o 23:14w 1936 Piłsudski niczego nie mógł „zamykać” bo juz od roku niestety nie zył
MK
16 czerwca 2018 o 19:50pochodzę pośrednio z terenów w pobliżu Małoryty bo mój ojciec urodził się tam ., a wcześniej w roku 1922 mój dziadek kupił ziemie pod Małorytą .
Musiał karczować ziemię, bo wokół była tylko puszcza. Mój ojciec bardzo ciepło wspominał czasy dzieciństwa, które spędził na Polesiu. W czasie wojny dziadkowie moi zostali zabici przez Niemców i pochowani gdzieś przy krzyżu przydrożnym pod Małorytą. Po wojnie mój ojciec myślał by odwiedzić miejsce swojego dzieciństwa ale nie zrealizował swojego planu.