Nie jest tajemnicą, że podczas wydarzeń na Majdanie istniało kilka centrów wpływu na politykę ukraińską. By właściwie ocenić sytuację ważnym jest nie tylko ustalenie, kto do tych centrów należał, lecz także to, kto do jakiego celu dążył, jaką widział przyszłość Ukrainy oraz swoje w niej miejsce. Bez takiej analizy trudno będzie pojąć i logikę rewolucyjnych wydarzeń, i faktyczną trwałość Systemu, szczególnie po krwawej rewolucji i w obliczu zewnętrznej agresji przeciwko Ukrainie. Jak więc bronił się System i dlaczego udało się mu przetrwać?
Centra wpływu
Centrum z działającym wówczas prezydentem Janukowyczem na czele dbało o to, by zachować jak najwięcej władzy w swoich rękach i nie trafić pod pełną kontrolę Rosji lub urzędników UE. Snując takie rozważania Janukowycz nie chciał dzielić się z Putinem swoją feudalną własnością, chociaż szedł na pewne ustępstwa. Równocześnie obawiał się pełnej integracji Ukrainy z UE, bo w tym wypadku wcześniej czy później przyszło by mu odpowiedzieć za barbarzyńskie rozkradanie państwa. Być może, jednym z argumentów Rosji przeciwko eurointegracji były właśnie materiały o korupcji na wielką skalę podczas jego rządów. W razie nieposłuszeństwa z jego strony, te materiały zostałyby prawdopodobnie przekazane do Brukseli.
Kolejnym takim centrum była niezaprzeczalnie, Rosja. Od dłuższego czasu (ale nie bezczynnie) obserwowała chaotyczne zachowanie Wiktora Janukowycza. Kreml do czasu pozwalał mu na „małe kłamstewka”, ale w precyzyjnie określonych granicach, czyli dopóki nic nie wróżyło prawdziwie niezależnej od Rosji polityki Ukrainy. Próby Janukowycza targu i z Europą, i z Rosja jednocześnie odbierano jako dziecinadę. Putin posiadał już plan demontażu ukraińskiej państwowości polegający, w najlepszym razie, na sprowadzeniu jej do poziomu Białorusi.
Natomiast sam Janukowycz pod presją dziwnych, bo nie znanych nam argumentów, czynił ustępstwa w tej grze i jedną po drugiej oddawał najważniejsze funkcje państwowe rosyjskim „specjalistom”: Ministerstwo Obrony, Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy, wywiad i inne ważne ministerstwa. W takich warunkach, każdy, nawet największy głupiec musiałby zrozumieć, że jego państwo przekształca się w atrapę, niezdolną nie tylko do odparcia agresji, ale nawet na prowadzenie mniej lub bardziej niezależnej polityki. Każdy – tylko nie Wiktor Janukowycz: zachłanny, skąpy i niedouczony.
Trzecim centrum wpływu, od którego zależał los Ukrainy, był tzw. Zachód. Tym wyrazem określane są liczne różnorodne i różnie ukierunkowane siły. Są to i Stany Zjednoczone z ich interesami i problemami na całym świecie. I Unia Europejska, zasady organizacji której nie pozwalają na szybkie i efektywne rozwiazywanie ważnych kwestii na kontynencie. Do tej grupy w zadziwiający sposób, należała również ówczesna ukraińska opozycja, która deklarowała demokratyczne i europejskie zasady przyszłego rozwoju państwa.
Warto tu na wstępie podkreślić, że analizując to, co wydarzyło się na Ukrainie w ciągu ostatniego półtora roku, ważne jest by nie poddawać się rosyjskiej uproszczonej wersji wydarzeń, która przedstawia Ukrainę jako teren styku interesów dwóch mocarstw: Rosji i USA. Według tej logiki Ukrainie należałaby się rola obiektu polityki międzynarodowej i pola walki dwóch „tytanów”. Jak twierdzą Rosjanie, USA otwarcie walczy z Rosją stosując taktykę „kolorowych” rewolucji. Ta wersja, rozdmuchiwana przez rosyjskie media, dawała przez dłuższy czas spory efekt propagandowy na wschodzie Ukrainy, w samej Rosji, a nawet podsycała antyamerykańskie nastroje w Europie.
Przez to właśnie w „zachodnim” centrum podejmowania decyzji wystarczało problemów i przeszkód, nie mniej niż w dwóch innych. Stany Zjednoczone, przy ich obecnym demokratycznym kierownictwie, przez dłuższy czas nie odważały się na podjęcie kardynalnych decyzji zmierzających do ograniczenia agresywnej polityki Rosji. Państwa EU, ze swej strony, oddawały przewagę korzyściom komercyjnym przed kwestią demokracji, wolności i niepodległości. Rządy państw europejskich nie śpieszyły się przerywać swoich „geszeftów” z państwem-agresorem, nie chcąc narażać swoich gospodarek na straty.
Ukraińska opozycja również nie była zjednoczona i autentyczna w swoich planach. Oprócz tego, nie chciała zrywać ukrytych związków z karmicielami – oligarchami. Dla większości z nich polityka była biznesem, który szczodrze opłacali twórcy i kontrolerzy Systemu – oligarchowie. Stąd wypływa zależność liderów opozycji od konkretnych klanów oligarchicznych i ich walka wewnętrzna w obronie interesów swoich protektorów. Dlatego od początku protestów na Majdanie, a nawet pod koniec aktywnych działań, nie było i nie mogło być jedynego planu wyjścia z sytuacji. Stąd też nieufność do wszystkich polityków ze strony społeczeństwa obywatelskiego, pojawienie się dwóch majdanów – studenckiego (społecznego) i opozycyjnego (politycznego) oraz wykorzystanie przez władze społecznego braku zaufania do wszystkich bez wyjątku polityków po to, aby zminimalizować protesty w państwie.
Jak jednak można było mieć zaufanie do polityków, którzy będąc deputowanymi Rady Najwyższej, spokojnie głosowali lub po prostu milczeli, gdy rząd Janukowycza prowadził demontaż państwa? Czyż opozycja nie głosowała na budżet, na podstawie którego omalże zlikwidowano siły zbrojne, a szczodrze finansowano MSW? Czyż nie było widać, że państwo pozbawiane jest jedynej siły, która mogłaby się przeciwstawić zewnętrznej agresji, a tworzono wszelkie warunki rozwoju policyjnej dyktatury? Krótko mówiąc – wybuch masowych protestów w Kijowie zaskoczył prawie wszystkie centra wpływu i zmusił je jeżeli nie do zmiany swych strategicznych planów, to przynajmniej do ich korekty.
Oligarchiczne jaja i opozycyjne koszyki
Już od pierwszych dni Majdanu jedynie ślepi nie mówili, że oligarchowie jednoznacznie maczają palce po stronie protestujących. Mówiono o namiotach Liowoczkina, Firtasza i nawet Kaśkiwa. Wiadomo było, że nawet Andrij Klujew, na którego obecnie spadła prawie cała odpowiedzialność za brutalne pobicie studentów w nocy z 29 na 30 listopada 2013 roku, czynił swój „wkład” w sprawę rewolucji. Cóż tu mówić o sprytnym Igorze Kołomojskim! Chodziły pogłoski, że nawet Rinat Achmetow „dokarmiał” jednego z opozycyjnych liderów na Majdanie. Wiadomo, że nie za „dziękuję” wykosztowywali się oligarchowie, finansując tego czy innego lojalnego lidera opozycji. Coś bardziej konkretnego o takiej „dobroczynności” oligarchów można będzie dowiedzieć się dopiero po jakimś czasie, gdy zaczną dawać zeznania przed sądem. Jak to już w pewnej części poczynił Dmytro Firtasz.
Mając kryminalne doświadczenia, ukraińscy oligarchowie nie są przyzwyczajeni stawiać na jedną siłę. Dlatego właśnie, Dmytro Firtasz – jeden z filarów reżymu Janukowycza i „człowiek” Putina na Ukrainie – na długo przed rewolucją zaczął przygotowywać dla siebie warianty zachowania Systemu na wypadek zagrożenia jego istnienia. Składając zeznania w sądzie w Wiedniu, a przechwalając się swoimi wpływami na Ukrainie, faktycznie przyznał się do finansowania partii „Udar” i propagandy w mediach na rzecz świeżo upieczonego polityka Witalija Kliczki. Nie ukrywał swego wpływu na opozycyjny „triumwirat” w czasie Majdanu, poprzez kontrolę nad Kliczką. Przypisuje on sobie rolę rozjemcy nie tylko w stosunkach Kijów – Moskwa, ale również między opozycją i Janukowyczem. Według niego, życzył Ukrainie pokoju i dobrobytu, i dlatego „zadzwonił do Witalika” i nakazał zebrać Jaceniuka i „Swobodę” Tiahnyboka by przekazać im konkretny plan wyjścia z patowej sytuacji. Przedtem jednak uzgodnił plan działań z samym Janukowyczem.
Jeżeli wierzyć Firtaszowi, to on zasugerował i Janukowyczowi, i opozycji podpisanie pokojowego memorandum, gwarantowanego przez ministrów spraw zagranicznych trzech państw europejskich. Wygląda to paradoksalnie, ale ta wersja jest bardzo prawdopodobna. Memorandum zostało podpisane, ale wzburzeni ludzie na Majdanie już nie chcieli nikogo słuchać. Ludzie nie chcieli kompromisów ze starym reżimem, pragnęli zasadniczych zmian.
Ratownik Poroszenko
Gdy niektórzy „scenarzyści” zobaczyli, że ani opozycyjna „trójca”, ani mityczny wówczas Prawy Sektor nie mogą już więcej powstrzymać gniewu ludzi, zaczęli głowić się nad wprowadzeniem planu „B”, a właściwie „P” – od pierwszej litery nazwiska obecnego prezydenta Poroszenki. Firtasz zrozumiał, że politycznego autorytetu Kliczki tu nie wystarczy i trzeba poszukać kogoś na zamianę. Dobrze, że taka sprawdzona przez System osoba była pod ręką. Okazał się nią prawie nieznany na Majdanie deputowany Petro Poroszenko.
Od tej chwili zaczyna się niepohamowany wzlot politycznej kariery Petra Poroszenki. Jedyne, czego mu brakowało, to rewolucyjnej charyzmy. Jednak władza wspólnie z oligarchami przygotowała mu cudowną możliwość „skorygowania” rewolucyjnego wizerunku. Przed sprowokowanym przez władze bezsensownym szturmem budynku Administracji Prezydenta na ul. Bankowej Petro Poroszenko był szarym i niewyraźnym politykiem z przeszłości: jednym z założycieli Partii Regionów, działaczem Pomarańczowej Rewolucji i jednym z przyjaciół Juszczenki, później zaś ministrem ekonomiki w rządzie Azarowa. Wydarzenia 1 grudnia 2013 roku na Bankowej były całkowitą prowokacją, dobrze przygotowaną przez administrację Janukowycza. „Bractwo” Korczyńskiego, tituszki z czerwonymi opaskami chowający się co jakiś czas za kordonem „Berkutu” i „przypadkowy” spychacz, który odegrał w życiu Poroszenki rolę, jaką odegrał wóz pancerny w życiu Lenina, czy brama Stoczni Gdańskiej dla Wałęsy.
Wszyscy dobrze widzieli, że ruch spychacza zatrzymał znany muzyk Saszko Położyński, ale cała sława spadła na deputowanego Poroszenkę, który wskoczył na stopień maszyny i próbował wyciągnąć z niego kierowcę. Poroszenko dwukrotnie jeszcze powracał na Bankową i pomimo, że panował tam chaos i twarda walka, nic mu się nie stało. Tam się też wyłonił – z lekkiej ręki Firtasza – jego polityczny towarzysz Witalij Kliczko.
Najbardziej interesujące jest jednak to, że po całej tej prowokacji Poroszenko poszedł do prokuratora generalnego Pszonki, aby przedstawić mu sytuację na Bankowej. „Wszystkie świadectwa osobiście przekazałem Pszonce. Spotkanie było krótkie. Zatelefonowałem do niego i powiedziałem, że mam oświadczenie i chcę je przekazać osobiście. Poszedłem do prokuratury i spotkaliśmy się. Przekazałem materiały i już. Adekwatnej odpowiedzi, niestety, nie otrzymałem” – twierdził Poroszenko. Wydaje mi się, że nie usłyszelibyśmy nigdy tych wyjaśnień, gdyby po zajęciu rezydencji Pszonki i siedziby prokuratury generalnej nie wypłynęła informacja o tej dziwnej wizycie przyszłego prezydenta. Swoją drogą, interesujące jest, gdzie się podziały te dokumenty, które wtedy Poroszenko wręczył Pszonce?
Fakt pozostaje faktem: po historii ze spychaczem zaczął się polityczny wzlot Petra Poroszenki, który zakończył się jego elekcją na prezydenta Ukrainy. Dlaczego właśnie Poroszenko okazał się tym szczęśliwcem, na którego los wskazał swoim palcem? Odpowiedzi może być kilka. Tu znów powrócimy do zeznań Firtasza i Liowoczkina w sądzie wiedeńskim. Jeden i drugi zgodnie zeznali, że 25 marca 2014 roku odbyli w Wiedniu spotkanie z Witalijem Kliczką i Petrem Poroszenką. I chociaż odmówili zeznań, zasłaniając się konfidencyjnością rozmowy, tym nie mniej sprawa rozmowy Poroszenki z oligarchami stała się sprawą publiczną.
Według słów Firtasza i Liowocz-kina, na tym spotkaniu podjęto decyzję o zamianie kandydatury Kliczki na prezydenta Ukrainy na Poroszenkę. Przekręt się udał. A dalej pozostała jedynie „prawidłowa” polityka informacyjna dziewięciu podległych Firtaszowi kanałów telewizyjnych i własnych możliwości medialnych Poroszenki.
Odpowiedź na pytanie, czym tak przypadł do serca Systemowi Petro Poroszenko, znajdziemy w całej postrewolucyjnej historii Ukrainy. To i bezproblemowa ucieczka wszystkich figurantów reżymu z nagrabionym mieniem z Ukrainy. To też obsadzenie kluczowych stanowisk w prokuraturze generalnej i faktyczna nietykalność winnych przestępstw i rozkradania mienia państwowego. To również włączenie na swoje listy wyborcze osób znanych z przeszłości, aby kontrolować działalność Rady Najwyższej. Do tego należy dołączyć „rezerwę” parlamentarną Poroszenki w postaci „Opozycyjnego Bloku” i innych ugrupowań stanowiących „resztówkę” dawnego obozu władzy. Wdzięcznością za poparcie można nazwać również sabotowanie śledztw w sprawach przestępstw reżymu Janukowycza, a zwłaszcza zachowanie bandyckich schematów w ekonomice.
Gdy wymienimy wszystkie „wpadki” Poroszenki, poczynając od kwestii kadrowych, to powstanie bardzo wyraźny obraz działania układu powiązań ekonomiczno – politycznych na Ukrainie , który można określić jako „System”. To właśnie ów „System” wybrał na swego obrońcę Petra Poroszenkę i tu się nie omylił.
Przedstawiona tu wersja Rewolucji Godności może wywołać u niektórych rozczarowanie, a nawet apatię. Jednak jest nadzieja. Tę nadzieję daje społeczeństwo ukraińskie, aktywiści którego obecnie walczą z „Systemem”. On się nie oprze, ale męki i trudy Ukraińców potrwają jeszcze jakiś czas. W tej walce dobrze jest wiedzieć, kto jest z nami, a kto – przeciwko nam. Ale o tym w kolejnym odcinku.
Wasyl Rasewycz
Wersja ukraińska artykułu ukazała się 16 lipca br. na portalu zaxid.net, wersja polska, autoryzowana przez autora, w „Kurierze Galicyjskim” nr 14-15 (234-235) 14–27 sierpnia 2015
2 komentarzy
Podlaszuk
21 sierpnia 2015 o 20:50Dobry tekst, analiza wygląda również na spójną. Bardzo brakuje w Polsce tłumaczonych tekstów z Ukrainy. W naszych mediach są tylko artykuły nic nie wnoszące do wiedzy o tym, co dzieje się na Ukrainie. Osoba nie czytająca po ukraińsku (a warto, bo można poznać różne punkty widzenia) ma ograniczone możliwości wyrobienia sobie zdania. Bardzo dobra robota Kresy24.
Podobnie jak autor wierzę, że na Ukrainie w końcu wygra społeczeństwo obywatelskie.
ZdrowaWoda
23 sierpnia 2015 o 19:48To tak jak w Polsce, tylko razy X. Oni mają „System”, my nazywamy to „Układ”. Głowy się zmieniają, a kraj tak samo jak kiedyś był złodziejski i skorumpowany, tak samo nadal jest. Straciłem właśnie dużo pieniędzy w wyniku działań oszustów. Prokuratur zamiast przesłuchiwać i zamykać, dłubie w nosie. Za rok – za 3 lata prześle mi umorzenie ŚLEDZTWA, a moje pieniądze pewnie bujają się już gdzieś na Cyprze. Tak wygląda Polska AD 2015. Kraj mafii i złodziei.