Nawet udane w perspektywie całego państwa zmiany ostatnich lat nie przekładały się w sferze mikro na poprawę, realnie odczuwaną przez Ukraińców. Prezydent Zełenski oznacza nie zintensyfikowanie reform, tylko ich faktyczne zastopowanie, uwarunkowanie „interesem społecznym”, skupienie się na walce ze „skorumpowanymi elitami” – czyli w sumie rozgrywkach wewnętrznych. Co przyczyni się do tego, że przez najbliższe miesiące Ukraina będzie polem intensywnej politycznej bitwy.
Wybór Wołodymira Zełenskiego na prezydenta wielomilionowego kraju, tkniętego poważnymi zawirowaniami społecznymi i kryzysem ekonomicznym, dodatkowo pozostającego w stanie wojny ze wschodnim sąsiadem, mimo wszystko nie jest zaskoczeniem. Bo do ewentualnego zwycięstwa aktora i komedianta można się było przez kilka ostatnich tygodni przyzwyczaić. Dopiero może za wiele lat dowiemy się, czy był to wybór niezwykle udany, czy przykład jak wykorzystując słabości konkretnego społeczeństwa można nim na masową skalę manipulować. Pamiętając, że jeszcze w początku roku mało kto przewidywał taki obrót sporawy, a polityczni analitycy w swoich przewidywaniach nawet nie poświęcali Zełenskiemu zbyt wiele miejsca, widać jak zawrotną karierę nowy prezydent Ukrainy ma już za sobą.
Tak czy inaczej, wybór się dokonał, teraz trzeba sprawę jakoś rozwikłać, zanalizować i ustawić w odpowiednim kontekście.
W przypadku Zełenskiego i jego zwycięstwa pojawiło się już kilka bardzo mylących mitów.
Mit pierwszy – demokracja antyelitarna
Pierwszy z nich mówi, że zwycięstwo aktora należy odczytywać jako moment przełomowy, demokratyczną rewolucję, zwycięstwo samej demokracji nad oligarchią. Prawda jest jednak taka, że wybór Zełenskiego, startującego z mocnym antyelitarnym przesłaniem, na tle nie tylko ostatnich lat, co nawet dekad, jest raczej typowy.
Dziś liczba zwycięstw „poza-establishmentowych” kandydatów w szeroko pojętym świecie zachodnim jest całkiem spora. Głos ludu, bunt przeciw staremu politycznemu systemowi. Zwycięzców antysystemowych rewolt wiele łączy. Wielu z nich charakteryzowało się niewielkim, zgoła żadnym, doświadczeniem państwowym lub nawet politycznym przed objęciem zaszczytnych funkcji szefa rządu czy państwa. To nie tylko Donald Trump, lecz również Sebastian Kurz (kanclerz Austrii), Jimmy Morales (prezydent Gwatemali, dawniej komediant), Justin Trudeau, Emmanuel Macron – by wspomnieć tylko ostatnie lata. Ale nawet na ich tle Zełenski faktycznie wyróżnia się negatywnie: całkowitym brakiem doświadczenia nie tylko w sferze polityki, co również zarządzania – pomijając fakt, że jest nominalnym właścicielem kilku firm rejestrowanych zazwyczaj poza granicami kraju.
Jeszcze do końca lat 70. zachodnie demokracje kierowane były przez trwałe, „nienaruszalne” polityczne elity, dla których wybory były wyłącznie okazją do taktycznych przesunięć; nie wspominając nawet jak funkcjonowały w tym czasie „demokracje ludowe” z „wiecznymi przywódcami”, których zrzucić mógł tylko masowy bunt, zewnętrzna interwencja lub śmierć.
Dekadę później notuje się na Zachodzie coraz bardziej radykalne zmiany, już nie roszady między stanowiskami, lecz prawdziwe rewolucje przy urnach. Rozpadają się stare układy partyjne, istniejące od dziesięcioleci partie albo znikają ze sceny, albo zmuszone są do głębokich przekształceń, aby przeżyć w nowej, niestabilnej, „populistycznej” fazie nowożytnej demokracji.
Także dla wschodniego bloku ostatnie trzy dekady nie były czasem politycznej stabilności. Oczywiście dotyczy to tych krajów, które poszły drogą demokracji. Innym udało się zachować „błogosławioną” ciągłość, lecz za cenę dyktatury. Także Zełenski ma kilku szacownych, bardziej lub mniej, (politycznych) antenatów: Łukaszenka czy Saakaszwili to jedni z kilku (wiele oczywiście ich różni, ale łączy to, że w dośc młodym wieku niespodziewanie przejęli władzę). Nawet więc na wschodzie Europy nie jest Zełenski takim novum, za jakie chciałby uchodzić.
I nie chodzi tu o deklarowany (oględnie) program, ale o polityczną atmosferę jaka towarzyszyła jego wyborowi, charakter i naturę jako kandydatury, zaplecze polityczne i jego uwarunkowanie. Krytyka establishmentu, populizm, obiecywanie radykalnych zmian „na górze”, poprawa warunków życia całego społeczeństwa drogą odgórną, to dziś nie wyjątek, nie żaden radykalizm, tylko oczywistość, zwykły element kampanii praktycznie każdego polityka, bez którego nie byłby traktowany poważnie.
Choć i tutaj Zełeński jest, może nie jakąś nową jakością, ale na pewno wyraźnym przesunięciem. Bo okazuje się, że można wybory wygrać obiecując… praktycznie nic, co da się ująć w jakieś konkretne kategorie.
Mit drugi – amator na tronie to wciąż król
Problemem, przed jakim stanie nowy przywódca ukraińskiego państwa, co przywoływane jest w niezliczonych analizach dotyczących tych wyborów, to brak doświadczenia, nie tylko w polityce, ale również w administracji czy zażądaniu. Zełenski nigdy nie pełnił żadnej funkcji publicznej, w administracji. Jest co prawda prawnikiem z wykształcenia, ale nie praktykował w zawodzie.
Dla jego zwolenników wydaje się to nie być żadnym problemem, może nawet zaletą. To przecież brak ustalonych nawyków. Zełeński to świeżość, rzutkość, energia. Lecz tylko bardzo zakochani w nowym prezydencie, czy może lepiej: w jego wizerunku, mogą wierzyć, że Zełeński po objęciu funkcji wykaże się nadspodziewanym, a skrzętnie ukrywanym dotąd, geniuszem. I, że znajdzie w sobie dość dużo energii, (świetnych) pomysłów, aby zrealizować swoją ideę fix, czyli „zmienić” Ukrainę.
Raczej w jego przypadku działać będzie efekt zasadniczo odwrotny: większość obserwatorów będzie się spodziewać, jeśli nawet nie katastrofy, to poważnego obniżenia standardów, osłabienia funkcji prezydenta, politycznego chaosu. To obniżenie standardów, może jednak działać na korzyść Zełenskiego.
To co w przypadku innych polityków byłoby ocenione jako przeciętne, poprawne, w jego przypadku będzie „nadspodziewanie” dobre. Zadziała tu „efekt Trumpa”: zwykłe dla innych prezydentów zachowania, wystąpienia i działania, w wykonaniu Donalda Trumpa spotykają się z żywą i entuzjastyczną oceną, której oszczędzono by innym.
Przeciętny prezydent Wołodymyr Zełenski będzie zawsze punktowany dodatkowo, jeśli okaże się nie być beznadziejnym, zawstydzającym, popełniającym ciągłe gafy. Kompleks „amatora” jest jednak ważny, może nawet silnie osobiście odczuwanym przez samego Zełenskiego, na tyle, że jego własny sztab usilnie pracował przez ostanie tygodnie, poprzez osławione „spotkania z ekspertami”, czy prezydentem Macronem, aby zbudować wizerunek „poważnego kandydata”. Niestety, często popadając w śmieszność. Pomysły Zełenskiego bywały raczej do bólu przeciętne, wycentrowane, odpowiednie dla niewyrobionego komentatora medialnego, a nie prezydenta kraju.
Ukazywane przez jego ekipę jako trafne, odkrywcze, często ocierają się o skrajną naiwność; jak choćby wiara, że wystarczy przekonać mieszkańców Donbasu, poddanych rosyjskiej propagandzie, że „są Ukraińcami”, jako sposób na wygranie „wojny informacyjnej”. Powołanie dużej rosyjskojęzycznej telewizji, której odbiorcą miałby być mieszkaniec wschodniej Ukrainy to koncept przywoływany przez lata przez wielu także zagranicznych ekspertów. Starają się go odnośnie własnego problemu z mniejszością rosyjską realizować także Łotwa i Estonia. Lecz niestety postawa mieszkańców Donbasu to nie wyłącznie efekt ich okłamania przez Kreml, i zwykła „kontr-propaganda” tu nie wystarczy.
To jednak nie braki w doświadczeniu zaciążą na prezydenturze Zełenskiego najbardziej. Lecz to, że nie widać żadnych dowodów, że Wołodymyr Zełenski jest do pełnienia powierzonej mu przez naród funkcji gotowy psychicznie, mentalnie i intelektualnie. Zresztą o tych cechach jego osobowości trudno wyrokować, z tej racji, że Zełenski to w znacznej mierze produkt. Szczelnie otulony piarową otuliną, spod której nie łatwo dojrzeć coś autentycznego. Jego poglądy, wiedza, przekonania, cele są niewiadomą. Choć gdyby je miał i gdyby były trwale ugruntowane to, co stałoby jemu na przeszkodzie, aby je ujawniać? Wygrał szołmen. Szołmen zdolny, dający się sprawnie kierować; choć „może jednak do jakiegoś stopnia samodzielny?” mają nadzieję jego zwolennicy.
Sednem jego zwycięstwa było oczywiste rozminięcie się przez Petra Poroszenkę z oczekiwaniami społecznymi, i to rozminięcie się kompletne. Nie starczyło mu czasu po pierwszej turze na zmianę przekazu. Jego hasła odwoływały się do jego osiągnięć, a nie do celów. Tak, Poroszenko utrzymał spoistość państwa, proces rozpadu został powstrzymany, odbudowano armię, stworzono samodzielną Cerkiew, powołano instytucje do walki z korupcją. Poroszenko mówił do Ukraińców: „bądźcie mi wdzięczni, za to co osiągnąłem”. I może Ukraińcy są i wdzięczni, ale nie na tyle by przekazać mu urząd na kolejne lata.
Inni kandydaci, szczególnie będąca przez wiele miesięcy faworytem była premier Julia Tymoszenko, ale i pomniejsi, rozbudzali rebelianckie nastroje, pobudzali populistyczną falę, licząc na to że to ich właśnie te nastroje wyniosą na samą górę. Lecz pobudzeni do radykalnej zmiany Ukraińcy poszli dalej niż ktokolwiek się spodziewał. Bo zamienić Poroszenko na Tymoszenko to w sumie żadna rewolucja.
Mit trzeci – Ukraińcy chcą zmiany
Do tego dochodzi sprawność medialna telewizyjnego kandydata. I efekt jest widoczny. Mitem jednak który najbardziej zaciążył na ocenie tego, co wydarzyło się w tę niedzielę na Ukrainie jest mit „Ukraińców chcących zmiany”.
Program Zełenskiego to obok walki z oligarchią i korupcją, sprawa wojny w Donbasie i zapowiedzi szybkiego zaprowadzenia pokoju. Analizując jego wypowiedzi na ten temat widać, że i w tym wypadku wikła się on w sprzeczne koncepcje. Jak myśli Zełenski? Chce przypodobać się Ukraińcom. A ci, jak każdy zresztą naród, ma sprzeczne odczucia. Chce pokoju, ale nie chce być nim upokorzony. Bo skoro Ukraińcy chcą pokoju na wschodzie, to przy braku odpowiedniej siły, aby ten pokój sobie wywalczyć, musiałoby oznaczać negocjacje z Kremlem.
Zełenski chce postawić sprawę jasno i uznać, że Ukraina jest w stanie wojny z Rosją, że nie odda jej żadnego terytorium, żadnego człowieka, że lepiej niż Poroszenko będzie kierował działaniami militarnymi. Jednocześnie jak wielu jego rodaków pragnie zakończenia rozlewu krwi jak najszybciej, prawie natychmiast. Co przecież w tych warunkach czyni negocjacje bezzasadnymi, chyba że Zełenski zwyczajnie skapituluje przed Moskwą.
Fakt, że na Ukrainie brak coraz bardziej woli walki, na co wpływa nieoczywistość celu, enigmatyczność, ale przede wszystkim odczuwane koszty ludzkie i materialne wojny. Dominuje zmęczenie.
Cały problem w tym, że Zełenski nie ma żadnych narzędzi, aby na Ukrainie dokonać jakiejkolwiek radykalnej zmiany. I nie należy zakładać, że Ukraińcy nie mają tej świadomości. Hasło służenia ludowi to sprowadzenie polityki i kierowania krajem do czysto personalnego wymiaru: odsunąć złych i skorumpowanych, dać władzę dobrym i uczciwym. Którzy jednak za chwilę staną się nie mniej źli i skorumpowani niż poprzednicy.
Pytanie pojawia się znowu, czy Zełenski potrafi objąć całość problemu, zrozumieć i zanalizować mechanizm niszczący kraj od wewnątrz? Jeśli tak, to czy tę wiedzę ukrywa czy jednak jej nie posiada? Czy posiada umiejętności (i gdzie ewentualnie je nabył?) kierowania strukturami odpowiedzialnymi za dyplomację i obronność? Jak ukraińskie „głębokie państwo” zareaguje na „amatora”, tym bardziej jeśli okaże się, że jest on amatorem prawdziwym. Czy do czasu jesiennych wyborów uda mu się zbudować siłę polityczną zdolną przejąć większość w parlamencie? Bez własnego rządu większości propozycji nie będzie jak zrealizować.
Co z jego zapleczem politycznym i eksperckim? Czy można w ogóle mówić o istnieniu popierającego go środowiska politycznego, gdzie jest ono usytuowane w obrębie politycznego i społecznego spectrum? Centrum i klasa średnia? Młodzi i ambitni? Nawet jeśli, to jest to środowisko dość efemeryczne i bezkształtne, składającego się z członków „Sługi Ludu” (quasi-partii politycznej), przyjaciół Zełenskiego współpracujących z nim od lat studenckich, prowadzących z nim od lat interesy w dziedzinie rozrywki, consultingu itp. (Iwan Bakanow, Dymytro Razumkow – mający zresztą za sobą karierę polityczną w skompromitowanej Partii Regionów Janukowycza) czy ludzi oligarchy Ihora Kołomojskiego, plus kilka reformatorskich nazwisk (jak były minister finansów Ołeksandr Danyluk), i działaczy antykorupcyjnych (Hałyna Janczenko, Rusłan Riaboszapka. Ale ten ostatni pełniący funkcję szefa biura antykorupcyjnego za… Janukowycza).
Zasadne jest postawienie pytania: czy Zełenski jest faktycznym liderem tego środowiska, a jeśli nie, to na ile będzie ono względem niego lojalne. Ukraińcy nie znają odpowiedzi na żadne z tych pytań, przewidywana odpowiedź jest zresztą prawie za każdym razem negatywna. Skąd więc postrzeganie Zełenskiego jako człowieka zmiany? Odpowiedź wydaje mi się oczywista, a brzmi ona: Ukraińcy są zmianami i reformami ostatnich lat już po prostu zmęczeni.
Po 2015 roku Ukraina przeżywała najintensywniejszy okres reform i przekształceń po odzyskaniu niepodległości. Reformy były często głębokie, choć nie przeprowadzane bez oporów, ale w wielu przypadkach, w skali makro, udane. Najczęściej wskazuje się tutaj armię, która przeszła wielką metamorfozę, od całkowitego upadku za Kuczmy, do stanu obecnego. Inny temat to powołanie organów ścigania korupcji – ze słynnym NABU na czele. Analitycy są zgodni, że nawet po spowolnieniu intensywności zmian po 2016 r., w wyniku obstrukcji ze strony skłóconego parlamentu i niechętnego dalszym kosztownym społecznie reformom prezydenta, Ukraina dalej ewoluowała. Choć pewnie zbyt wolno.
Gdy Poroszenko chciał uchodzić za kandydata reform, jego przeciwnicy, o ile nie otwarcie, faktycznie negowali je, zazwyczaj przedstawiali się jako „obrońcy ludu”, broniący go przed negatywnymi ich skutkami. Oczywiście wszyscy ogłaszali alternatywę: reformy bardziej przyjazne, bezbolesne. Jednym z wielu tematów była sprawa urynkowienia cen gazu, czego domaga się od rządu w Kijowie Międzynarodowy Fundusz Walutowy, a co skutkować mogłyby drastycznymi podwyżkami. Dziś rząd dopłaca do cen gazu, co poważnie obciąża państwowy budżet. Tymoszenko proponowała zwyczajnie postawienie się MFW. Czyli klasyczny dylemat: iść za głosem międzynarodowych ekspertów, czy własnego społeczeństwa, obawiającego się o przyszłość.
Nawet udane w perspektywie całego państwa zmiany ostatnich lat nie przekładały się w sferze mikro na poprawę, realnie odczuwaną przez Ukraińców.
Prezydent Zełenski oznacza nie zintensyfikowanie reform, tylko ich faktyczne zastopowanie, uwarunkowanie „interesem społecznym”, skupienie się na walce ze „skorumpowanymi elitami” – czyli w sumie rozgrywkach wewnętrznych. Co przyczyni się do tego, że przez najbliższe miesiące Ukraina będzie polem intensywnej politycznej bitwy.
Ale czy jakieś pozytywy może przynieść nowa prezydentura? Wskazać oczywiście można na ostateczne (?) wyjście z dychotomii „pro-, antyeuropejski”. Nominalnie wszyscy liczący się kandydaci popierali kurs jaki obrała Ukraina po Majdanie. „Prorosyjscy” kandydaci byli w zdecydowanej mniejszości. Zełenski – Ukrainiec ze środkowej Ukrainy, mówiący głównie po rosyjsku, może skutecznie wpływać na zmianę mentalności rosyjskojęzycznych Ukraińców, budzić w nich poczucie przynależności i odpowiedzialności za kraj. Wyborcy Zełenskiego to przeciętnie młodsi, z środkowej i południowej Ukrainy, szczególnie studenci – więc teoretycznie najambitniejsza część społeczeństwa. Ma teraz „swojego” prezydenta, który teoretycznie będzie mówić i działać w jej imieniu. O ile będzie miał coś do powiedzenia, poza uśmiechem.
Łazarz Grajczyński
Autor jest dziennikarzem, specjalizującym się w polityce międzynarodowej i kwestiach bezpieczeństwa, współpracował m.in. z Radiem Poznań, portalami Jagiellonia.org, Kresy24.pl, Centrum Schmpetera i Blasting News.
Ilustracja: CC BY-SA 4.0
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!