Józef Piłsudski był wizjonerem, miał wyrazistą koncepcję zjednoczonej Europy ze stolicą w Wilnie – mówi autor dramatu „Marszałek” Wojciech Tomczyk w rozmowie z PAP. Premiera spektaklu w Teatrze Telewizji 4 grudnia o godz. 20.25 w TVP1.
PAP: W „Marszałku” przedstawia pan Piłsudskiego u kresu życia, rozgoryczonego, chorego, ale nadal aktywnego politycznie. A jednak jego zamysł wojny prewencyjnej z Niemcami w 1933 r. – nie spełnił się. Czy potwierdziła się jego prognoza polityczna?
Wojciech Tomczyk: O tyle, że – jak dobrze przewidział – wybuchła II wojna światowa. W sztuce wkraczamy w sferę hipotez, choć silnie udokumentowanych. Marszałek był poważnym człowiekiem i nie blefował, mówiąc o wojnie w latach 30. XX w. Niestety, natknął się na to – na co cierpiała cała Europa przez większość swojej nowożytnej historii – na całkowity bezwład Zachodu. Na to, że nie było woli i zdolności do wspólnego działania. Ten bezwład, moim zdaniem, skutkował m.in. powołaniem NATO i Unii Europejskiej. Doświadczenie II wojny było tak straszne, że postanowiono zrobić wszystko, by uniknąć kolejnej. W tych okolicznościach marszałek Piłsudski był wizjonerem i miał wyrazistą koncepcję zjednoczonej Europy. Widział stolicę Europy w Wilnie – i być może byłoby to lepsze dla wszystkich – a zwłaszcza dla mieszkańców Brukseli. Myślę, że marszałek był gotów na wojnę i chciał ją rozpocząć. Zresztą w 1932 r., w czasach jeszcze przed dojściem Hitlera do władzy, w okresie tzw. kryzysu gdańskiego rozkazy były już wydane. Stąd trudno przypuszczać, by Niemcy nie podjęły rękawicy po ataku polskiego kontrtorpedowca „Wicher” na instytucje Wolnego Miasta Gdańska.
Pański utwór nie jest tylko dramatem historycznym. Zaskakuje ciekawym i autentycznym przedstawieniem bardzo serdecznych relacji Piłsudskiego z córkami i żoną. Ukazuje pan również wyraziście dominację marszałka nad otoczeniem, nad premierami, których zwołał na naradę do Belwederu.
Marszałek, zwłaszcza pod koniec życia, nie był skłonny do rozmów z ludźmi, którzy się z nim nie zgadzali. To moment, w którym część opozycji znajduje się na przymusowej emigracji. Jesteśmy po przewrocie majowym. Nie są to czasy najszczęśliwsze dla polskiej demokracji, które powinniśmy obierać za wzór. Podobnie, jak nie powinniśmy się wzorować na postawie marszałka z tego okresu. Natomiast ja skoncentrowałem się na jego „grze europejskiej”. Na próbie uniknięcia II wojny światowej. Jak się okazało – beznadziejnej i zmarnowanej przez Europę. To się nie udało, ale Piłsudski podjął tę próbę, podczas gdy nie można tego powiedzieć o premierze Wielkiej Brytanii Chamberlainie, ministrze Barthou i większości polityków francuskich.
Politycy Europy Zachodniej w swojej masie byli w tym czasie bezwolni. Przypomnę, że Adolf Hitler został człowiekiem roku tygodnika „Time” w 1936 r. Również Mussolini był podziwiany i szanowany w wielu krajach, a gdzieniegdzie tak jest dotychczas. Oni byli tymi, w których widziano jakąś przyszłość. Jaka ona była – wiemy. Oczywiście, pisanie ex post oskarżeń pod adresem Zachodu jest czynnością mało płodną intelektualnie, ale uważam, że powinniśmy o tym przypominać. II wojna światowa, Holokaust, wszystkie tragedie związane z wymordowaniem Słowian, Romów – nie były nieuniknione. W mojej ocenie wymagały jedynie prowadzenia aktywnej polityki wobec jawnie agresywnego Hitlera. A potem, już po śmierci marszałka, przyszły naruszenia ustaleń Traktatu Wersalskiego ze strony Niemiec w stosunku do Francji, zdarzyły się rokowania w Monachium i wszyscy byli odwróceni, udając, że deszcz pada, gdy Hitler pluł im w twarz.
W pańskim dramacie Piłsudski nie stawia pasjansa, choć zdaniem wielu historyków marszałek, podejmując ważkie decyzje, kierował się wróżbą. Jeden z badaczy utrzymuje nawet, że układał szczególny typ pasjansa zwany „grobem Napoleona”.
Nie sądzę, aby to była prawda. Stawianie pasjansa, jak wszystkie tego typu czynności, to jest forma świadomego wyłączania się z otoczenia. To sposób na myślenie. Nie uważam, by marszałek kierował się pasjansami, wróżbami czy poradami jasnowidzów. Bo takie plotki też się słyszy. Zależało mi, aby nie było pasjansa – bowiem uważam, że nie był wróżem, nie był natchnionym politykiem… Był polskim mężem stanu, widzącym konsekwencje swoich decyzji i działań. Politycy myślą zazwyczaj tylko w perspektywie jednego, dwóch tygodni. Tylko przy okazji wyborów są w stanie myśleć w dłuższej perspektywie. Natomiast w sprawach istotnych procesów społecznych czy ekonomicznych politycy najczęściej są ignorantami. Marszałek Piłsudski był pod tym względem inny. Moim zdaniem, nie kierował się stawianymi kartami, bo gdyby tak było – to Polska by nie istniała.
A czy jako polityk i mąż stanu, wychowany na ideach powstań narodowych, był politykiem nowoczesnym? Niektórzy historycy stawiają mu zarzut, iż marszałek – wielbiciel Słowackiego – był zbyt romantyczny, a może nawet myślał utopijnie?
Legendy Piłsudskiego nie ma bez romantyzmu. Ale cały ten portret Piłsudskiego romantyka i mistyka upada w konfrontacji z praktyką. I nie chodzi tylko o jego niezwykle pragmatyczne zachowanie w czasie I wojny światowej. Przecież zaczynał z jednymi, potem ich opuścił, by wygrać wojnę, którą wszyscy jego sojusznicy przegrali. To był majstersztyk polityczny. Moim zdaniem, te posunięcia Piłsudskiego były całkowicie świadome. Myślę, że był bardzo pragmatycznym politykiem, bo inaczej nie utrzymałby się „w siodle” tyle lat. Natomiast wizja romantycznego marszałka w nieskazitelnie białych rękawiczkach, wydającego rozkazy po postawieniu pasjansa, jest całkowicie fałszywa. Oczywiście, istnieje pewna wspólnota celów z poetami doby romantyzmu. Oni także wzywali do niepodległości. Ale to była wspólnota doświadczeń historycznych i dążeń narodowościowych. A sam Piłsudski należał do pokolenia, któremu udało się te cele zrealizować – powołać wolne, demokratyczne państwo w 1918 r.
„Marszałek” kończy się bardzo gorzko. Powtarzają się pytania o to, co przyniesie jutro Polsce. W finale zrezygnowany Piłsudski mówi: „Jutro. Będzie”. Jakieś to jutro będzie, ale brak gotowości Francuzów do współpracy z marszałkiem powoduje zaniechanie planów wypowiedzenia wojny prewencyjnej.
Marszałek, co dla mnie samego było odkryciem, wiedział doskonale, czym zakończy się wzajemne dogadanie się Hitlera ze Stalinem. Przewidział, że to będzie tragedia dla kilku pokoleń Polaków. I tak się stało. Myślę, że słowa „Jutro. Będzie” wyrażają to, czego obecnie jesteśmy świadkami. Kilka pokoleń rodaków dotknęła tragedia II wojny światowej, dwóch okupacji, wywózek, obozów koncentracyjnych i łagrów. Polacy wracali z Syberii do końca lat 50. XX w. Wielu z nich już na zawsze zostało na Wschodzie. Inni – jak jeden z bohaterów sztuki, Aleksander Prystor – leżą w nieznanym, bezimiennym grobie na terenie więzienia na Łubiance. Ale jutro przyszło – jest Polska, mamy wolność. I to m.in. dzięki tym postaciom, o których opowiada „Marszałek”. W rezultacie tego, co zostało zrobione w dwudziestoleciu międzywojennym, mieliśmy się do czego odwołać po 1980 r. Solidarność miała skąd czerpać.
Jako dramatopisarz, autor sztuk, zwłaszcza dla Teatru TV, podejmował pan wątki ważne dla naszej historii i kondycji społecznej. Dotykał istotnych aspektów w relacjach politycznych i społecznych. Skąd taka tematyka pańskich utworów?
Interesuję się polityką tylko o tyle, o ile ma ona wpływ na nasze życie. A ma! Nie wstydzę się też tego, iż interesuję się polityką, gdyż już w starożytnej Grecji wyodrębniono grupę ludzi, którzy nie przejawiali zainteresowania sprawami publicznymi. Nazywano ich krótko: idioci! Stąd właśnie pochodzi to określenie. Myślę, że historia jest sferą godną dociekań. Bo czym miałbym się interesować? Sobą? Ciekawość wobec historii i relacji międzyludzkich, obserwacja skutków podejmowania decyzji i działań – to jest ważne.
Ale podejmuje pan kontrowersyjne tematy w takich momentach, gdy wydaje się, że należałoby pewne sprawy wyjaśnić, przypomnieć, osądzić. Mówiąc wprost, przekłuć rozmaite baloniki ułudy i mirażu. Do tego trzeba mieć sporo odwagi. Wspomnę tylko „Inkę 1946” i „Norymbergę”, zrealizowane dla Teatru TV.
Nie sądzę. Po prostu nie znam zbyt dobrze niemieckiego i nie wiem, co się aktualnie pisze w Europie Zachodniej, co jest trendy? Te wszystkie historie o toksycznych rodzicach, nauczycielach i toksycznych relacjach są z pewnością bardzo interesujące. Ale mnie to nie obchodzi. I nie bardzo znam ludzi, których by one dotykały. Ale może…Natomiast, wracając do „przekłuwania balonika” – on jest wielki i stanowi nasz problem. Balon przemilczeń, półprawd, nieprawd w Polsce wydaje się być gigantyczny. Rozmawiamy sto metrów od domu Wojciecha Jaruzelskiego, który zmarł nieniepokojony i na którego pogrzebie był urzędujący prezydent RP. Było to dla mnie nie do pojęcia…
Pisanie nie wymaga żadnej odwagi – tylko po prostu trzeba przestać udawać, że ten balon kłamstw nie zajmuje nam większości pomieszczenia, w którym próbujemy żyć. A to miejsce, pomieszczenie nazywa się Polska. I przyznam, że nie sposób nie zahaczyć o ten balon fałszu, gdy człowiek zaczyna pisać. Nigdy nie miałem zamiaru być tzw. „rozliczeniowcem” czy odkrywcą białych plam. Ale, jak mawiają Anglicy, „first things first”, najpierw to, co najważniejsze. Dopiero potem, gdy fundamenty aksjologiczne i system wartości zostanie określony, gdy dominować będzie uczciwość – będziemy mogli podążać naprzód, budować swoje życie. A w sytuacji, gdy elementarna sprawiedliwość jest unieważniona, rodzi się pytanie: gdzie my żyjemy i jak długo to może potrwać? Jeśli to potrwa – nasz kraj może przerodzić się w aksjologiczną pustynię.
Pańska sztuka „Bezkrólewie” pozostaje teatralnym „półkownikiem”. Widać w niej wyraźne nawiązania i do Wyspiańskiego, i do np. „Ślubu” Gombrowicza. Mnóstwo gier intertekstualnych, ale także gier z pamięcią i o pamięć. O czym ta sztuka jest i dlaczego dotąd polskie teatry po nią nie sięgnęły?
Ta sztuka pokazuje, jak kończy niedorosła cywilizacja. Taka, w której dorosłość, dojrzałość zostają wykluczone. Świat, w którym dominuje zabawa, umowność, przyzwolenie na szyderstwo, czyli to, co nazywamy, postpolityką.
A czy to także „synczyzna” Gombrowicza przeciwstawiona ojczyźnie?
Moje rozumienie „synczyzny” nie jest aż tak dramatyczne. Gombrowicz był taki jaki był. Ale głupi nie był. Z pewnością nie miał na myśli pajdokracji jako modelu politycznego. Został jednak wmanipulowany przez współczesnych w rolę afirmatora młodości etc. Wracając do „Bezkrólewia”, warto zaznaczyć, że to nie jest tak do końca sztuka o Polsce. Oczywiście, piszę o Polakach i o naszym kraju, ale moją ambicją było napisanie utworu o współczesnej Europie Zachodniej, do której należymy. To jest sztuka o utracie powagi i o tym, czym się to kończy. O wytępieniu tonu serio z przestrzeni publicznej. Kiedy wszystko zaczyna być zgrywą – cywilizacja zaczyna się żegnać sama z sobą. Schodzi ze sceny. Dlatego „Bezkrólewie” otwiera scena z trzema politykami, którzy uciekają z kraju, w którym „powinęła im się noga”. A głównym ich problemem, podobnie jak głównym problemem europejskich elit, jest brak cygar. W sztuce opowiadam o końcu cywilizacji i zmierzchu Europy.
Nad czym pan obecnie pracuje?
Ponieważ Polskę w dalszym ciągu najlepiej opisują seriale kryminalne – pracuję nad serialem kryminalnym i historycznym. Najpierw obowiązek – potem przyjemność. Chcę opowiedzieć historię ostatnich stu lat w Polsce. W serialu sensacyjnym będzie to nieco krótszy okres. Zapewniam jednak, że nie będzie to grzeczny, zgodny z czyimkolwiek oczekiwaniem obraz naszego kraju. Będzie się działo.
Rozmawiał Grzegorz Janikowski
Wojciech Tomczyk jest polskim dramatopisarzem, scenarzystą, producentem i krytykiem filmowym. W 1983 r. ukończył Wydział Wiedzy o Teatrze w warszawskiej PWST oraz Studium Scenariuszowe PWSFTViT (1986). W teatrze zadebiutował w 2003 r. sztuką „Wampir”, której inscenizacja w Teatrze Nowym w Zabrzu zdobyła Grand Prix III Festiwalu Dramaturgii Współczesnej „Rzeczywistość Przedstawiona” w Zabrzu (2003) oraz Wyróżnienie w X Ogólnopolskim Konkursie Na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej (2003). W 2007 r. otrzymał doroczną Nagrodę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w dziedzinie teatru. Był współautorem wystawy w narodowym pawilonie polskim na wystawie światowej EXPO Hanower 2000. Jest autorem kilkunastu scenariuszy do filmów fabularnych, dokumentalnych oraz seriali telewizyjnych. Otrzymał m.in. Grand Prix festiwalu Dwa Teatry Sopot 2007 (za sztukę „Norymberga”) oraz nagrodę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego za wybitne osiągnięcia w dziedzinie teatru (2007). Jego „Norymberga” miała premierę 10 kwietnia 2006 r. w Teatrze Narodowym w Warszawie, a w 2006 r. zrealizowano ją w Teatrze TV. Została przełożona na angielski, niemiecki, bułgarski, rosyjski, białoruski, czeski, łotewski, ukraiński i estoński. Poza Polską wystawiono ją w Tallinnie i Rydze. Autor otrzymał za nią również Grand Prix za najlepszy tekst dramatyczny na IV Międzynarodowym Festiwalu Teatru Niezależnego – Białoruś 2008/09. W Teatrze TV zrealizowano także inne jego utwory: „Wampira” (2003), „Inkę 1946” (2006), „Dolinę nicości” (wg powieści Bronisława Wildsteina, 2011), „Komedię romantyczną” (2012), „Zaręczyny” (2015), „Breakout” (2016). Jest także autorem sztuki „Bezkrólewie” (druk w „Dialogu”), która do dziś pozostaje „teatralnym półkownikiem”. Jej tekst jest dostępny na stronie internetowej IV Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej 2011, gdzie dotarła do finału konkursu. Wśród realizacji telewizyjnych na szczególną uwagę zasługuje serial „Sprawiedliwi”, nagrodzony m.in. na festiwalach filmowych w La Rochelle i w Seulu.
Kresy24.pl/Dzieje.pl/PAP (HHG)
2 komentarzy
jw23
30 listopada 2017 o 17:40Stolica w Wilnie miałaby sens tylko wtedy, gdyby w sojuszu znalazła się oprócz państw bałtyckich również białoruś i gdyby nic nie wypaliło z sojuszu z grupą wyszehradzką.
Bardziej jednak obstawiałbym sojusz z grupą wyszehradzką i stolicę na Śląsku lub w Ostravie.
jw23
30 listopada 2017 o 17:46Jeśli chodzi o II Wojnę Światową to największy błąd popełniła Czechosłowacja odrzucając sojusz z Polską i polegając jedynie na Francji. Czechosłowacja przed wojną stała na wyższym poziomie niż Polska, a jej armia była porównywalna z naszą. Niemcy, mimo, iż przeważały to raczej nie byłyby w stanie rozpocząć wojny równocześnie z dwoma państwami, zwłaszcza, że zawsze musieli liczyć się z ryzykiem jakiejś reakcji Zachodu.