W trzeciej dekadzie listopada rozpoczął się ostatni akt dramatu Wielkiej Armii. Wojska napoleońskie nie były już w stanie podjąć akcji zaczepnej. Głównym celem resztek kilkusettysięcznej armii była przeprawa przez Berezynę. Sytuacja była tragiczna. Napoleon dysponował jedynie 13,5 tys. żołnierzy pod bronią, w tym 2 tys. kawalerzystów, przede wszystkim w jednostkach gwardii oraz 53 działami. Wojsku towarzyszyło 35 tys. rannych i maruderów. Ci drudzy okazali się dużym wsparciem w walkach po zachodniej stronie Berezyny.
Jednak po drugiej stronie rzeki drogę odwrotu Wielkiej Armii zablokowała przybyła z Mołdawii Armia Naddunajska adm. Cziczagowa, zaś od strony Połocka zbliżał się silny korpus gen. Wittgensteina. Ich zgrupowania liczyły w sumie 50 tys. żołnierzy. 21 listopada przednie oddziały armii Cziczagowa, po ciężkich walkach ze stacjonującą od sierpnia na Białorusi 17. dywizją gen. Dąbrowskiego, zajęły przyczółek mostowy na Berezynie. Wprawdzie 2. Korpusowi marsz. Oudinota udało się odzyskać lewobrzeżną część miasta, ale Rosjanie, wycofując się na prawy brzeg, spalili most. Wielka Armia, której liczebność po dołączeniu korpusu Oudinota i dywizji Dąbrowskiego wzrosła do 27 tys. żołnierzy, została zagrożona okrążeniem. Ze wschodu nadciągała armia Kutuzowa, a ponieważ od kilku dni trwała odwilż, przeprawa przez rzekę po lodzie była wykluczona. Berezynę pokrywała kra, a rozlewiska dochodziły do 100 m szerokości. W tej sytuacji Napoleon przeprowadził błyskotliwy manewr, którym wyprowadził Cziczagowa w pole – uniknął osaczenia, ba, stoczył ostatnią, pomyślną bitwę w tej katastrofalnej kampanii. Dodajmy, przy walnym udziale Polaków.
Cesarz wysłał silny rekonesans na północ od Borysowa – brygadę lekkiej jazdy gen. Corbineau wraz z 8. pułkiem lansjerów Łubieńskiego oraz dwie kompanie saperów, w tym kompanię kpt. Salwatora Rakowieckiego – w celu znalezienia miejsca dogodnego do położenia mostów. W dół rzeki zaś, by odwrócić uwagę Rosjan, posłał brygadę kirasjerów gen. Jeana-Pierre’a Doumerca, za którą podążyła część maruderów. Za nimi ruszył też Cziczagow z główną częścią swoich sił. Rekonesans znalazł dogodne miejsce do przeprawy we wsi Studzianka, 15 km na północ od Borysowa. Francuscy i polscy saperzy uwijali się sprawnie. 26 listopada w dwie godziny zbudowali pierwszy most, przeznaczony dla piechoty. Budowa drugiego, dla artylerii i taborów, trwała pięć godzin. Kapitan Ignacy Prądzyński, oficer ze sztabu gen. Dąbrowskiego, opisał całą historię tej przeprawy: Pontonierzy i saperzy korpusu Oudinota i dywizji Dąbrowskiego pracują; ci nad robieniem kozłów z rozebranych chałup wioski do stawiania mostów, owi nad wiązaniem faszyn dla robienia drogi, bo na drugiej stronie rzeki ląd stały przedzielało od brzegu 300 sążni i bagna, krzakami w części zarosłego, które odwilż co i rzekę od kilku dni rozpuściła, dla dział i wozów nieprzystępnym uczyniła. 26 listopada, skoro się dzień dobrze rozwinął, ukazuje się nad brzegiem rzeki Napoleon, spoza chat wioski występuje artyleria Oudinota i na sam brzeg rzeki działo swoje zatacza. Ułany polskie 8. pułku rzucają się pojedynczo do wody, przepływają rzekę i z wielką trudnością wydobywają się na wyniosły brzeg przeciwny, oddziały woltyżerów francuskich przeprawiają się na trzech tratwach; wnet stoi na przeciwnym brzegu kilka uszykowanych oddziałów konnicy polskiej i piechoty francuskiej wobec stojącego pod bronią nieprzyjaciela, patrzącego w milczeniu na rozpoczynające się dzieło. Pontonierzy francuscy stawiają tymczasem dwa liche mosty na kozłach, jeden dla piechoty, drugi dla koni i wozów przeznaczony; około tej roboty przepędzają część dnia po pas, po szyję w marznącej wodzie i stają się niemal wszyscy ofiarą swego poświęcenia się; pomagają im saperzy polscy. Około południa dają się spostrzegać w zaroślach poruszenia Rosjan; ciskają na nich gromy wszystkie działa francuskie. Napoleon chodzi od jednego mostu do drugiego i zachęca robotników, to po francusku, to polskimi urywanymi wyrazami. Już jeden most dosięgnął przeciwnego brzegu; wzrusza się wojsko Oudinota przy okrzykach: Vive l`empereur! na czele pluton piechoty, dwa lekkie działa i polscy saperzy obładowani faszynami. Na drugim brzegu woltyżerzy rozsypują się w zaroślach i rozpoczynają fizyladę [strzelaninę – aut.] z rosyjskimi jegrami. Saperzy ścielą drogę z faszyn i chrustu, po której postępują owe dwa działa, strzelając na Rosjan, uchodzących traktem ku Borysowowi. Cały korpus Oudinota, kilka już tysięcy tylko liczący, idzie za nimi i o półmili od mostu, w lesie, po obu stronach traktu koczowiska swoje zakłada, aby z tej strony zasłaniać od Cziczagowa odwrót Francuzów ku Wilnu. Za Oudinotem staje Ney ze szczątkami swojego korpusu. Za Neyem wszystko, co zostawało z piechoty polskiej korpusu księcia Józefa Poniatowskiego, to jest szczątki 17. i 18. dywizji, niespełna tysiąc ludzi liczące, pod Zajączkiem; szczątki piechoty z bitwy borysowskiej, tysiąc przeszło ludzi pod Dąbrowskim, do którego nadeszły prócz tego dwa bataliony 14. pułku piechoty ze Swisłoczy, trzy bataliony 17. pułku i 15. ułanów z Rohaczewa, te wszystkie w zupełności i w jak najlepszym stanie. Przez cały dzień 26 i 27 Francuzi i sprzymierzeni przeprawiają się przez mosty i w nieforemnej masie ciągną ku Wilnu. Rozprzężenie karności, a nawet wszelkiej organizacji, czyniły zupełnym niepodobieństwem władanie tą masą, tak iż nie można było nawet korzystać z ostatnich chwil na uregulowanie dalszego odwrotu. Przez całe dwie noce mosty były zupełnie wolne; znaczna część tej całej hałastry, zamiast korzystania z otwartej drogi, czekała w osłupieniu i z obojętnością ostatniej klęski, która się zbliżała. Dnie 26 i 27 Napoleon przepędził nad rzeką, wysilając się na zaprowadzenie jakiegokolwiek ładu, co się każdej chwili coraz większym stawało niepodobieństwem. Na lewym brzegu rzeki Victor z tylną strażą doszedł do Borysowa w nocy, zburzywszy do reszty tameczny wielki most, po czym udaje się za resztą wojska ku przeprawie pod Studziankę. Niepojętym zdarzeniem cała dywizja Parthoneaux, zboczywszy z drogi, wpada wśród koczowisk rosyjskich Wittgensteina i razem z dowódcą swoim broń składa, tak iż Victor z dwiema już tylko dywizjami, Daendelsa i Girarda, przed mostami się rozwija dla zasłonięcia ostatnich chwil przeprawy. Sam Napoleon stał z gwardią opodal rzeki na prawym jej brzegu pod wioską Brylem, gotów wspierać obydwa oddziały wojska swojego. Cziczagow, poznawszy omyłkę, wrócił z pośpiechem po ustąpieniu Francuzów z Borysowa, zniósł się z Wittgensteinem, wodzowie rosyjscy umówili na dzień następny atak na obu brzegach Berezyny, który rzeczywiście dnia 28 listopada z natarczywością uskuteczniono.
O heroizmie francuskich i polskich saperów, którzy dbali o stan błyskawicznie położonych mostów, wspominał kpt. Maciej Rybiński, który ze swym 15. pułkiem piechoty przeprawił się przez most nocą z 26 na 27 listopada: Przechodząc przez most w nocy, zatrzymałem się przy jego wchodzie, póki by cały pułk nie przeszedł. Tak stojąc, słyszę pluskanie w wodzie, rąbanie pod mostem i głosy ludzkie. Patrzę z oficerami, którzy byli przy mnie, widzę – pontonierzy. Mniemałem, że to francuskie, ale to byli polskie, a między nimi i francuskie, jak stoją w wodzie i naprawiają belki obruszone i inne tym podobne rzeczy. Odzywam się po polsku do oficerów: Jaka ofiara tych ludzi! Dziś naprawiają, jutro z przeziębienia febra, a w parę godzin i śmierć. A ci odzywają się: Tak, ale tu idzie, ażeby armia przeszła. Dodajmy, że czterodniowa przeprawa wojsk i taboru kilkakrotnie była wstrzymywana z powodu łamania się mostów.
Ewakuacja trwała od 26 listopada do 29 rano, po wszystkim saperzy spalili mosty. W tym czasie na zachodni brzeg Berezyny przeprawiło się 47 tys. ludzi, w tym 22 tys. maruderów. Podczas przeprawy pierwszeństwo mieli zdolni do utrzymania w rękach broni. Wyjątkiem nie byli nawet ranni dowódcy, w tym wysokiego szczebla. Przykładem kontuzjowany ks. Poniatowski i ciężko ranny gen. Zajączek, któremu zgruchotaną nogę po wybuchu granatu odjął naczelny chirurg gwardii cesarskiej Dominique Jean Larrey.
Dopiero 26 listopada wieczorem Cziczagow zorientował się, że dał się wywieść w pole. Wówczas to on stanął przed groźbą przyjęcia bitwy w osamotnieniu. Przypomnijmy, korpus Wittgensteina znajdował się po drugiej stronie rzeki i nie miał szans na szybką przeprawę, zaś armia Kutuzowa wciąż niezbyt forsownie maszerowała w kierunku Berezyny. 27 listopada większość wojsk napoleońskich skupiła się już pod Stachowem. Następnego dnia Napoleon na czele około 20 tys. zdolnych do noszenia broni, w tym 7,5 tys. Polaków oraz kilkunastu tysięcy maruderów, stoczył nierozstrzygniętą bitwę z armią Cziczagowa, zaś na lewym brzegu 9. Korpus gen. Claude’a Victora powstrzymywał przeważające siły Wittgensteina, aby umożliwić jak największej liczbie maruderów przedostanie się przez Berezynę. Pod Stachowem napoleońscy żołnierze, zdziesiątkowani i wycieńczeni długotrwałym odwrotem, nie byli w stanie rozbić liczącej 30 tys. ludzi armii admirała. Napoleon odniósł jednak zwycięstwo taktyczne, bo otworzył dla resztek Wielkiej Armii drogę do Wilna.
3 grudnia w Mołodecznie cesarz wydał 29 „Biuletyn” Wielkiej Armii, w którym za przyczynę klęski uznał surowy rosyjski klimat. Ale nie był to jeszcze koniec dramatu. 5 grudnia, ochraniany przez 266 Polaków – szwoleżerów gwardii i ułanów nadwiślańskich – opuścił Wielką Armię i przez Księstwo Warszawskie podążył do Paryża. Dowództwo przekazał Muratowi, któremu polecił utrzymanie Wilna, zreorganizowanie i uzupełnienie przetrzebionych oddziałów maruderami. Planował wznowić działania wojenne wiosną.
Rzeczywistość okazała się jednak brutalna. Wielka Armia była zdziesiątkowana mrozem, chorobami i brakiem pożywienia, nadto na karkach Francuzów siedzieli Kozacy. Oddziały, które dotarły do Wilna, przedstawiały żałosny widok. Okazało się też, że w mieście nie da się rozmieścić i wyżywić żołnierzy. Dramatu dopełniała masa zdemoralizowanych maruderów. Co prawda gubernator wileński gen. Roch Godart próbował przygotować miasto do obrony, jednak jego działania odniosły wręcz odwrotny skutek. Bezsensowny rozkaz wzniesienia wokół murów obronnych palisady był wbrew logice, bo jaką ochronę mogą dać umocnienia drewniane wobec ostrzału artyleryjskiego? Jedyna droga do miasta wiodła przez Ostrą Bramę, co utrudniło komunikację. Wraz z napływem rozbitków sytuacja stała się krytyczna. Kolumny wozów taborowych, sań, lawet i jaszczów amunicyjnych zablokowały wjazd. Francuska żandarmeria próbowała opanować sytuację, stosując drakońskie środki, łącznie ze strzelaniem do tłumu. W nocy z 8 na 9 grudnia zator został zlikwidowany, ale do niepokojów zaczęło dochodzić w mieście. Wygłodniali i pijani żołnierze oraz maruderzy, których nie było, gdzie zakwaterować, rozbijali składy i rabowali domy prywatne. Rozbierali drewniane zabudowania i płoty, rozpalali ogniska, gdzie popadnie, przy okazji wzniecając pożary. Temperatura spadła ponad 20 st. poniżej zera, toteż wielu zamarzło.
W takich warunkach nie było szans na utrzymanie miasta. Podczas narady 9 grudnia podjęto decyzję o ewakuacji w kierunku Królewca i Prus Zachodnich, oraz do Księstwa Warszawskiego, gdzie ruszył, ominąwszy Wilno, 5. Korpus polski pod dowództwem gen. Izydora Krasińskiego. Dodajmy, że dwa dni wcześniej miasto opuścił ks. Poniatowski ze sztabem, który dotarł do Warszawy tydzień później. Ponadto w Wilnie pozostały tysiące rannych i maruderów, którzy dostali się do niewoli po zajęciu miasta przez Rosjan. Wśród nich był gen. Zajączek.
Następnego dnia w okolicach Góry Ponarskiej – półtorej mili od Wilna – doszło do ciężkich walk francuskich korpusów, polskiej ariergardy Legii Nadwiślańskiej i szwoleżerów gwardii z kozakami Płatowa i Iłowajskiego IV oraz pułkami dragonów arzamaskich i żytomirskich oraz huzarów olwiopolskich. Francuzi chcieli ominąć wzgórze, ale w mrokach nocy, zamiast podążyć za polskim korpusem w kierunku Troków, poszli traktem na Kowno. Góry Ponarskiej nie dało się ominąć, zaś oblodzone stoki nie pozwalały na wciągnięcie na szczyt artylerii. Wtedy zaatakowali Rosjanie. Ich ostrzał artyleryjski doprowadził do rozpadu francuskiego zgrupowania. W takiej sytuacji Murat i Berthier nakazali porzucenie artylerii i taborów oraz przebijanie się na własną rękę. W ręce Płatowa wpadło 28 dział i liczni jeńcy.
Szacuje się, że z 630 tys. żołnierzy Wielkiej Armii katastrofę 1812 roku przetrwało – czyli powróciło do Prus, Księstwa Warszawskiego lub pozostało na Litwie i Białorusi – około 200 tys. W szpitalach Gdańska, Elbląga, Kwidzyna, Torunia, Płocka i Warszawy z ran i odmrożeń, ale też głodu, tyfusu i grypy zmarło kilkanaście tysięcy żołnierzy i oficerów. Szacuje się, że do tego trzeba doliczyć około 100 tys. żołnierzy, którzy nie powrócili do swoich jednostek.
O katastrofalnych stratach świadczą też szacunki liczebności polskich jednostek. Z 5. Korpusu ocalało około 2 tys. żołnierzy. Co ciekawe, formacja przyprowadziła do Warszawy około 80 armat, czyli więcej niż posiadała, wyruszając na wschód. W jej trakcie Polacy stracili lub przekazali do innych jednostek nieznaną liczbę armat, jednak po drodze znad Berezyny Polacy zbierali porzucony sprzęt. Dodajmy, że pozostałe korpusy Wielkiej Armii wyprowadziły z Rosji jedno działo. Doliczając jednostki stacjonujące na terenie księstwa oraz pozostałości pułków kawalerii przydzielonych od innych formacji Wielkiej Armii, a także żołnierzy, którzy napłynęli z Litwy, w połowie stycznia 1813 roku ks. Poniatowski dysponował 22 tys. żołnierzy.
Byli jednak fatalnie wyekwipowani. Wielu straciło broń i wyposażenie. Jednostki kawaleryjskie pozostały niemal bez koni. Złe było również morale żołnierzy, a klęska odwrotu z Rosji podcięła w Polakach wiarę w Napoleona. Głośnym echem odbiły się dymisje kilku generałów, którym nie można było odmówić patriotyzmu. Jeszcze w listopadzie 1812 roku ze służby zrezygnował Antoni Amilkar Kosiński. W pierwszych miesiącach 1813 roku dymisje złożyli generałowie Ludwik Kropiński, Karol Kniaziewicz i ks. Eustachy Sanguszko.
Ale nie tylko z tego powodu odbudowa armii Księstwa Warszawskiego do stanu z 1812 roku okazała się niemożliwa. Kraj był wyeksploatowany przygotowaniami do kampanii rosyjskiej, skarb świecił pustkami, a na domiar złego z obrony Księstwa zrezygnował austriacki „sojusznik” Napoleona. Klęska Wielkiej Armii ośmieliła napoleońskich koalicjantów do zmiany frontu. Pod koniec 1812 roku (konwencja w Taurogach) i w lutym następnego roku (traktat kaliski) Prusy zawarły pokój i sojusz z Rosją. Ich śladem podążyli Austriacy: w końcu lutego 1813 roku feldmarsz. Karl Schwarzenberg, dowódca korpusu, który miał osłaniać Księstwo Warszawskie, zawarł z Rosjanami porozumienie o obustronnym zaniechaniu działań wojennych i wycofał się do Galicji, umożliwiając Rosjanom zajęcie Księstwa. Do ugody z carem parła też część rządu Księstwa i Rady Generalnej Konfederacji Królestwa Polskiego. W ówczesnej sytuacji to w nim widzieli jedynego gwaranta utrzymania Księstwa Warszawskiego. Pośrednikiem we wstępnych negocjacjach był współpracownik cara ks. Adam Czartoryski. Świadomy tych zakulisowych działań Poniatowski, który wbrew opinii publicznej wciąż wierzył w gwiazdę Napoleona, ale też realistycznie nie wykluczał wykorzystania cara w celu uchronienia swojego kraju przed likwidacją, w styczniu 1813 roku zarządził ewakuację armii i władz do Krakowa. Wobec groźby osaczenia przez wojska gen. Fabiana Osten-Sackena wycofał się z 14 tys. żołnierzy do Saksonii.
TB
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!