Pomimo tego, iż między Białorusią i Rosją obowiązuje wiele umów, to i tak decyzje dotyczące kwestii zasadniczych zapadają zawsze podczas spotkań face to face na szczeblu najwyższym.
Z doniesień rosyjskich agencji wiemy, że do takiego spotkania Aleksandra Łukaszenki z Władimirem Putinem ma dojść wkrótce. Wprawdzie dobrze poinformowane źródło agencji RIA Novosti na Kremlu terminu precyzyjnie nie określiło, poinformowało, że nie chodzi o najbliższy tydzień.
Politolog Aleksander Kłaskowskij przewiduje, że do Nowego Roku prezydenci spotkają się ani chybi, bo strona białoruska boleśnie znosi nie rozwiązane wciąż problemy.
– Myślę, że Łukaszenka będzie gotów polecieć do Moskwy choćby wprost z podróży po Emiratach, gdzie gości teraz, oczywiście jeśli Kreml da zielone światło, ale Moskwa gra na zwłokę – pisze na portalu naviny.by.
W ubiegłym tygodniu białoruski prezydent długo biesiadował twarzą w twarz z goszczącym w Mińsku premierem Rosji Dmitrijem Miedwiediewem. Zanim do spotkania doszło, zastępca Miedwiediewa – Arkadij Dworkowicz sugerował, że wizyta jego przełożonego na Białorusi pozwoli wreszcie rozwiązać węzeł w toczącym się prawie rok konflikcie nafto- gazowym. Ale cóż, przełom nie nastąpił. Po wyjeździe Miedwiediewa zapadła cisza, żadna ze stron nie komentuje przebiegu rozmów, ustaleń brak..
Eksperci spekulują też na temat nie do końca zrozumiałych oświadczeń Dworkowicza, dotyczących konieczności podpisania szeregu umów wiązanych. Przede wszystkim, pojawiły się doniesienia o zamiarach Moskwy przekierowania do swoich portów tranzytowych białoruskich produktów naftowych, zapisując ten warunek w umowie na dostawy ropy naftowej. Nie wykluczone, że Mińsk zostanie zmuszony do wykonania tzw. „pięciu projektów Dworkowicza” – kluczem których jest wejście rosyjskiego kapitału w aktywa białoruskich przedsiębiorstw państwowych.
Możemy przypuszczać, że Łukaszenka przekazał Miedwiediewowi swoje zastrzeżenia co do warunków takiej umowy pakietowej (w której nie ma wątpliwości co do tego, że obecne będą w niej zapisy dotyczące kwestii stricte politycznych i strategiczno – wojskowych).
A Moskwa? Ta się nie śpieszy. Nie chcecie? – To nie. Niech klient przemyśli i dojrzeje do decyzji.
I czeka, obserwując jak Łukaszenka goni za cysterną z Azerbejdżanu, żeby tylko rafineria w Mozyrzu pusta nie stała, a potem patrzy jak on te przerobione skarby wywozi cysternami przez Ukrainę. Ale to wszystko za mało (w ukraińskim porcie w Odessie rozładowany został pod koniec października pierwszy tankowiec z ponad 84 tys. ton surowca), i zbyt drogo. Swego czasu pomysł sprowadzania ropy naftowej z Wenezueli jako alternatywy dla rosyjskiej – nie wypalił, podobnie jak z Azerbejdżanu (choć w tym drugim przypadku ropa pompowana była z Odessy rurą, co jest tańsze niż przewożenie pociągiem).
Szejkowie nie pomogą
W niezależnych mediach obecne tournee Łukaszenki po Katarze i Zjednoczonych Emiratach Arabskich komentowane jest następująco: Nie porozumiał się z Moskwą w sprawie nośników energii – poleciał załatwiać swoje problemy u szejków. Takie wnioski są absurdalne z tego prostego powodu, – pisze Kłaskowskij, że podobne wizyty przygotowywane są miesiącami. Ponadto, obecne wojaże Łukaszenki po Półwyspie Arabskim, przez złe języki określane są jako zakamuflowane wakacje.
W każdym razie, po niezbyt intensywnej podróży i spotkaniach (w zasadzie z postaciami drugiego planu) w dwóch krajach arabskich, podpisaniu mało znaczących deklaracji, „głowa państwa na zaproszenie ZEA gości u następcy tronu Abu Dhabi”, poinformowała 3 listopada sekretarz prasowa białoruskiego prezydenta Natalia Ejsmont.
Ale czy rzeczywiście ropa naftowa i gaz z Bliskiego Wschodu mogą się stać dla Białorusi alternatywą dla rosyjskich surowców? Spójrzmy na Polskę, dążącą do osłabienia zależności od „Gazpromu”, która zeszłego lata zaczęła sprowadzać skroplony gaz ziemny z Kataru.
Jednak w przypadku takich dostaw „niezbędna jest infrastruktura” – terminal gdzieś w pobliżu i rurociąg, wyjaśniła w komentarzu dla portalu naviny.by ekspert w sektorze energetycznym Tatiana Manёnok z Mińska.
Przypomniała, że kilka lat temu Mińsk rozpoczął rozmowy z Litwinami na temat możliwości zbudowania własnego terminala skroplonego gazu ziemnego, by następnie tłoczyć go rurą na Białoruś. Ale projekt utknął w martwym punkcie.
Dziś niestety, „cały nasz system transportu gazu jest własnością Federacji Rosyjskiej”, przypomniała rozmówczyni. Alternatywne dostawy, -powiedziała, rozbijają się o cenę.
A Kłaskowski dodaje; i o politykę. A nawet przede wszystkim o politykę. Żeby przeorientować się na gaz spoza Rosji, konieczne jest przeorientowanie się geopolityczne. Należałoby rozpocząć integrację z Europą i tak dalej, czego i Łukaszenka nie chce, a Moskwa nie pozwoli.
Alternatywne dostawy oleju w małych ilościach są możliwe, ale w zasadzie zastąpienie 24 mln ton rosyjskiej ropy rocznie jest nierealne. Białoruś otrzymuje ją bezcłowo, przy czym cła eksportowe od sprzedaży produktów naftowych trafiają do białoruskiego budżetu, tak więc trudno nie zauważyć, że jest to „poważny bonus”, – mówi Manёnok.
Białoruś w błędnym kole
Tak w ogóle, to może nie właściwe jest myślenie, że oto Mińsk tak bardzo przyssał się do rosyjskiej ropy, bo nie może kupić innej. Oleju na rynku światowym jest skolko ugodno. Nie na darmo kraje OPEC próbują uzgadniać kwoty, wydobycie, aby utrzymać cenę.
Ale na duże zyski ze sprzedaży produktów naftowych, Białoruś może liczyć tylko dzięki ropie naftowej z Rosji. Teraz wprawdzie zyski nieco spadły ze względu na spadek cen ropy na świecie. Ale przestawienie białoruskich rafinerii na ropę kupowaną po cenie światowej – pogrzebałoby białoruski budżet. Tymczasem manewr podatkowy w rosyjskiej branży naftowej sprawia, że ten apokaliptyczny scenariusz jest bardzo prawdopodobny.
Głęboka modernizacja białoruskich rafinerii w dłuższej perspektywie nie rozwiąże problemu. Jedyne wyjście polega na tym, żeby w ogóle wyprowadzić białoruską gospodarkę od przekleństwa naftowego, zależności od tego surowca. Należałoby zrestrukturyzować, a nawet wyeliminować inne potwory „socindustrii”, pożerających nawiasem mówiąc, sporo energii. W zamian postawić na rozwój high-tech, innowacyjną produkcję, itd.
W skrócie, wszystko to nazywają na świecie reformami. Reformami, Łukaszence brak woli politycznej. Ostatnio znowu powiedział podwładnym: „Stop. Przestańcie wreszcie mówić o jakichś reformach. Musimy pracować z tym, co mamy”.
Oznacza to, że po dalekich podróżach do odległych Chin, Pakistanu, na Bliski Wschód, noszących w dużej mierze charakter PR, białoruski przywódca znów pojedzie na Kreml, aby to tam rozwiązywać najważniejsze dla przetrwanie jego systemu problemy.
Chwiejny kompromis na Nowy Rok?
Jeśli nawet Kreml wyrazi zgodę na wizytę Łukaszenki, to pomyślmy, jaki wariant kompromisu został przewidziany podczas rozmów, czy w ogóle jakiś został przewidziany.
Ale i tak wszystkie te kompromisy są ryzykowne z punktu widzenia bezpieczeństwa narodowego (Moskwa ciągle stara się wzmocnić swoją pozycję na Białorusi) i chwiejny z powodu ostrych różnic, zarówno na polu interesów gospodarczych i politycznych sojuszników.
W kwestiach gospodarczych Mińsk oczekuje równych warunków określonych w ustawie o integracji, Moskwa nie jest gotowa zgodzić się na to, a w szczególności na utworzenie jednolitego rynku energii już od 2025 roku.
Czyli; gdy trawka sobie rośnie, koń (pogrążona w kryzysie gospodarka Białorusi) umrze z głodu.
W kwestiach politycznych – Mińsk, na przykład, absolutnie nie jest zainteresowany udziałem w ambicjonalnych rozgrywkach pomiędzy Putinem i NATO. A Moskwa z pewnością zechce wciągnąć sojusznika do „odpowiedzi podpełzającemu do granic Państwa Związkowego potwora”, ( co podkreślił rosyjski minister obrony Siergiej Szojgu, kiedy przybył do Mińska 2 listopada, ).
Tak, przed Nowym Rokiem wysoce prawdopodobne będzie deja vu, gdy obaj prezydenci z wymuszonymi uśmiechami uścisną sobie ręce w obecności kamer telewizyjnych. Ale nowe gwałtowne starcia między sojuszników są nieuniknione.
Kresy24.pl/naviny.by
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!