Wydaje się, że w pewien sposób przywykliśmy do wojny, której oficjalnie nie ma. Kolejne informacje z frontu przeplatają się z moskiewskimi dementi. Poznajemy przybliżoną liczbę ofiar po ukraińskiej stronie, podczas gdy po rosyjskiej pod osłoną nocy kopane są groby dla żołnierzy, którzy „zabłądzili” na Ukrainę.
Politycy licytują się na sankcje, Putin udaje, że wierzy w to, co sam mówi, Zachód nie wierzy Putinowi, ale głośno tego nie przyznaje, a świat co pewien czas zamiera pod ciężarem zawoalowanych gróźb użycia broni jądrowej.
Dziennikarze pilnie śledzą ruchy zielonych ludzików w dawnych republikach radzieckich i można odnieść wrażenie, że bukmacherzy są o krok od przyjmowania zakładów, które państwo zostanie zaatakowane jako kolejne. Przepraszam, które sprowokuje Rosjan do obrony interesów Kremla lub rosyjskojęzycznej mniejszości. Litwa, Łotwa, Estonia, Mołdawia czy Polska? Czy Moskwa wybierze próbę otwartej konfrontacji z NATO, czy bezpieczniejsze odzyskiwanie dawnej strefy wpływów poza granicami Paktu, na terenach, za które będzie można jej co najwyżej pogrozić palcem, a za które nikt nie nadstawi głowy?
Rosjanie wydają się być pewni, że Zachód będzie robił wszystko, by uniknąć starć. Co istotne, na potencjalny konflikt prawdopodobnie nikt nie będzie chciał wyłożyć pieniędzy. Jak świat światem wojna to przede wszystkim ogromne nakłady finansowe. Jeśli odpowiednich sum nie uda znaleźć się w budżecie, a nie jest się rosyjskim prezydentem mogącym zażądać finansowania działań wojennych przez oligarchów, to należy kosztami obciążyć podatników, a chyba żaden z mieszkańców państw Europy Zachodniej czy Stanów Zjednoczonych nie jest zainteresowany wspieraniem wojny we wschodniej części kontynentu.
Co więcej, wielu z nich prawdopodobnie nawet nie rozumie o co ta wojna się toczy i czy przypadkiem nie jest próbą przywołania do porządku jakiejś zbuntowanej prowincji, czego interesującym przykładem publikacje w tak prestiżowym magazynie, jak „National Geographic”, który już uznał istnienie Noworosji i wytyczył jej granice. Mieszkańcy Rosji z kolei zapłacą każdą, najwyższą nawet cenę. Już ją zresztą płacą. Kobiety szukające swoich mężów, braci i synów są zastraszane, a za chwilę wmówi im się, że ludzie ci nigdy nie istnieli.
Społeczeństwo faszerowane propagandową papką w znacznej części wspiera działania dzielnego Władimira Władimrowicza Putina, który z takim poświęceniem broni bratniego narodu i szuka drogi na odwiecznie rosyjski Krym, za którego powrót do macierzy już wszyscy są wdzięczni. Jeśli dodać jeszcze do neoimperialnych zapędów walkę ze zgnilizną Zachodu, z „Gejropą”, którą brzydzą się „prawdziwi Rosjanie”, to dla ludzi przesiąkniętych radzieckim sposobem myślenia oznacza to swoistą stabilizację, powrót do dobrze znanej retoryki i tradycyjnego wroga.
Putin umiejętnie łączy image cara z posępną miną kagiebisty. Nic to, że spuścizna koronowanych władców kłóci się ze zdobyczami czerwonej rewolucji, na takie drobiazgi nikt nie zwróci uwagi, jeśli wyeksponuje się wspólny mianownik – walkę o rosyjską dominację nad światem. Nikt też nie zauważy, że Rosja tak naprawdę nie ma temu światu niczego do zaoferowania. Nie ma patentu na demokrację, nie ma monarchii na miarę Wielkiej Brytanii i nikt nie cieszyłby się z narodzin „car baby”.
Zresztą Putin w kwestiach rodzinnych wzoruje się na wszelkiej maści dyktatorach, którzy nie afiszowali się swymi bliskimi. To także istotna różnica pomiędzy Rosją a Zachodem, gdzie miła żona u boku i gromadka dzieci przysparzają politykom sympatii wyborców. Putin nie tylko woli strach od sympatii, ale wyraźnie obawia się swoich kobiet – cóż bowiem by się stało, gdyby się okazało, że potrafią bardziej niż on ująć Rosjan?
Nie przedstawi też światu dzieci. Potomstwo ludzi, których władza opiera się na kruchych podstawach intryg, manipulacji, szantażu czy zbrodni, nie jest zdolne przejąć politycznej schedy, gdyż tej nie będzie. Wręcz może być pewne, że tylko anonimowość może mu uratować życie, jeśli dwór zbudowany wokół dzierżącego stery rodzica uzna, że dość ma jego wybryków. Rosja zatem nie sprzeda światu swojego pomysłu na rządzenie państwem. Nikt nie kupi patentu na życie w strachu, na łagry, ukrywanie swej tożsamości, poglądów czy orientacji seksualnej. Rosja nie ma też, o zgrozo, nic do zaoferowania w sferze, z której jest tak bardzo dumna, mianowicie w sferze kultury. Rosjanie przeoczyli, że dziś na świecie nie rządzi balet, opera i kino moralnego niepokoju. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie widział bohatera w Raskolnikowie, nie będzie chciał kochać jak Karenina.
Młodzież biegnie do kin na wysokobudżetowe produkcje mające ją rozerwać, nie skłonić do egzystencjalnych rozważań, a później, zagryzając hamburgerem, chce słuchać piosenek śpiewanych przez jej rówieśników, mówiących o jej problemach. Duma Rosji, kultura przed wielkie K, to kultura niszowa lub kultura lamusa. Zatrzymała się ona na wielkich dziełach minionych dwóch stuleci i nie poszła ani o krok do przodu. Z ostatnich dwudziestu lat, z czasu, gdy wyrastali ludzie dziś szykujący się do przejmowania władzy, zapamiętano może zespół Tatu, ale homoseksualne podteksty wiązane z wokalistkami są na cenzurowanym w kraju, w którym homoseksualizmu w świetle prawa nie ma. Poza tym – Rosja nie istnieje w powszechnej świadomości, chyba, że mowa o gazie i wojnach, których jak już wspomniano nie ma.
W tym zagmatwanym przez polityków i posłusznych im dziennikarzy obrazie wciąż umyka gdzieś wątek ludzki. Co prawda portale społecznościowe nafaszerowane są widokami zniszczonych ostrzałem miast wschodniej Ukrainy, zdjęciami uroczych dzieci o smutnych buziach dzierżących w małych dłoniach apele o pokój, fotografiami ślicznych ukraińskich dziewcząt wołających o pokój i wizerunkami ich mężczyzn w mundurach, o poharatanych twarzach, bez kończyn.
Internauci lubią, komentują i zapewne coś im w pamięci z tych obrazów pozostaje. Ale brak w tym wszystkim konkretnych artykułów mówiących o dramacie, który tam się rozgrywa. Nie tylko o liczbie zabitych i rannych, ale o codziennym życiu na linii frontu. O sympatiach i antypatiach, o pomocy, której ludzie ci udzielają jednej ze stron, bądź o ich ucieczce ze strefy działań wojennych. To pewne, że trudno dziś tych ludzi o to wypytywać, że w warunkach wojny ciężko o reportaż o człowieku, a jednak sprowadziliśmy tę wojnę do postaci Putina, separatystów i szarej masy Ukraińców bez twarzy, którzy walczą o swą ojczyznę. Co ciekawe, zapomnieliśmy, jak się zdaje, o Polakach, których nie jest mało na terenach objętych wojną.
Co z mniejszością polską, jak sobie radzi, czy potrzebne jej wsparcie, a jeśli tak, to jakie? Kto z polskich polityków zadał te pytania i kto na nie udzielił odpowiedzi? Kto tę odpowiedź nagłośnił i rozpropagował tę wiedzę w mediach? Nikt, czy uczyniono to tak nieudolnie, że pytani przeze mnie Polacy nie potrafili nic na ten temat powiedzieć? Nikt nie potrafił mi też udzielić odpowiedzi na pytanie, co stało się z Polakami mieszkającymi na Krymie. Po aneksji półwyspu skoncentrowano się na losie Tatarów, lecz nieomal przeoczono inne mniejszości narodowe.
Czy Polacy ci są dziś obywatelami Rosji? Czy nadal mają swoje organizacje, uczestniczą w polskojęzycznych mszach i posyłają dzieci na lekcje ojczystej mowy? Poparli Putina, głosowali za Rosją w sfingowanym plebiscycie czy może czują się oszukani, zagrożeni, może uciekli? Chciałabym wiedzieć, co dzieje się dziś nie tylko z Ukraińcami, ale i mniejszością polską w ogarniętych wojną obwodach. Chciałabym wiedzieć, co stało się z Polakami na Krymie. I chciałabym wiedzieć, czy interesuje to polskich polityków oraz dziennikarzy w takim samym stopniu, jak mnie. Chyba, że znów pytam o coś, czego nie ma. Przecież Putin mówi, że nic się złego nie dzieje.
Agnieszka Sawicz/Kurier Galicyjski 16–29 września 2014 nr 17 (213)
1 komentarz
Aisha
17 września 2014 o 13:30Rosja jako azjatycka dzicz, powinni zostać jak najszybciej odgrodzona od demokratycznych krajów świata wysokim murem i drutem pod prądem 10.000 V, fosą z wodą pełną krokodyli, oby jak najdalej od Europy i reszty świata.
Jak dzicz nie umie żyć z uczciwej pracy tylko rabunku i grabieży oraz wojen, napadaniem na spokojne kraje, powinni zostać izolowani od całego świata. Mają ogromne tereny i niech tam ze sobą walczą jak tak lubią wojny.
Precz od nas sowiecka dziczo!