Od kilku tygodni białoruska opinia publiczna niemal bombardowana jest przez najwyższych urzędników wypowiedziami, które mogłyby świadczyć o zaniepokojeniu stanem i perspektywami języka białoruskiego. Pytanie tylko ile szczerości jest w tej trosce.
Aleksander Łukaszenka zaproponował, aby w szkołach udzielano więcej uwagi na naukę języka ojczystego – nawet kosztem angielskiego. Zastępca premiera Anatolij Tozik oświadczył: „To będzie straszne, jeśli stracimy nasz język. Czym my się będziemy odróżniać od naszych sąsiadów?” – cytuje słowa urzędnika radio Svaboda.
Doradca prezydenta Kirił Ryżyj, powołując się na wyniki badań przeprowadzonych w lipcu tego roku przez Instytut Socjologii Białoruskiej Akademii Nauk powiedział publicznie, że wśród trzech głównych zagrożeń dla kraju, jego rodacy wskazują utratę języka białoruskiego.
Kolejny przejaw troski o zachowanie języka, to mianowanie na mera Brześcia człowieka, który do kierowanego przez siebie urzędu wprowadził obowiązek mówienia ( raz w tygodniu) po białorusku.
Pojawia się pytanie, co się takiego stało, że władze dostrzegły problem wymierania ojczystego języka, czy jest to reakcja na zagrożenia zewnętrzne, a może odpowiedź na inicjatywy, które z coraz większym rozmachem prowadzone są w całym kraju? – (to chyba raczej naiwna wiara).
A może to kolejny przejaw populizmu, przemyślany powrót do polityki kulturowej?
Ale żaden z tych urzędników wysokiego szczebla, nie wspominiał o stratach, jakie poniósł białoruski język przez narzuconą dwujęzyczność, gdy przez lata spychany był na margines, wypierany ze szkół, urzędów, z całej przestrzeni publicznej. Czy możliwe jest odrobienie tych strat, a przede wszystkim – czy możliwe jest przywrócenie temu językowi należnego autorytetu u Białorusinów?
Kresy24.pl/svaboda.org
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!