Czerwiec 1941 roku w Wilnie był pogodny, a nawet gorący. Młodzież i dzieci kąpały się i opalały nad Wilenką. Mimo ciągłych wywózek na Sybir i do Kazachstanu części inteligencji polskiej i litewskiej oraz osób zamożnych, życie w Wilnie pozornie toczyło się jakby normalnie, aczkolwiek część ludności zwłaszcza litewskiej oczekiwała zmian.
Profesor Konrad Górski w swoim opracowaniu „Impera et divide” pisze: „Rozwój wypadków w Wilnie przed wybuchem wojny niemiecko-radzieckiej nie był dla ludności żadną niespodzianką. Wszyscy tu wiedzieli, że gorliwcy komunistyczni Litwy marzą o przyjściu Niemców, jako wybawców od bolszewickiego jarzma. To marzenie miało pewną dodatkową przyczynę, a mianowicie głębokie przekonanie, że Niemcy pozwolą Litwinom pohulać z Polakami.
Dzielili to marzenie nawet członkowie bolszewickiego rządu litewskiego, jak chociażby litewski komisarz ludowy od spraw oświaty Antanas Venclova, z zawodu literat. Na jakiejś pijatyce, na której był obecny i polski komunistyczny poeta, Anatol Mikułko, Venclova, mając już w czubie, powiedział do Mikułki: – Nu, jak tu przyjdą Niemcy, to my z wami poigramy, my was wszystkich wyrżniemy. – A dlaczego mielibyście wyrżnąć? – spytał Mikułko. – A bo my jesteśmy „mużyki”, a wy „pany” – wygadał się szczerze pijany litewski komisarz od oświaty i kultury(!). – Nie – odpowiedział na to Mikułko, który jest nota bene synem białoruskiego chłopa – wy nie jesteście „mużyki”, wy jesteście „kułaki”! I nagle 22 czerwca gruchnęła wieść: Niemcy napadły na Rosję Sowiecką! Całą noc z 22 na 23 czerwca trwały naloty niemieckie na Wilno i bombardowanie miasta. Profesor Michał Romer, Polak pracujący na litewskim uniwersytecie, w dniu 23 czerwca zapisał w Dzienniku: „Już z wieczora, a także w nocy, wielu ludzi z rodzinami, dziećmi i tobołkami opuszczało miasto, aby obozować gdzieś w lasach, albo też wynosiło się w podmiejskie góry. Inni chowali się po schronach, na które użyto piwnic i suteren”. Bomby spadły w śródmieściu. Bomba, spadająca na kościół św. Rafała, przebiła sklepienie, posadzkę i wpadła do podziemi, zabijając m.in. księdza. Na Zarzeczu nie było wybuchów, a żołnierze Wehrmachtu pojawili się 24 czerwca.
Na naszą ulicę przyjechali od Nowej Wilejki na motocyklach z koszem, opaleni, z zakasanymi rękawami munduru, ale w hełmach, butni i pewni siebie. Baliśmy się ich. Wszyscy Sowieci uciekli z miasta i nikt ich nie żałował, ale ludzie bali się też Niemców… Widzieliśmy potok Żydów uciekających na wschód za wojskiem. Uciekali szczególnie ci, którzy współpracowali z władzami komunistycznymi, uciekały kobiety z dziećmi, żony oficerów sowieckich, opuszczali miasto także niektórzy Polacy: Henryk Dembiński, Jerzy Putrament i inni komuniści. Przez kilka dni nie było władzy w mieście, toteż wileńscy żuliki w tym czasie wdzierali się do domów żydowskich, grabili ich mienie, bo zanim ustanowiono władzę – krótko było bezkrólewie. Zaczęły się ciężkie czasy dla Żydów, ale i dla Polaków…
Litwini wileńscy od razu podnieśli głowy, stworzono Tymczasowy Komitet. Na domach pojawiły się litewskie trójkolorowe flagi narodowe – żółto-zielono-czerwone. Niemcy wkroczyli do śródmieścia 23 czerwca 1941 r. punktualnie o 6 rano. Witały ich z kwiatami litewskie dziewczyny. Młodzież litewska w białych opaskach z literami TDA (Tautinio Darbo Apsauga – Ochrona Pracy Narodowej) patrolowała główne ulice Wilna. 24 czerwca M. Romer zapisał w Dzienniku: „Gdy pierwsi zaczęli pędzić przez ulice Wilna motocykliści niemieccy, robiono im owacje, wołano, Litwinki rzucały i ofiarowywały kwiaty. Na gmachach urzędowych obok chorągwi litewskich pojawiły się chorągwie czerwone niemieckie z białym znakiem swastyki. Sklepy wszystkie zamknięte, kupić nic nie można. Po obiedzie otwarto cukiernie, w których nie ma nic prócz trunków. W „Valgisie” (stołówka -M.J.) ubogie jedzenie tylko dla żołnierzy i partyzantów. Portrety Stalina i innych „ojców” sowieckich poznikały przez noc”. Takie to było przyjęcie Niemców przez ludność litewską Wilna. Natomiast zupełnie inaczej spotkali Niemców wileńscy Polacy.
Longin Tomaszewski w swojej kapitalnej pracy „Wileńszczyzna lat wojny i okupacji 1939-1945” pisze: „Wilnianie (Polacy – M.J.) powitali przyjście Niemców z uczuciem ulgi, ale bez entuzjazmu. Nowego okupanta jeszcze nie znano, nie wierzono jednak, żeby mógł dorównać bolszewikom. Wybuch wojny niemiecko-sowieckiej obudził też w Polakach nadzieję, że wyczerpie ona i osłabi obu naszych zaborców, a gdy już zwycięzcami zostaną zachodni alianci Polski, to słaby Związek Sowiecki będzie musiał ugiąć się przed ich wolą i zwrócić Polsce zagarnięte kresy wschodnie”. Niestety, były to płonne nadzieje. Na początku lipca posąg Józefa Stalina zrzucono z piedestału. Przez kilka dni Stalin leżał bez głowy, a reszta figury – w kawałkach. Mieszkańcy Wilna z zainteresowaniem przyglądali się resztkom „genialnego” wodza narodów. Później służby porządkowe uprzątnęły wszystkie części pomnika i wywiozły za miasto. A po wojnie, gdy władza sowiecka powróciła do Wilna, pomnika Stalina nigdy nie odbudowano.
Od 3 lipca zaczęły się represje przeciwko Żydom. Zwalniano ich z pracy, wyrzucano z lepszych mieszkań, a od 8 lipca ogłoszono zarządzenie nakazujące Żydom naszyć na ubraniu na piersiach i plecach ośmiocentymetrowe łatki z znakiem gwiazdy Dawida i napisem Jude. Odtąd Żydzi zostali napiętnowani publicznie i bez tego piętna nie wolno było im się ukazywać na ulicy. Nie tylko zaczęły się represje przeciwko Żydom, lecz także rozpętała się nienawiść Litwinów przeciwko Polakom. Michał Romer 9 lipca napisał w Dzienniku, że „Pogłębia się i zaognia, niestety, gwałtowna nienawiść polsko-litewska w Wilnie. Nastawienie antypolskie Litwinów, które zawsze było wielkie, rozrasta się. Zwłaszcza policja litewska, aktywiści, młodzież, kobiety – dyszą wściekłością na Polaków, obrażają ich przy lada okazji, traktują z góry i brutalnie, uważając siebie za uprzywilejowanych, a Polaków za coś niższego, co powinno być wdzięczne za ich tolerowanie, a jest przewrotne i krnąbrne. Ale jeżeli Litwini są czy przynajmniej często bywają brutalni wobec Polaków, to masy ludności polskiej odpowiadają Litwinom pięknym za nadobne. Litwini są mieszani z błotem przez Polaków, przypisywane im jest wszystko złe”.
Sytuacja narodowościowa była coraz gorsza, a okupantom nie zależało, żeby stosunki Polaków i Litwinów były normalne. Od 18 lipca represje przeciwko Żydom zaogniły się. Romer wspomina, że od szeregu dni odbywają się masowe, setkami rozstrzeliwanie Żydów przez litewską policję. Łączono ich w partie, pędzono do więzienia, tam odbywały się krótkie badania i rozstrzeliwano. Wkrótce Niemcy wprowadzili kartki żywnościowe, w sklepach prawie nic nie było; lity, a potem ruble gdzieś zniknęły, pojawiły się niemieckie pieniądze – ostmarki. Zaczęła się spekulacja. Chłopi nadal przyjeżdżali do miasta, ale już nie na ryneczek zarzeczny, lecz do podwórek, gdzie swoje produkty, jeśli udało się przewieźć przez kontrolę na rogatkach, wymieniali na różne rzeczy. Pieniędzy nie przyjmowali. W końcu lipca Niemcy zaczęli tworzyć getto wileńskie. Twórcą getta w Wilnie, a później głównym likwidatorem Żydów, był gebietskommisar SA sturmbahnfuerer Hans Hingst. Administratorem getta od września 1941 do lipca 1943 był adiutant Hinza Franz Murer. Zanim Żydów spędzono w getcie, kilka dni chodzili oni gęsiego po jezdni, bo nie wolno im było chodzić chodnikiem. Z przodu i z tyłu mieli przyszyte lub przyczepione agrafkami na żółtym tle gwiazdy Dawida. Z współczuciem patrzyliśmy na tych ludzi.
Nawet Grymkowie, którzy w 1939 r. z Falangą tłukli szyby w żydowskich sklepach, teraz współczuli naszym dawnym sąsiadom. I wkrótce obserwowaliśmy, jak Żydzi z Połockiej grupkami, pędzeni przez policjantów litewskich, szli z tobołkami do śródmieścia do getta. Żydów wileńskich faszyści rozmieścili w getcie (ok. 50 tys.) i nieco później, w 1942 roku w obozie HKP przy ulicy Subocz (ok. 2 tys.). Pierwsze getto utworzono na zachód od ulicy Niemieckiej: rozpoczynało się od ulicy Rudnickiej i ciągnęło się wzdłuż Zawalnej, św. Mikołaja i Oszmiańskiej. Główne wejście było od ulicy Rudnickiej, prawie naprzeciwko kościoła Wszystkich Świętych. W tej części getta przebywało około 30 tys. Żydów. Rachela Margolis podaje natomiast, że było tam ich około 29 tysięcy. Druga część getta znajdowała się na wschód od ulicy Niemieckiej. Rozpoczynała się od początku ulicy Niemieckiej (w pobliżu starego ratusza), ciągnęła się wzdłuż ulicy Wielkiej do zaułka Szwarcowego i ulicami Gaona, Dominikańską, znowu do ulicy Niemieckiej. W tej części getta rozmieszczono około 20 tys. osób. Według R. Margolis – około 11 tys. Oba te obszary były otoczone wysokim murem. Wewnątrz getta porządku pilnowała Rada Żydowska (Judenrat), która miała własną policję. W małym getcie przewodniczącym Judenratu został bankowiec Anatol Fried, w dużym – kupiec A. Lejbowicz.
Później szefem Judenratu i komisarzem policji został lekarz i oficer wojska litewskiego Jakub Gens. Podczas akcji przesiedlenia Żydów do getta zginęło ok. 8 tys. osób. Oprócz dwóch gett w śródmieściu od początku 1942 r. było też niewielkie getto na ulicy Subocz w dwóch dużych domach żydowskich (nr 47 i 49), które dla biedoty żydowskiej zbudował baron żydowski Dawid Ginzburg w latach 1903-1905. Były tam warsztaty samochodowe HKP i Żydzi-mechanicy pracowali w warsztatach i tam mieszkali z rodzinami. Na tyłach obozu znajdował się warsztat, gdzie pracowała sekcja cięcia drewna. Mieścił się w starej kamiennej budowli i w szopie. Warsztat, jak wspomina Samuel Bak, był usytuowany za szubienicą, którą postawiono po to, aby Żydzi nie zapomnieli kim są. Między innymi w tym getcie mieszkała rodzinaznanego później malarza Samuela Baka.
W dn. 28 marca 1944 roku faszyści dokonali tzw. Kinderaktion – mordowania wszystkich dzieci, przebywających w tym getcie. Samuela Baka, jak sam wspomina, ukryto w piwnicy i później w worku wywieziono go na ulicę Subocz, skąd zabrała go i wywiozła dorożką znajoma kobieta Polka do domu, gdzie doczekał wejścia do Wilna żołnierzy Armii Czerwonej. Wcześniej wyszła z tego getta jego matka, ojciec natomiast został tam zamordowany. Polskie średnie szkoły zostały zamknięte, działały jedynie szkoły powszechne (podstawowe) oraz otworzono kilka szkół zawodowych, toteż wkrótce rozwinęło się tajne nauczanie w Wilnie i na Wileńszczyźnie, początki sięgają grudnia 1939 roku, gdy po głośnym strajku szkolnym znaczną część młodzieży polskiej wydalono ze szkół. Szczególnie ostre represje dotknęły Gimnazjum i Liceum im. A.J. Czartoryskiego przemianowanego przez władze litewskie na IV Gimnazjum z polskim językiem nauczania. W szkole tej zwolniono cały personel nauczycielski i ogłoszono nowe zapisy młodzieży. Naturalną reakcją na ten krok litewskich władz oświatowych było zorganizowanie tajnego nauczania, którym objęto część młodzieży wydaloną ze szkoły. Zajęło się tym grono nauczycieli tej szkoły z dyrektor Janiną Bohdanowiczówną na czele.
Zorganizowano komplety liczące 5 do 7 osób w mieszkaniach uczniowskich lub nauczycielskich rozproszonych po całym mieście. Od września 1941 roku liczba kompletów i zaangażowanych w tajnym nauczaniu nauczycieli bardzo wzrosła, wprowadzono rejonizację, przydzielając do poszczególnych dzielnic (rejonów) opiekunów-wychowawców. Odtąd grupy dobierano zasadniczo nie według przynależności do określonej szkoły, lecz według miejsca zamieszkania. Doszło w związkuz tym do przemieszania zarówno nauczycieli, jak i młodzieży, powstały komplety koedukacyjne. Początkowo, gdy nie było jeszcze w Wilnie Delegatury Rządu, organizatorem tajnego nauczania w zakresie szkół powszechnych i średnich była Tajna Organizacja Nauczycielska, zwana także Tajnym Ośrodkiem Nauczania, z kierownikiem Stanisławem Zdybkiem na czele. Łącznikiem między TON a władzami w Warszawie był Stanisław Lisowski, przewodniczący wileńskiego oddziału Związku Nauczycielstwa Polskiego. Z ramienia Związku Walki Zbrojnej opiekę nad tajną oświatą w Wilnie sprawował prof. Stanisław Hiller, prodziekan Wydziału Lekarskiego USB.
Na początku 1942 roku S. Lisowski przywiózł z Warszawy fundusze na cele tajnej oświaty oraz nominacje dla Jana Bobki, byłego naczelnika Wydziału Szkolnictwa Średniego w Kuratorium, na kierownika tajnego szkolnictwa powszechnego i średniego na Wileńszczyźnie. Z powodu złego stanu zdrowia Jan Bobka ustąpił wkrótce ze stanowiska kierownika tajnego szkolnictwa (Wydziału Oświaty), a na jego miejsce został mianowany Jan Żelski, były dyrektor Gimnazjum i Liceum im. Króla Zygmunta Augusta. Dokonano zmian organizacyjnych – nauczanie skupiono w ośrodkach na czele z kierownikami, którym podlegali opiekunowie dzielnic. W Wilnie działały trzy ośrodki nauczania na poziomie szkół średnich: ośrodek o pełnej nazwie „Uniwersytecki Ośrodek Zorganizowanego Polskiego Szkolnictwa Tajnego w Wilnie”, zwany krótko uniwersyteckim, ponieważ jego nauczycielami było wielu wykładowców uniwersyteckich. Kierownikiem tego ośrodka był prof. USB Władysław Dziewulski, jego zastępcami byli: Ananiasz Rojecki, asystent w Katedrze Meteorologii USB, oraz mgr Helena Straszyńska, a po jej uwięzieniu w marcu 1942 roku – mgr Janina Hlebowiczówna. Ośrodek kierowany przez dyrektor Janinę Bohdanowiczównę prowadził średnio 40 kompletów, do których uczęszczało co roku ok. 200 uczennic. Ośrodek kierowany przez dyrektora Żelskiego prowadził również kilkadziesiąt kompletów. Opiekunami dzielnic byli m.in. Konstanty Matulewicz (Zwierzyniec) i Aleksander Lubowicz (Zarzecze i Antokol).
Tajne nauczanie objęło swym zasięgiem także wiele ośrodków w miasteczkach i wsiach Wileńszczyzny: działały ośrodki w Smorgoniach, Święcianach i Drui, a także we wsiach: Glinciszki (prowadziła Irena Sławińska), Mordasach pow. oszmiański (prowadził S. Kiejdo) i w innych. Polska ludność Wilna przeżywała różne przykre zdarzenia. Otóż w 1942 roku jedno zdarzenie poruszyło wilnian, naszych sąsiadów. Na ulicy Subocz nr 3 Niemcy urządzili burdel dla swoich urlopowanych i odpoczywających w Wilnie żołnierzy. W tym burdelu przebywało podobno kilka chętnych do uprawiania seksu prostytutek, ponadto kilka dziewcząt siłą z łapanki wciągnięto do tego procederu. Jedna z dziewcząt nie chciała „pracować” na Niemców, wyskoczyła z okna na drugim piętrze na bruk i zabiła się. Wolała umrzeć niż zhańbić siebie z Niemcami. Zdarzenie to wywołało poruszenie nawet w naszym domu.
Przez kilka dni kobiety na ławeczce opowiadały sobie, jakie to bohaterstwo popełniła uczciwa dziewczyna, a na jej pogrzeb przyszło pół miasta. I jeszcze jedno zdarzenie z 1942 roku: we wrześniu, już po zmroku, ktoś zapukał do naszego mieszkania, mama otworzyła i do środka wtoczył się obrośnięty krępy mężczyzna. – Pani Jackiewicz – powiedział chrapliwym głosem – ratuj mnie pani, ja Żyd, ja pracował z pani mężem u Becka… Un, pan Antoni, był dobry człowiek. Schowaj mnie, pani… Ja chcę żyć… – A skąd pan przyszedł, czy ktoś pana widział? – spytała mama. – Ni, nicht mnie nie widział, ja pracował w tych domach na Subocz, strażnik odwrócił się i ja – w krzaki… Do mroku przesiedział, wo i przyszed do was… Poratujcie, pani Jackiewicz. Mama zaprowadziła Żyda do piwnicy, powiedziała, żeby się nie ruszał, siedział cicho, szczególnie jak sąsiedzi przychodzą do swoich komórek. Mama wieczorami przynosiła do piwnicy jedzenie, po kryjomu wynosiła odchody… Bardzo baliśmy się… Ale nasz Żyd siedział cicho. Co z nim zrobić – głowiła się mama.
Po tygodniu z wiązkami drew przyjechał wuj Stanisław. Mama opowiedziała bratu o ukrywanym Żydzie: – Co robić, Stanisław? Toż człowiek… Toż nie można go wypędzić na śmierć… Wuj przenocował u nas, długo myślał, a potem powiedział: – Pod wieczór okutami jego w stara kołdra, obmotami głowa, położa ja jego na słoma i powioza niby chorego na tyfus plamisty… Że niby to przywioz do dochtora, do szpitali, ależ nie przyjęli i wioza z powrotem do chaty – to powiem, jak Niemcy zatrzymajo. I wuj Stanisław tak zrobił. Szczęśliwie naszego Żyda w nocy przywiózł do Komarowszczyzny, ukrył go w jamie po ziemniakach, przykrył słomą i kazał siedzieć cicho. Na drugi dzień zebrał do torby trochę żywności i znowu w nocy wyciągnął z dołu gościa, podwiózł go leśnymi drogami aż za Michaliszki i tam w lesie wysadził, wskazując drogę w kierunku Kobylnika, gdzie już tworzyła się ruska partyzantka. Nie tylko moja Mama pomogła zbiegowi z getta, bo i społeczeństwo wileńskie w latach 1941-1943 pomagało Żydom w getcie i poza gettem. Głównie byli to żołnierze Armii Krajowej i członkowie Szarych Szeregów, nieśli oni pomoc zamkniętym z getcie Żydom. Była to przede wszystkim służba kuriersko-łącznikowa, prowadzona głównie przez polskie harcerki. Longin Tomaszewski pisze o działalności w tym zakresie Jadwigi Dudźcówny, młodej nauczycielki, członkini gromady starszoharcerskiej przy 13. Drużynie Harcerek w Wilnie. Należała ona do ZWZ-AK, formalnie pracowała w wytwórni drewniaków Niemca Theodora Betchera. Pracownikami tej firmy byli przeważnie ukrywający się Żydzi, zaopatrzeni przez akowską „Legalizację” w fałszywe dokumenty. Dudźcówna związała się z grupą Szejnbauma w getcie. Jeździła do żydowskich oddziałów partyzanckich, przywożąc im broń, żywność i dokumenty. Była kurierką do getta warszawskiego. Podróże odbywała legalnie zaopatrzona w Durchlasschein wystawiony przez Gebietskommisariat na wniosek swego niemieckiego pracodawcy, Betchera. Prawdopodobnie wiedział on o konspiracyjnej działalności swej pracowniczki i działał świadomie. Jadwiga Dudźcówna przypinała gwiazdę Dawida, wchodziła do getta i wyprowadzała stamtąd młode Żydówki, lokując je na wsi lub w sierocińcach prowadzonych przez zakonnice. Źródła żydowskie wymieniają też jako kurierów między gettem wileńskim a Warszawą polskich harcerzy – Henryka Grabowskiego i Irenę Adamowicz. W maju 1943 roku dziennik polskojęzyczny „Goniec Codzienny”, zwany przez wilnian „Podogońcem”, ogłosił mord Sowietów na polskich oficerach w Katyniu. Ludzie rozkupili wcześniej pogardzaną gazetę, która pisała, że w Katyniu zostały odkryte przez polskich robotników przymusowych z Bauzugu latem 1942 r. ciała kilku oficerów polskich.
Dokonali oni poszukiwań, i po odkopaniu dwóch zwłok w polskim mundurze powiadomili władze niemieckie, które początkowo nie wykazały zainteresowania, ale powróciły do sprawy pod koniec zimy roku 1943. Prace ekshumacyjne Niemcy rozpoczęli 18 lutego 1943 r. i do 13 kwietnia wydobyli ponad 400 ciał. W dniu tym radio berlińskie podało komunikat o odnalezieniu w lesie katyńskim zwłok 12 000 polskich oficerów. Później w „Gońcu Codziennym” pojawiły się pełne wykazy nazwisk pomordowanych oficerów. Sąsiedzi przekazywali gazetę z rąk do rąk, panie oficerowe poszukiwały nazwisk swoich mężów, od których już od wiosny 1940 roku nie miały żadnej informacji. O mordzie katyńskim wszyscy w Wilnie dokładnie wiedzieli, także chłopcy z naszej Połockiej ulicy. I każdy o tym pamiętał… „Goniec Codzienny” był pismem proniemieckim, jego redaktor – Czesław Ancerewicz był dziennikarzem, wydawcą. Przed II wojną światową był prezesem syndykatu dziennikarskiego w Białymstoku i współpracownikiem „Wieczoru Warszawskiego”.
W 1940 r. Sowieci wywieźli na Sybir jego żonę i syna. W 1941 r. nawiązał współpracę z niemieckimi władzami okupacyjnymi, został redaktorem naczelnym gazety „Goniec Codzienny” wydawanej w Wilnie w języku polskim w latach 1941- 1944. Z wyroku Armii Krajowej w marcu 1943 r. został zastrzelony w kruchcie kościoła św. Katarzyny przy ulicy Wileńskiej w Wilnie. Pochowano go na Cmentarzu Bernardyńskim, grób zachował się. Od 1942 roku rozpoczął się w Wilnie i na Wileńszczyźnie ruch oporu. W lutym 1942 r. Związek Walki Zbrojnej przemianowany został na Armię Krajową. W Okręgu Wileńskim rozpoczęto intensywne prace nad przekształceniem kadrowej dotychczas organizacji w organizację masową. Komendantem Okręgu Wileńskiego Armii Krajowej został ppłk Aleksander Krzyżanowski „Wilk”. Od wiosny 1943 roku zaczęły się tworzyć oddziały partyzanckie na Wileńszczyźnie.
Szczególnie w roku 1944 ruch partyzancki się nasilił. A przed ofensywą II i III Frontów Białoruskich Armii Sowieckiej Komenda Okręgu Wileńskiego Armii Krajowej przygotowała operację „Ostra Brama”, czyli wyzwolenie Wilna z okupacji niemieckiej. Akcja zbrojna rozpoczęta 7 lipca 1944 roku przez oddziały Armii Krajowej, w ramach akcji „Burza”, w celu samodzielnego oswobodzenia Wilna z rąk okupanta niemieckiego siłami AK i zgodnego z założeniami „Burzy” wystąpienia wobec Armii Czerwonej „w roli gospodarza terenu”. Plan operacji został opracowany w marcu 1944 r. przez sztab okręgu wileńskiego – zakładał on zdobycie miasta przez połączone siły wileńskiego i nowogrodzkiego okręgu Armii Krajowej. Podstawowym założeniem operacji było przekonanie, że nieprzyjaciel ogarnięty paniką będziemyślał tylko o szybkim odwrocie, w związku z tym dowództwo operacji nie przewidywało poważniejszych walk o miasto poza przełamaniem posterunków lub placówek nieprzyjaciela ubezpieczających przede wszystkim skraj miasta – dalej oddziały partyzanckie miały zgodnie z założeniami bez większych przeszkód przeniknąć do Śródmieścia i opanować centrum miasta, co oznaczałoby samodzielne zdobycie go przez AK.
Wilno jednak na mocy rozkazu Hitlera zostało przekształcone w ufortyfikowaną twierdzę obsadzoną przez silny garnizon. Uderzenie planowano wykonać pięcioma zgrupowaniami partyzanckimi. Główne uderzenie miało nastąpić od wschodu i południowego wschodu. Chciano działać uprzedzająco w stosunku do uderzeń Armii Czerwonej i podkreślić samodzielność walk. Pozostałe zgrupowania wykonywały uderzenia pomocnicze. Jako termin rozpoczęcia operacji przyjęto czas przekroczenia przez Armię Czerwoną linii frontu z 1916 r. na wysokości Sół i Smorgoń. Datę uderzenia ustalono na godzinę 23. w dn. 7 lipca. I tego dnia o świcie w związku z szybkim zbliżaniem się Armii Czerwonej do miasta „Wilk” zdecydował o natychmiastowym rozpoczęciu akcji przyspieszając ją o jedną dobę w stosunku do wcześniejszych planów.
Zdołano skoncentrować na czas tylko 1 z 3 przewidzianych w planie operacji zgrupowań uderzeniowych. Około 4 tys. żołnierzy AK wspieranych przez dwa działka przeciwpancerne oraz kilka granatników mimo niezakończonej koncentracji swoich sił zaatakowało umocnienia niemieckie od najsilniej bronionej południowo- -wschodniej strony obsadzone przez garnizon liczący kilkanaście tysięcy żołnierzy dysponujących silną artylerią oraz czołgami i działami pancernymi, a także wsparciem lotnictwa operującego z lotniska Porubanek. Walka o Wilno trwała kilka dni. Do 13 lipca 1944 r. oddziały sowieckie we współdziałaniu z AK zdobyły Wilno – część sił niemieckich (ok. 3 tys. żołnierzy dowodzonych przez komendanta Wilna generała Reineha Stahela) zdołała w nocy w przeddzień zakończenia walk wyrwać się z miasta w bitwie pod Krawczunami, poniosła jednak spore straty w starciu ze zgrupowaniem AK majora „Węgielnego”. Straty oddziałów AK na Wileńszczyźnie w czasie operacji „Ostra Brama” wyniosły kilkuset zabitych, rannych i zaginionych.
Po zdobyciu Wilna dowództwo sowieckie nakazało żołnierzom AK wyjść z miasta. Później zaczęły się aresztowania Polaków i wywózki do obozów w różnych częściach ZSRR, żołnierzy Armii Krajowej internowano w murach zamku w Miednikach i następnie wywieziono do Kaługi, a od 1945 roku rozpoczęły się przesiedlenia Polaków z Wilna do Polski Ludowej. Wilno przestało być miastem polskim.
Mieczysław Jackiewicz/ Magazyn Polski nr 2 (169) luty 2020
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!