Takie macki „ruskiego miru” jak bułhakowy, wysockie i coje w rękach Kremla są nie mniej groźne niż mentalność sowiecka i moskiewska Cerkiew – oznajmił szef ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej Wołodymyr Wiatrowycz.
Na jednym z portali społecznościowych napisał też, że kultura używa jest przez kraje imperialistyczne jako fundament „świątyni swojej wielkości”. Dzięki znanym artystom dziełom kultury Kreml może kreować „jedną kulturową przestrzeń”.
Wspomniał też, że propagandzie Kremla pomagają, co akurat jest mnie kontrowersyjną częścią jego wpisu, świętowanie 8 marca, czy „pugaczowe” (nawiązanie do wciąż popularnej nestorki sowieckiej popkultury, która zawsze była blisko sowieckich, a potem rosyjskich elit, Ałły Pugaczowej).
Urodzonego w Kijowie Michaiła Bułhakowa ani też (w miarę) niezależnego pieśniarza z czasów sowieckich Władimira Wysockiego (wczoraj minęła 80. rocznica jego urodzin) nie trzeba przedstawiać polskim czytelnikom.
Można nadmienić jedynie, że Bułhakowowi rzeczywiście w poglądach blisko było do dziedzictwa „białej” Rosji, walczył nawet w wojnie domowej po stronie „białych”. Jednak jego twórczość można odczytywać też jako satyrę na Związek Sowiecki, w tym samego Stalina. Do dziś historycy spierają się, dlaczego nie został zgładzony podczas Wielkiego Terroru w drugiej połowie lat 30. Prawdopodobnie dlatego, że był ciężko chory (zmarł w 1940 roku), a sam Stalina miał paradoksalnie słabość do jego twórczości. Z kolei Władimir Wysocki był jak na sowieckie warunki rzeczywiście niepokornym i niezależnym artystą, także jeśli chodzi o styl życia, natomiast, jak udowadniał w swojej książce „Rozgrabione imperium” prof. Włodzimierz Marciniak, był jednocześnie przedstawicielem sowieckiej koncesjonowanej kultury niezależnej lat 60., 70.., występował nawet w oficjalnych sowieckich filmach (np. milicyjnych), a jego twórczość cenił sam szef KGB, a potem gensek ZSRS Jurij Andropow. Niezależnie od tego, twórczość Wysockiego jest ceniona nie tylko w Rosji, ale niemal w całej Europie i nie ma w niej nic politycznego w sensie promowania wielkoruskiego czy sowieckiego imperlializmu. Wprost przeciwnie, to głos za indywidualną wolnością i człowieczeństwem w nieludzkich czasach, i za to właśnie pieśni Wysockiego cenione były i są do dziś choćby w Polsce.
Nieco mniej znany może jest w Polsce Wiktor Coj (na zdjęciu), artysta pochodzenia koreańskiego (z mniejszości koreańskiej w Rosji), który był liderem i wokalistą legendarnej „nowofalowej” grupy Kino, do dziś popularnej w niemal wszystkich krajach byłego ZSRS. Przez krytyków charyzmatyczny artysta nazywany był czasem „Jimem Morisonem Eurazji”. Jego karierę przerwała śmierć w wypadku samochodowym w Estonii w 1990 roku. Miał zaledwie 28 lat.
Coj jako przedstawiciel „russkiego miru” to kontrowersyjna teza Wiatrowycza także dlatego, że zespół Kino nie był w swojej muzyce ani tekstach w żaden sposób prosowiecki czy imperialistyczny. Skupiał się na sprawach, generalnie rzecz biorąc, egzystencjalnych. Do tego, napisany w czasie Pieriestrojki największy przebój grupy „Pieriemien” z tekstem „Czekamy na zmiany” był nieformalnym hymnem największych jak dotąd w Rosji antyputinowskich protestów w 2011 roku. Choć oczywiście też nie należy wyciągać z tego daleko idących wniosków, Coj nie jest w dzisiejszej Rosji w żaden sposób „artystą wyklętym” przez władze, wprost przeciwnie. Rosyjskie Ministerstwo Kultury i oficjalne media gdzie tylko mogą promują i przypominają tę do dziś niezwykle popularną twórczość i postać, czemu trudno się dziwić. Robi tak każde ministerstwo kultury z wartościowym i popularnym artystą.
Podsumowując – na obszarze posowieckim rzeczywiście toczy się od wielu lat walka kulturowa i popkulturowa, którą wygrywa kultura rosyjska i język rosyjski. Są niepokojące przykłady choćby wyświetlanych w kinach i telewizjach Białorusi czy (do niedawna) Ukrainy historycznych albo kryminalnych superprodukcji rosyjskich promujących posowiecką wizję historii i współczesnego świata albo ogłupiającej młodzież rosyjskiej „popsy”. Niepokój elit ukraińskich albo białoruskiej opozycji budzi też rusyfikacja językowa dokonująca się za pośrednictwem popkultury.
Ale z całą pewnością pewnością zagrożeniem duchowym, estetycznym ani nawet politycznym nie mogą być najwartościowsze przejawy rosyjskiej i sowieckiej kultury XX wieku, zwłaszcza że cenione są na całym świecie.
Oprac. MaH, gordonua.com
fot. kadr z filmu „Assa”, reż. Siergiej Sołowiow, 1987
5 komentarzy
pyra
26 stycznia 2018 o 19:40Rozumiem gdyby Wiatrykowicz czepiał się Lube – ale ten gada o Coju… czego spodziewać się po takim „intelektualiście”???
Ryszad Felsztyński
27 stycznia 2018 o 11:10Może wyjaśnisz mi jakie to treści promuje LUBE?, to ze to jest ulubiony zespół putina to mi nie przeszkadza , jeśli znasz rosyjski to wsłuchaj się w teksty , chciał bym aby w Polsce były zespoły takie jak Lube .Ja nie lubię putina ale szanuję i lubię rosyjska kulturę. Mój śp. tata był więźniem sowieckiego łagru, przeżył dzięki prostym ludziom,nie trawił sowieckiej władzy ale miał szacunek dla prostych ludzi i rosyjskiej kultury. Nikt nigdy nie zwolnił nikogo od mądrości i wolności i niezależnego myślenia .
pyra
28 stycznia 2018 o 13:18No wiesz Kolego – akurat znam dobrze twórczość Lube – owszem jest sporo o zwykłym życiu, jest okres gdzie właściwie tylko o wojnie śpiewali, ale też jest okres który takich Ukraińców może drażnić – np. na jednej z ostatnich płyt ciekawe wykonanie hymnu (naprawdę fajne), czy choćby słynne „Rassieja ot Wołgi do Jeniseja”, – generalnie dość sporo pieśni mniej lub bardziej patriotycznej. Natomiast twórczość Coja to czas młodości 40-50letnich Ukraińców który jakby nie patrzeć był takim antysystemowcem i pacyfistą „Chocziem pieriemień”, „Alluminiowe ogórcy”, czy obowiązkowy punkt programu w TAXI na terenie ZSRR „Zwiezda pa imieni sońce”. Do tego Coj był półrosjaninem (po matce), pół koreańczykiem – nie sądzę żeby twórczość Coja zagrażała państwowości Ukrainy.
damage_d
27 stycznia 2018 o 14:25Coj żyje!
Victor
27 stycznia 2018 o 19:40Czekam tylko na zakaz publikacji na Ukrainie powieści Sienkiewicza. To będzie naturalne dopełnienie „działalności” Wiatrowycza. Co do Wysockiego, to sam go słuchałem w młodości więc pewnie jestem też elementem russkiego miru.