Sprawa Jana Ajcherta, syna Jakuba, jedna z wielu, obrazuje działanie stalinowskiego aparatu przemocy, którego zadaniem było ściganie i wyeliminowanie z życia wszelkiej maści wyimaginowanych wrogów ludu.
Czy macie w rodzinie dziadka lub pradziadka, na wzmiankę o którym bliscy starali się milczeć i nie chcieli kontynuować rozmowy? Czy nie pora dowiedzieć się, co się z tym człowiekiem stało? Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że został poddany represjom, a krewni bali się nawet o nim wspominać, by nie ściągnąć na siebie kłopotów i nie wzbudzić zainteresowania ze strony KGB.
Przypadek, jakich wiele
w Pracując nad jedną z takich spraw, przeglądałem akta Państwowego Archiwum Obwodu Winnickiego ф.Р-6023 оп.4 спр.12261 dotyczących Jana Ajcherta. Podobnych spraw wcześniej przejrzałem sporo. Większość z nich skończyła się rozstrzelaniem podejrzanego na mocy wyroku tzw. trójki, od którego nie było odwołania.
Jednak ten przypadek jest nieco inny. 26 grudnia 1937 roku (w czasie świąt Bożego Narodzenia) Jan Ajchert, s. Jakuba ze wsi Derebczyn w rejonie szarogrodzkim, został aresztowany w związku z podejrzeniem o „systematyczną działalność kontrrewolucyjną”.
W czasie przeszukania, które prawie zawsze towarzyszyło zatrzymaniu, nic podejrzanego nie znaleziono. W kwestionariuszu aresztowanego zaznaczono, że jest Polakiem, bezpartyjnym, średnio zamożnym, że jego ojciec pracował przed przewrotem bolszewickim u ziemianina – już to tylko wystarczyło, by go wziąć pod straż.
Na pierwszym przesłuchaniu 28 grudnia 1937 roku śledczy zadał pytanie Ajchertowi o jego narodowość. Gdy usłyszał że polska, zapytał, dlaczego w dowodzie ma napisane, że jest Ukraińcem? Na co otrzymał odpowiedź, że rejestrator przy wydaniu dowodu błędnie wpisał jego narodowość.
Oto jedna w przyczyn, dla których tak wielu Polaków na mocy otrzymanych w międzywojniu dokumentów zostało Ukraińcami. Następnie śledczy stwierdził, iż istnieją materiały świadczące o tym, że gdy Ukraina była zajęta przez hetmańców (zwolennicy przywrócenia Hetmanatu) i Niemców, wydawał im rewolucyjnie nastawionych chłopów, oraz, że wchodzących do Derebczyna polskich żołnierzy witał chlebem i solą, kontaktował się z polskim dowództwem i chodził na zwiady do Armii Czerwonej.
Ajchert wszystkiemu zaprzeczył. Kolejne pytanie dotyczyło uczestnictwa oskarżonego w marcowym powstaniu kułackim w 1930 roku, podczas którego miał agitować chłopów przeciwko wstępowaniu do kołchozu. Na co Ajchert odpowiedział, że nie brał udziału w powstaniu, dlatego że w tym czasie pracował w sowchozie.
Dowody zawsze można znaleźć
W dalszej kolejności śledczy oskarżył go o prowadzenie agitacji kontrrewolucyjnej, rozpowszechnienie prowokacyjnych pogłosek o likwidacji kołchozów i zmianie władzy, bliskiej wojnie z Polską i klęsce w niej ZSRS, o zachwalanie dobrego życia w Polsce, namawianie ludzi, by nie pospisywali się na „pożyczkę dla wzmocnienia obronności ZSRS”, zarzucanie władzy grabieży i dyskredytację wyborów do Rady Najwyższej.
Wygląda na to, że na jego jednego postanowiono zrzucić wszystkie występki przeciwko władzy ludowej. Aresztowany kategorycznie zaprzeczył tym oskarżeniom. Jedynym dowodem potwierdzającym stawiane Ajchertowi zarzuty są zeznania czterech mieszkańców Derebczyna: Pawła Kowalczuka, s. Onufrego, Wasyla Saulaka, s. Grzegorza, Diemjana Bojki, s. Iwana oraz Łariona Saluka, s. Diemjana, bardzo podobne do siebie, z 28 grudnia 1937 roku.
W dokumentach sprawy jest akt oskarżenia i postanowienie ludowego komisarza do spraw wewnętrznych ZSRS z 22 lutego 1938 roku o skazaniu Jana Ajcherta na 10 lat łagrów. Podejrzewam, że jedyne, co uratowało go przed rozstrzelaniem, było jego nieprzyznanie się do winy.
Ajchert nie zamierzał się poddać i już 24 lipca 1939 roku napisał skargę do winnickiego prokuratora obwodowego, w której zaznaczył, że jedynym powodem jego aresztowania była jego narodowość. W piśmie opisał swoje życie i przekonywał, że nie mógł zrobić tego wszystkiego, o co został oskarżony.
Jego zdaniem został uwięziony na skutek donosu złożonego przez partyjniaka Nowickiego, kierownika w odowchozie, którego uciszył, kiedy ten po pijanemu „ganiał dojarki”. Po tym zdarzeniu Nowicki groził mu więzieniem. Na koniec wnosił o ponowne rozpatrzenie jego sprawy. Co dziwne, na jego skargę zareagowano i po raz drugi przesłuchano świadków.
Paweł Kowalczuk już nie żył, jego zwłoki znaleziono w stawie fabryki 25 stycznia 1940 roku, ale pozostali trzej potwierdzili swoje zeznania z 1937 roku. Do nich dołączono nowe przesłuchania, przeprowadzone w marcu i kwietniu 1940 roku, m.in. Michała Błażki, s. Wasyla, Michała Gerasymowicza, s. Grzegorza, Wasyla Lipki oraz Wasyla Gulmana. Wszystkie łudząco do siebie podobne potwierdzały zarzuty.
Nikt nie zrekompensował cierpień
20 września 1940 roku wydano postanowienie, że po przeprowadzeniu kontroli skargę Jana Ajcherta zostawia się bez konsekwencji, o czym należy go zawiadomić przez naczelnika łagru. Wygląda na to, że Ajchert odbył cały 10-letni wyrok, po czym wrócił do domu.
W roku 1962 wznowił walkę o oczyszczenie swojego imienia. Napisał podanie do prokuratora USRS o ponowne rozpatrzenie jego sprawy. Podanie przyjęto i postanowiono przeprowadzić dodatkową kontrolę. W czasie ponownego przesłuchania Michał Błażko oświadczył, że zna Ajcherta i nic złego o nim nie może powiedzieć. Potwierdził, że był przesłuchiwany w 1940 roku i nic złego o sąsiedzie nie zeznał.
Łarion Saluk powiedział, że protokoły jego przesłuchania z 1937 roku i 1940 roku zostały mu odczytane i je zrozumiał, ale akta podpisał, nie czytając ich. „Wtedy były ciężkie czasy, a ja jeszcze ufałem organom NKWD” – zeznał. Mówił też, że nie pamięta, aby Ajchert wydawał chłopów hetmańcom, Niemcom czy Polakom, nigdy nie słyszał od niego antyrewolucyjnych haseł oraz że w ich wsi nikt nie powstawał przeciwko kołchozom.
W trakcie ponownego przesłuchania Michał Gerasymowicz stwierdził, że nie znał dobrze Ajcherta, bo ten mieszkał daleko od niego, nie pamięta również, by przesłuchiwano go w 1940 roku i to nie jego podpis widnieje na protokole przesłuchania. Następnie przesłuchano Diemjana Bojkę, który także wypowiadał się dobrze o Ajchercie.
Zapewnił, że w jego sprawie nie był przesłuchiwany i że podpisy pod zeznaniami z 1937 roku i 1940 roku nie są jego. On także przekonywał, że w ich wsi nie było powstania chlopskiego. Zaświadczenia z rady wiejskiej mówią o tym, że Paweł Kowalczuk, Wasyl Saulak, Wasyl Lipko oraz Wasyl Ulman nie żyją.
Są jeszcze oświadczenia dwóch mieszkańców wsi, wcześniej nie występujących w sprawie, Iwana Żarkowskiego, s. Wasyla, i Włodzimierza Wielskiego, s. Stanisława, którzy wypowiadają się o Janie Ajchercie dość pozytywnie. 8 marca 1962 roku winnicki Sąd Obwodowy postanowił, że decyzję NKWD ZSRS z dn. 9.02.1938 roku odnośnie do Jana Ajcherta, s. Jakuba należy unieważnić, a sprawę zamknąć z powodu braku znamion przestępstwa.
Oczywiście, nikt nie zrekompensował mu dziesięciu lat życia i utraconego zdrowia. Przypadek Jana Ajcherta pokazuje działanie stalinowskiego aparatu represji, ukierunkowanego na wyeliminowanie wszelkich wrogich komunistycznemu państwu „elementów”, wszystkich, którzy mogli myśleć inaczej i mogli stawić opór władzy totalitarnej. Nieważne, czy człowiek był winny, czy nie, wystarczyło, że stanowił potencjalne zagrożenie.
Pozostawało tylko wymyślić mu winę. Uciekano się do prokurowania wyimaginowanych oskarżeń, podrabiania dokumentów, fałszowania protokołów i na ich podstawie można już było skazać człowieka na śmierć. Ilu ludzi zostało w ten sposób rozstrzelanych, ilu nie doczekało się rehabilitacji? Musimy wiedzieć i pamiętać o takich przypadkach, by nie dopuścić do powtórzenia błędów historii w przyszłości.
Wiktor Dolecki, opracowanie Irena Rudnicka, Słowo Polskie, 2016 r. nr. 5 (46)
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!