Obecna sytuacja na Ukrainie wprawia w osłupienie wszystkich – przywódców światowych, generałów, ekspertów. Właściwie to nie wiadomo dlaczego. Taki scenariusz był do przewidzenia jeszcze w lutym, kiedy to „zielone ludziki”, ubrane w mundury z pobliskich sklepów, wkroczyły na Krym. A to, że Moskwa nie miała zamiaru zadowolić się tylko tym kawałkiem ziemi ukraińskiej widzimy teraz w czasie rosyjskiej akcji dywersyjnej, polegającej na stopniowym odcinaniu Ukrainy od dostępu do morza poprzez próby przejęcie Mariupola. Czy oby na pewno idée fixe odbudowania radzieckiego mocarstwa zrodziła się w głowie Władimira Władimirowicza w tym roku?
Może jednak trochę wcześniej – w sierpniu 2008 r. podczas agresji na terytorium Gruzji, a może jeszcze wcześniej – w 1999 r. w czasie ataku na Grozne? Eksperci ze studiów wschodnich powtarzają jak mantrę, że musieliby mieć zajęcia z psychiatrii klinicznej, żeby móc wytłumaczyć co robi Putin. A Putin robi bardzo prostą rzecz – podnosi się z upadku, bo po tym jak runął mur berliński, runął i jego świat. Nigdy nie wybaczył swoim przełożonym tego, co zrobili z jego krajem, bo przecież potęga, jaką był ZSRR, była jego światem, tym oddychał, w nim pokładał wszystkie nadzieje.
Do siedziby KGB Putin zgłasza się w wieku zaledwie 16 lat. Odmawiają mu, jednak gdy jest na czwartym roku studiów sami się do niego zgłaszają z propozycją pracy. Młody i ambitny wiąże ogromne nadzieje ze służbą dla swojego kraju, jednak w 1989 r. jego kraj odwraca się do niego plecami. W 1991 r. występuje ze służby, działa już w petersburskiej administracji. Jako późniejszy mer, ma wiele okazji do nawiązania korzystnych znajomości. Dodatkowo posiada bardzo ważną cechę, która przyda mu się niejednokrotnie – nigdy nie zapomina o ludziach lojalnych wobec siebie oraz nie wybacza tym, którzy go zdradzili. Być może między innymi dzięki temu już w 1996 r. zaczyna pracować w administracji prezydenta Borysa Jelcyna, a dwa lata później staje na jej czele.
Jest jednym z najbliższych pracowników Jelcyna, więc gdy hektolitry wypitej wódki dają się we znaki świętej pamięci Borysowi Jelcynowi, na swego następcę wyznacza oczywiście swoją prawą rękę, Władimira Putina. Władimir jest niepozorny, cichy, nie zwraca na siebie uwagi, posiada wszystkie cechy, które powinien posiadać agent. Nic dziwnego, że w Rosji zawrzało, wszyscy zadają pytanie: „kim jest Putin”? Już wkrótce będą się mogli o tym przekonać. Tego samego roku dochodzi do serii wybuchów w moskiewskich blokach, śledztwo szybko zostaje umorzone, a wina zrzucona na czeczeńskich zamachowców. By odwrócić uwagę od śledztwa, ówczesny premier wykorzystuje nastroje antyczeczeńskie w społeczeństwie. Jego retoryka nie uchodzi uwadze całego świata, zresztą świat jeszcze nie raz będzie miał z nią do czynienia. „Będziemy ścigać terrorystów wszędzie, dopadniemy ich nawet w kiblu.
Ta kwestia nie podlega dyskusji”. To właśnie dzięki prostym słowom pokazuje Rosjanom, że jest jednym z nich, jest prostym ruskim człowiekiem. Dlatego gdy w 1999 r. rozpoczyna drugą wojnę czeczeńską, ma poparcie całego narodu, a wraz z tym rośnie i jego popularność. Władimir Władimirowicz już wtedy najprawdopodobniej zdał sobie sprawę z tego, czego Rosjanie potrzebują najbardziej – silnego i bezwzględnego przywódcy, takiego który znów przywróci im wiarę w wielką i potężną Rosję. Dyplomacja go nie obchodzi, sam zresztą niejednokrotnie w wywiadach podkreślał, że nie jest urodzonym dyplomatą, co udowodnia do dziś. Gdy w 1999 roku francuski dziennikarz zadał mu pytanie o mordowanych czeczeńskich cywili, Putin odpowiada bez ogródek: „Jeśli jest pan fundamentalistą islamskim i chce sobie zrobić obrzezanie, zapraszamy do Moskwy. Jesteśmy państwem wielowyznaniowym, mamy świetnych specjalistów. Mogę jakiegoś polecić. Zrobi to tak, że na pewno nic nie odrośnie”.
Na zachodzie wprowadza wszystkich w konsternację, u siebie w kraju natomiast zyskuje co raz większą popularność. Dlatego wyniki wyborów prezydenckich w 2000 roku nie zaskakują nikogo. Ale oprócz poparcia swoich rodaków, musi też zrobić wszystko, by po serii klęsk spowodowanych rządami Jelcyna, świat ponownie zaczął się liczyć z Rosją. Pokazuje zęby już w 2001 r. podczas wystąpienia w niemieckim Bundestagu. Można było usłyszeć tam nutę rozczarowania, że po początkowej euforii zachód traktuje Rosję na dawnych zasadach. „Dzisiaj decyzje podejmuje się bez nas, jesteśmy tylko proszeni by je stanowczo potwierdzać, a nawet mówi się, że bez Rosji nie można tych decyzji podjąć. Czy to normalne? Czy to jest poważne partnerstwo? W rzeczywistości wciąż nie nauczyliśmy się sobie ufać. Mimo słodkich przemówień, nadal potajemnie stawiamy opór. A to domagamy się lojalności wobec NATO, a to sprzeczamy się co do celowości jego poszerzenia. Wciąż nie możemy się porozumieć w sprawie systemu antyrakietowego”.
Odkąd NATO ustawia tarcze antyrakietowe, Rosja przeprowadza kolejne ćwiczenia i zbroi się. Gdy w czasie jednego z wywiadów z prezydentem Putinem dziennikarz powiedział, że NATO nie chce ustawiać tarcz przeciwko Rosji, Władimir Władimirowicz bardzo długo się śmiał, w końcu powiedział: „Rozśmieszył mnie pan. Kończy się dzień pracy, czas spać. Wrócę do domu w dobrym humorze”.
Moskwa świętuje kolejny Dzień Zwycięstwa, a wizja, że po rozpadzie Związku Radzieckiego nowa Rosja mogłaby się nadal rozpadać to dla Putina koszmar. To, że separują się pojedyncze państwa jak Czeczenia, a największy kraj na świecie stopniowo mógłby tracić znaczenie przekracza jego polityczne wyobrażenia. Kiedy otwarcie mówi o powrocie do radzieckiej potęgi, wielu niezależnych rosyjskich dziennikarzy i działaczy łapie się za głowę, trudno jest im uwierzyć w to, co słyszą. Putin jednak konsekwentnie realizuje swoje plany.
Druga tura wyborów prezydenckich jest dla niego nie tylko ważna ze względu na utrzymanie władzy, można go o wiele rzeczy posądzać, ale nie o cynizm jeśli chodzi o chęć powrotu Rosji do stanu sprzed 1989 r., on naprawdę w to wierzy. W trakcie kampanii wyborczej w 2004 r., Rosjanie opowiadali sobie następujący kawał: – Siedzi kruk na drzewie z serem w dziobie. Pod drzewem stoi lis i pyta kruka: „Zagłosujesz na Putina?”. Kruk milczy, kiedy pytanie powtarza się po raz dziesiąty, kruk odpowiada: „Tak”. Oczywiście ser mu wypada, lis zabiera ser i ucieka do lasu. Kruk siedzi na gałęzi i myśli sobie tak: „A gdybym powiedział „nie”, czy to by coś zmieniło”.
Takie podejście Rosjan pozwoliło na kolejną wygraną Putina. Gdy następną kadencję oddaje w ręce Dmitrija Miedwiediewa, ani na chwilę nie przestaje zarządzać krajem. Rosja wychodzi za mąż za Miedwiediewa, ale kontynuuje współżycie z Putinem. A Putin kontynuuje swój plan odbudowy mocarstwa. Kolejnym krokiem w tym kierunku jest „obrona rosyjskich obywateli zamieszkujących terytorium Gruzji”.
Od czasu obalenia Eduarda Szewernadzego, Rosja zaczyna tracić kontrolę nad kolejną byłą republiką, a na to sobie pozwolić nie może. Świat apeluje… Nikomu nie zapala się czerwona lampka. Nie zapala się również ani gdy Rosja dokonuje anschlussu Krymu, ani gdy przeprowadza kolejne „referenda” na wschodzie Ukrainy. Punktem wyjścia doktryny Putina jest wspólnota cywilizacyjna, której centrum jest Rosja. Tak więc 18 marca 2014 r., faktycznie już dozbrajając prorosyjskich separatystów na Donbasie, tak uzasadniał rosyjski „ból duszy” z powodu Ukrainy:
(…) „Faktycznie jesteśmy jednym narodem (…) i tak nie możemy żyć bez siebie” (…) Władze Kremla na tyle nie mogą żyć bez Ukrainy, że są gotowe nawet na unicestwienie tego narodu, byle by nie żył z kimś innym. Najgorsze jednak jest to, że nikt inny tak naprawdę nie jest za bardzo zainteresowany wspólnym życiem z Ukrainą. Raz, że korzyści z tego mało, bo Ukraina na zachodzie wciąż jest postrzegana jako kraj skorumpowany i niezdolny do samodzielnego funkcjonowania. Dwa, że korzyści jest więcej z dobrych relacji z matką Rosją, która i ciepło dostarczy, i na dobrą wymianę handlową pozwoli. Kolejne sankcje i słowa oburzenia kierowane pod adresem Moskwy przypominają taniec z niedźwiedziem.
Europa chce delikatnie, taktycznie, cywilizowanie, ale zapomina o tym, że niedźwiedź to niedźwiedź – i tak zadepcze. W czasie gdy europejscy przywódcy powoli wracają z urlopów i zaczynają drapać się po głowach, przywódcy rosyjscy powoli kończą swoje dzieło, a przynajmniej są w najgorętszym okresie jego realizacji. Świat nie może zrozumieć jak można nie wypowiedzieć wojny, a jednak ją przeprowadzić. No bo przecież wszyscy pytali: Władimirze Władimirowiczu, czy wprowadziliście swoje wojska do Krymu? Czy wspieraliście bronią separatystów? Czy strąciliście samolot pasażerski nad Torezem? I za każdym razem dostawali odpowiedź negatywną.
Więc skoro przywódca takiego kraju mówi „nie”, to znaczy, że nie. Na zachodzie nie rozumieją tego, że najprawdopodobniej Wowa z Sieriożą kiedyś usiedli sobie przy herbacie z konfi turami i Wowa spytał: Sierioża, jeśli wtargniemy na Ukrainę, to coś nam zrobią? Na co Sierioża: pewnie sankcje wprowadzą, pewnie kilku naszych za granicę nie wyjedzie. Na co Wowa: Ale ja pytam czy coś nam zrobią? CNN w jednym ze swoich artykułów pyta o cel nakładanych sankcji. „Wysyłana przez nas wiadomość do Putina jest bardzo dwuznaczna. Czy chcemy, żeby całkowicie się wycofał z Ukrainy, czy po prostu chcemy mu pomóc w poradzeniu sobie z tym krajem”.
Zachód albo nie rozumie, albo nie chce zrozumieć, że to już nie jest wewnętrzny problem Ukrainy. Tak jak wcześniej można było jeszcze udawać, że faktycznie tak jest, to teraz takie podejście zakrawa o absurd. Prezydent Obama i kanclerz Merkel w kółko powtarzają, że jedynym rozwiązaniem konfl iktu jest rozwiązanie dyplomatyczne. Dyplomacja jest grą. Ale czy można grać z kimś kto kłamie, oszukuje i gra znaczonymi kartami. Oczywiście patrząc graczom w oczy i nie przypisując sobie żadnej winy, przynajmniej pod względem formalnym. W końcu ten ktoś z wykształcenia jest prawnikiem.
Joanna Demcio/Kurier Galicyjski 16–29 września 2014 nr 17 (213)
2 komentarzy
Kazimierz S
25 września 2014 o 20:26Radzę Waćpannie zrobić sobie przerwę od słuchania Kijowskiej agitacyji.
Wacieńka
9 marca 2015 o 08:55Dobrze napisane!