Mordy na polskiej ludności cywilnej na Wołyniu były uzasadnione, gdyż Ukraińcy walczyli o własne państwo. Bez tego budowa tego państwa nie była możliwa – twierdzi ukraiński pisarz Taras Prochaśko.
Taką szokującą tezę uzasadniającą ludobójstwo Wołyńsko-Małopolskie Prochaśko – pisarz, dziennikarz i intelektualista – wygłosił w obszernym wywiadzie dla „Kuriera Galicyjskiego”. Uzasadnia także wstępowanie Ukraińców do SS Galizien. Cytujemy fragmenty jego wypowiedzi dosłownie:
„Proszę jednak zrozumieć, że zarodek państwa (ukraińskiego – red.), które nigdy nie istniało, ma nadzieję na powstanie. (…) Chociaż to były okrutne czasy, ale ludzie marzyli o swoim państwie. Proszę nie sądzić po tym, co było w latach 40. XX wieku z punktu widzenia roku 2015. W tamtych czasach dało się wytłumaczyć różne metody walki”.
(…)
„Teraz możliwa jest budowa państwa bez mordów na ludności cywilnej, w tamtych czasach tak nie było. Gdyby w tamtych czasach było zagrożenie dla państwa polskiego, to zastosowywano by takie same metody”.
Relatywizm moralny ukraińskiego pisarza jest przerażający. Okazuje się, że według niego moralność jest zależna od okoliczności – inna obowiązywała w czasie II wojny, a inna obecnie. Wtedy nie dało się budować własnego państwa bez mordowania kobiet i dzieci? Tośmy je mordowali – były to metody walki, które „dało się wytłumaczyć”. Dzisiaj nie musimy mordować, to nie mordujemy.
Pytanie co będzie, jeśli jutro pan Prochaśko dojdzie jednak do wniosku, że sytuacja jest taka, że znowu trzeba mordować kobiety i dzieci (już nawet nieważne jakiej narodowości)?
A co ze zbrodniami hitlerowskimi i sowieckimi? Może je również można wytłumaczyć „walką o własne państwo” i „okrutnymi czasami”? W końcu Niemcy też przecież walczyli o swój kraj, podobnie jak sowieci. Czy o ich zbrodniach też nie powinniśmy sądzić „z punktu widzenia roku 2015?”.
„Gdyby w tamtych czasach było zagrożenie dla państwa polskiego, to zastosowywano by takie same metody” – mówi Prochaśko. Innymi słowy: Polacy nie mordowali bo nie musieli, ale jakby musieli to by też mordowali.
Uzasadnianie czyjejś zbrodni tym, że ktoś inny takiej samej zbrodni wprawdzie nie popełnił, ale mógłby popełnić, to doprawdy kuriozalny sposób usprawiedliwiania się. Pomijając już fakt, że przecież – wbrew temu co mówi Prochaśko – nie tylko istniało „zagrożenie dla państwa polskiego”, ale państwo polskie w ogóle przestało istnieć brutalnie rozdarte przez Niemców i sowietów, a naród polski poddawano masowej zagładzie.
I Polacy również „marzyli wtedy o swoim państwie”. Ale nie uważali, że w tym celu trzeba wymordować wszystkie niemieckie i rosyjskie kobiety i dzieci, na przykład po to, żeby utrwalić na przyszłość swoje granice.
Prochaśko tłumaczy też dlaczego jego dziadek „musiał pójść” do SS „Galizien”:
„Jeden z moich dziadków musiał pójść do dywizji SS „Galizien”, bo jego żoną była Polką. Ich córka też czuła się Polką. Aby zabezpieczyć swoją polską rodzinę przed represjami ze strony Ukraińców, dziadek wybrał pójście do tej dywizji. Była to gwarancja, że rodziny nie tkną. (…)
Wtedy nikt nie zastanawiał się co robi SS na Wschodzie. Porównywano te doświadczenia z legionami z lat 18–20. Uważano, że jest to formacja ukraińska, która będzie walczyć z bolszewikami”.
Nie jest to prawdą. Zbrodnie SS były wtedy znane każdemu sprawnemu umysłowo człowiekowi i widać je było na każdym kroku. Potwierdzają to wspomnienia wszystkich, którzy żyli pod niemiecką okupacją. Dziadek pana Prochaśki doskonale wiedział gdzie idzie i czym zajmuje się organizacja, do której bynajmniej nie „musiał” tylko „chciał” się zgłosić.
Strach o rodzinę można zrozumieć. Czy usprawiedliwia on każde działanie – to już kwestia sumienia i dramat każdego, kto tak postępuje. Tylko, że z tej wypowiedzi Prochaśki nadal nie można zrozumieć: czym się właściwie kierował jego dziadek – strachem o rodzinę czy chęcią walki z bolszewikami?
„Nie oceniam tamtych wydarzeń ani na plus ani na minus. Rozumiem, że było to złe, że szło się „nie z tymi”, ale wiele ludzi też szło „nie z tymi” – z bolszewikami. I też mordowali. Takie były czasy. Ich się nie gani. Teraz okazuje się, że tylko jedna strona jest zła? A wiemy, że sowieci popełniali przestępstwa wszędzie tam, gdzie wchodzili: na Ukrainie, w Polsce i w Niemczech” – mówi Prochaśko.
To prawda, że wielu szło z bolszewikami i też mordowało. Wielu, ale nie wszyscy i nawet nie większość. I co z tego? Czy to, że bolszewicy też mordowali jest jakimkolwiek wytłumaczeniem?
„Takie były czasy?” Ale wielu innych w tych samych „czasach” narażało się na rozstrzelanie, żeby ratować Żydów przed zagładą i byli tacy, którzy dobrowolnie szli za innych do komór gazowych. Czyli można było zachować człowieczeństwo, jeśli się chciało?
A tu wychodzi na to, że wszystkiemu winne „złe czasy” i w wersji pana Prochaśki nie można było nie być złym, więc tamtego zła nie można oceniać „ani na plus ani na minus”. Otóż zawsze można nie być złym jeśli się ma moralność – tylko tyle można na to odpowiedzieć.
„Ich się nie gani. Teraz okazuje się, że tylko jedna strona jest zła” – mówi Prochaśko o popełniających zbrodnie sowietach. I po co tak kłamać? Gdzie się ich niby „nie gani”? Bo w Polsce gani się, od dawna, ostro i jednoznacznie. A dlaczego w kraju Putina się ich „nie gani” – o to już niech pan Prochaśko zapyta samych Rosjan.
I nikt w Polsce nie twierdzi, że „tylko jedna strona jest zła”. Po co tak obłudnie zgrywać osamotnioną ofiarę rzekomego niesprawiedliwego osądu. Zbrodniarzami byli w równym stopniu sowieci, hitlerowcy i banderowcy i wszyscy o tym wiedzą.
A ten kto banderowskie zbrodnie usprawiedliwia, nie jest godzien miana „intelektualisty” i robi krzywdę nie tylko samemu sobie ale i całemu własnemu narodowi, który nigdy nie zbuduje trwałych podstaw niepodległości jeśli swój mit założycielski będzie opierał na kulcie zbrodni.
Kresy24.pl / MAB, cytaty z Kuriera Galicyjskiego