W Mińsku zakończył się w piątek proces (toczył się za zamkniętymi drzwiami) mężczyzny, który w swoim domu organizował imprezy dla swingersów, czyli miłośników seksu grupowego. Ostatnia miała miejsce w ubiegłym roku i zakończyła się najazdem milicji.
Pod koniec lipca 2018 r. białoruskie MSZ poinformowało, że funkcjonariusze organów ścigania weszli do domu publicznego, przerywając „demoralizujący biznes”.
Media piszące o sprawie donosiły, że w momencie interwencji mundurowych na imprezie było 34 mężczyzn i 18 kobiet, wśród nich małżeństwa i studenci. Wiek uczestników imprezy wahał się od 20 do 45 lat. Sami uczestnicy, którzy wypowiadali się anonimowo twierdzili zgodnie, że w lokalu tym nikt prostytucji nie uprawiał. Zeznali, że były to imprezy swingerskie, podczas których seks był tylko i wyłącznie za zgodą i nikt za to nie płacił.
Organizator, pan Wiaczesław, o nazwisku nomem omen Kazanowa został zatrzymany dopiero kilka dni po interwencji, po tym gdy na poskarżył się mediom.
„Mieliśmy jasne zasady, na nasze imprezy przychodzą tylko osoby heteroseksualne. Żadnych lesbijek, gejów, żadnych transów (…)”, mówił portalowi onliner.by.
Prokuratura przedstawiła mu oskarżenie z kilku paragrafów jednocześnie, wszystkie dotyczyły gwałtu, lub czynów seksualnych popełnionych z użyciem przemocy wbrew woli ofiary.
17 maja sąd okręgowy w Mińsku zdecydował: winny przemocy wobec ofiar i zorganizowania burdelu, skazany na 14 lat pozbawienia wolności oraz grzywnę.
Sąd nakazał zwrócić oskarżonemu materialne dowody popełnionego czynu: łańcuch, dżinsy i bieliznę.
Po ogłoszeniu wyroku Kazanow zwrócił się do dziennikarzy:
– W tej sprawie brakuje kilkudziesięciu protokołów, jest morze sfałszowanych epizodów, były naciski na świadków – napisałem apel do prezydenta. Nie przyznaję się do niczego.
oprac.ba
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!