Szanowni Państwo! Publikujemy autentyczne świadectwo tego, co się działo na milicyjnych komendach i w aresztach z bezbronnymi pokojowymi manifestantami i przypadkowymi przechodniami, których chwytano na ulicach białoruskich miast po ogłoszeniu przez Centralną Komisje Wyborczą Białorusi wstępnych – sfałszowanych – wyników wyborów prezydenckich – pisze portal Polaków z Białorusi, ZnadNiemna.pl
Publikowany przez nas tekst jest nieco chaotyczny, ale za to jest sporządzony przez autentyczną ofiarę sadystów w milicyjnych mundurach, którzy, łamiąc przysięgę obrony współobywateli, stali się w oczach białoruskiego społeczeństwa naśladowcami najwstrętniejszych postaw, zachowań i zbrodni, popełnianych przez oprawców z faszystowskiego Gestapo i sowieckiego NKWD.
Świadectwo okrutnej prawdy o istocie de facto faszystowskiego reżimu, jaki zbudował na Białorusi Łukaszenko, zawdzięczamy naszemu autorowi z Mińska Igorowi Stankiewiczowi, badaczowi zbrodni stalinowskich na narodzie białoruskim i polskim, działaczowi Związku Polaków na Białorusi oraz obrońcy praw człowieka, działającemu w Białoruskim Komitecie Helsińskim. Oto jego relacja:
„29 godzin spędziłem w gestapowsko-enkawudzisckich kazamatach – na Komendzie Milicji Rejonu Moskiewskiego Mińska oraz w areszcie na ulicy Akrescina. Byłem torturowany, ale w porównaniu z innymi, ucierpiałem nie mocno – przeżyłem jedynie strach, a na pamiątkę o tym przeżyciu pozostały mi rozległe siniaki na tyłku.
Stałem się świadkiem ślepego, nieludzkiego terroru i zrozumiałem, co odczuwali ludzie w czasach wielkiego terroru w latach 1937-38, co przeżywali moi pradziadkowie, zanim zostali rozstrzelani w Orszy w listopadzie 1937 roku, a także, co odczuwała ich rodzina i bliscy.
Zajrzałem w paszczę rekina
11 sierpnia wybrałem się na rowerze do centrum miasta, żeby złożyć skargę w Biełtelekomie (białoruski operator internetowy- red.) w związku z odłączeniem Internetu. W drodze powrotnej, obok stacji kontroli pojazdów na ulicy Dzierżyńskiego, zobaczyłem dużo ciężarówek pomocy drogowej, które zjechały się tutaj z różnych mińskich zajezdni autobusowych i trolejbusowych. Zakręciłem w swoją ulicę Gruszewskiego. Stąd do domu pozostawało mi 5-7 minut.
Przy Moskiewskiej, Rejonowej Komendzie Spraw Wewnętrznych, stały cztery autobusy. Jeden z nich był wypełniony przez ludzi w mundurach milicyjnych. Wyjąłem komórkę i zacząłem robić zdjęcia. Do Mińska tego dnia wracały moje 17-letnie córki. Musiałem je ostrzec, że niedaleko domu wieczorem może być niebezpiecznie. Minęła godz. 16.15.
Nagle z autobusu wyskoczyło pięciu osiłków z krzykami „Nie stawiać oporu! Twarzą w ziemię!”, skręcili mi ręce i uderzyli twarzą w asfalt. Z nosa pociekła krew. „Nie bronię się!” – krzyczałem. Ze skrępowanymi rękami i głową przy kolanach w półprzysiadzie zostałem zapędzony na czwarte piętro. Po drodze jeden z milicjantów pędził mnie tak, abym uderzał głową w ściany i framugi drzwi.. Uchylałem się, jak tylko potrafiłem. Ledwo przeżyłem ten bieg po schodach. Nogi się nie słuchały, serce wyskakiwało z klatki piersiowej.
W dużej sali zostałem rzucony twarzą w podłogę i z rękami założonymi za plecy. W powietrzu czuć było odór ludzkich wydzielin, moczu i chloru – pozostałość po wczorajszych potyczkach demonstrantów z OMON-em. Odbywała się dezynfekcja pomieszczeń. Starszy człowiek w jasnych spodniach i butach zaproponował, aby obsypano mi twarz chlorkiem wapna i zalano w usta spirytus. Podczas badania medycznego stwierdzono by wówczas, że byłem pijany.
Milicjanci gadali między sobą o sprawach rodzinnych. Jeden się skarżył, że teściowa złamała staw biodrowy i oni odmówili się od protezy białoruskiej produkcji, chcąc protezę niemiecką – taki z niego patriota. Okazało się jednak, że po operacji teściowa zaczęła utykać. Inny milicjant skarżył się, że jego syn zaczął chodzić na protesty i może oberwać. Wydawałoby się – normalni ludzie…
Gadali też o swoim ubezpieczeniu zdrowotnym i odszkodowaniach za doznane urazy. Zrodziła się z tego nawet anekdota: „Chłopaki, jeśli napadną mnie pięcioro, to nie spieszcie się z ratunkiem – dostanę większe odszkodowanie”. Kołodinski, Drozd, Boroda – padło kilka nazwisk. Widocznie przełożeni i koledzy. Jeden opowiadał, jak wymieniał walutę, którą odebrał protestującym.
Mnie zarekwirowano telefon, torbę z dokumentami, portfelem i pendrivem. Wcześniej – zabrano rower, który rzucono przy wejściu na komendę. Obok mnie na podłogę rzucono chłopaka. Przedstawił się – Eugeniusz Taraluk. Został schwytany za kłótnię z kierowcą marszrutki. „Trzymaj się! Wygląda na to, że prędko stąd nie wyjdziemy!” – powiedziałem. Potem nas obu ze skrępowanymi za plecami rękami i głową schyloną w dół sprowadzili na dół – na parter i rzucono na kafelkową posadzkę. Poprosiłem o sprowadzenie mi adwokata, skłamałem, że mam podpisaną umowę. „Dobrze, sprowadzimy” – padła odpowiedź.
Tortury
O godzinie 19.10 popędzono nas znowu na górę. „Stankiewicz!” „Jestem”. „Idziemy”. Zaprowadzono mnie do osobnego pomieszczenia – wyglądało jak zwykły gabinet, z biurkami, szafą, a jednak zostało zaadaptowane pod katownię: milicyjne tarcze, pałki. Pięciu ludzi w czarnych kominiarkach i koszulkach bez napisów, na nogach – wojskowe buty i spodnie z czerwonymi lampasami. Na twarzy widać tylko oczy. Największy przypomina średniowiecznego kata. „Będą bić” – zrozumiałem. Dużo czytałem o tym , jak torturowano ludzi w latach 30., wiec mniej więcej wiedziałem, co mnie czeka. Zdołałem nawet opanować strach. Najważniejsze – wszystkiemu zaprzeczać, nawet kiedy będę torturowany. Tym, którzy wówczas wszystkiemu zaprzeczali, często udawało się przeżyć. Ci, którzy świadczyli przeciwko sobie – nie mieli szans.
(…)
Cały tekst, w tym więcej zdjęć tutaj. Uwaga, drastyczne!
ZnadNiemna.pl
2 komentarzy
Borys
18 sierpnia 2020 o 14:58I pewnie tacy oprawcy właśnie dostali medale. Zapewne musieli tak traktować ludzi z łapanek. Jak hitlerowcy potem będą się tłumaczyć, że takie mieli rozkazy. „Normalni” ludzie. Dobrze napisane jest w artykule oprawcy z „NKWD i Gestapo” w jednym.
Borys
18 sierpnia 2020 o 15:38Swoją drogą daje to obraz jak wygląda/wyglądała demokracja na Białorusi. Podobnie jest zapewne u Wielkiego Brata na wschodzie. Więcej to ma wspólnego z „demokracją ludową” niż z demokracją. Słuchając tego co mówi Łukaszenka to wychodzi Orwell pełną gębą.