W dniu 6 lutego, o godzinie 4:17 rano (czasu miejscowego) zostaliśmy po prostu wyrwani ze snu tragicznym trzęsieniem ziemi, jak się później okazało o sile aż 7,1 w skali Richtera!
Kołysało niesamowicie, przy silnych wstrząsach a dochodziły do tego jeszcze gromkie wyładowania atmosferyczne, częste następujące po sobie pioruny i straszliwa ulewa za oknem…
Nie bardzo orientowaliśmy się po nagłym przebudzeniu o co w tym wszystkim chodzi. Odpoczynek na kanapie czy krześle sprawiał wielką trudność; siedzącego po prostu dosłownie szarpało w lewo i w prawo… Żyrandole na swojej wysokości kręciły się uparcie i nieprzerwanie, sprawiając wrażenie, że wnet spadną na nas… Obrazy na ścianach zmieniały swą pozycje, a niechronione zamknięciem przedmioty szklanne, kryształowe, czy porcelanowe spadały z wielkim hukiem rozbijając się o posadzkę…
Tak wyglądało nasze spotkanie z horrorem trzęsienia ziemi w Tartousie nad Morzem Śródziemnym…
Alarmowe nieustanne telefony zewsząd, od rodziny, sąsiadów, znajomych i następnie rozpaczliwe dzwonienie do bramy prowadzącej do ogrodu i do naszego dwupiętrowego domu (willi), solidnego, wykonanego z kamienia – piaskowca.
Dom nasz natychmiast zapełnił się, w te tragiczne i groźne chwile, po brzegi – uciekającymi, przerażonymi mieszkańcami przeważnie modnych dziś, nowoczesnych, a niebezpiecznych wieżowców. Przyjęliśmy natychmiast prawie półnagich, otulonych jedynie kocami, narzutami grupy dzieci wraz z rodzicami, a do tego mocno przemoczonych przez szalejącą burze i ulewę. Zagościło u nas w te tragiczne chwile ponad 35 osób… Staraliśmy się zapewnić im poczucie bezpieczeństwa.
Uspakajałam jak mogłam i potrafiłam przerażoną i płaczącą dziatwę… Tłumacząc, że to tylko chwilowa reakcja zagniewanej ziemi, ziemi odpowiadającej w ten sposób na niedobre poczynania, szkodliwe działanie człowieka „wiecznego wojownika”, a stosującego coraz to bardziej wyszukane rodzaje broni. Bestialskich „wojowników” nie pozwalającym nam żyć w pokoju na tym jakże pięknym świecie, a już szczególnie na umęczonej ziemi syryjskiej.
Przebraliśmy w suchą odzież zmoczone ulewą dzieci, obdarzyliśmy zmoczonych dorosłych także suchą odzieżą, jaką tylko posiadałam w domu. Nikt nie został pominięty! Nakarmiliśmy przede wszystkim maluchów mlekiem i gorącymi napojami, jak i zziębniętych dorosłych, przerażonych uciekinierów z własnych domów. Nasi przerażeni uciekinierzy, znajomi, sąsiedzi, czy z dalszej rodziny, a my wraz z nimi, przesiedzieliśmy, gdzie kto tylko znalazł miejsce na parterze naszego kamiennego domu, we wszystkich dolnych pokojach, na schodach, na korytarzu… Dzięki Opatrzności każdy znalazł, w jego mniemaniu, zakątek bezpieczeństwa dla przetrwania horroru nocnego trzęsienia ziemi. Nie pozwoliliśmy nikomu opuścić – według opinii nas wszystkich – bezpiecznego domu.
Muszę przyznać szczerze, że starałam się wraz z moim synem Robertem wypełnić godnie i sumiennie nasz humanitarny, polski obowiązek; wyjść z jak najbardziej natychmiastową pomocą dla pokrzywdzonych i wielce przerażonych uciekinierów, szukających bezpiecznego przytuliska. Boże mój! Tego koszmaru, przerażenia i strachu, zwykłego ludzkiego lęku i oczekiwania na najgorsze chwile jeszcze nam brakowało na umęczonej wprost tragiczną i coraz to tragiczniejszą sytuacją na ziemi syryjskiej.
Większość mieszkańców nadmorskiego Tartousu spędziła te groźne, najgroźniejsze chwile, godziny w samochodach oddalonych od zabudowań, wysokościowców, na otwartej przestrzeni, w parkach i ogrodach miasta. Uciekinierzy, którzy schronili się w naszym domu przebywali u nas późnych godzin po południowych, a my wraz z nimi i zawsze niestety w oczekiwaniu na najgorsze…
Barbara Anna Hajjar
Syria – Tartous
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!