Operacja odbicia Karabachu była planowana w Baku od dawna, a obecnie nadarzył się sprzyjający geopolityczny moment. Nie wiemy, czy tureccy żołnierze rzeczywiście uczestniczą w działaniach wojennych. Nie jest jednak żadną tajemnicą tureckie wsparcie Azerbejdżanu sprzętem wojskowym. Z kolei znajdujący się w trudnej sytuacji, premier Armenii Nikol Paszinian sięgnął po najprostszy sposób poprawy swoich notowań, a więc populistyczną, nacjonalistyczną retorykę – piszą eksperci od spraw Kaukazu Małgorzata Zawadzka i Konrad Zasztowt.
Kolejna odsłona trwającego od ponad stu lat azersko-ormiańskiego konfliktu o Górski Karabach ma swoje przyczyny w zmianach ekonomicznych i geopolitycznych, ale także ideologicznych, pokoleniowych i technologicznych. Pogłębiający się kryzys gospodarczy, jak również sprzyjająca sytuacja międzynarodowa, skłania rządzących w Baku do działania teraz i osiągnięcia głównego celu, jakim jest odbicie regionu Karabachu.
Ceny ropy, na której opiera się gospodarka azerska, drastycznie spadły, a inne sektory nie stanowią gospodarczego silnika dla nadkaspijskiej republiki. Minione lata naftowej prosperity pozwoliły jednak Baku zbudować niebagatelny – zwłaszcza w porównaniu z ormiańskim przeciwnikiem – potencjał militarny. Do tego Rosja jest zbyt zajęta swoimi sprawami, aby aktywnie włączyć się w konflikt na Kaukazie, a Turcja, zawsze wspierająca w imię panturkijskiej solidarności Azerbejdżan, jest obecnie gotowa na znacznie więcej niż w minionych dekadach. Nieprzynoszące od lat żadnych rezultatów działania mediacyjne Grupy Mińskiej OBWE w sprawie konfliktu karabachskiego, od miesięcy zostały już całkowicie zawieszone. Dla Baku jest to argument potwierdzający tezę, że możliwości dyplomatycznego rozwiązania konfliktu się wyczerpały. Z azerskiego punktu widzenia taki moment można określić jako geopolityczne „teraz albo nigdy”.
Nie bez znaczenia jest wymiana pokoleniowa w Baku. Wprawdzie u władzy pozostaje niezmiennie od 2003 roku prezydent Ilham Alijew, ale w ostatnich latach wymienił on w swoim otoczeniu mających radzieckie korzenie aparatczyków z czasów prezydentury jego ojca Hejdara Alijewa (1994-2003). Nowe pokolenie alijewowców to często ludzie posiadający zachodnie wykształcenie, prowadzący kosmopolityczny tryb życia, a jednocześnie rozumiejący, że przetrwanie gwarantującego elicie przywileje reżimu jest możliwe tylko przy poparciu społeczeństwa. Takie może zapewnić w dłuższym okresie modernizacja kraju. Na razie jednak Azerbejdżan nie przekształcił się w autokratycznego tygrysa gospodarczego w stylu Singapuru, acz przy modernizacji armii postawiono przede wszystkim na najnowocześniejszy sprzęt i zaawansowane technologie. Choć brak perspektyw na dobrobyt, społeczny entuzjazm może zapewnić reintegracja terytorium państwa. Władze w Baku wprowadziły stan wojenny i – podobnie jak na Białorusi – blokadę internetu. W przeciwieństwie do Białorusinów, w Azerbejdżanie nawet opozycyjni aktywiści, zażarci przeciwnicy reżimu jak bloger Emin Milli, odnieśli się do tego ze zrozumieniem. Postrzegane jest to jako środek konieczny, aby zahamować oddziaływanie ormiańskiej dezinformacji przez media społecznościowe.
Komentatorzy podkreślają, że kluczową rolę w obecnym konflikcie odgrywa Turcja. Nie wiemy, czy tureccy żołnierze rzeczywiście uczestniczą w działaniach wojennych. Nie jest jednak żadną tajemnicą tureckie wsparcie Azerbejdżanu sprzętem wojskowym. Skuteczność jaką wykazały w walkach w Syrii i Libii tureckie drony – teraz obecne także w Karabachu – pokazała, że Turcja może osiągnąć przewagę militarną w konfrontacji z siłami dysponującymi rosyjskim uzbrojeniem. Republika Turecka jest od lat mocarstwem regionalnym, a w Ankarze rządzi od 2002 roku formalnie to samo ugrupowanie, islamistyczna Partia Sprawiedliwości i Rozwoju i ten sam człowiek – Recep Tayyip Erdoğan. Dlaczego Turcja wcześniej nie wsparła tak jednoznacznie swojego turkijskiego sojusznika? Otóż, i tutaj odgrywają rolę zmiany pokoleniowe i ideologiczne. Erdoğan, jako mistrz populistycznej polityki, już dawno zrozumiał, że islamski demokratyzm i liberalny neoosmanizm z wczesnych lat jego rządów się wypaliły. Reprezentanci tych nurtów, tacy jak były premier Ahmet Davutoğlu i były prezydent Abdullah Gül, pozostają w opozycji lub poza elitą władzy. Od około pięciu lat partia Erdoğana pozostaje w sojuszu z Partią Ruchu Nacjonalistycznego, którą można określić jako skrajnie prawicową. Głównym ideologicznym paliwem tej partii jest walka z kurdyjskimi ugrupowaniami w samej Turcji i w Syrii. W przeciwieństwie do islamistów tureccy nacjonaliści zawsze wyrażali głęboką solidarność z Azerami i innymi narodami turkijskimi na Kaukazie i w Azji Centralnej. Obecnie jednak Erdoğan w dużej mierze przyswoił ten nacjonalistyczny, panturkijski program, który popierany jest przez większość tureckiego społeczeństwa.
W Armenii w ostatnich latach również doszło do wymiany pokoleniowej w elicie władzy. W rezultacie pokojowej rewolucji 2018 roku, po dwóch dekadach autorytarnych rządów tzw. klanu karabachskiego, rządzi demokratycznie wybrana władza z premierem Nikolem Paszinianem na czele. Początkowo wydawało się, że nowy ormiański lider będzie bardziej skłonny do kompromisu z Azerbejdżanem, bo sam nie pochodzi z Karabachu w przeciwieństwie do swoich poprzedników, prezydentów Roberta Koczariana (1998-2008) i Serża Sargisjana (Sarkisiana) (2008-2018), weteranów wojny o Górski Karabach z lat 1992-1994. Paszinian, jak każdy przywódca, który doszedł do władzy na rewolucyjnej fali, stanął wobec problemu jakim są rozbudzone i wygórowane oczekiwania zrewolucjonizowanego społeczeństwa. Wysiłki na rzecz reform w Armenii utrudnia wciąż stara oligarchiczna gwardia powiązana z klanem karabachskim, o rozliczenie grzechów której bezskutecznie walczy nowy premier. Rozwój potencjału gospodarczego Armenii ogranicza jednak przede wszystkim sytuacja geopolityczna – uwikłanie w konflikt z Azerbejdżanem, którego skutkiem jest m.in. trwająca od 1993 roku blokada granicy z Turcją, którą rząd w Ankarze wprowadził w solidarności z Azerami.
Znajdując się w trudnej sytuacji, Paszinian sięgnął po najprostszy sposób poprawy swoich notowań, a więc populistyczną, nacjonalistyczną retorykę. Ani Koczarian, ani Sarkisian, nie chcąc zrywać procesu negocjacji z Azerbejdżanem, nigdy nie ośmielili się stwierdzić publicznie wprost, że „Karabach to Armenia”. Paszinian podczas wizyty w karabachskiej stolicy, Stepanakercie, najwyraźniej zapomniał o tym, że jego słowa jako premiera mogą spowodować gwałtowną reakcję Azerbejdżanu i wygłosił podobną deklarację w sierpniu 2019 roku. Oprócz retoryki ormiańskiego lidera oliwy do ognia dolało również ogłoszenie przez władze Karabachu przenosin stolicy ze Stepanakertu do pobliskiego miasta Szusza, które z historycznych względów odgrywa niezwykle ważną rolę dla azerskiej tożsamości narodowej. Choć operacja odbicia Karabachu była planowana w Baku od dawna, a obecnie nadarzył się sprzyjający geopolityczny moment, nie należy także zapominać o tego rodzaju emocjach, które często niebagatelnie wpływają na decyzje kaukaskich polityków.
Małgorzata Zawadzka,
współpraca Konrad Zasztowt
Małgorzata Zawadzka jest autorką publikacji naukowych na temat Gruzji, współpracowała Towarzystwem Demokratycznym Wschód i CASE. Konrad Zasztowt jest wykładowcą na Wydziale Orientalistycznym Uniwersytetu Warszawskiego, wcześniej pracował jako analityk ds. Kaukazu i Azji Centralnej m.in. w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego i Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
fot. Nuran Məmmədov, Wikimedia Commons, CC
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!