Wielu dziennikarzy zagranicznych pracujących dziś na Białorusi uważa, że wkrótce KGB upomni się o nich. Oskarżenie o szpiegostwo Ukraińca Pawło Szarojko być może jest tylko punktem wyjścia do „stworzenia” precedensu zagranicznych grup wywrotowo – wywiadowczych działających pod przykrywką mediów na Białorusi.
W piątek 24 listopada w Brukseli rozpoczyna się szczyt Partnerstwa Wschodniego. Po raz pierwszy zaproszono tam prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenkę. Wcześniej na podobne fora, które od 2009 roku odbywają się co dwa lata zapraszano po prostu przedstawicieli Białorusi, bez konkretnych nazwisk.
Ale prezydent odmówił, nie pojechał, wysłał w zastępstwie ministra spraw zagranicznych Białorusi Uładzimira Makieja. Dla Łukaszenki, nie dość zepsutego jeszcze uwagą Zachodu, samo w sobie to nieco dziwne. Obserwatorzy natychmiast połączyli jego decyzję ze „skandalem szpiegowskim” oraz hipotetycznym niezadowoleniem Kremla z wysiłków przywódcy Białorusi na kierunku zachodnim.
Tymczasem decyzji o nieobecności Łukaszenki w Brukseli towarzyszyło kilka innych czynników, które nawiasem mówiąc, nie wykluczają w żaden sposób presji Moskwy na Mińsk.
Po pierwsze białoruskiej stronie nie udało się umówić żadnych spotkań z szefami państw europejskich. Co więcej, aż do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy przywódcy czołowych krajów europejskich wezmą udział w szczycie.
Po drugie, w trakcie tego wydarzenia nie planuje się podpisania żadnych poważnych umów partnerskich, które interesowałyby Łukaszenkę. Nie będzie podpisanie porozumienie w sprawie ułatwienia systemu wizowego, ani tym bardziej nie zostanie podpisany choćby jeden dokument zbliżający Białoruś do bazowego porozumienia z UE. Samo Partnerstwo Wschodnie prawdopodobnie nie jest dla Mińska czymś bardzo potrzebnym, w chwili obecnej istnieją inne formaty dwustronnej współpracy z UE.
Ponadto, po tymjak Białoruś zmieniła swój wizerunek międzynarodowy i przekształciła się w ośrodek międzynarodowych negocjacji, zorganizowała spotkanie „czwórki normandzkiej” w sprawie uregulowania sytuacji na Donbasie, PW może wydawać się białoruskim władzom za swego rodzaju „obniżenie poprzeczki”.
Wszystko to nie oznacza jednak całkowitej obojętności Moskwy na to co się dzieje wokół Białorusi. Wręcz przeciwnie, nie może jej nie obchodzić. Jest więc całkiem prawdopodobne, że wizyta Aleksandra Grigoriewicza w Brukseli została stanowczo wybita z głowy ministra Makieja, podczas jego pobytu w Moskwie w dniach 14-15 listopada.
Skuteczna presja Kremla odsłoniła pozycję Mińska a wizerunek Łukaszenki jako gracza niezależnego od Putina rozsypał się w proch.
Ale co miał zrobić, kiedy pomoc z Unii Europejskiej w ramach Partnerstwa Wschodniego wynosi zaledwie 136 milionów euro do 2020 roku, gdy tymczasem z Rosji przed manewrami „Zapad-2017” popłynął do Mińska kredyt w wysokości 700 milionów dolarów. Być może zastanawiał się jeszcze przed szczytem baćka czy nie jechać do Brukseli, może rozważał ryzyko.
Ale rozwiązanie dylematu przyszło w chwili, gdy na Białorusi „wykryto” rozległą ukraińską sieć szpiegowską. Afera wybuchła zaledwie na kilka dni przed szczytem, i klimat dla hipotetycznej podróży białoruskiego przywódcy ostro się zmienił.
„Szpiedzy” i prezydenci
Przypomnijmy, 17 listopada pojawiła się informacja o zatrzymaniu w Białorusi korespondenta ukraińskiego radia, obywatela Ukrainy Pawło Szarojko. KGB Republiki Białoruś ogłosiło, że wszczęto przeciwko niemu postępowanie karne na mocy art. 358 – „szpiegostwo”. Podobno dziennikarz, będąc pracownikiem Zarządu Głównegu Wywiadu Ministerstwa Obrony Ukrainy zorganizował całą sieć szpiegowską na terenie Białorusi. Publiczności pokazano „przyznanie się” Szarojko do zarzutów. Jak się jednak okazało, Pawło został zatrzymany już 25 października i przez cały ten czas władze Białorusi nie informowały o jego losie.
Dlaczego? Czyż nie dlatego, że 2 listopada, gdy Szarojko od tygodnia siedział w areszcie wydobywczym KGB, Łukaszenko spotkał się z prezydentem Ukrainy Petro Poroszenko w Zjednoczonych Emiratach Arabskich? Szefowie państw mówili o obrotach handlowych, rozszerzeniu współpracy, planowanym forum regionów „Białoruś-Ukraina” w Homlu. W sprawach politycznych, jak mówił Aleksander Grigoriewicz -„nie ma między nami żadnych kwestii spornych”. A Petro Poroszenko potwierdził słowa kolegi, przynajmniej publicznie, chociaż w tym samym czasie od kilku miesięcy ciągnie się historia innego obywatela Ukrainy, porwanego przez FSB Pawło Griba. Grib najprawdopodobniej zatrzymany na terytorium Białorusi wylądował w rosyjskim więzieniu. Jednak ta historia mogła się wydawać Poroszence jednostkowym ekscesem z niezrównoważonym nastolatkiem, no bo skąd wiadomo, czy przypadkiem naprawdę nie planował akcji sabotażowych. A co miał robić Poroszenko, psuć stosunki z sąsiadem, będącym przy okazji w sojuszniczych stosunkach z wrażą Rosją?
Ale „sieć szpiegowska”, dziennikarz państwowego radia, gwarantowane nagłośnienie sprawy i zbliżający się szczyt – to zupełnie inna para kaloszy. I trudno jest sobie wyobrazić, że panowie prezydenci w ogóle nie rozmawiali o tym podczas spotkania w ZEA. Ale, powtórzmy, najwyraźniej postanowiono milczeć. Do czasu, kiedy oficjalne władze zostały zmuszony by reagować na pytania rodziny, pracodawcy i kolegów Szarojko.
Nawiasem mówiąc, reakcja wyglądała dość rytualnie. KGB oskarżyło dziennikarza o pracę dla wywiadu wojskowego, a Ministerstwo Obrony Ukrainy wszystkiemu zaprzeczyło. Jeszcze po jednym dyplomacie wyrzucono z placówek uznając ich za persona non grata.
I wróg i nie przyjaciel
Warto zauważyć, że dla celów wewnętrznej propagandy, które często pokrywają się z celami Kremla, ukraińska tematyka wykorzystywana jest przez Łukaszenkę od dłuższego czasu.
Właściwie od czasu pomarańczowej rewolucji. I oczywiście Ukraińcy grają tam rolę tych złych. W 2010 roku podczas kolejnych „wyborów prezydenckich” – według białoruskiej propagandy to na Ukrainie przygotowywano i szkolono terrorystów, którzy mieli zdestabilizować sytuację i przejąć władzę w Mińsku. Nie mało ostrych słów padło z ust Aleksandra Grigoriewicza na temat Rewolucji Godności, słyszeliśmy i o faszystach i bandytach, etc. Wylało się od prezydenta RB sporo negatywu w opisie ukraińskiej rzeczywistości. -Obalili rząd, a teraz do czego kraj doprowadzili, zwykł mawiać.
Na wiosnę tego roku, gdy masowe akcje uliczne przeciwko „dekretowi o pasożytnictwa” rozlały się po Białorusi znów oskarżył Ukrainę i Polskę o przygotowanie zamachu na Białorusi. Konsekwencją tego były masowe aresztowania członków nieistniejącego od lat tzw. tzw. „Białego Legionu”.
Ale Ukraina praktycznie na wszystko to nie reagowała lub ograniczała się do formalnych oświadczeń. Przedstawiciele władz obu krajów spotykali się w miłej atmosferze i nawiązali bardzo owocną współpracę. Propaganda to jedno, wewnętrzne represje – drugie, a wzajemne korzyści, takie jak na przykład odmowa Białorusi przystąpienia do rosyjskiego embarga spożywczego i ignorowanie handlu Białorusi z doniecką i ługańską republiką, to zupełnie co innego.
Nawiasem mówiąc istnieje wersja, że w sprawie Szarojko strony (Białoruś i Ukraina), po prostu nie mogły się porozumieć bez rozgłosu (lub im nie pozwolono). Przypomnijmy też, że 16 czerwca został zatrzymany na Ukrainie obywatel Białorusi, którego oskarżono o szpiegostwo. Ale ta historia jakoś szybko zniknęła z mediów. Tak więc możliwe jest, że zatrzymanie Szarojko może być symetryczną odpowiedzią na działania ukraińskich służb specjalnych. Mógł zostać aresztowany jako karta przetargowa służąca do negocjacji i wymiany. I wszystko mogło się wydarzyć.
Ale 14 listopada przedstawiciele Republiki Białoruś głosują w trzeciej komisji ONZ przeciwko ukraińskiej rezolucji w sprawie Krymu. 15 listopada wspomniany już Makiej po rozmowach w Moskwie z ministrem spraw zagranicznych Rosji Siergiejem Ławrowem oświadczył, że na szczycie Partnerstwa Wschodniego nie pozwoli na przyjęcie antyrosyjskiej rezolucji. Podczas tej samej wizyty Makiej ogłasza gotowość Białorusi wysłane swoich wojsk do Donbasu w ramach sił pokojowych ONZ. Taki „koktajl” mógłby oczywiście wywołać reakcję niektórych ukraińskich przedstawicieli. Nie bez swego rodzaju pomocy, podkreślmy – Moskwy.
Wszystko dopiero się zaczyna
Tymczasem wydaje się, że sprawa Szarojko to nie ostatnie ogniwo w łańcuchu wydarzeń, które mogłyby poważnie wpłynąć na stosunki białorusko-ukraińskie. Wielu dziennikarzy pracujących dziś na Białorusi uważa, że wkrótce KGB upomni się też o nich.
Obawiają się, że służby przygotowały już listy proskrypcyjne współpracowników mediów, którzy zostaną uznani za członków grup wywrotowych. Co mają wspólnego z Szarojko? Ano tyle, że za pośrednictwem niezależnych mediów zagranicznych przekazywali niezależną opinię na temat tego, co dzieje się na Białorusi, pisali o manewrach wojskowych „Zapad – 2017”. Tych samych manewrach, które wywołały wielki niepokój na Ukrainie i na Zachodzie, a zwłaszcza zmusiły kraje sąsiadujące z Rosją i Białorusią, by przyjrzały się swoim zdolnościom obronnym.
Zatem białoruscy czekiści dostali właśnie niepowtarzalną okazję do zlikwidowania ostatnich ognisk niezależnych mediów, a moskiewscy – do tworzenia nowych konfliktów z sąsiadami, w swojej sile nie ustępujacych starciom z Polską i Węgrami.
Wadim Downar, Kijów/ Kresy24.pl za belaruspartisan.org/AB
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!