Powie ktoś, że już za dużo wydrukowano wspomnień obywateli II RP wywiezionych za «pierwszego Sowieta», czyli w latach 1939-1941 na północ europejskiej części ZSRR, na Syberię, do Kazachstanu. Jednak nie aż tak dużo, a co ważniejsze, w każdej nowej relacji można znaleźć sceny oryginalne, nietypowe zdarzenia. Ponadto z różnych przecież miejsc odbywały się deportacje, wprowadzamy w ten sposób kolejne nazwiska do księgi dziejów okresu II wojny światowej.
Wspomnienia Tadeusza Dudzickiego znalazłem w Instytucie Polskim i Muzeum Sikorskiego w Londynie, oceniam je jako bardzo ciekawe i myślę, że tak zostaną też odebrane przez Czytelników «Magazynu Polskiego». Autor wykorzystał robione przez siebie na bieżąco notatki na kartkach kalendarzy, a całość opracował w 2009 roku.
Lida Tadeusz Dudzicki urodził się 13 lutego 1928 roku w Brzozówce słynnej z huty szkła Niemen, założonej w 1875 roku. W okresie międzywojennym z tej właśnie fabryki pochodziła czwarta część eksportu szkła polskiego. Warto też przypomnieć, że w hucie Niemen wyprodukowano urnę, w której umieszczono serce marszałka Józefa Piłsudskiego, pochowane na cmentarzu Rossa w Wilnie. Pod koniec lat dwudziestych XX wieku ojciec Tadeusza przeniósł się wraz z żoną i dwójką dzieci (syn i córka Renia) do Lidy, gdzie podjął pracę w Kasie Chorych. Od 1936 roku Dudziccy mieszkali we własnym, nowym domu przy ul. Piłsudskiego 26. Mieli tu do dyspozycji 10 pokoi, a żelbetonowa piwnica posłużyła we wrześniu 1939 roku jako schron. Po drugiej stronie ulicy znajdowała się tablica pamiątkowa na budynku, w którym w 1920 roku mieszkał Marszałek Piłsudski. Ulica łączyła stację kolejową z centrum miasta, panował na niej duży ruch wozów konnych, z czasem przybywało także motocykli i samochodów.
U państwa Dudzickich «mieszkali czynszem» Bergmanowie, którzy po traktacie ryskim, kończącym wojnę polsko-bolszewicką, stracili majątek w okolicach Mińska. Dom otaczał ogród kwiatowy z dużym klombem i agawą (kaktusem). Dojście stąd pieszo na stację PKP zajmowało około 10 minut. Na dworcu pracowały dwie restauracje, w tej dla pasażerów kl. I stały liczne wazony z kwiatami i bardzo ładnie nakryte stoły. Tadeusz zaczął edukację w prywatnej szkole ojców pijarów przy ul. Suwalskiej, położonej w kierunku drogi do Wilna. Uczeń po drodze mijał zamek Giedymina, gdzie często rozbijał namioty cyrk, odbywały się parady wojsk, a zimą jeżdżono na ślizgawce (bilet kosztował 10 gr). Autor opisał co ważniejsze gmachy w mieście, pomniki, stację autobusową.
Dobrze zapamiętał modlitwy w farze lidzkiej pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego, najczęściej przed obrazem Matki Boskiej Ostrobramskiej. W kościele tym w 1938 roku pożegnano na zawsze dwóch pilotów z 5. pułku lotniczego, ofiary katastrofy samolotu «Karaś» w Nowogródku. Chętnie chodził młody Tadeusz też do kina «Edison» na filmy kowbojskie, zaglądał i na rynek «… ze sklepami i jatkami mięsnymi, z bezlikiem wozów w dni targowe». W panoramie miasta zaznaczała się bryła pokaźnej bóżnicy, kościół i kolegium ojców pijarów, budynki gimnazjum handlowego. Było i kino «Maleńkie», zamienione przed wojną na fabrykę cukierków, w oddali znajdowały się dwa stawy rybne. To długa, sentymentalna i dokładna opowieść o miejscach miłego dzieciństwa.
Wojna
«Rano dnia 1-go września 1939 roku, [byłem] jeszcze w łóżku, gdy usłyszałem warkot samolotów i wystrzały karabinów maszynowych. Zerwałem się, wybiegłem na podwórze. Nad miastem kręciły się jak kruki z czarnymi krzyżami samoloty niemieckie. Lecąc nisko ostrzeliwały z góry ulicę i domy». Główny cel dla bombowców niemieckich stanowiły koszary wspomnianego pułku lotniczego i 77. pułku piechoty (Kowieński Pułk Strzelców, «niedźwiadki») oraz tereny kolejowe. Odezwała się polska artyleria przeciwlotnicza, ponoć trzy wrogie samoloty zostały zniszczone. «Spryciarze sprzedawali potem odłamki samolotowe na szczęście i na pamiątkę. Po [wykonanym] zadaniu grupa nieprzyjacielska odleciała w stronę Grodna zostawiając zwiadowczy samolot. Ten na dużej wysokości krążył nad miastem, szczególnie w okolicach stacji kolejowej, zrzucając dwie bomby». Po odwołaniu alarmu w mieście uwidoczniła się panika, na ulicach pojawiły się wozy z wyjeżdżającymi mieszkańcami. Wujek Adolf zabrał do pobliskiej wsi Plasewicze siostrę – panią Dudzicką z córką oraz synem, mąż został w Lidzie jako prezes Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwlotniczej.
«Czekaliśmy na świeże wiadomości, te, czy już Francja z Anglią wstąpiły do walki. Z Plasewicz obserwowaliśmy ponowne bombardowanie Lidy. Dymy w kilku miejscach unosiły się wysoko (…). W powietrzu na tle panoramy zadymionej Lidy zobaczyłem polski myśliwiec P-7 atakujący eskadrę bombowców. Po oddaniu paru serii z karabinów maszynowych odleciał w stronę Grodna». Po wejściu Armii Czerwonej Dudziccy powrócili do Lidy, 18 października NKWD aresztowało ojca. Tadeusz poszedł do «dziesięciolatki», uczył się po polsku i rosyjsku. Ulicę Piłsudskiego okupanci zamienili na Czapajewa. Usunęli pamiątkową tablicę J. Piłsudskiego, żyło się coraz biedniej i w trwodze, co przyniesie dzień następny.
Wywózka 13 kwietnia 1940 r.
«Słyszę ujadanie psa na podwórku. Jest godzina pierwsza, noc. Ktoś się dobija do drzwi, jak i zarazem stukanie do okien zrywają nas na nogi. Odkrywaj skariej [szybciej] – dobiega krzyk z zewnątrz. Mamusia otworzyła drzwi i do mieszkania wpadło paru żoł- nierzy z dwoma lidzkimi żydami, ubranych w skórzane czarne kurtki, podobne czapki z czerwoną gwiazdą nad daszkiem, krzyczących – zdawąj orużje[oddaj broń]; wraz z nimi wszedł oficer NKWD.
Zrobiono nam powierzchowną rewizję wyrzucając zawartość z szaf i z szuflad na podłogę. Następnie powiedzieli, że mamy się pakować, bo jedziemy daleko. W pamięci pozostanie na zawsze wrzask dwóch żydów ciągle krzyczących skariej, radzących żeby nic nie brać z sobą, bo wiozą nas na jug [południe] i tam otrzymamy wszystko nowe, śliczne ubrania wraz z innymi rzeczami potrzebnymi do wesołego, beztroskiego życia. Będziemy mieszkać nad ciepłym morzem i jeść apielsiny [pomarańcze]». Oficer NKWD podszedł do pani Dudzickiej i cicho powiedział, by brać jak najwięcej ciepłej odzieży, sam zaczął pomagać w pakowaniu do worków, poprzednio uszytych z portier i zasłon. «Zrozumiałem że wywożą nas tam gdzieś daleko, tam, gdzie nasi praojcowie tą drogę już przeszli. Do godziny 6-tej spakowaliśmy co było pod ręką, ja natomiast do szkolnej torby włożyłem atlas, kompas i pudełko ołowianych żołnierzy wraz z kilkoma brulionami ze szkoły (…) oraz pudło «Mały stolarz», różaniec przywieziony nie tak dawno z wycieczki z Tatusiem do Wilna.
Mieliśmy w domu dużo szkła i kryształów, porcelany ustawionych w kredensie i na stolikach. Mamusia udając upadek tak to zrobiła, że rzeczy z kredensu spadły rozbijając się. Żydzi wznieśli wrzask na Mamę, przeklinając grozili, że zamkną ją do tiurmy [wię- zienia] i że już więcej nie zobaczy swoich dzieci. Komandir uciszył ich. Poprosiłem oficera, czy mógł- bym się pożegnać z moim psem wilczurem «Topem», który miał swą budę przy garażu na tyłach domu. Po uzyskaniu pozytywnej odpowiedzi wybiegłem na ogród- -podwórko mając plan, żeby się przedostać przez dziurę w plocie do sąsiadów, a potem na [ul.] Dąb- -Biernackiego, gdzie mieszkała Ciocia. Wzdrygam się obecnie pisząc to, co by się stało z Mamusią i Siostrą, gdybym to uczynił. Pocałowałem psinę, on musiał wyczuć rozstanie, przytulił się do mnie i jak odchodziłem zawył».
Na stacji czekał na nieszczęśników długi sznur wagonów ciepłuszek. Po obu stronach od drzwi ustawiono zrobione z desek prycze, w środku stał żelazny, okrągły piecyk na jedną fajerkę, z blaszaną rurą. Po przeciwnej stronie drzwi widać było «coś w rodzaju dużego leja, co ma służyć jako ubikacja».
W Kazachstanie
Warunki pobytu w wioskach kołchozowych są dobrze znane, podobnie jak i życie na stepie. Pierwsze miesiące można było tu wytrzymać dzięki zapasom zabranym z domu. Zima dała się we znaki, głodne wilki podkopywały się do stodół, gdzie stały krowy. Wiosną zmarła gospodyni, Tadeusz odnotował, że pogrzeb odbył się w tradycji prawosławnej, z jadłem na grobie. «Brzydko to wspominać, ale właśnie tam dobrze podjadłem lepioszek i innych przysmaków». Wiosna przyszła późno, zabrakło paszy dla bydła, więc zrywano strzechy z dachów. NKWD aresztowało władze koł- chozu z podejrzenia o sabotaż. Gospodarz użyczył Dudzickim kawałek ziemi ze swego ogrodu, ci posadzili grządki kartofli, trochę kapusty, cebuli i buraków. W ogóle był to dobry człowiek, wspierał Polaków przysłanych na osiedlenie, pozwalał korzystać z bani. Z braku pracy w kołchozie Dudziccy przenieśli się – za zgodą miejscowych enkawudzistów – do miasteczka Połudzino, tam dowiedzieli się o wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej. Nastała radość, po mityngu Polacy szlochając od- śpiewali Mazurka Dąbrowskiego. «Dostaliśmy «Prawdę» i inne gazety, z których czytamy tekst umowy [Sikorski-Majski z tekstem tak zwanej amnestii].
Pamiętam, jak sam wertowałem je szukając w druku słowo POLSKA, o którym tak nam na zesłaniu zabraniano mówić. Polszy niet i jej nie budziet. Przepisałem do mojego notatnika część umowy. Wiemy obecnie, że się formuje Armia Polska gdzieś niedaleko Kujbyszewa. Chodzimy obecnie z głową podniesioną, znikł smutek, oczekujemy przybycia naszych ojców z łagrów, rozsianych po całej Rosji».
Któregoś dnia Tadeusz zobaczył niespodziewanie idącego policjanta polskiego. «Mundur przedwojenny ciemnogranatowy, błyszczące guziki z dala połyskujące, czapka z orzełkiem. Myślałem, że to zjawa wśród łąk. Był to pan Starczewski, policjant z Lidy, który z łagru szukał swojej rodziny. Zaprowadziłem go do baraku, w którym mieszkała. Znów płacz, śmiech, zmieszany z głosem pani Starczewskiej – dlaczego tak długo nie wracałeś?». Zaczęły się przygotowania do wyjazdu na południe ZSRR, zebrało się około 140 osób z dziećmi, w tym i obywatele II RP ze Lwowa, którzy jeszcze niedawno uważali się za Ukraińców.
Wreszcie gwizd lokomotywy oznajmił o przybyciu eszałonu. Pociąg przez Komsomolsk i Czkałow (Orenburg) dojechał do stacji Dżuma.
Wyjście z domu niewoli
Ojciec Tadeusza z łagru dotarł do obozu wojsk polskich, został szefem szpitala polskiego przy stacji Kermine w Uzbekistanie. Spotkał tam Irenę Marszewską, ta dała adres, gdzie przybywała żona z dziećmi. I tak doszło do spotkania rodzinnego, krótkiego, oczekiwanego od października 1939 roku. Ustalono plan na najbliższe miesiące, Tadeusz wyruszył w drogę 6 marca 1942 roku wraz z panią Marszewską. Ledwie zdążył skoczyć na schodki wagonu, bo pociąg ruszył niespodziewanie szybko ze stacji. Drzwi były zamknięte, więc przez 50 kilometrów młodzieniec trzymał się kurczowo poręczy, a popiół parowozowy zmieszany z ciepłą parą zasypywał mu twarz. Pani Marszewska zdołała udobruchać konduktora, ten wziął 50 rubli łapówki, które mama zaszyła synowi w podszewkę marynarki i jeszcze ciasteczka upieczone na drogę. W Kermine na peronie stacji czekali polscy żandarmi, jeden z nich był z Lidy, doradził, jak dojść do szpitala. Tam w środku «…wszędzie mnóstwo chorych, trudno jest przejść. Leżą chorzy, sanitariusze wnoszą nowych pacjentów, lub wynoszą przykrytych, tych zmarłych». Ojciec zaprowadził syna do komisji poborowej 7. Dywizji Piechoty, potem do bani, a po kąpieli i ostrzyżeniu do magazynu mundurowego. «Pod wieczór obładowany plecakiem, chlebakiem, peleryną, płaszczem i tym dziwnym w kształcie hełmem zostałem przyjęty do 7. pułku artylerii ciężkiej (…). Pułk był obozem w namiotach około 1,5 km od stacji Kermine».
Tak zaczęło się nowe życie, choć spać trzeba było na słomie rozłożonej na ziemi. Niestety, przybywało chorych, wycieńczone organizmy nie wytrzymywały trudnych warunków klimatycznych, nie radzono sobie z szalejącymi epidemiami. Dzień zaczynał się modlitwą «Kiedy ranne wstają zorze», po śniadaniu nauka musztry i marsz na pustynię dla szukania żółwi, z których robiono jedzenie. Najmłodszych szykowano do szkół, nie przydzielono im broni. Radowały ogniska, przybywało kolegów.
Tadeusz Dudzicki jako junak ukończył szkołę kadetów, 3 września 1947 r. wylądował w Anglii, po kilku miesiącach zdał egzaminy maturalne. I tak zaczęło się czekanie na powrót do wolnej Polski, ale już nie do ukochanej Lidy. Do miasta swego dzieciństwa przyjechał pan Dudzicki wraz z żoną w 1995 roku, co poświadcza zdjęcie zrobione przed zamkniętym kościołem ojców pijarów. W 1996 r. dotarł i do Wilna, był na Rossie. Niestety, nie udało mi się zdobyć więcej danych z trwania autora relacji na emigracji w Wielkiej Brytanii. A i zdjęcia załączone do wspomnień są bardzo złej jakości.
Adam Czesław Dobroński
Magazyn Polski na uchodźstwie Nr 6 (149) czerwec 2018
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!