Historyczne śledztwo Pawła Bohdanowicza w sprawie dramatycznych wydarzeń, do jakich doszło w 1893 roku w Krożach pomału dobiega końca, choć bynajmniej nie jest to koniec definitywny, ponieważ – o czym pisze sam autor – na szereg pytań w tej sprawie wciąż nie znamy odpowiedzi. Tymczasem serdecznie zachęcamy do lektury!
Link do poprzedniej, czwartej części znajduje się tu.
Lekarz Michał Landsberg zeznaje na sali sądowej
O Zajewskim nic nie wiem; nie wiadomo mi również o tem, że lud gwałtem wdzierał się do jego mieszkania. W nocy z 9 na 10 listopada wyjąłem osobiście trzy kule, a następnie z lekarzem powiatowym Iwanickim-Wasilenką dawałem pomoc lekarską prawie dwudziestu osobom, ranionym podczas oporu krożańskiego, nie mówiąc już o późniejszych niejednokrotnych wypadkach tego rodzaju. Niektórych leczył doktor Lewoniewski. Większość obrażeń była na głowach i pochodziła od uderzeń nahajami. Jednemu ranionemu wyjąłem kulę z szyi, kula była rewolwerowa; drugiemu ranionemu kulą w kość rozpoczął operację lekarz powiatowy, a ja ją dokończyłem; trzecią operację wykonałem nad kobietą, której wyjąłem kulę z mięśni nogi; innej znowu kobiecie nałożyłem osiem szwów na poranioną głowę; wszystkie trzy rany tej kobiety były z rozdartymi brzegami i widocznie pochodziły od uderzeń nahajami.
W tym miesiącu schwytaną została kobieta, której wyjąłem kulę z mięśni. Dotychczas ukrywała się przed sędzią śledczym; na imię jej – Anna, nazwiska nie pamiętam. Oględziny jednej kobiety robiłem z polecenia prokuratora kowieńskiego sądu okręgowego. Marjannę Alartynkusową opatrywałem w stanie, kiedy była ledwie żywą.
Dobkiewicz w krożańskim oporze udziału nie przyjmował. Brat mój, zdaje się, przyjmował udział w podaniu prośby na imię Cesarza o pozostawienie parafjanom kościoła.
Nazwisk osób, którym dawałem pomoc lekarską, nie wiem, albowiem w tego rodzaju wypadkach chorzy, bojąc się wpaść w biedę, tają zwykle swe nazwiska. Jeden postrzelony mieszka w majątku Goniprowie obywatela Bajkowskiego.
W operacjach, które robiłem u siebie w domu, był mi pomocny mój brat, były felczer wojskowy, ten sam, który podpisał prośbę o zostawienie kościoła. Sześciu chorych przyszło do mnie z Kroż o 9 z rana w dniu oporu w Krożach. Kozaków podówczas jeszcze nie było; wiem to stąd, że wkrótce po przybyciu owych rannych udałem się z bratem do miasteczka dla niesienia pomocy innym rannym i, gdy przybyłem na miejsce, kozaków jeszcze nie zastałem.
Nazwisko Martynkusowej dlatego pamiętam, bo je bardzo często wspominano. Lekarz powiatowy przyjechał do Kroż w wigilję oporu, t. j. 9 listopada wieczorem, z polecenia władz; miał z sobą wszelkie niezbędne do operacji narzędzia i potrzeby opatrunkowe, tak że 10 listopada rano korzystałem z nich.
Wprawdzie jedną kobietę oglądałem w obecności prokuratora, lecz ta miała obrzękłe oczy. Wczoraj, panie prokuratorze, ja mówiłem tylko, że Annę leczyłem, ale bynajmniej nie twierdziłem, że robiłem nad nią oględziny lekarskie. Podług mego zdania, kobieta, oglądana wobec prokuratora kowieńskiego, miała oczy nahajami pobite.
Nie wszystkie postrzały były z przodu: obserwowałem jedną ranę, zadaną w nogę z boku; kula ugrzęzła wewnątrz.
Ludwik Landsberg zeznaje na sali sądowej
Nad rankiem, 10 listopada, do naszego majątku, gdzie mieszkam z bratem lekarzem, przybyli ranni, prosząc o ratunek. Rany były postrzałowe, zadane w Krożach, skąd ubiegłej nocy dolatywała nas strzelanina. Obejrzawszy rany, natychmiast ruszyliśmy z bratem do Kroż, dokąd zdążając, spotykaliśmy na drodze rannych, pokrwawionych. Dalej spotkaliśmy komisarza Hoffmanna, pędzącego w cwał na czele sotni kozaków z dobytymi pałaszami.
Następnie przybyła druga sotnia i łańcuchem opasała miasteczko. Stojący u nasypu naczelnik powiatu wołał na kozaków: „walcie nahajami jeszcze więcej!”. Strzelanina trwała niedługo. Komisarz Hoffmann prosił mnie o niesienie pomocy lekarskiej rannym, mówiąc: „Głupi lud! Dobkiewicz mówił mi, że głupi, skoro nie chcą oddać kościoła, który tak czy owak zamkną, bo jest rozkaz Najwyższy”. Dobkiewicz nie podawał i nie podpisywał prośby o pozostawienie kościoła. Ja ją podpisałem, a Dobkiewicza wziąłem potem na porękę.
Lekarz Władysław Lewoniewski zeznaje na sali sądowej
Kolejny lekarz zeznaje między innymi o tym, że jednemu pacjentowi wyjął „ułamek kuli”. To dość tajemniczy szczegół. Czyżby któryś z „rządowców” użył nietypowej amunicji?
Po wypadkach krożańskich zdarzyło mi się leczyć rannych; wyjąłem trzy czy też cztery kule: zdaje się, trzy całkowite, a ułamki czwartej. Jeden był raniony w szczękę; jaki wynik miała ta operacja — nie wiem, bo po niej już nie widziałem chorego. Drugi mężczyzna otrzymał postrzał w ramię kulą, którą mu wyjąłem. Trzeciemu kula strzaskała kość w nodze; czwarty również był raniony w nogę, lecz kość pozostała bez szwanku. Doktor Landsberg leczył wspólnie ze mną tego pacjenta, któremu ułamki kuli wydobyłem ze szczęki, przyczem opowiadał mi, że u jakiegoś rannego wydostał kulę z szyi. Rany te były przeważnie o tyle lekkie, że pacjenci leczyli się chodząc.
Jednej kobiecie wdała się gangrena, wskutek czego stan jej nie rokował żadnej nadziei wyzdrowienia; nie traciła ona jednak przytomności umysłu i opowiadała, że ją pobito nahajami. W dalszym przebiegu choroby rana jej przeszła w różę. Róży bardzo często dostaje się od uderzenia.
Że rana w powyższym wypadku powstała skutkiem nahajów, mówię to na mocy słów pacjentki. Po oporze
był cały szereg podobnych wypadków. Nazwisk pacjentów teraz sobie nie przypominam. Wszyscy ranni mieli rany wejściowe z przodu. Róża może powstać i od zwykłego zadraśnięcia, w wypadku na przykład, jeżeli obrażone miejsce niechlujnie się utrzymuje. Choroba owej kobiety, o której mówiłem, miała wynik śmiertelny.
Jan Worwit-Orwid zeznaje na sali sądowej przez tłumacza
Jestem szewcem, a Michał Lewicki jest moim podmajstrzym. W nocy, kiedy zaszły nieporządki, spaliśmy z nim w jednej izbie. O godzinie 4 rano zbudziło mnie bicie w dzwony; wybiegłszy z mieszkania, dowiedziałem się od przechodniów, że policja bije lud w kościele. Wpadłszy do mieszkania, szczelnie je zamknąłem. Zbudziwszy Lewickiego, który spał jeszcze, siadłem z nim robić kłumpie [buty – drewniaki – co ciekawe, na Kaszubach nazywają się podobnie – P.B.] We dnie obu nas aresztowano; mnie potem wypuścili, a Lewickiego zatrzymali. Jak Bóg na niebie, świadczę teraz, że Michał Lewicki owej nocy nigdzie nie wychodził. Czapowski opowiadał mi, że nocował u Szemetulskiego i młócił.
Widzieliśmy uciekających jak w obłędzie, a gdyśmy ich pytali, co się dzieje, odpowiadali nam, że policja strzela i bije ludzi.
Teodor Sztejn zeznaje na sali sądowej przez tłumacza
Bardzo ważne zeznanie. Świadek mówi, że pędzeni ludzie tonęli w rzeczce. Znaczy to chyba, że wpadali do wody, bo lód się załamywał. Jednoznacznie o utonięciach świadek nie mówi, ale jego słowa nie przeczą, że mogły być utonięcia.
Kiedy poczęto dzwonić i strzelać, obudziliśmy się, wyszliśmy na podwórze i przysłuchiwaliśmy się. Potem weszliśmy do mieszkania i znowu wyszliśmy, bo dały się słyszeć krzyki i jęki rannych. Schodziliśmy się w ten sposób i rozchodzili 4 razy. Mam wiorstę drogi przez most do kościoła, a wprost przez rzeczkę dom mój jest odległy od niego o ćwierć wiorsty. Rzeczka była zamarznięta, ale pokrywał ją tak cienki lód, że ludzie, pędzeni z kościoła ku rzece, tonęli w niej.
Kazimierz Mockus zeznaje na sali przez tłumacza
Lód na rzece był tak słaby, że chyba gęś mogłaby przejść po nim, a człowiek załamywał się.
FAKTY, MITY I ZNAKI ZAPYTANIA
Na przepięknym medalu zaprojektowanym przez Juliusza Kossaka, upamiętniającym ofiary Rzezi Kroskiej, widnieje data 9-11 listopada 1893. Jest to data juliańska, nie mająca uzasadnienia na polskim medalu. Nie pierwszy to przypadek, gdy daty juliańskie i gregoriańskie są mylone na pomnikach, tablicach pamiątkowych czy w publikacjach.
Nie jest prawdą, że kościół klasztorny chciano przemienić w cerkiew. Faktem jest, że chciano go rozebrać i zbudować szkołę. Faktem jest, że ukaz carski przewidywał oddanie części majątku poklasztornego duchowieństwu prawosławnemu.
Piękny kościół benedyktynek stoi do dnia dzisiejszego. Choć zaniedbany po zamknięciu, został zwrócony wiernym w roku 1908. Opór krożańskich obrońców kościoła, ich krew i cierpienie, przyniosły więc pozytywny skutek. Kościół prawdopodobnie zostałby rozebrany, gdyby sprawa nie została odwleczona i nagłośniona w całej Europie.
W kościele benedyktynek do dziś stoi ławka, do której według legendy kozacy przywiązywali konie podczas Rzezi Kroskiej.
Moim zdaniem kowieński gubernator Klingenberg dał się poznać jako człowiek nieodpowiedzialny, nierozsądny i niezrównoważony psychicznie. O nieodpowiedzialności i o braku rozsądku świadczy jego postępowanie w nocy. O niezrównoważeniu świadczy bicie ludzi pod urzędem gminy, które było niczym innym, jak odreagowaniem nocnego upokorzenia.
Katowanym ludziom przyszedł z pomocą inny carski urzędnik. Trzeba mu oddać sprawiedliwość i okazać jego pamięci szacunek. Był to nieznany mi z nazwiska prokurator sądu okręgowego kowieńskiego.
Nie jest prawdą, że skazanych w procesie obrońców kościoła wysłano na katorgę i zesłanie. Rzeczywiście, wydano takie wyroki, ale z jednoczesnym wnioskiem o ułaskawienie. Sąd wydając wyrok z góry wiedział, że kary nie zostaną wykonane. Car Mikołaj II czterem głównym skazanym zamienił katorgę na rok więzienia bez utraty praw i przywilejów (nie wiem, czy zaliczono im areszt), a pozostałych skazanych ułaskawił całkowicie. Polska opinia publiczna (i litewska zapewne też) przyjęła postawę sądu i cara z szacunkiem i wdzięcznością. Moskale dopuścili się niejednej zbrodni, lecz każdemu trzeba oddać sprawiedliwość.
Śmiertelnych ofiar Rzezi Kroskiej było prawdopodobnie 5 do 10. Jeden z mężczyzn zmarł rok po rzezi i nie ma pewności czy rana, jaką mu zadano, była przyczyną śmierci. Jedna kobieta zmarła po brutalnym gwałcie, może na skutek wstrząsu, ale nic konkretnego na ten temat nie znalazłem, nie wiadomo, czy odniosła ciężkie fizyczne obrażenia. Prawdopodobnie nikt nie zginął na miejscu w kościele ani pod kościołem. Ludzie byli jednak brutalnie bici i kilkoro zmarło z powodu ciężkiego pobicia i powikłań. Podobno dwie kobiety utonęły, gdy próbowały uciekać po cienkim lodzie na zamarzniętej Krożęcie. Trzeba jednak brać pod uwagę niemal zawsze występującą w takich wypadkach skłonność do zawyżania liczby ofiar. Z drugiej strony nie można wykluczyć, że jakaś ofiara śmiertelna została przez dziennikarzy i historyków pominięta.
Podczas wyrzucania ludzi z kościoła i podczas odpędzania / rozpędzania tłumu użyto nahajek i to w sposób bardzo brutalny.
Ludzi rannych i pobitych było kilkudziesięciu. Przeważały rany zadane nahajami, a na drugim miejscu były rany postrzałowe.
Użyto broni palnej, konkretnie rewolwerów. Postrzelono około 10 ludzi, jednak prawdopodobnie nikt nie zmarł od rany postrzałowej. Biorąc pod uwagę, że strzelano zwykle z małej odległości, można przyjąć, że „rządowcy” działali w zamiarze zranienia, lecz nie zabicia. Działanie takie prawdopodobnie było podyktowane strachem, że tłum ich zlinczuje.
Kozacy, którzy przybyli rankiem, użyli między innymi spis, lecz wszystko wskazuje na to, że uderzali tępym końcem.
Szabel / pałaszy nie użyto lub używano sporadycznie. Jeden z rannych miał obcięty palec, lecz nie wiem, jak go stracił. Była komenda „szable w dłoń, lecz nie rąbać!”. Być może uderzano płazem.
Na liście ofiar znajduje się informacja, że jednej z kobiet (Aleksandrze Bielskiej) wybito oczy. Jednak z zeznań i protokołów nie wynika to jednoznacznie. Lekarze zeznali, że była mocno pobita, że miała bardzo zapuchnięte oczy od uderzenia nahajką i że nie mogła nimi ruszać, jednak nie znalazłem jednoznacznego stwierdzenia w zeznaniach, że doszło do trwałej utraty wzroku. Niewykluczone, że tak się stało.
Niektóre gazety pisały o zwłokach leżących na podłodze kościoła, o trupach wrzucanych do dołów z wapnem itp. Prawdopodobnie była to jednak typowa przy takich zdarzeniach pogoń za sensacją lub powtarzanie plotek, no i zawsze towarzysząca wszelkim rzeziom walka propagandowa.
Źródła
Artykuł ten ma charakter popularyzatorski. Dlatego nie wskazywałem szczegółowo, które dokładnie źródło i w którym miejscu mówi o poszczególnych zdarzeniach. Jak napisałem na początku, najważniejszym źródłem jest książka wydana w Krakowie w roku 1896, zawierająca liczne dokumenty z procesu. Pomocniczymi źródłami były ówczesne gazety wydawane w Galicji, wspomniana na początku książeczka z roku 1895, litewska Wikipedia i kilka dostępnych w Internecie artykułów.
Tylko prawda jest ciekawa
Mam nadzieję, że czytelnicy dowiedzieli się czegoś nowego o wypadkach krożańskich / kroskich. Mam nadzieję, że udało mi się obalić kilka mitów. Mam nadzieję, że opublikowanie tego tekstu będzie pożyteczne dla narodów, będących spadkobiercami dawnej Rzeczypospolitej. Prawda jest najlepszym orężem w walce z dywersją propagandową. I tylko prawda jest ciekawa.
Paweł Bohdanowicz dla Kresy24.pl
1 komentarz
Paweł Bohdanowicz
29 listopada 2017 o 23:50Dziękuję Redakcji! Dziękuję też czytelnikom, którzy okazali zainteresowanie tekstem. Chętnie odpowiem na pytania, jeżeli będę umiał na nie odpowiedzieć.