Rudniki Królewskie… Stolica dziewiczej Puszczy Rudnickiej, dającej niegdyś schronienie powstańcom i partyzantom różnych orientacji. Ostatnio już nie puszcza, daje tu nieproszony przytułek, ale Rudniki mają właśnie swoje pięć minut: w ciągu tygodnia stały się znane na całej Litwie i chyba daleko poza jej granicami, czytamy w artykule Walentego Wojniłły na portalu wilnoteka.lt
Głównie za sprawą „potopu” nielegalnych migrantów, napływających z Białorusi, ale też jako szeroko pojęty poligon – polityczny, policyjny i kulturowy, na którym MSW Litwy postanowiło zorganizować ćwiczenia pod hasłem „jak radzić sobie w sytuacji ekstremalnej”. Na celowniku znalazły się dwie społeczności, zderzone mimo woli, chociaż i rozdzielone kratami drucianego płotu.
30 lat temu, gdy wytyczona jeszcze przez Stalina linia administracyjna, dzieląca Litewską i Białoruską SRR, zaczęła po rozpadzie Związku Sowieckiego stawać się realną granicą, nawet największy wizjoner nie mógłby przewidzieć, że tak szybko stanie się ona pierwszą linią frontu wojny hybrydowej, wręcz – przedmurzem Europy… Wszak cięła przez środek dawną gubernię czy też województwo wileńskie w miejscu, gdzie bodajże od czasów Mendoga nie było żadnych granic. Ironią losu, po obu jej stronach zostawały wówczas te same, polskie rodziny. Litewskie i białoruskie wsie zaczynały się odpowiednio od kilkunastu do kilkadziesięciu kilometrów na zachód i na wschód od nowej granicy. Po 15 latach opuszczono tu nową żelazną kurtynę wschodniej rubieży Unii Europejskiej, ale dla tutejszych mieszkańców, nierzadko dorabiających na przemycie, miało to swoje dobre i złe strony.
Z czasem jednak te 700 km stało się realnym stykiem Wschodu i Zachodu. Wędrując pograniczem, można było zobaczyć coraz więcej opuszczonych i zapadających się chat, zaniedbanych gospodarstw. Pozostawali tu głównie ludzie starsi, którzy nawet na odludziu czuli się bezpiecznie, bo swoich znali, a cudzy tu nie zaglądali. Bo i po co?
Jak to mawiano w PRL-u o polskiej Suwalszczyźnie: nawet ptaki tam zawracały, jeżeli dolatywały… Coraz bardziej martwe litewsko-białoruskie pogranicze przyprawiało o ból głowy co najwyżej lokalne władze, ale w sumie nie sprawiało większego kłopotu: białoruscy pogranicznicy pełnili służbę i za siebie, i za Litwinów, więc władze w Wilnie uznały, że nawet nie warto inwestować w graniczną infrastrukturę. No bo któż by chciał naruszać granicę, strzeżoną przez Mińsk zgodnie z najlepszą sowiecką tradycją, a łosiom, rysiom czy misiom – po cóż utrudniać życie?
KE przeznaczy ok. 37 mln euro na utrzymanie nielegalnych migrantów na Litwie
1 komentarz
Vytaytas
15 sierpnia 2021 o 10:59Straszny widok tych zabiedzonych kobiet i ich dzieci!