Łukaszenka dawno nie był tak popularny. Dzięki ukraińskiemu kryzysowi jego popularność szybuje. Ostatni raz wyborczy ranking prezydenta był tak wysoki jak dziś w grudniu 2010 roku. Czy ostatnia zapowiedź białoruskiego prezydenta o gotowości wprowadzenia wojsk białoruskich na Ukrainę nie zrazi jego wiernego elektoratu?
Według badań sondażowych przeprowadzonych we wrześniu przez Niezależny Instytut Badań Społeczno-Ekonomicznych i Politycznych (NISEPI) ranking wyborczy Aleksandra Łukaszenki powraca do poziomu sprzed czterech lat, i wynosi już 42,5 procent. Przypomnijmy, w grudniu 2010 roku w momencie maksymalnej mobilizacji wyborczej Łukaszenka osiągnął 53 procent poparcia.
Socjologowie wiążą tak wysokie poparcie ze stanowiskiem prezydenta wobec wojny na Ukrainie. W piątek jednak, pojawiła się rysa na nieskazitelnym wizerunku białoruskiego prezydenta – zapowiedź dotycząca gotowości wprowadzenia białoruskich wojsk na Ukrainę w charakterze oddziałów pokojowych.
I tu pojawia się pytanie; Czy ta deklaracja spodoba się kochającym pokój za wszelką cenę Białorusinom? Po co Łukaszenka wypuścił z rąk ten najmocniejszy swój atut, czyli wizerunek „gołębia pokoju”, „mirotworca”. Wiedział doskonale, że oddani mu bez reszty wyborcy, to ci sami ludzie, których od lat karmi hasłami pod tytułem „Byleby tylko wojny nie było”.
Jak pisze Irina Halip w „Nowoj Gazetie” odpowiedź leży najprawdopodobniej w sferze relacji sojuszniczych Mińska i Moskwy.
Mało tego, że o łamaniu praw człowieka na Białorusi nit już w Europie od miesięcy nie wspomina, to jeszcze teraz na tle Putina Aleksander Łukaszenka wygląda jak mniejsze zło, a z powodu wprowadzonego przez Rosję embarga stał się wręcz partnerem handlowym. A teraz jeszcze na dodatek broni Kremla w zachodnich mediach (choć dotąd to Putin tłumaczył represyjne działania Łukaszenki na Zachodzie) jako ten, z którego inicjatywy rozpoczęły się rozmowy pokojowe w Mińsku.
Być może Putinowi taki układ zaczął uwierać i postanowił przypomnieć, kto jest tak naprawdę czyim sojusznikiem, i kto tak w ogóle rządzi w tym sojuszy. A może nie chce, aby „ładunek 200” – trumny z ciałami poległych żołnierzy wracały z Ukrainy wyłącznie do Rosji, ale i na Białoruś.
A tak przy okazji, zgodnie z prawem Białoruś nie może wprowadzić na terytorium Ukrainy swoich wojsk, nawet z formalną misją pokojową. W ramach Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowy to nie przejdzie, bo statut OUBZ przewiduje uczestnictwo w misjach tylko na terytoriach państw wchodzących do sojuszu OUBZ, a Ukraina nie ma z nim nic wspólnego.
Żołnierze sił pokojowych z mandatem ONZ, to kontyngent międzynarodowy, do którego teoretycznie Białoruś mogłaby wejść, ale pod warunkiem, że jednocześnie będą tam wojska NATO, mało tego, musi się jeszcze zgodzić na to Ukraina, co jest również mało prawdopodobne.
Wprawdzie stosunki wojskowe Białorusi i Rosji są znacznie bliższe niż w ramach OUBZ. Istnieje jednolity system obrony powietrznej, wspólna armia wojsk lądowych, są rosyjskie bazy wojskowe na terytorium Białorusi, i w każdym momencie Rosja może wzmocnić swoją obecność na Białorusi. Ale wprowadzenie wojsk białoruskich do innego kraju, odbyłoby się w sprzeczności z wszelkimi umowami międzynarodowymi, a w rzeczywistości byłoby złamaniem białoruskiego prawa. Tak więc z punktu widzenia prawa, deklaracje Łukaszenki należy traktować jako teatralny gestem wobec sojusznika – żeby tylko się nie obrażał i nie zapomniał podrzucić obiecanych pieniędzy.
Irina Halip zwraca uwagę na jeszcze jeden szczegół: Rosyjskie prawo również zabrania wejścia na cudze terytorium…. Ale kiedy prawo nie działa w obydwu krajach sojuszniczych, należy spodziewać się najgorszego.
Kresy24.pl/novayagazeta.ru
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!