Chyba mało kto wierzy, że sytuacja na Ukrainie nie jest ściśle powiązana z polityką rosyjską. I nie chodzi tu o pewne oczywistości, jakimi są unia celna czy ceny gazu, lecz i kwestię nawet jeśli nie inspirowania wydarzeń na Majdanie, to aktywnego w nich udziału.
Kiedy Wiktor Janukowycz, mniej lub bardziej dobrowolnie, podjął decyzję o wycofaniu się z podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską musiał liczyć się z tym, że społeczeństwo nie pozostanie bierne wobec tego faktu. Nie sposób przeoczyć, że do głosu doszło bowiem pokolenie, które nie pamięta już stalinowskich represji, a łagier jest pojęciem znanym mu tylko z podręczników historii. Młodzi ludzie funkcjonujący w otwartym świecie Internetu, swobodnie poruszają się po na wskroś demokratycznej rzeczywistości i chyba żaden polityk nie wierzy w to, że można ich odgrodzić żelazną kurtyną i zamknąć w świecie przypominającym ten znany z Białorusi. Tym bardziej, że i Białorusini nie żyją za szczelnym murem propagandy.
Dlatego trudno wciąż racjonalnie wyjaśnić motywy, które kierowały prezydentem wystawiającym się na ryzyko utraty władzy, a skoro nie sposób tego wyjaśnić nie dziwią przypuszczenia, iż albo ktoś zagwarantował prezydentowi całkowite bezpieczeństwo, albo też przeciwnie – czymś mu zagroził. Teoria z gatunku spiskowych, lecz w sytuacji, w której Ukraińcy nie potrafią zrozumieć dlaczego zostali oszukani przez władzę, nie dziwi, że próbują tłumaczyć na wszelkie sposoby jej poczynania.
Niezmiennie w takich rozważaniach pojawia się Rosja. Tuż przed feralną decyzją o zerwaniu rozmów o stowarzyszeniu z Unią Europejską Janukowycz rozmawiał podczas nieoficjalnego spotkania z prezydentem Władimirem Putinem, a przecież w powszechnej świadomości wciąż obecne jest przekonanie, iż Rosja nie wyobraża sobie utrzymania swojej pozycji na mapie świata bez podporządkowanej jej Ukrainy. I tak też jest, lecz wydaje się, że nie do końca rozumiemy, z czego wynika znaczenie Ukrainy dla Moskwy.
Przyjęło się uważać, że priorytetem są więzi polityczne i ekonomiczne. Oczywiście trudno je pominąć – Rosjanie wciąż postrzegają swą ojczyznę jako mocarstwo, a kluczem do tej mocarstwowości jest ukraińska ziemia. Gospodarcze powiązania obu państw są równie silne, jak w czasach Związku Radzieckiego. Dodatkowo ogromną rolę odgrywa tutaj sztandarowy projekt Putina, jakim jest unia celna, przedstawiana jako alternatywa dla integracji unijnej. Tymczasem wydaje się, że podpisanie przez Kijów umowy z Brukselą niewiele musiałoby zmienić w relacjach z Moskwą.
Wystarczy przyjrzeć się problemom wewnętrznym Unii Europejskiej, kłopotom finansowym jej państw członkowskich, aby założyć, że wielce prawdopodobne byłoby powtórzenie casusu tureckiego. Od 1963 roku Turcja posiada status członka stowarzyszonego z UE, a negocjacje akcesyjne formalnie rozpoczęła 14 kwietnia 1987 roku. W dziesięć lat później podczas szczytu luksemburskiego zarzucono turecką eurointegrację i dopiero w 1999 roku w Helsinkach zdecydowano, że może ona jednak ubiegać się o przystąpienie do Unii. Biorąc pod uwagę niechęć do rozszerzania europejskiej wspólnoty, można było przypuszczać, że Ukrainę czeka może nie aż tak długa, ale na pewno wcale nie krótka droga do pełnego członkostwa. Czy zatem Rosja miała się czego obawiać w tym zakresie?
Czy może Ukraina wystraszyła się odcięcia od źródeł gazu? Nie trzeba być sprawnym ekonomistą aby zauważyć, że podpisane dwustronne umowy nie są dla Ukrainy najlepszymi z możliwych, choćby przez fakt ich cokwartalnej weryfikacji. Dodatkowo gdyby zainwestować pieniądze w zmianę systemu gospodarowania energią nad Dnieprem, mogłoby się okazać, że Kijów wcale tego rosyjskiego gazu aż tak nie potrzebuje,. Przynajmniej nie tyle, ile w chwili obecnej, gdzie dodatkowo Rosjanie zagwarantowali sobie zwiększenie eksportu do Ukrainy, co równoważy im nieco niższe ceny surowca. W kwestii gazu podtrzymywana jest zatem swoista fikcja obniżonych cen i wielkiego zapotrzebowania, które jest w rzeczywistości wielkim marnotrawstwem energii, a jej oszczędzanie nie opłaca się ani prywatnemu odbiorcy, ani samorządom, ani wielkim przedsiębiorstwom. Dopóki społeczeństwo będzie przekonane, że nie płaci za gaz (choć przecież płaci budżet kraju, zatem każdy podatnik), a samorządom obcinane będą dotacje w momencie, gdy wykażą się gospodarnością w tej dziedzinie, Rosjanie będą mogli spać spokojnie i nie martwić się o zbyt.
Czy zatem Moskwie chodzi o gaz? Prawdopodobnie nie. I równie prawdopodobne jest to, że rzeczywistą przyczyną moskiewskiej ingerencji w ukraińską politykę była chęć utrzymania reżimu panującego w Federacji Rosyjskiej. Wbrew temu bowiem, co mówią nam politycy, Ukraina stałaby się wzorem do naśladowania w prozachodniej drodze właśnie dla Rosjan. Możliwe też, że spotęgowałaby demokratyczne dążenia Białorusinów w stopniu większym, niż mogłoby to dotyczyć Gruzji czy Mołdawii. One i tak realizują własną politykę, niezależnie od tego, co robi Kijów. Natomiast z punktu widzenia znacznej części społeczeństwa rosyjskiego, Ukraińcy to tacy sami Rosjanie, jak oni, tylko żyją w innym kraju. Zatem jeśli im, tym dziwnym ruskim, udałoby się stworzyć demokratyczne państwo, rządzone przez prawo, a nie decyzje oligarchów, gdzie prezydent odpowiedzialny jest za swoje decyzje przed narodem i nie może dowolnie żonglować konstytucją, aby realizować partykularne interesy – to i w Wielkiej Rosji powinno to się udać. A skoro się nie udaje, to dlaczego?
Gdyby zaczęto stawiać takie pytania, pozycja Władimira Putina nagle mogłaby się zachwiać. Wątpliwe jest bowiem, aby obywatele jego państwa uznali, że są gorsi, bardziej zacofani czy nie chcą wolności, w przeciwieństwie do Ukraińców. Jest za to wielce prawdopodobne, że zauważono by, iż przeszkodą na drodze do demokracji w zachodnim wydaniu i praworządności jest obecna władza. A stąd już tylko krok do protestów.
Czym mogłyby te protesty być i jak się skończyć Rosjanie sprawdzają dziś na ulicach ukraińskich miast. Majdan jest doskonałym testerem społecznych nastrojów i determinacji, daje możliwość sprawdzenia różnorodnych scenariuszy wydarzeń. W tym i reakcji Europy i świata na to, co się na nim dzieje.
Reakcja ta, co najmniej nijaka, z pewnością cieszy Kreml. Na ile zresztą Kreml zadbał o to by taka była, trudno wyrokować. Nie sposób jednak nie zauważyć, że sprawa Edwarda Snowdena zaważyła na relacjach Europy i Stanów Zjednoczonych (sprawa, w której jedną ze stron była Rosja), a to one nie mówią dziś jednym głosem. Co więcej, amerykański koncern Shell realizuje swoje interesy na Ukrainie wiążąc się z Janukowyczem synem, podczas gdy Unia zastanawia się nad potencjalnym sankcjami dla ukraińskich polityków. Sankcjami spóźnionymi i potencjalnie mało efektywnymi. W tej sytuacji Rosjanom pozostaje więc sprawdzać jak zachowa się naród.
W chwili, gdy Ukraińcy wyszli na ulice, nie tylko zademonstrowali sprzeciw wobec polityki rządzących, ale i wystawili się na działania mniej i bardziej zakulisowe tych, przeciwko którym występują. Przenikanie wyszklonych w tym celu służb w szeregi manifestantów nie jest dla nich niczym skomplikowanym. Każdemu w oczy rzucają się tituszki, o których wprost mówi się, że biją za rządowe pieniądze. Ale nikt nie wie, jak wiele osób demonstrujących na Majdanie głosi hasła w pełni kontrolowane przez rządzących w Kijowie lub w Moskwie.
Można oczywiście podnieść glos pełen oburzenia i krzyczeć o teorii spiskowej, lecz nie zmieni to faktu, iż taki scenariusz jest całkiem realny. Majdan, jako swoisty wentyl bezpieczeństwa, jest strukturą, którą stosunkowo łatwo kontrolować. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy nie wykształcił on własnego lidera poza liderem zbiorowym, jakim jest naród. Jednak gdy konieczne jest podjęcie negocjacji z rządem, potrzebny jest człowiek, któremu można zaufać i na którego barki można złożyć odpowiedzialność za rozmowy. Takiej osoby zabrakło, nie wyłonił jej tłum, dlatego Majdan bez polityków szybko stał się Majdanem akceptującym ich obecność, co można było łatwo przewidzieć. A jeśli przewidzieć, to też i kontrolować. Nawet, jeśli Tiahnybok czy Jaceniuk uważani byli za skompromitowanych samym faktem politycznej działalności, to z czasem zaczęto tolerować ich jako partnerów narodu. Łatwiej przyszło zdobyć zaufanie Kliczce, który nie jest kojarzony z korupcją, biznesem i partyjnymi układami. Ale w każdym wypadku mówimy już o współdziałaniu społeczeństwa z politykami, z którymi tak bardzo nie chciało być utożsamiane.
Dla Władimira Putina jest to jasny sygnał, że oddolna rewolucja nie ma racji bytu. Ma natomiast szanse powodzenia projekt realizowany przy znacznym udziale narodu, ale i wydatnej obecności polityków. To, którzy to politycy będą, można natomiast korygować. W końcu nawet partia czerpiąca, jak powiadano, pieniądze zza granicy, a kojarzona dotąd z nacjonalizmem, przekształca się przy cichej aprobacie społecznej w partię prawicową w zachodnim tego pojęcia znaczeniu. Gdyby doszło do podobnych ruchów społecznych w Rosji, będzie na pewno łatwiej przygotować scenariusz, który pozwoli nimi (przynajmniej do pewnego momentu) sterować.
Na ile sterowany jest protest nad Dnieprem trudno ocenić. Jedno jest pewne. Jeśli Rosja ma w nim cokolwiek do powiedzenia, na pewno będzie jej zależało, aby jeszcze przed zimową olimpiadą w Soczi wyciszyć niepokoje. Rozebranie barykad i porozumienie pomiędzy społeczeństwem a rządzącymi byłyby sukcesem Władimira Putina. Jaką jednak cenę musieliby za to zapłacić Ukraińcy? Czy byłaby to cena eskalacji napięcia i siłowego rozwiania konfliktu? W to dziś można powątpiewać. Czy może jednak cenę tę będzie musiał zapłacić prezydent Janukowycz? Jeśli uda się zabezpieczyć interesy Rodziny, a jemu zagwarantować immunitet, jaki niegdyś otrzymał Leonid Kuczma, niewykluczone, że może on rozpisać przedterminowe wybory prezydenckie. Poświęcenie jednej osoby za cenę spokoju kraju i spokojnego snu Putina nie wydaje się wygórowaną ceną. Czy jednak uda się wykreować pożądanego dla Kremla następcę na najwyższym stanowisku na Ukrainie? Czy Rosja pozwoli sobie na to, aby zajął je ktoś, kto nie będzie jej powolny? I czy Ukraina może sobie na takiego polityka i taką politykę pozwolić?
Jeśli Unia Europejska zdecyduje się jej pomóc, a sami Ukraińcy wyrażą zgodę na radykalne reformy gospodarcze byłoby to możliwe. Czy jest realne – trudno przesądzać. Być może i to testuje dziś na ukraińskiej ziemi Władimir Putin, szukający odpowiedzi na to, jaki los może czekać jego kraj i jak on sam ma dziś realizować rosyjską politykę wobec Brukseli.
Agnieszka Sawicz, Kurier Galicyjski
2 komentarzy
Obsrewator
6 lutego 2014 o 16:27Według ex-doradcy Putina: „Rosyjskie przywództwo rozpoczęło bezprecedensową wojnę za Kijów w zgodzie z scenariuszem „gruzińskim”. To jest wielkim zagrożeniem dla biezpieczeństwa całej Europy, przedewszystkim dla Polski.
Czym grozi Polsce i Europie ewentualna utrata niepodległości Ukrainy? Co może zdarzyć się po tym?
«Rosja musi zniszczyć „kordon sanitarny”, utworzony z małych, gniewnych i historycznie nieodpowiedzial nych narodów i państw… W roli takiego „kordonu sanitarnego” tradycyjnie występuje Polska i kraje Europy Wschodniej… Zadaniem Eurazji jest to, aby ta bariera nie istniała». Ten tekst został napisany nie przez pacjenta kliniki psychiatrycznej . Nie, odwrotnie, został on napisany przez męża stanu, ex-doradcę marszałka parlamentu Rosji Aleksandra Dugina, autora monografii „Podstawy geopolityki. Geopolityczna przyszłość Rosji”. Rosyjskie elity podzielają jego poglądy. Książka Dugina ukazała się przy wsparciu Departamentu Strategii Akademii Sztabu Generalnego Ministerstwa Obrony Rosji i otrzymała rekomendację, jako podręcznik dla tych, którzy podejmują decyzje w najważniejszych sferach życia politycznego.
Teraz Putin marzy zbudować Unię Euroazjatycką…
Jeśli Ukraina naprawdę, w tej czy innej formie, utraci swoją niepodległość, bezpieczeństwo europejskie będzie zagrożone – to ryzyko będzie najbardziej odczuwalnym w Polsce i krajach bałtyckich”, – uważa były wicekanclerz Niemiec Joschka Fischer.
Dlatego powiem: „Kijów-Warszawa wspólna sprawa!”
P.S. Banderowcy z tzw. „Prawego sektoru” działają pod flagą czerwono-czarną w zgodzie z moskiewską grą na Ukrainie. Ich cel eskalacja konfliktu.
Kazimierz S
6 lutego 2014 o 22:48Mniej lub bardziej się z autorką zgadzam do momentu: „aby jeszcze przed zimową olimpiadą w Soczi wyciszyć niepokoje”.
Moim zdaniem Rosji zależy – skoro już Majdan nie upadł wiele tygodni temu – wywołać maksymalną eskalację konfliktu na czas Soczi.
No i końcowe:
„Jeśli Unia Europejska zdecyduje się jej pomóc, a sami Ukraińcy wyrażą zgodę na radykalne reformy gospodarcze byłoby to możliwe. Czy jest realne – trudno przesądzać.”
Pani chyba zaczynała kiedyś jako przedszkolanka i pewnie lubiła wtedy dzieciom opowiadać bajki „z morałem” ;).