Gorzkimi a zarazem jakże bardzo trafnymi wnioskami podzielił się z czytelnikami białoruskich mediów w Polsce publicysta radia Racyja (nadawanego z Białegostoku) i gazety Niwa Uładzimir Hilmanowicz. To refleksje po krótkim pobycie w Warszawie.
Jego felieton za radiem Racyja zamieszczamy całości;
„Niedawno miałem okazję odwiedzić Warszawę. Stolica Polski ze swoimi ogromnymi gmaszyskami śmiało patrzy w przyszłość. Ale ja osobiście, od dzieciństwa czowiek z prowincji, czuję się dość nieswojo w dużych miastach, takich jak Mińsk czy Warszawa. A zamieszanie na stołecznych stacjach kolejowych, które przechodzą coś w rodzaju permanentnych napraw, może doprowadzić niedoświadczonego do rozpaczy. W dość upalny dzień na styku lata i jesieni dworzec Warszawa Gdańsk z tłumami i tłokiem wydawała się prawdziwym piekłem. Ale główne negatywne wrażenie z wizyty w stolicy wcale nie wynikało z tego. W ciągu dnia dość aktywnego włóczenia się po okolicach Warszawy Centralnej i ulicach miasta tylko raz miałem okazję słyszeć języki białoruski i ukraiński.
Z drugiej strony wszędzie słychać język rosyjski, który w Polsce pod względem użycia z pewnością ustępuje jedynie językowi polskiemu. Szczególnie niefortunne jest to, że językami rosyjskimi posługują się przede wszystkim osoby, które w ostatnich latach opuściły Ukrainę i Białoruś. Nawiasem mówiąc, rosyjskojęzyczność Ukraińców i Białorusinów znacznie się różni.
Niestety nowi emigranci nawet nie pomyślą, że dzisiaj na ulicach europejskich miast krzyczenie po rosyjsku jest czymś nieprzyzwoitym. Oczywiste jest, że język rosyjski sam w sobie nie może być zły. Staje się to jednak absolutnym minusem w kontekście procesów „integracyjnych” i okupacyjnych, które miały miejsce jeszcze za czasów Związku Radzieckiego i były kontynuowane w polityce dzisiejszej Putinowskiej Rosji.
Ale niestety, nawet większość przymusowych emigrantów nie zrozumiała jeszcze, że jednym z największych problemów krajów, do których przyszła okupacja moskiewska, jest właśnie wstępna rusyfikacja. Ludzie nawet nie są w stanie sobie wyobrazić, że „rosyjskojęzyczne” regiony, do których armia rosyjska przybyła, aby „wyzwolić” od „banderowców” i „przymusowego zaszczepienia języka ukraińskiego”, najbardziej ucierpiały na skutek najazdu barbarzyńskich sąsiadów na Ukrainę. Ludzie nie mogą zrozumieć, że na Białorusi są bici, sądzani, torturowani i wyszydzani przez milicję sądach i więzieniach, że są edukowani w języku rosyjskim. A to jest język najeźdźcy ze Wschodu, który celowo niszczy wszystko, co białoruskie i narzuca swoje barbarzyńskie zasady życia.
Kiedy co jakiś czas słyszę od przedstawicieli białoruskich organizacji społecznych po rosyjsku o rozwoju oświaty czy kultury w „czystym języku rosyjskim”, generalnie brak mi słów na taki absurd. Jak ci ludzie mają czelność „ożywiać” białoruską edukację i kulturę w języku rosyjskim? Jeśli prawie wszystkie niezależne media białoruskie uczyniły rosyjski swoim językiem podstawowym, jakiej zmiany świadomości możemy się spodziewać po zwykłych obywatelach. Przy czym istnieją dziesiątki wyjaśnień takiej językowej hipokryzji. Podobno robią to w celu poszerzenia grona odbiorców, w celu wpłynięcia na obywateli Rosji i Kazachstanu (swoich już przekonali!).
Podobno Google nie śledzi języka białoruskiego i ogranicza liczbę wyświetleń (czy może lepiej jakimś zbiorowym apelem osiągnąć równość naszego języka z wszechmocnym Googlem?). A więc podobne uzasadnienia. Jeżeli w biurach wielu białoruskich organizacji społecznych i redakcjach, które znalazły się na emigracji w Wilnie czy w Warszawie, jako język roboczy wyraźnie dominuje język rosyjski, to o jakim odrodzeniu Białorusi możemy marzyć?! I czym wreszcie taka rosyjskojęzyczna działalność różni się w swoich skutkach od tego, co robią z nami od kilkudziesięciu lat władze na Białorusi?!
Na nas wszystkich, obywatelach Białorusi, ponosimy ciężar winy albo odpowiedzialności zbiorowej. Niektórzy za czynny lub bierny współudział w haniebnych procesach, inni za to, że nie potrafili się im właściwie przeciwstawić i w rezultacie przegrali. W 1994 r. w pierwszych i jedynych wyborach prezydenckich ludzie głosowali na kandydata, który nie władał poprawnie żadnym językiem i od początku wyraźnie lekceważył białoruski.
W 1995 roku podczas referendum, które było oczywiście nielegalne, ale głosy zostały mniej więcej policzone, zdecydowana większość (83%) głosowała na język rosyjski jako drugi język państwowy na Białorusi. W rzeczywistości oznaczało to dyskryminację języka białoruskiego, który dopiero zaczynał się odradzać.
A za porzucenie swojego (języka) prędzej czy później nadchodzi czas surowej zapłaty. I oto nadszed.”
Uładzimir Hilmanowicz, tygodnik „Niwa”, wrzesień 2023.
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!