Pogłębiający się konflikt na Ukrainie może doprowadzić do punktowych ataków nuklearnych na kraje Europy Środkowo-Wschodniej – pisze Jeffrey Tayler w „Foreign Policy”.
Pierwsza bomba miałaby spaść na Warszawę, ponieważ już wcześniej przeprowadzano symulację ataku nuklearnego na stolicę Polski. W dalszej kolejności ucierpiałaby stolica Litwy – Wilno.
14 sierpnia na konferencji w Jałcie prezydent Putin zapowiedział zgromadzonym przedstawicielom Dumy, że planuje „zaskoczyć Zachód nowymi rozwiązaniami w kwestii ofensywnej broni jądrowej”.
Podczas gdy w Walii spotkali się przywódcy NATO, Federacja Rosyjska zapowiedziała ćwiczenia na niespotykaną dotąd skalę z udziałem strategicznych sił jądrowych. Co więcej, Kreml oświadczył, że w związku z rosnącym napięciem na obszarze Ukrainy zmodyfikuje swoją doktrynę wojskową.
(…) „Czy Putin faktycznie użyje broni jądrowej?” – zastanawia się Jeffrey Tayler. Andriej Piontkowski, naukowiec, były dyrektor Centrum Studiów Strategicznych w Moskwie i komentator polityczny BBC twierdzi, że faktycznie może dojść do takiej sytuacji. (…) Naukowiec wyjaśnia stanowiska dwóch obozów prezentujących rady dla Putina na temat sposobu rozwiązania kryzysu na Ukrainie. Pierwszy, zwany „Partią Pokoju”, składa się z osób zajmujących wysokie stanowiska we wpływowych komitetach doradczych. Mowa tu chociażby o Siergieju Karaganowie, szefie moskiewskiej Wyższej Szkoły Ekonomii. Wzywa on Putina, by ogłosił zwycięstwo na Ukrainie teraz i tym samym zakończył konflikt.
Członkowie „Partii Pokoju” twierdzą, że biorąc pod uwagę fakt, iż Moskwa będzie robić wszystko, żeby nie wypuścić Ukrainy ze swojej orbity wpływów, NATO niemal na pewno nie zaprosi byłej republiki radzieckiej, by dołączyła do Sojuszu. Tym bardziej, że Rosja wygrała już bitwę o Krym dzięki milczącej akceptacji ze strony organizacji międzynarodowych.
Andriej Piontkowski odrzuca jednak możliwość realizacji tego rozwiązania, bo mogłoby ono zostać odebrane przez Kreml jako porażka. Wówczas Putina spotkałby los Nikity Chruszczowa, który został obalony i zmuszony do przejścia na emeryturę po tym, jak w 1962 roku jego próby utrzymania komunizmu na Kubie omal nie zakończyły się katastrofą.
Drugi obóz nacisku na Putina, nazywany „Partią Wojny”, daje prezydentowi dwie możliwości. Pierwsza, jak pisze ekspert, jest „romantyczną wizją i inspirującym scenariuszem: IV wojna światowa będzie między powstającym z kolan prawosławnym rosyjskim światem a gnijącym światem anglosaskim (jego zdaniem III wojna światowa to był okres zimnej wojny)”. Rosjanin uważa, że przewaga sił zbrojnych Sojuszu przy jednoczesnej słabości gospodarczej, naukowej i technologicznej Rosji, zakończy się klęską Rosji.
To pozostawia Putinowi do wyboru tylko drugą opcję: atak nuklearny. Nie chodzi tu o uruchomienie międzykontynentalnych rakiet balistycznych nakierowanych na Stany Zjednoczone lub Europę Zachodnią. Ostatecznie oznaczałoby to bowiem koniec cywilizacji, jaką znamy i samobójstwo Rosji. W związku z tym w grę wchodzą taktyczne uderzenia na jednego lub dwóch członków NATO, za życie których niewielu na Zachodzie byłoby gotowych umrzeć.
Scenariusz rosyjskiego ataku wyglądałby następująco: wszystko zaczęłoby się od plebiscytu w estońskim mieście Narva, w zdecydowanej większości zamieszkałego przez etnicznych Rosjan. Referendum dotyczyłoby kwestii przystąpienia do Rosji. Aby pomóc im „swobodnie wyrazić swoją wolę” w sondażach, Rosja może wysłać brygady „małych zielonych ludzików uzbrojonych po zęby”, podobnie jak to miało miejsce na Krymie w marcu. Wtedy Estonia potraktuje to jako akt agresji i przywoła „Artykuł 5. Karty NATO” zakładając, że zbrojna napaść na jednego lub więcej członków NATO oznacza atak przeciwko wszystkim. Wówczas Sojusz przystąpi do obrony. W przededniu szczytu NATO w Walii, Barack Obama przemawiał w Tallinnie w Estonii. – Obrona Tallinna, Rygi i Wilna są tak samo ważne, jak obrona Berlina, Paryża i Londynu – powiedział prezydent USA.
Ekspert przewiduje, że jeśli NATO zdecydowałoby się na stanowczą odpowiedź, Putin nie pośle wprawdzie rakiet na Stany Zjednoczone, ale też nie pozostanie bierny. Jego rozwiązaniem będą punktowe ataki jądrowe na kilka europejskich stolic, prawdopodobnie w krajach Europy Wschodniej, które niedawno przystąpiły do NATO. Magazyn „Foreign Policy” uważa, że pierwszy atak odbierze Warszawa, ponieważ już wcześniej przeprowadzano symulację ataku nuklearnego na stolicę Polski. W dalszej kolejności ucierpiałoby Wilno.
Jak twierdzi Piontkowski, Putin tym samym zniechęci decydentów w Waszyngtonie, Berlinie, Paryżu i Londynie do odwetu nuklearnego wymierzonego w Rosję. Inaczej sprawa, by wyglądała, gdyby zaatakowano miasta Europy Zachodniej. Ostatecznie NATO by skapitulowało, a wiarygodność Sojuszu jako gwaranta bezpieczeństwa dla jej państw członkowskich całkowicie ległoby w gruzach. Putin mógłby wówczas działać nie tylko na Ukrainie w ustalony przez siebie sposób, ale także interesy Federacji Rosyjskiej gdziekolwiek indziej nie byłyby zagrożone.
Kresy24.pl/tekst za: Studio Wschód/ Foreign Policy
5 komentarzy
a dokładnie?
8 września 2014 o 14:52Mogliby podać parametry i zasięg tej rewelacji, bo nie wiem gdzie lepiej nabyć działkę 🙂
Augustyn
28 stycznia 2015 o 20:14Kto mieczem wojuje, od miecza ginie.
Skaf
11 marca 2015 o 04:09dokładnie, ruskie nie zdążą mrugnąć a USA zrobi z Moskwy drugą Hiroszimę
slav
17 marca 2015 o 19:05Ten Putin to idiotą jeśli uważa, że NATO nie odpowie atakiem. Po Warszawie drugim miastem będzie Moskwa. A to będzie oznaczać koniec Rosji. Bo Rosja to Moskwa no i może jeszcze max dwa inne miasta reszta to dzikie ugody. Putin zdaje sobie sprawę, że jak zacznie globalną wojnę to wszyscy rzucą mu się do gardła. Chiny Japonia i inne kraje. Może stracimy Warszawę ale odzyska my obwód Kaliningradzki.
ZdrowaWoda
10 października 2015 o 19:18…Moskwa, Królewiec, St. Petersburg, Mińsk i w zasadzie nie ma już gdzie strzelać.