Profesor Zdzisław Julian Winnicki, przyjaciel Związku Polaków na Białorusi od początku istnienia ZPB, wybitny znawca historii i tematyki kresowej, odpowiedział na pytania Marty Tyszkiewicz, korespondentki portalu znadniemna.pl we Wrocławiu.
Profesor opowiedział m.in. o tym, jak zafascynował się Kresami i mieszkającymi na Kresach Polakami. Ocenił, jaka przyszłość czeka tych Polaków z Białorusi, którzy, uciekając przed prześladowaniami reżimu Łukaszenki, musieli szukać schronienia w Polsce i czy polskość na Białorusi przetrwa obecne czasy prześladowań. Profesor Winnicki wezwał też do ciągłego przypominania polskiej opinii publicznej oraz polskim władzom o cierpiących w areszcie Łukaszenki prezes ZPB Andżelice Borys i Andrzeju Poczobucie.
Zapraszamy do lektury wywiadu.
Pan profesor jest wybitnym badaczem i naukowcem, który zajmuje się historią Białorusi, Kresów Wschodnich i polskiej mniejszości na Białorusi. Skąd takie zainteresowania?
– Wszyscy mnie o to pytają. Wszyscy myślą, że pochodzę z Kresów, a ja odpowiadam: na Kresach mieszkałem w XIV wieku w miejscowości Winniki w powiecie Samborskim, natomiast zainteresowanie i miłość do Kresów, zwłaszcza północno-wschodnich, narodziły się chyba po przeczytaniu Trylogii Sienkiewicza. Trylogia mnie zafascynowała, ludzie mnie zauroczyli. Pierwszy raz pojechałem na Białoruś w latach 90., kiedy istniał jeszcze Związek Radziecki. Zafascynowali mnie Polacy, mieszkający na Białorusi i od tego momentu zacząłem działalność dwuetapową, a mianowicie: założyliśmy razem z profesorem Mikołajem Iwanowem Stowarzyszenie „Straż Mogił Polskich na Wschodzie” i w ramach tego stowarzyszenia zaczęliśmy upamiętniać na Białorusi miejsca polskiej martyrologii i chwały. W efekcie postawiliśmy łącznie 42 krzyże i dwie kapliczki, a ponieważ te krzyże i kapliczki zawsze były w terenie, czyli w polskich wsiach, to miałem okazję poznawać tych wspaniałych, kochanych Polaków na Białorusi.
Pan profesor był częstym gościem na Białorusi, na różnych naukowych konferencjach, spotkaniach. Co najbardziej pana fascynowało w czasie tych wizyt?
– Ludzie. Fascynowali mnie zawsze. A co do konferencji i spotkań, to kiedy już zorientowaliśmy się z kolegami z Uniwersytetu Wrocławskiego, którzy należeli najczęściej do „Straży Mogił Polskich”, wymyśliliśmy taką akcję Wszechnica Polska na Wschodzie. Krótko mówiąc wymyśliliśmy sposób na przekazywanie swojej wiedzy naszym rodakom, a przy okazji także sposób, aby zainspirować te środowiska do działania. Tadeusz Malewicz powiedział mi wtedy: Jak będziesz w tych stronach, czyli na Białorusi – tam, gdzie odbywały się spotkania, mów ludziom, że jest Związek Polaków na Białorusi (ZPB).
Po takich naszych spotkaniach w terenie często powstawały więc nowe oddziały ZPB. A Wszechnicę Polską na Wschodzie robiliśmy przede wszystkim w Wołkowysku, z panią Anią Sadowską (pierwszą przezes ZPB w Wołkowysku), potem przenieśliśmy to do Lidy, do Iwieńca, do innych miejscowości. Najpierw wygłaszaliśmy jakieś prelekcje, odnoszące się do najnowszej historii Polski, zazwyczaj wieźliśmy także film fabularny, który wyświetlaliśmy w miejscowym kinie, na przykład „Hubal”, „Potop”. To się bardzo ludziom podobało, często byliśmy w miejscowościach, w ktorych polskiego kina nie widziano od 1939 roku. Potem miejscowi rodacy, którzy mieli swoje zespoły artystyczne, pokazywali, co oni potrafią, co śpiewają dorośli, co dzieci potrafią. A kończyło się wspólną rodaków rozmową. Te akcje Wszechnicy Polskiej na Wschodzie uważam za bardzo ważne przedsięwzięcie, dzięki któremu potem już mieliśmy przyjaciół. Oni nas poznawali. Po takiej wyprawie zazwyczaj pisałem reportaż do „Głosu znad Niemna”, który był publikowany. To powodowało zainteresowanie w kraju, bo podobne reportaże ogłaszałem także w miejscowej prasie wrocławskiej, ale nie tylko wrocławskiej, po to, żeby przybliżyć Polakom w Polsce tych naszych kresowych rodaków, którzy zostali na swojej ojcowiźnie. Wydawało mi się to ważne, gdyż rodacy tutaj nie bardzo wiedzieli, czy tam w ogóle są jacyś Polacy oraz kim i jacy oni są.
Spotykaliśmy się z panem profesorem na różnych konferencjach, między innymi na tych z cyklu „Znakomici Mińszczanie XIX-XX wieku”. Ostatnia z nich, XI, odbyła się jesienią 2019 roku. Czy w świetle tego, co się zdarzyło ostatnio, wierzy pan, że da się kontynuować na Białorusi taką działalność?
– W październiku widziałem się w Wilnie z dyrektorem Instytutu Polskiego Cezarym Karpińskim, który wraz ze mną 12-14 lat temu był inicjatorem tej konferencji. W tym roku planowaliśmy XII konferencję, ale z różnych, znanych zresztą, przyczyn na Białorusi ta konferencja nie mogła się odbyć. Karpiński stwierdził jednak, że powinniśmy kontynuować te spotkania i kolejna konferencja odbędzie się w maju 2022 w Wilnie albo w Białymstoku. Mam nadzieję, że zostanie do niej wydany tomik pokonferencyjny.
Pierwsza konferencja z cyklu „Znakomici Mińszczanie XIX-XX wieku” dotyczyła życia i twórczości Sergiusza Piaseckiego, który od kilku lat staje się coraz bardziej popularny na Białorusi, wydawane są tłumaczenia jego dzieł na język białoruski. Są to zarówno „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy”, jak też „Trylogia złodziejska”. Po sukcesie konferencji o Sergiuszu Piaseckim postanowiliśmy z Karpińskim, że będziemy nadal robić konferencje o znakomitych mińszczanach. Zeszyty pokonferencyjne posegregowaliśmy tematycznie: znakomici Polacy, znakomici wojskowi, literaci, artyści i inni.
Był taki czas, kiedy miałem sześcioletni zakaz wjazdu na Białoruś. Wtedy robiliśmy tak: konferencja odbywała się w Mińsku, ja z kolegami jechałem na Litwę do Sołecznik i tam zostawałem, a na Białoruś jechał mój referat, który był wygłaszany przez kogoś innego. Potem redagowałem referat wspólnie ze współpracującym z nami docentem Anatolem Wielikim, i tak się złożyło że nasze tomiki pokonferencyjne stały się znane. W pewnym momencie do kolegów z Instytutu Polskiego przyszli pracownicy księgarni Narodowej Akademii Nauk w Mińsku i poprosili te zeszyty pokonferencyjne, żeby wystawiać w księgarni, bo jest na nie zapotrzebowanie. W tych tomikach zawarty był ogląd polskiej historii Mińska, której współcześni mińszczanie nie znają albo, jeżeli znają, to tylko w przekazie negatywnym – białopolacy, okupacja itd., a myśmy pokazywali kulturowe znaczenie znakomitych mińszczan, ludzi, którzy zasłużyli się gospodarce, kulturze, sztuce, a potem byli aktywni także w działalności niepodległościowej. Temu służyły te konferencje.
Temat ostatniej konferencji okazał się bardzo proroczy – „Rola imigrantów z Mińszczyzny w polskim życiu kulturalnym, społecznym i politycznym w okresie II Rzeczypospolitej”. Jak Pan myśli, czy potrafią liczni współcześni imigranci z Mińska, z Grodna, z całej Białorusi, znaleźć sobie miejsce we współczesnej Polsce?
– Ja mam nadzieję, że Ci współcześni imigranci wrócą do siebie. Jestem wręcz przekonany, że wrócą. Część z nich oczywiście zostanie, bo tak to jest w życiu, ktoś tutaj zacznie nowe życie. Ale ci ludzie wyemigrowali tylko po to, żeby uniknąć represji. A są wśród nich tacy, jak redaktorzy gazety „Głos znad Niemna na uchodźstwie” i takie wspaniałe dziewczyny, jak Irena Biernacka, Maria Tiszkowska i moja przyjaciółka z Brześcia Anna Paniszewa. Są oni tak aktywni, tak wspaniali, że na pewno tęsknią za Białorusią. Tak samo jak ja za nią tęsknię. Nie wiem, czy zdążę tam jeszcze pojechać. Co się tyczy ich, to jestem przekonany, że oni tam wrócą. Emigracja po 1919-1920 roku, na przykład, była konieczna. Oni nie mieli wyjścia: albo by poszli pod topór, albo by przeżyli, dlatego znaleźli się w Polsce i po tej emigracji mińszczanie swoją rolę w kulturze polskiej odegrali. To byli znakomici ludzie. Musieli opuścić rodzinne strony i nie mogli wrócić. Natomiast jestem głęboko przekonany, że większość z was – działaczy ZPB – wróci. I dacie sobie radę. Mam takie skojarzenie: znany Polak z Mińszczyzny Edward Woyniłłowicz obdarzony ogromnym autorytetem wśród Polaków Mińszczyzny, przewodniczący Mińskiego Towarzystwa Rolniczego, a jednocześnie znakomity działacz gospodarczy i polityczny, kiedyś wysunął taką tezę, którą być może trzeba rozważać ponownie: „My tutaj na Kresach musimy być jak żółw – ciągle iść, powoli, bez pośpiechu, jak będzie zagrożenie, schować się, przetrwać, a potem znowu iść.” Myślę sobie, że te prorocze słowa Woyniłłowicza dotyczą teraz was, Polaków na Białorusi. Przetrwać. Nie rezygnować, ale też nie prowokować i ciągle robić swoje zważając na możliwość, jaka tylko będzie wam dana. Wy opuściliście swoje ojczyste strony, ale tam zostały wasze serca, wasz dorobek i wasi przyjaciele. I wrócicie!
Czy pan, jako historyk i politolog może zaprognozować najgorszy i najlepszy scenariusz przyszłości Polaków na Białorusi?
– W czasie, gdy organizowaliśmy „Straż Mogił Polskich na Wschodzie”, po kilku wyjazdach wydaliśmy biuletyn, do którego pisałem słowo wstępne, tłumacząc dlaczego to robimy, do kogo tam jeździmy, i na końcu dałem takie zdanie: „Polskość na Kresach to krew, męczeństwo i poniżenie.” Po czym zadałem pytanie: „Czy to już się skończyło?” A były to lata 90., czyli rozkwit ZPB. W Polsce nazywają to odrodzeniem polskim na Białorusi. Ja mówię – nieprawda. Nie było to żadne odrodzenie. To było ujawnienie, kim jesteśmy, jacy jesteśmy i czego chcemy. I to odrodzenie pokazało wówczas siłę polskości. Współcześnie perspektywa będzie moim zdaniem taka: Polaków na Białorusi będzie mniej, niż te oficjalne w różnych okresach od 520 tys. Polaków do obecnych prawie 300 tys. Ubytek jest duży. Ale ten ubytek to rzecz naturalna. To, co było dla starszego pokolenia świętością, dla młodego pokolenia już nie koniecznie nią jest. Oni się bardziej kojarzą, identyfikują z demokratycznym, wolnym państwem białoruskim, natomiast starsi mają pamięć o Polsce i polskości, jaką zapamiętali sami, albo jak zapamiętali ją ich rodzice. Polaków będzie mniej. Zostanie twarde jądro na Grodzieńszczyźnie i ono przetrwa. Władza autorytarna na Białorusi kiedyś na pewno się skończy. Aczkolwiek nie należy mieć wielkich nadziei, bo tak jak tutaj ( w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego – przyp. aut) nauczamy w ramach przedmiotu „Współczesne relacje cywilizacyjne”, Białoruś jest obszarem rozszczepienia cywilizacyjnego. To rozszczepienie polega na tym, że żyją na Białorusi ludzie, należący do kultury polskiej, kultury zachodniej, kultury łacińskiej, ale żyją też ludzie z obrębu kultury rosyjskiej, kultury sowieckiej, kultury cywilizacji wschodniej. Dane statystyczne pokazują, że ponad 70-80 % Białorusinów uważa, że ich miejsce jest wspólnie z Rosjanami – wspólna kultura, wspólny język, wspólne wyznanie. My, Polacy na Białorusi, należymy do innej kultury, wyznania i wyznajemy inne wartości. To zderzenie cywilizacji zawsze jest na niekorzyść słabszych. A słabsi jesteśmy my, ludzie cywilizacji łacińskiej, cywilizacji zachodniej. Dlatego będzie nam zawsze trudno. Zresztą, nawet kiedy większość społeczeństwa uzna zasady demokratyczne, co przecież tak szybko nie nastąpi, to ta większość zawsze będzie nas o coś podejrzewała. Tak jak współczesne gazety białoruskie piszą, że jedynym marzeniem Polaków jest podporządkowanie Białorusi. Nie ma tego. My chcemy jako Polacy, jako chrześcijanie, jako ludzie cywilizacji zachodniej tylko zachowania naszych praw. Normalnych praw człowieka. A do praw człowieka przecież należy godność, język, wiara i zachowanie swojej tożsamości narodowej. My niczego więcej nie chcemy. Był taki czas, kiedy nawet opozycja białoruska podejrzewała Polaków o najgorsze rzeczy. Działania dzisiejszego autorytarnego reżimu pokazują, że te dwie cechy: postsowieckość, post – rosyjskość oznaczają antypolskość. Wciąż żywe jest przeświadczenie, jak się kiedyś mówiło: „Поляк – это вечный мятежник». I tak nas traktują. Obojętnie, co byśmy nie robili. Stąd te problemy Związku Polaków na Białorusi. Stąd usilne domaganie się białorutenizowanej liturgii w kościele, co jest rzeczą straszną, no i stąd ta ciągła podejrzliwość. A zatem – ciągle będziemy tam jednak ludźmi, którzy muszą z dużym wysiłkiem zachowywać swoją tożsamość i godność, wiarę i język. Szybko dobrze nie będzie. Ale przetrwamy.
Kościół katolicki na Białorusi opowiedział się po stronie krzywdzonych przez reżim protestujących. Jak pan to ocenia?
– Kościół katolicki, jak sama nazwa wskazuje, czyli powszechny, ma obowiązek domagać się przestrzegania praw człowieka, domagać się poszanowania praw osoby ludzkiej, a osoba ludzka ma te swoje prawa, o których wspominaliśmy przed chwilą. Dlatego też kościół katolicki na Białorusi zawsze stał ze swoimi wiernymi, zawsze. Za caratu, za czasów sowieckich i w czasach, które nastąpiły po roku 1989, bo to przecież wierni katolicy-Polacy odbudowali kościoły i wierni katolicy-Polacy domagali się duchownych katolickich w kościele, ale domagali się też swojego języka w modlitwie, tak jak babcia nauczyła. Natomiast w działalności kościoła katolickiego na Białorusi dostrzegam dwa wymiary. Jeden pozytywny, czyli ten ewangeliczny – dbanie o godność osoby ludzkiej, w tym o prawa człowieka. Natomiast drugi już mi się nie do końca podoba, bo jest nim usilna białorutenizacja, która prowadzi do wynarodowienia wiernych pochodzenia polskiego.
Pan profesor był i jest nauczycielem. Teraz – akademickim, ale zaczynał pan jako nauczyciel szkolny. Według pana jak należy ocenić to, co Związek Polaków robił dla oświaty polskiej na Białorusi i czy ta oświata polska tam przetrwa?
– Wiem, jakie problemy przeżywa oświata polska na Białorusi. Szkoły są zamykane, nauczyciele są prześladowani. Wielkim marzeniem, które widziałem od lat 90. wśród ZPB, wśród Polaków, było odrodzenie polskiego szkolnictwa. Polskie szkoły w Grodnie i Wołkowysku to są takie pomniki, z których powinna promieniować kultura i wiedza polska. Niezaprzeczalną pozytywną cechą jest to, że po całej Białorusi powstawały szkoły społeczne. Było to naprawdę wielkie, wielkie osiągnięcie. Pamiętam, jak w latach 90. przyjeżdżałem do Grodna i prezes Tadeusz Gawin wsadzał mnie w samochód, mówiąc: „Chodź, jedziemy, zobaczymy, jak się buduje szkoła polska”. To było jego oczko w głowie. On tą szkołą żył, on o tej szkole marzył. No i te szkoły wreszcie udało się uruchomić. Byłem na otwarciu szkoły w Grodnie – coś pięknego, wrażenie niezwykłe. Krótko mówiąc, szkolnictwo zarówno to, państwowe, a jednak polskie, ale przede wszystkim szkolnictwo społeczne, kiedyś jeszcze było przyparafialne, potem kościół z tego zrezygnował, niestety, białorutenizując dzieci na katechezie… Natomiast szkolnictwo społeczne, które wyście robili, to była rzecz wspaniała. Na Białorusi obserwowałem taką lukę pokoleniową: kochane babcie (zawsze byłem zwolennikiem, aby w Białymstoku postawić pomnik polskiej babci kresowej) z ręką na główce wnuka uczyły go modlitwy. Rodzice już wtopieni w sowiecką rzeczywistość często utracili język, a nawet wiarę czasem, ale babcie te wnuki uratowały. A potem wy zrobiliście to, zakładając wasze polskie szkoły społeczne.
Rok temu, podczas spotkania w siedzibie ZPB, dyrektor Instytutu Polskiego w Mińsku Cezary Karpiński zaprezentował trzecie wydanie książki pana autorstwa pt. „W Mińsku Litewskim, mieście dawnej Rzeczypospolitej”. Było to wydanie poprawione i uzupełnione. Jakie to były uzupełnienia?
– Uzupełnień było niewiele. Po prostu aktualizowałem to, czego się dowiedziałem w międzyczasie, rozszerzyłem część dotyczącą Mińska i polskości w Mińsku tuż przed I wojną światową i do 1919 roku. Książka ta, mimo charakteru naukowego, jest esejem popularno-naukowym, który specjalnie był tak wymyślony z dwóch powodów. Po pierwsze: uległem wypadkowi i tak tęskniłem za Mińskiem, że postanowiłem o Mińsku napisać. Po drugie: postanowiłem przypomnieć, że Mińsk nie zawsze był sowiecki, lecz kulturowo był kiedyś polski. Ta książka ukazała się w niewielkich nakładach – pierwsze wydanie znikło od razu, drugie też. Cezary Karpiński (dyrektor Instytutu Polskiego sfinansował trzecie wydanie) namówił mnie, aby wydać książkę jeszcze raz. Uważał, że po jej przeczytaniu każdy zobaczy Mińsk z zupełnie innej perspektywy.
W słowie wstępnym do książki Cezary Karpiński pisze, że to jest jedyny esej od 1939 roku o polskich dziejach Mińska Litewskiego, polskim życiu miasta pod zaborem. Czy można porównać obecną sytuację Polaków na Białorusi z sytuacją Polaków pod zaborami?
– Chyba nie. To jest zupełnie inna sytuacja. W tamtych czasach społeczność polska na Kresach miała pełny wymiar struktury społecznej, od elity przez przedsiębiorców do ludu rzemieślniczego i chłopów polskich. Natomiast wasza sytuacja jest sytuacją inteligencji pierwszopokoleniowej. Teraz w zasadzie dopiero drugie pokolenie uczy się, zdobywa polskie wykształcenie, natomiast po roku 1944-45 w Mińsku i na Mińszczyźnie pozostali tylko biedni prości ludzie polskiego pochodzenia, którymi było łatwo manipulować. Tak więc nie możemy porównywać zaborów do obecnej sytuacji. Teraz zachodzą inne zjawiska, jest inne społeczeństwo, inne okoliczności. Niezmienna pozostaje jednak presja na polskość. To się nie zmieniło. To jest podobne. Musicie szukać nowej drogi w tej nowej sytuacji.
Czy w obecnej sytuacji możliwe jest uwolnienie z więzienia Andżeliki Borys i Andrzeja Poczobuta, którzy stali się symbolami prześladowanej polskiej społeczności na Białorusi?
– Chciałbym, żeby odzyskali wolność. Natomiast reżim, jaki jest – każdy widzi. Są to ludzie takiego formatu, że reżim jest zainteresowany ich izolacją od reszty polskiej społeczności. Mam nadzieję, że wytrzymają oni tę presję i potrafią zachować zdrowie. Mam taką nadzieję: wiadomo, że Łukaszenko chce uchwalić nową konstytucję. Ma być ona dyskutowana w przyszłym roku. Może w ramach tej nowej konstytucji zechce ułaskawić Andżelikę, Andrzeja i innych więźniów politycznych? Dlatego wasze działania, wasza aktywność, którą obserwuję w Warszawie, Białymstoku, Sopocie, jest bardzo potrzebna, bo wydaje mi się, że w Polsce problemy migrantów, a także wewnętrzna walka polityczna, jakoś „przyćmiły” sprawę polską na Białorusi i niestety ukryły przed opinią publiczną także cierpienie Andżeliki i Andrzeja. Dlatego dobrze, że staracie się o tym przypominać, bo zajęta swoimi sprawami Polska, jakby zaczęła zapominać o tych naszych nowych bohaterach. Dlatego przypominajcie! Docierajcie! Wiadomo, że władze polskie z radością i całym sercem pomogłyby naszym rodakom. Dlatego muszą być takie akcje, jak wy robicie i trzeba docierać z tą informacją do polskich mediów. Ciągle trzeba przypominać, że ktoś znowu cierpi za polskość, żebyśmy się tej polskości nie wyrzekli, nie stali się mankurtami.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
We Wrocławiu rozmawiała Marta Tyszkiewicz
Zdzisław Julian Winnicki – polski historyk, prawnik i politolog związany z Uniwersytetem Wrocławskim, profesor nauk społecznych. Specjalista od spraw Kresów Wschodnich i Białorusi. Od 2006 kierownik Zakładu Badań nad Europą Wschodnią Instytutu Studiów Międzynarodowych UWr. Był dyrektorem Instytutu Studiów Międzynarodowych. Specjalizuje się w historii myśli politycznej, historii idei, polskiej mniejszości narodowej na Wschodzie, historii państwa i prawa polskiego. Opublikował liczne prace i artykuły naukowe poświęcone Kresom Wschodnim oraz Białorusi. Od przełomu lat 80. i 90. zaangażowany w działalność na rzecz Kresów Wschodnich. Społecznie objął obowiązki prezesa oddziału dolnośląskiego Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”. Na początku lat 90. był prezesem Stowarzyszenia ”Straż Mogił Polskich na Wschodzie”. Odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi (1988), Medalem Komisji Edukacji Narodowej (2004) oraz Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski (2010).
Znadniemna.pl
1 komentarz
Jagoda
7 grudnia 2021 o 20:01Każdy normalny kraj w takim przypadku zrobiłby zbrojny wjazd do Grodna i Mińska po czym ogłosił referendum o przynależności. Idę o zakład, że 90 % mieszkańców tych miast chciałoby przyłączenia do Polski ! Tak się załatwia te sprawy na Wschodzie !