Premier Białorusi Michaił Miasnikowicz podzielił się swoim pomysłem na ożywienie gospodarcze kraju. Zaproponował wprowadzenie podatku od osób niezatrudnionych. Czyżby władze w ten sposób próbowały rozwiązać problem braku siły roboczej?
Występując podczas spotkania z aktywem kierowniczym obwodu mohylewskiego, szef rządu oznajmił, że na Białorusi około 445 tysiecy osób zdolnych do pracy nigdzie nie pracuje, a to oznacza, że nie wnoszą tacy ani kopiejki w rozwój ekonomiczny kraju.
„Sytuację należy usprawnić. Jeden ze sposobów – to wprowadzenie podatku od osób niepracujących – cytuje Misanikowicza agencja Biełta. – Aby zaangażować ludzi nieaktywnych gospodarczo i zapewnić im godne wynagrodzenia, powinny zostać w regionach zintensyfikowane prace w celu stworzenia wysoko produktywnych miejsc pracy, powiedział premier” .
„Co roku, w każdym rejonie powinno powstawać przynajmniej dziesięć małych przedsiębiorstw. Mamy u siebie dużo surowca, którego nie wykorzystujemy efektywnie, a moglibyśmy produkować np. materiały budowlane i narzędzia, które importujemy. Mamy tu wielkie pole do działania”- powiedział Miasnikowicz.
Czy podatek od „pasożytnictwa” – jak natychmiast została nazwana propozycja premiera, jest panaceum dla białoruskiego rynku pracy?
Jak powiedział w komentarzu dla Naviny.by ekonomista Leonid Zajko;„wartości naukowej” taka idea nie posiada, ponieważ mylona jest tu kategoria pojęć: praca, wynagrodzenie, podatek”.
„To są czysto białoruskie ekonomiczne rewelacje, ekonomiczny postmodernizm. Jak możemy mówić o podatku dla bezrobotnych, jeżeli oficjalna stopa bezrobocia w kraju wynosi 0,5% ludności zawodowo czynnej? Jeśli chodzi o niepracujących obywateli, trzeba przyznać, że na Białorusi bezrobotni liczeni są niewłaściwie. Należy ich liczyć tak jak w większości krajów europejskich – poprzez badania gospodarstw domowych”- powiedział Zajko.
Przy okazji, liczba osób nigdzie nie pracujących, podana przez Misanikowicza, ( 445 tyś.) znacznie przewyższa oficjalne wskaźniki bezrobocia. Wątpliwe, czy premier miał na myśli tych, którzy są na giełdzie pracy, czy też podatkiem od pasożytnictwa chciałby obłożyć tych, którzy nieformalnie pracują za granicą.
Bo przecież z dochodów gasterbajterów, białoruskie państwo nie otrzymuje ani kopiejki, a biorąc pod uwagę liczbę Białorusinów wyjeżdżających z kraju za pracą, może chodzić o spore pieniądze.
Według Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji, za granicą pracuje od 800.000 do 1.200.000 obywateli Białorusi.
Jeśli wziąć pod uwagę oficjalne dane, liczba zatrudnionych na Białorusi wynosi 3,374 mln osób – (stan z października 2012 roku), a odsetek ludności w wieku produkcyjnym, wynosi 5,8 mln osób. ( według spisu ludności z 2009 roku) – prawie 2,5 mln Białorusinów w wieku produkcyjnym nie pracuje w rodzimej gospodarce.
Przy czym w kraju mnożą się wakaty dla pracowników różnych profesji i specjalności, w najróżniejszych gałęziach przemysłu. Dlaczego więc ludzie pozostający bez pracy nie śpieszą się do objęcia wolnych stanowiskach ? Najczęściej powodem jest mała atrakcyjność pod względem wynagrodzenia. Jednak głównym powodem jest to, że większość z formalnie bezrobotnych w kraju, to osoby posiadające kwalifikacje wyższe niż proponowane – takie osoby najzwyczajniej szukają szczęścia w innych krajach.
Wątpliwe, by groźba przymusu uiszczania jakichś nowych podatków do budżetu państwa, zmusiła pracujących za granicą Białorusinów do powrotu do domu. A chyba o to chodzi szefowi rządu. Bardziej prawdopodobny jest wariant, że emigranci zarobkowi postarają się zabrać do siebie swoje rodziny i nie będą zawracac sobie głowy jakimis podatkami od „pasożytnictwa”.
Kresy24.pl/naviny.by
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!