W Załuczu granica porzuca Czeremosz i biegnąc przez lekko pofałdowane karpackie przedgórza, po kilkudziesięciu kilometrach tonie w wodach Dniestru płynącego na tym odcinku w rozłożystym kanionie o wyniosłych, ale łagodnych zboczach. Wędrując jego południowym brzegiem, po niedługim czasie wjedziemy na opadające stromymi zboczami ku wodzie wzgórze. Po drugiej stronie ujrzymy miasteczko rozłożone w tworzącym niemal pętlę zakolu rzeki. To Zaleszczyki. Słynne w II Rzeczpospolitej uzdrowisko, do którego przyjeżdżała polska elita, w tym Józef Piłsudski, by wylegiwać się na piaszczystych plażach i pod okiem pograniczników zażywać orzeźwiających rzecznych kąpieli. W mieście uznawanym za polski biegun ciepła rosły winogrona i arbuzy. Poetka Maria Pawlikowska‑Jasnorzewska pisała o nim: „Lato odchodziło stamtąd leniwie, przeciągając się jak kot, a wracało szybko pikującym lotem jaskółki”.
Peerelowska propaganda z uporem powtarzała, że właśnie tędy we wrześniu 1939 roku do Rumunii uciekali przedstawiciele najwyższych polskich władz. Luksusowy kurort dobrze pasował do wizji rozpasanych sanacyjnych krwio‑ pijców opuszczających swój naród w godzinie próby. Było to jednak podwójne kłamstwo. W rzeczywistości prezydent Mościcki et consortes przeprawiali się nie przez Dniestr, ale przez Czeremosz, i nie w Zaleszczykach, ale w Kutach obok Kosowa. Zresztą tutaj był tylko most kolejowy, a nie drogo‑ wy. Natomiast przez Zaleszczyki z Polski wydostali się poeta Antoni Słonimski oraz reportażysta Melchior Wańkowicz, który w książce Od Stołpców po Kair wspominał: „Wyjrzawszy przez okno, zobaczyłem panie w kostiumach tailleurs, panów w spodniach café au lait […]. Słońce w nagrzanej kotlince zaleszczyckiej prażyło silnie, kurort zdawał się mienić pełnią sezonu, sklepy były otwarte – któż by powiedział, że tam gdzieś broni się Warszawa, Modlin, Hel”.
Dzisiaj, jeśli zajdzie się w Zaleszczykach do kościoła Świętego Stanisława, można tam na mszy zobaczyć kilka osób, głównie kobiet w podeszłym wieku. Jeżeli będziemy mieli choćby odrobinę szczęścia, to spotkamy wśród nich panią Marię Wereszczuk, urodzoną w 1925 roku rodowitą Ukrainkę, która po polsku opowie, jak przed wojną chodziło się na plażę „słoneczną” albo „cienistą” i kogo na ulicach tego najpiękniejszego w Europie miasta można było spotkać.
Pan Piłsudski tutaj przyjeżdżał i chciał jednego razu zajść do pewnej bardzo majętnej damy, a ona go nie wpuściła i tylko mu odpowiedziała, że to dla niego za wysokie progi. Tak u nas było. Ja dzisiaj każdego dnia, jak wyjdę z domu, to płaczę. Komuniści wszystko zniszczyli. Chodniki popękane, domy zrujnowane, plaża zapuszczona. Kiedyś u nas w domu letnicy z Łodzi nocowali, a teraz nikt już nas nie odwiedza. We Wrocławiu mam koleżankę Elżbietę, która musiała wyjechać zaraz po wojnie. Cały czas do siebie piszemy, listownie sobie plotkujemy, bo spotkać się, to już się chyba nie spotkamy. Czas za szybko ucieka. A wie pan, moja macocha była Polką. Tata umarł w czterdziestym czwartym, a ją Sowieci zmusili do wyjazdu. Ja jestem Ukrainką i miałam już wtedy syna, więc zostałam tutaj. Z mężem wzięliśmy ślub polowy, bo on walczył w UPA. Długo się nim nie nacieszyłam.
Zginął, zanim zdążył zobaczyć pierworodnego. Więcej już za nikogo nie wyszłam. I tak po wojnie zostałam bez taty, maco‑ chy i męża. Z synkiem tylko we dwoje. Jakoś trzeba było sobie poradzić. Takie to buty z cholewami! Miasta tego mojego, Zaleszczyk, tak mi tylko szkoda. Jak to się u nas przed wojną mawiało: „Jak się bawić, to się bawić! Portki sprzedać, frak zastawić!”. Teraz ani pracy, ani zabawy nie ma i bieda tylko. Niedługo umrzeć przyjdzie i szczęście, że u siebie w domu. W Zaleszczykach. Modlę się tylko, żebym się tak nie męczyła jak mój sąsiad, co wczoraj umarł. Wolałabym sobie spokojnie zasnąć na mojej plaży „cienistej”, słuchając Dniestru.
Józef Piłsudski na stacji kolejowej w Zaleszczykach, Narodowe Archiwum Cyfrowe
Pani Maria schyla się, dotykając rzecznego piasku i przesypując ziarenka przez dłonie. Słońce znika za horyzontem i rzeka robi się czarna jak smoła.
Zaleszczyki współcześnie, fot. Сергій Криниця, Wikimedia Commons, CC
Dawna rumuńska granica kończy się jakieś siedemdziesiąt kilometrów na wschód od Zaleszczyk na baloniastym cyplu w widłach Dniestru i płynącej z północy rzeki Zbrucz. W okresie międzywojennym na rzecznym skrzyżowaniu pojawił się graniczny trójstyk polsko‑rumuńsko‑sowiecki, po którym rzecz jasna nie ma najmniejszego śladu. Zamiast niego na skrawku otoczonego rzekami lądu siedzi wieś Okopy. Dla większości przybyszów, szczególnie tych z Polski, te kilkadziesiąt domów nie ma jednak najmniejszego znaczenia. Liczy się historia i mitologia zbudowanej tutaj pod koniec XVII wieku twierdzy Okopy Świętej Trójcy, która miała szachować Turków po zdobyciu przez nich położonego po drugiej stronie rzeki Kamieńca Podolskiego. Niespełna sto lat później w okopowym kościele konfederaci barscy dowodzeni przez Kazimierza Pułaskiego stoczyli morderczą, lecz prze‑ graną bitwę z wojskami rosyjskimi. Późniejszy bohater wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych cudem ocalił życie, uciekając na przeciwległy brzeg Dniestru. Romantycznej atmosfery przydał Okopom Zygmunt Krasiński, umieszczając w nich akcję „Nie-Boskiej komedii”.
fot. Wikimedia Commons, CC
Fragment książki Tomasza Grzywaczewskiego „Wymazana granica. Śladami II Rzeczpospolitej”, Wydawnictwo Czarne 2020
Książce towarzyszy projekt „Zaginione granice”. Oprócz książki i filmów wideo w internecie składają się na niego też program TVP „Tomek na granicach II Rzeczypospolitej” oraz strony internetowe po polsku, białoruskiu ukraińsku, rosyjsku i angielsku:
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!